Magnolia pisze: ↑22 paź 2017, 18:26
ozeasz pisze: ↑22 paź 2017, 16:03
W tych dwóch przypadkach czy doszliście do tego co było powodem tego zachowania ?
Bo jeśli nie to może się okazać że żyjecie obok ,nie razem , dla mnie to wygląda na brak zrozumienia ,poznania , otwartości ,myślę że takie rzeczy (te dwie sytuacje) nie są czymś codziennym i wyglądają na jakieś apogeum ,pytanie tylko czego ?
Tak oczywiście awantury były pewnym apogeum, pisałam o tym w jakimś innym wątku. Po moim nawróceniu mąż zaczął źle reagować na "nową mnie". Czułam się niesłusznie atakowana, ale też słuchałam jego zarzutów, bardzo spokojnie tłumaczyłam swoje racje i uspokajając, że nie stałam się wariatką tudzież dewotką, tylko potrzebuję więcej uwielbiać Boga.
Po drugie, wspomniałam już że słuchałam męża, 'wyłapałam' z Jego wyrzutów i pretensji, że się o mnie martwi, że mnie taką nie poznaje, że powstał między nami duży rozdźwięk, że nie nadąża. W tej kwestii poprawiłam swoje zachowanie by On nie miał takiego poczucia, czyli przystopowałam żebyśmy "szli razem" - w tej chwili już jest dobrze, nic Go we mnie nie drażni, uważa że wszystko we mnie jest spójne i to Go bardzo cieszy. Tak "zorganizowałam" moje uwielbienie Boga, żeby nie kolidowało to z moimi obowiązkami jako żony, bym niczego nikomu nie narzucała, do niczego nie zmuszała, i spokojnie przyjmowała odmowy na moje delikatne propozycje.
Kolejną rzeczą, była konsultacja z księdzem, w czasie której jasno ocenił sytuację, że to mąż ma jakiś problem, bo widział mnie zaniepokojoną sytuacją ale jednocześnie spokojną, ufającą Bogu. Doradził wizytę u psychiatry, bo wg Niego mąż może przezywać jakieś głębokie lęki. Z pomocą Boga, bo inaczej sobie tego nie wyobrażam, namówiłam męża na psychiatrę i branie leków, by wyciszył emocje. U lekarki faktycznie przyznał się do lęków i przeciążenia stresem w pracy. Leki pomagają Mu się wyciszyć i spokojniej przyjmować stres, pozwoliły nam wyjaśnić sobie wiele kwestii i popracować nad nimi. W tej chwili razem z mężem zostaliśmy animatorami i prowadzimy Krąg DK, mąż sam wpadł na pomysł zorganizowania modlitwy małżeńskiej w naszej parafii (a ja przygotowując się do tego wydarzenia trafiłam do Sycharu)
Moim zdaniem, dzięki wierze i temu że mogłam liczyć na pomoc Boga, widziałam naszą sytuacje szerzej i nie poprzestałam jedynie na stwierdzeniu "ma kryzys wieku średniego", ale widziałam w nim także człowieka cierpiącego ( na emocjach i w duszy prowadzącego jakąś walkę). A to, że cierpiąc krzywdził mnie... mniej bolało, bo miałam tą świadomość co się dzieje, nie widziałam w nim wroga.
Jako żona okazywałam Mu ciepło, miłość czułość, na ile pozwalał. Chodziłam z nim do lekarzy, bo mnie prosił o towarzystwo i wsparcie. Przegadaliśmy wiele godzin. Gdy Mu źle, dzwoni do mnie, a ja mam dla Niego dobre słowo, albo pocieszenie, albo coś czułego. Wychodzimy z tego kryzysu na pewno jeszcze silniejsi niż byliśmy przed. Jest spokojna normalność.
Oczywiście jesteśmy razem, po wielu już spokojniejszych rozmowach i pracy nad związkiem, awantury się skończyły, powróciło szczęście. No i po wielu modlitwach wspólnych, codziennym zawierzeniu sie Jezusowi, często modliłam się leżąc krzyżem koronką. Z każdym dniem było lepiej.