Ale się rozwinęła ciekawa dyskusja na temat szczęścia - ale za nim się do niej włączę, odniosę się do tego detalu, jakim jest moje małżeństwo.
jarek70 pisze: ↑16 lis 2018, 15:01
A wymiana personelu jak piszesz - no cóż jak jest furtka żeby kto inny powiedzmy służył to normalne że wykorzystała.
Dzieci dorosłe to mają wolność wyboru, może same dostrzegą o co tu chodzi, może trzeba im podpowiedzieć gdyby obiektywnie miało im to szkodzić.
W tym wypadku nie mają, bo nie zgodziłem się na ten kuriozalny pomysł. Zreferowałem jedynie wizję mojej żony.
Teraz żona korzysta z mojej "obsługi" bo ja dbam o swój dom, a tryb egzekwowania zasad w nim panujących zakładał pewien okres przejściowy, który właśnie dobiega końca.
Ania10 pisze: ↑16 lis 2018, 13:23
Twarda milosc to tez milosc i czasem zbawienna sla kogos. Zauwazam ze wielu uzytkownikow forum kompletnie tego nie potrafi czym krzywdzi i siebie i ta osobe poblazajac zlu.
Wiem. Miłość nie zawsze jest słodka i tkliwa, a stanowczość nie zawsze jest miłością. Ważne jest ponadto nie tylko to, co rzeczywiście tkwi w pewnym rozwiązaniu, ale również to, co druga strona ma szansę dojrzeć. Czasem warto jej pomóc.
jarek70 pisze: ↑16 lis 2018, 15:01
Notabene jestem zdziwiony propozycją którą opisałeś parę postów wyżej.
Obawiam się że szkodzą najbardziej Tobie samemu - to nie jest dobry kierunek działania czy myślenia.
Zrobiłem to między innymi z powodu wyłożonego powyżej: żeby nie było wątpliwości, że nie gram o swoje, lecz robię to z miłością. Ryzyko było niewielkie. I nie chodzi tylko o to, że na razie nic nie wskazuje na chęć przyjęcia przez żonę tej propozycji. Pewne zagrożenie polegało na tym, że ona by na to poszła, a potem próbowała psuć, znów łamać zasady, a ja bym to sankcjonował i przez zmarnował. Sądzę, że już dojrzałem do tego, by nie dać się tak zmanipulować. Istotą tego pomysłu było pokazanie czynem, że ją kocham, że dbam o nią nie po to, żeby mi wreszcie uległa, tylko z troski o nią samą. Cieszyłbym się, gdyby skorzystała, wypoczęła, odżyła, uporządkowała swoje życie, stała się znów pogodna i szczęśliwa, nawet jeśli potem nie zdecydowałaby się na budowanie więzi ze mną, tylko się wyprowadziła. Przyjęłaby ode mnie duży, cenny dar, skorzystałaby z niego. Po to go zaoferowałem, nie dla uzyskania czegoś w zamian. A że w tym czasie, gdyby ochłonęła i zarazem przekonała się, że naprawdę szanuję jej wolność, to może by jednak chciała być ze mną, to dodatkowy bonus.
W tej chwili wygląda na to, że tylko zyskałem: ryzykownej sytuacji nie ma, a fakt tego gestu pozostanie.
A teraz wreszcie o sprawach ważnych - o szczęściu!
Pantop pisze: ↑16 lis 2018, 13:35
Jest wręcz odwrotnie - cierpienie jest gloryfikowane.
To właśnie dzięki cierpieniu wielu osobom otwierane są oczy. One nie zawsze chcą otwierania tych oczu i tego cierpienia, ale to dla ich dobra.
Paradoksalnie - będzie się szczęśliwym tym bardziej im bardziej będzie się rezygnować z tego świata i im bardziej będzie się dla niego umierać (w rozumieniu: rezygnacji z niego).
Podsumowując
Szczęście na ziemi jest poza zasięgiem. Są namiastki, które niczego nie zmieniają, są czasowe i nietrwałe.
ozeasz pisze: ↑16 lis 2018, 16:03
Jarku ,Pantopie ,dobrze jest sobie zdefiniować pojęcie szczęścia bo może sie okazać że rozmawiacie o dwu różnych rzeczywistościach , poza tym abstrahując od tego czym ono jest ,nie da się go odróżnić od innego stanu ,jeśli nie będziemy przeżywać i doświadczać jego braku .
No właśnie: zdefiniujmy szczęście. Tylko czy warto? Szczęśliwy jestem wtedy, gdy jest mi po prostu dobrze. To są pojęcia tak pierwotne, fundamentalne, że lepiej funkcjonują stosowane intuicyjnie niż według jakiegoś systemu. A może jeszcze lepiej w ogóle nie mówić o szczęściu? Jezus raczej w tym kontekście mówił o błogosławieństwie i radości. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszni (Mt 5, 4). Aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna (J 15, 11). Błogosławieństwo jest czymś, co jakoś prowadzi ku dobremu, ku lepszemu, ku górze. Radość może być pełna, ale nie jest stanem permanentnym. Wolą Jezusa jest to, byśmy szli ku Niemu, korzystając z Jego łask, i przeżywali na tej drodze radości mniejsze i większe, aż po tę największą, pełną. I zarazem uprzedza nas, że ta droga prowadzi także przez cierpienie, że uciekając od niego ominiemy także to, do czego dążymy. Taki slalom od radości do radości dookoła smutków nie może się udać. A On daje jeszcze inne dary. Daje pokój - ten może trwać, może być we mnie coraz stabilniejszy, coraz pełniejszy, trwać i w radości i w bólu.
Życie bez cierpienia rzeczywiście jest poza zasięgiem po tej stronie. Życie cierpieniem jest zupełnie bez sensu, jest znęcaniem się nad samym sobą. Sztuka polega na tym, żeby ból przeżyć, jak każde doświadczenie, i nie dać mu zapanować nad sobą. I nie dać zapanować nad sobą dążeniu do szczęścia tu na ziemi. To chyba najczęstsze i najbardziej trujące hasło porzucających: mam prawo do szczęścia! Ani ono, ani cierpienie nie jest drogą, ani jednym ani drugim nie chcę się kierować. Z jednego i drugiego czerpać siłę, w jednym i drugim odnaleźć Boga.