tata999 pisze: ↑26 cze 2020, 12:04
Wiedźminie, czy byłbyś chętny rozwinąć swoje rozważania? Jeśli dobrze pamiętam borykałeś się ze składaniem wniosków sądowych i ich wycofywaniem nie raz w różnych sytuacjach. Jak postrzegasz swoje potknięcia, poczucie szczęścia i radości w tamtych zmaganiach z dzisiejszej perspektywy?
Cześć tata999,
Na szybko, bo mam bardzo napięty czas zawodowo i prywatnie.
Więc - nie wiem co masz na myśli pisząc "borykanie ze składaniem wniosków sądowych".
Akurat złożenie pozwu poszło gładko - to żadna filozofia - z tego co pamiętam - 600zł pozew - parę tysięcy dla prawnika który to napisał i był na pierwszej rozprawie.
Cel był taki aby wybudzić żonę z amoku
(siłowo bo siłowo... ale jednak)
To się poniekąd udało... - niczego nie wycofywałem - jedynie podjęliśmy mediacje które zawiesiły proces rozwodowy - następnie nikt nie podjął dalszych kroków, w skutek czego, po roku "braku działania" ... sąd umorzył sprawę rozwodową.
Jednak niedługo po tym, jak sprawa została umorzona, żona dalej zaczęła się rozglądać "na zewnątrz".
Cóż - to doświadczenie - cenne i nie żałuję tego kroku... bo spędziliśmy fajne wspólne wakacje z dziećmi w 2018 (podczas "zawieszonego rozwodu") ... i poza tym, kolejne 2 lata spędziliśmy razem. Jest połowa roku 2020
... i wciąż razem mieszkamy - zawsze podkreślałem, że lepiej jak dzieci mają 20% mamy (albo taty) na miejscu - niż 0% mamy i 0% żony - zwłaszcza - jak są stosunkowo małe dzieci - i logistyka okołodzieciowa jest naprawdę ważna.
Poza tym, ja składając pozew "w celu ratowania małżeństwa i wybudzania żony"
- faktycznie jeszcze bardzo mocno wierzyłem w program pod tytułem: "małżeństwo". Nie będę tego rozwijać, bo moje obecne przemyślenia nie byłoby raczej zgodne z linią tego forum.
Moje obecne poczucie szczęścia i radości jest BARDZO duże
. Paradoksalnie, im bardziej jestem odwieszony od żony i im ona (i ja tym samym) mamy wolności, tym ja czuję się lepiej. Dużą rolę pewnie odegrał tu program 12 kroków (który polecam każdemu)... choć dopiero kończę 4 krok, to i tak widzę, że nieco inaczej patrzę na siebie. W skrócie, ten program określiłbym jako takie: zaopiekowanie się sobą i własnymi emocjami.
Jak postrzegam to wszystko z perspektywy?
Cóż - po swoim doświadczeniu mogę powiedzieć - że "siłowo" ... presją, czy jakimikolwiek działaniami skierowanymi "na zewnątrz" (na żonę, na sytuację finansową itd) efekt jakiś można uzyskać - ale będzie to (a przynajmniej u mnie było) - "na krótką metę".
Czasami cenna jest oczywiście i ta "krótka meta" - ale długofalowo odradzałbym działania skierowane na zewnątrz... a zwłaszcza te, które mają dziać się w okolicach (przestrzeni) tego mniej czy bardziej niewiernego współmałżonka.
I tak na koniec... jak cofam się np. 7 czy 5 lat wstecz... - i przypominam sobie różne niezbyt przyjemne sytuacje (jeszcze gruuubo przedkryzysowe) - to prawda jest taka, że jeśli czułem się nieszczęśliwy, zły albo jakieś inne trudne emocje... to w 99% nie miało to nic wspólnego ani z żoną ani z dziećmi... - często byłem zły, sfrustrowany... głównie sam na siebie... (z różnych pozamałżeńskich powodów) - ale że rykoszetem dostawali najbliżsi... to już inna historia (i to raczej skutek niż przyczyna) - bo te trudne emocje najłatwiej było w ich obecności odreagować... zamiast właściwie je przeżyć i przyjrzeć się, skąd się wzięły.
Więc teraz jak na to patrzę, to czuję to tak: jeśli ktoś czuje się nieszczęśliwy będąc z tym mężem czy żoną... to niech dokładnie się sobie przypatrzy, czy sam ze sobą jest szczęśliwy, czy siebie lubi... czy jest wewnętrznie spokojny... bo bliski jestem obecnie (co kilka razy już podkreśliłem) - myśli: "Pokochaj siebie, a nie ważne z kim się zwiążesz".