Długo nie miałem czasu na napisanie Wam odpowiedzi.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
Poza tym przecież to widać, że nie interesuje Cię (ja tak to widzę) osoba żony z tym wszystkim, co ma w środku
Zaczynam od tego cytatu, bo wydaje mi się najważniejszy. Bardzo mnie interesuje osoba żony, a przede wszystkim jej życie wewnętrzne. Próbuję je poznać na tyle, na ile jest to możliwe. Tylko te możliwości są znikome. Czasem, przez chwilę, mogę poobserwować jej zachowanie. Pamiętając, że na moich oczach ona wciąż gra, buduje swój wizerunek, dokłada starań, żeby się przede mną nie odsłonić. Mogę jakoś zinterpretować pojedyncze gesty i słowa, daje to obraz pewnej pozy, widać w tym ślady zranień, niespełnienie, gonitwę za czymś głębszym, ale prowadzoną na oślep. Taki jest mój obraz powierzchni: subiektywny, hipotetyczny. Co jest głębiej, mogę sobie przede wszystkim wyobrazić na podstawie spędzonych razem prawie 30 lat. Tam jest gorące serce, tęskniące za bezwarunkową miłością, akceptacją, bezpieczeństwem. To moja wizja, zbudowana z obrazów przeszłości, dodatkowo zdeformowanych przez moją pamięć i żywe emocje, oraz mocno zaprawiona myśleniem życzeniowym z jednej i ogólną wiedzą o człowieku z drugiej. Wierzę w dobro w niej i jestem nim zachwycony, chcę się w nie wtulić. Oceniam krytycznie to, co ona teraz robi. Uważam, że krzywdzi mnie, ale przede wszystkim siebie. Dla moich wyborów z tej "wiedzy" o jej wnętrzu wynika tyle, że ją kocham i chcę poznać. Nie daje mi ona natomiast żadnych narzędzi do zdobywania żony.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
Piszesz, że zależy Ci tylko na głębokiej relacji i jako przykład pokazujesz kwestię finansów, która z głębią nie ma nic wspólnego.
Piszę o relacji małżeńskiej. Finanse są jej niezbędnym elementem. Głębokiej relacji nie odbudujemy zaczynając od dna: najpierw trzeba uporządkować teren. Najważniejsze sfery są zarazem najbardziej intymne, więc nie będę o nich tutaj pisać. Poza tym są mniej uchwytne słowami, trudniejsze do opowiedzenia, bardzo obciążone subiektywizmem, splecione ze wszystkim innym.
Piszesz, że można po prostu zrobić rozdzielność majątkową. Właśnie to robię. Nie jest to jednak żaden krok w kierunku odbudowywania wzajemnych relacji. Takim krokiem byłoby jakieś wspólne ustalenie, a na to nie ma na razie żadnych widoków. Sam fakt starań o rozdzielność jest przez nią traktowany jako próba okradzenia jej, dotkliwa krzywda i akt wojny. Żąda ode mnie przyjęcia jej warunków: finanse mają być faktycznie całkowicie oddzielne, jej pieniądze to nie moja sprawa, ale formalnie wspólne. Na taką „całość” nie pójdę. A to oznacza, że w najbliższym czasie czeka nas ostre starcie. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami oddaję nasze dotychczasowe mieszkanie do użytku syna, a ona odmawia opuszczenia go. Jeżeli spełni swoje zapowiedzi, a powtórzyła je wczoraj synowi, to będę miał wybór między podporządkowaniem wszystkich wokół jej kaprysowi a wyrzuceniem jej z domu. Wybieram to drugie.
Aleksander pisze: ↑29 wrz 2018, 12:09
Wybacz, ale moim zdaniem - wciąż świadomie zgadzasz się na to jak piszesz - "na ochłapy".
Dajesz sobie wciąż dyktować warunki. ... a do tego pożyczasz jeszcze jej kasę....
Zestawiłeś zdarzenia sprzed lat i opisy jej wypowiedzi jako moje aktualne stanowisko. Złożyłem wniosek o separację i go nie wycofuję. Podjąłem decyzję o przeprowadzce i ją realizuję. Chciałem pozytywnie odpowiedzieć na prośbę o pożyczkę, to ją dałem. Jeśli nie zwróci, to nie dam następnej. Chciałem jej przesłać książkę, to to zrobiłem. Ona nie może się zebrać do lektury – to jej sprawa, nie dopraszam się. Ja chcę rozmawiać, a ona nie – to rozmowy być nie może i już, odpuszczam. To są jej granice i nie powinienem ich przekraczać.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
Skoro żona nie chce być z Tobą lub tworzyć z Tobą małżeństwa - to musisz zrozumieć, że nie interesują ją Twoje warunki bycia razem.
