Przede wszystkim bez męża mieszkam już 15 lat. To w ciągu nich był taki epizod totalnego braku kontaktu, około 3 lat (jeśli mnie pamięć nie myli). Zresztą, obecnie kontakt jest, tyle że wciąż znikomy, to gł. podziękowania za życzenia świąteczne czy imieninowe, "cześć" przy przypadkowych spotkaniach, i tak naprawdę niewiele więcej.
Jestem po rozwodzie, ponieważ mąż wybrał życie z inną kobietą, a sąd temu przyklasnął.
Pomógł mi generalny remanent całego mojego dotychczasowego życia, przyjrzenie się swojej odpowiedzialności za wkład w kryzys, i zajęcie się tą odpowiedzialnością, w świetle Ducha Świętego. Gdzieś w tle miałam też wizję cieszenia się życiem pomimo, pilnując granic, aby były one zawsze moralnie dopuszczalne. Czyli w ramach zajmowania się sobą było też hobby nowe i stare oraz budowa relacji z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi, znów - nowymi i starymi. Czas mi to wypełniło (i wciąż wypełnia) na maksa, więc mimo że brak męża obok odczuwam wciąż, to jest to brak w całokształcie już akceptowalny, nie dający takiego bólu jak na początku.