Zacznę od tego, że od razu powinienem podziękować wszystkim za głosy w mojej sprawie, a szczególnie Amice i Lavendowej.
Amica pisze: ↑24 sie 2018, 16:31
Dzieci powinny mieszkać i żyć samodzielnie.
Mam nadzieję, że dobrze rozumiem intencję tego zdania, sprzeczną z dosłownym znaczeniem tych słów: dzieci powinny mieszkać i żyć z rodzicami, a po uzyskaniu samodzielności i założeniu rodziny mieszkać osobno i prowadzić odrębne gospodarstwo domowe, po prostu mieć własny dom, nie w znaczeniu budynku, tylko szerszym. Jeżeli dobrze odczytałem sens, to się z nim w pełni zgadzam.
Warto go jednak doprecyzować, by nie piętnować rozwiązań dobrych, o długiej tradycji, i zarazem często wskazanych ze względów praktycznych. Uważam, że odpowiednio urządzony dom wielokopoleniowy to coś pięknego. Każda rodzina powinna mieć swoje mieszkanie, w pełni samodzielne (osobne wejście, łazienka, kuchnia, sypialnie, salon itd.) i samodzielnie w nim gospodarować. Z jasnymi granicami przestrzennymi i finansowymi, żeby wiadomo było, gdzie jestem na swoim, a gdzie się zaczyna przestrzeń wspólna, i kto za co płaci. Tak, żeby nikt nie zaglądał nikomu do garnków, nie poganiał pod drzwiami łazienki, nie wtrącał się w godziny wstawania i kładzenia się spać, zapraszanie gości, urządzanie wnętrza itd. Lepiej, żeby prawa do użytkowani mieszkania pokrywały się z własnościowymi: jeśli dwie rodziny mieszkają w jednym, podzielonym domu na wspólnej działce, to nieruchomość powinna być ich współwłasnością. Na dłuższą metę nie jest dobre mieszkanie na cudzym, z czyjejś łaski. Nie jest natomiast niczym złym, że takie mieszkanie nie będzie w bloku, tylko w odpowiednio urządzonym domu rodzinnym. Dzieci mogą się bawić w ogrodzie użytkowanym wspólnie z ich ciotecznym rodzeństwem lub dziadkami, zamiast na osiedlowym podwórku.
Mieszkaliśmy kątem u teściów, w mieszkaniu w bloku udostępnionym przez mojego brata, wreszcie w takim wielopokoleniowym domu należącym do moich rodziców. Ta ostatnia sytuacja trwa już kilkanaście lat i teraz zmieniło się tylko tyle, że teraz ja jestem już na swoim, bo stałem się współwłaścicielem domu. Na podstawie tego doświadczenia wybieram dom wielopokoleniowy, ale z jasnymi granicami między tym, co wspólne, a co należące do każdej rodziny. Oszczędności z kilku lat wydam na to, żeby w tym domu były trzy rzeczywiście w pełni odrębne mieszkania i wspólny, zadbany ogród.
jacek-sychar pisze: ↑25 sie 2018, 8:20
Możesz tak uważać, ale czy te zarzuty przeanalizowałeś?
Bo mi wygląda, że odrzuciłeś je a priori.
Trochę tak, na pewno nie w pełni, szczególnie w odniesieniu do pierwszego, o manipulację pod pretekstem pomocy. Być może pod tym, co dla mnie jest po prostu dobrym wyborem, nawet niekoniecznie wsparciem z mojej strony, kryją się jakieś nieuświadomione schematy. Może odkryję je teraz na krokach, może kiedy indziej lub wcale. Na pewno mogę powiedzieć tyle, że takiej intencji - manipulacji pod pratekstem - u mnie nie ma.
Z drugim zarzutem jest trudniej, bo jest w gruncie rzeczy zanegowaniem tego wszystkiego, co robię dla ratowania mojego małżeństwa, i w zasadzie jest pozbawiony jakiegokolwiek uzasadnienia. Nad moją postawą wobec Boga i wobec żony zastanawiam się wciąż, więc w tym sensie analizowałem to gruntownie. W tak sformułowanym zarzucie nie widzę jednak żadnego nowego materiału do analizy.
jarek70 pisze: ↑23 sie 2018, 8:00
Sam przez rok po ślubie korzystałem z kawalerki ponosząc jedynie niewielkie koszty - opłaty administracyjne + media , bez kosztów wynajmu. Uzbierała się nawet w tym czasie jakaś sumka ułatwiająca zakup własnego M.
Jeżeli mogę coś zauważyć.
Nie wiem na ile Twoi młodzi są odpowiedzialni.
Znam przypadek, gdzie taka szansa-pomoc nie została wykorzystana. Trwała ona około 10 lat...
Nie została doceniona, wykorzystana.
Rozzuchwaliła.
Może lepiej w celach powiedzmy wychowawczych włączyć ich do kosztów eksploatacyjnych.Nie wiem jak to wygląda w przypadku mieszkania w domu. Prąd, gaz, woda, śmieci?
Sumkę można odkładać jeżeli w Twoim przypadku jest taka możliwość a jeżeli młodzi wyjdą to im zwrócić?
To bardzo cenna uwaga. Nie ustaliliśmy jeszcze szczegółów. Zostało powiedziane tyle, że młodzi mieszkając mają dokładać się do kosztów i prac niezbędnych w domu i w ogrodzie. Pomyślę nad takim rozwiązaniem, żeby płacili też coś w rodzaju czynszu, w co wchodziłyby także ich wydatki remontowe i jednocześnie stąd byłyby w razie konieczności pokrywane niezbędne prace. Reszta byłaby sumą odkładaną na osobnym koncie oszczędnościowym. Jeśli po kilku latach będą chcieli się wyprowadzić, to po prostu te pieniądze wezmą; jeśli będą woleli zostać, to to byłby ich wkład w dom i mogę syna uczynić współwłaścicielem domu. Żeby, jak słusznie pisze s zona, nie była to darmocha. Rzecz do obgadania i przemyślenia.
A co do urlopu i zostawianiu Bogu pola do działania, to zaraz wyruszam do Skomielnej. Szykuj się Jacku na kłopoty, nie raz zostaniesz znienacka wbryknięty w to i owo. A potem zaszyję się w jeszcze lepszą głuszę, w dzikie ostępy w dalekich górach; a tyle wysokich i nieskażonych cywilizacją, że niebo będzie na wyciągnięcie ręki... Dopiero potem, w połowie września, wrócę w sam środek urwania głowy w pracy i zacznie się remont w domu. Przyjdzie czas na jakieś decyzje, a zarazem nie będzie go wcale na długie deliberacje. Życie poniesie mnie silnym nurtem. Chwała Panu!