Ciekawe jest to, że ona deklaruje coś odwrotnego. Twierdzi, że ona chce być dalej moją żoną i tylko ja psuję występując o separację; że jest między nami bliska relacja, tylko ja jej zaprzeczam. A ja rzeczywiście zaprzeczam, żeby to była bliska relacja, i oświadczam, że dopóki nie zmieni swojego stanowiska, to nie żyjemy jak mąż z żoną i taki też powinien być stan formalny.
krople rosy pisze: ↑27 wrz 2018, 11:01
zapytałam jak w praktyce miałoby funckjonować małżeństwo Ukasza i jego żony.
Jak ona rozumie prawo do wolności, jakie są granice działania obydwoje małżonków.
Chodzi mi o to, że może być tak , że Ukasz boi się puścić tych zasad i wartości których się kurczowo trzyma i które chce ochronić niepotrzebnie, że moze się okazać, że im bardziej walczy ,,o swoje'' tym bardziej żona się opiera, buntuje i odsuwa.
A może by tak że gdy odpuści walkę ta zielona , obca trawka nie będzie tak atrakcyjna i kusząca.
Wiem, jak w tej chwili jej zdaniem ma funkcjonować nasze małżeństwo – właśnie tak, jak wygląda teraz. Ona żyje sobie jak singielka, czasem sobie trochę skorzysta z męża, na ile ma na to ochotę, ale nie musi się z nim liczyć w żadnej sprawie. To, co ja mam i zarabiam, ma być wspólne. To, co ona ma i zarabia, jest tylko jej.
Ja mogę tylko w bardzo ogólnych zarysach ująć to, czego oczekuję. Jakiś czas spędzany razem. Jakieś otwarcie na rozmowę o tym, co nas łączy. Jakaś bliskość fizyczna, np. trzymanie się za ręce na spacerze, czego nie doświadczyłem od siedmiu lat. Wzajemny szacunek. dogadanie się w sprawie finansów – to może być rozdzielność, może być wspólne zarządzanie pieniędzmi – ważne, żebyśmy się zgodnie umówili w którąś stronę. Jakieś wspólne marzenia. Przede wszystkim wola, żeby być blisko, cieszyć się sobą, żeby każde z nas było ważne dla drugiej strony.
To są wyobrażenia bardzo ogólne, ale jednocześnie jestem tu bezkompromisowy. Przy odrzuceniu tego wszystkiego nie będzie także żadnych pozorów bycia razem, wspólnego mieszkania w relacji koleżeńskiej.
krople rosy pisze: ↑27 wrz 2018, 9:26
Ukasz pisze: ↑27 wrz 2018, 1:45
Jest jej propozycja kompromisu: mam zaakceptować obecny stan relacji i zrezygnować z prób jego zmiany.
Co by się dla Ciebie stało gdybyś tę propozycję zaakceptował ?
Jak by wtedy Wasze zycie wygladało w praktyce?
Nic by się nie stało. Powolutku tonęlibyśmy w tym bagnie tak, jak przez poprzednie kilka lat. Coraz dalej od siebie. A ta odległość już dawno nie jest dla mnie do zaakceptowania. Nie wiem, gdzie i z kim moja żona spędza niemal cały czas. Może w pracy? A może jednak nie? Nie wiem, gdzie i z kim moja żona spędza każdy urlop. Może sama? Raczej nie. Może z mamą, może z koleżankami, może kolegami, może tylko z jednym... Mam się nie wtrącać do jej życia. Nie zamierza odbudowywać żadnych relacji. Będzie uważać, żeby nie odsłonić przede mną żadnych uczuć, a przynajmniej tych pozytywnych, jeśli się takie zdarzą. Czasem spędzi w domu noc. Czasem łaskawie ze mną porozmawia o polityce lub o pogodzie. Czasem nawet pozwoli się lekko pocałować w policzek na pożegnanie. To prawie taka bliskość, jak z ciocią na imieninach.
Jeżeli teraz zrezygnuję ze wszystkich warunków, a w zasadzie przystanę na wszystkie jej warunki, z wycofaniem separacji i prób rozdzielności majątkowej na czele, to w zamian żona oferuje mi utrzymanie dotychczasowej relacji. Mogę „pójść na całość”, jak pisze Amica, i przystać na tę propozycję. Nie chcę.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
Ukasz pisze: ↑
27 wrz 2018, 1:45
Nie trzymam jej w finansowym szachu: dobrze zarabia, ma gdzie mieszkać. Prosząc ją o wyprowadzenie się powiedziałem, że może zostawić gołe ściany, bo gdy ją tracę, nie zależy mi na żadnym przedmiocie. Ona sama trzyma się w szachu polegającym na tym, że bardzo by chciała mieć coś, na co nigdy nie pracowała.
No słabo. Dzieci wychowała Wam niania? Żona nigdy nie wyprała Ci nawet skarpetki, nie pozmywała naczyń, nie ugotowała obiadu? Faktycznie - leniwe babsko. I jeszcze wyciąga łapę po nieswoje.
Szydzisz. To nie jest dobry sposób komunikacji. To chyba dobrze widać na tym przykładzie.
Mamy wiele rzeczy wspólnie wypracowanych. Po przeszło 20 latach małżeństwa nie dorobiliśmy się jednak żadnego własnego lokum. Zawsze mieszkaliśmy u kogoś: najpierw u jej rodziców, potem u mojego brata, wreszcie w domu moich rodziców, formalnie przepisanym na moje rodzeństwo. Wprowadzając się do każdego z tych mieszkań inwestowaliśmy trochę w przystosowanie go do naszych potrzeb, robiliśmy mniejszy lub większy remont. W tym ostatnim prace były większe, finansowane wspólnie przez nas i moich rodziców. Potem korzystaliśmy z tego domu przez 17 lat ponosząc tylko koszty mediów, bez żadnych inwestycji, nie dorzucając się nawet do podatku od nieruchomości. Przejadaliśmy na bieżąco wszystko, co zarobiliśmy. Żona uważa, że w ten sposób staliśmy się współwłaścicielami domu. Nie miało to wprawdzie odzwierciedlenia w żadnych dokumentach, ale w jej głowie już tak. Ja natomiast sądzę, że do tego momentu nie mieliśmy żadnych praw do nieruchomości. Miałem otwartą drogę do ich uzyskania, ale wymagało to wyłożenia sporej sumy, odpowiadającej mniej więcej moim rocznym dochodom. Aby zacząć cokolwiek odkładać na ten cel, musiałem oddzielić finanse. Od tej chwili, a było to cztery lata temu, pieniądze nie były już wspólne, każda złotówka była moja lub jej. Po trzech latach ostrego oszczędzania zebrałem odpowiednią sumę, spłaciłem rodzeństwo i dostałem w darowiźnie połowę domu. W ciągu tych czterech lat nie wychowywaliśmy już małych dzieci – są dorosłe. Żona nie łożyła na dom nic. Rzeczywiście, tak jak piszesz, nigdy nie ugotowała dla mnie w domu obiadu, nie wyprała skarpetki, nie pozmywała. Ani razu – o ile dobrze pamiętam - przez te cztery lata. Ja te wszystkie rzeczy dla niej robiłem często.
Nie jest leniwa, bliżej jej do pracoholika. Raczej uważa, że jakiekolwiek obsługiwanie mnie byłoby poniżej je godności. Po części ujęła to dosłownie w czasie terapii – „Nie będę gotować obiadków!” – tej zasady trzymała się już wtedy od dłuższego czasu.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
raz piszesz, że ją utrzymujesz, a drugi raz, że nie trzymasz jej w finansowym szachu. Jedno z drugim mi się kłóci.
Nie. Utrzymuję dom, w którym ona sypia ze dwa razy w tygodniu. Oznacza to, że w jakiejś, niewielkiej części ją utrzymuję. Gdyby nie mogła z tego dalej korzystać, musiałaby przeprowadzić się do swojej mamy i pewnie tam coś dokładać do utrzymania mieszkania. Szacuję, że byłoby to kilka procent jej zarobków. Nie jest to więc żadne trzymanie jej w finansowym szachu.
Dostrzegasz tu sprzeczność, której w rzeczywistości nie ma. W innych sprawach chyba też, ale nie są one tak łatwe do weryfikacji i oceny, jak finanse.
Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 11:45
Poza tym tak naprawdę obawiasz się podjąć radykalne kroki - ot, przyjmujesz ze spokojem, że nie dostajesz odpowiedzi z sądu na pozew o separację, a minęło tyle miesięcy - co zrobiłeś, aby ustalić, na jakim etapie tkwi sprawa?
W lipcu obejrzałem w sądzie akta sprawy - wspominałem o tym zresztą w tym wątku. Kilka tygodni później dowiedziałem się, że mogę wysłać do sądu pismo z prośbą o przyspieszenie procedowania sprawy. Przygotuję je w najbliższych dniach, choć nie mam przekonania, że to da jakiś efekt. Moim zdaniem nie mam realnego wpływu na tempo pracy sądu.