Re: Wątek Ukasza
: 05 sty 2020, 17:59
Kryzys małżeński - rozwód czy ratowanie małżeństwa?
https://www.kryzys.org/
Tata, w wielu przypadkach cenię sobie Twoje zdanie. Natomiast kompletnie nie rozumiem Twojego stanowiska w sprawie sądu. Co Twoim zdaniem może zrobić kobieta w mojej sytuacji, czyli w sytuacji, gdy ojciec dziecka nie czuje się w żadnym stopniu odpowiedzialny finansowo za dziecko, jest zdolny do pracy, tylko ma inne priorytety?
To , co mam do przekazania to, że nie oczekuj wiele. Jak to ktoś opisał: " nikt wam nie da tego, co my wam obiecamy". Być może Tobie sąd w czymś pomoże. Daj Boże (to nie jest ironia, sąd to nie Bóg).Ruta pisze: ↑05 sty 2020, 20:59Nie ja ojcu władzę nad dzieckiem przyznałam tylko Państwo i tylko państwo w postaci sądu może tą władzę zawiesić lub ograniczyć do czasu, aż ojciec będzie gotowy ją znów wykonywać.
Nie mam też mocy zakazania mężowi kontaktów z dzieckiem w stanie odurzenia. Sąd taką moc ma i w przeciwieństwie do mnie może wprowadzić sankcje wobec męża w momencie, gdy postanowienie sądu naruszy.
Sąd nie jest bożkiem, ale ma nadane prawem kompetencje do zmiany lub tworzenia określonych stanów prawnych. Oraz narzędzia do tego by je egzekwować.
Masz rację - dziękuję, postaram się zwracać uwagę na to, jakie mną kierują motywacje. Sama forma gramatyczna jest cenną wskazówką, ale nie musi precyzyjnie oddawać postawy wewnętrznej.
Marylko, mogę skorzystać z Twojego tekstu dosłownie? Nie ująłem tego dotąd dokładnie w tych słowach, ale jeżeli napiszę żonie tak:
to będzie to w moim odczuciu w 100% zgodne z tym, co jej przekazywałem dotąd. Tyle tylko, że Ty, nie znając mojej sytuacji, widzisz ścieżkę szybkiej realizacji takiej granicy, a ja jej nie widzę. Według mnie wprowadzenie tego w życie wymaga czasu i m.in. kroków prawnych.NIE bedziesz z domu i naszej rodziny robila hotelu i kłamstwa
Wroc jak zdecydujesz że chcesz ze mną tworzyc prawdziwa rodzine
Wtedy pogadamy. Może byc, że sie dogadamy
To w końcu jak: zdać się na sąd - co oznacza czekanie rok czy dwa, a może i pięć - czy nie oglądać się na sąd i nie czekać?
Tak, dałbym sobie radę bez domu. Mógłbym sobie wynająć jakieś małe mieszkanie, choć raczej nie tu, lecz w mieście. Tyle tylko, że on nie jest dla mnie magazynem na rzeczy czy nawet sypialnią. Ja jestem z tym domem związany, chcę i umiem o niego dbać. Kopałem fundamenty pod ten dom i teraz jestem jedyną osobą, która czuje się odpowiedzialna za całość. Dlatego dostałem część własności. Był zbudowany z zarobków moich rodziców i to oni zdecydowali, że teraz ma być pod moją opieką. Żeby mogli wrócić tu, gdy już będą tego chcieli, żeby mogli to spędzić święta, jak to się stało kilka dni temu. To, co pozostawiłem trosce żony na jej żądanie, czyli działkę i jeden pokój w domu, dosłownie popadło w ruinę. Mój syn również jasno deklaruje, że zdecydował się na przeprowadzkę tu m.in. licząc na moją pomoc na co dzień - co ja obiecywałem i czego chcę dotrzymać. On od swojej mamy takich obietnic nie ma i ich nie chce. Poza tym dla mnie dom jest tu częścią większej całości. Od kilkunastu angażuję się różne sprawy lokalne. W tej chwili wiąże się to już z wieloma zobowiązaniami na poziomie sołectwa i całej gminy. Mogę się z nich wywiązać tylko mieszkając tutaj. Od lat buduję też stopniowo relacje z sąsiadami - co powoli zaczyna przynosić efekty. Podobnie wygląda to w moim zaangażowaniu w Kościele - jest związane przede wszystkim z tą miejscowością. W żadnej z tych rzeczy moja żona nie bierze udziału w najmniejszym stopniu - dla niej jest to miejsce równie obce, jak dowolna inna miejscowość lub gmina. Wszystkie jej więzy są rozproszone gdzieś w mieście.marylka pisze: ↑03 sty 2020, 23:49 Tu chodzi o majatek - nie o żone
Wiec co można radzic w sprawie żony? Po co?
Ja bylam gotowa stracic należna mi czesć i maż o tym wiedzial.
To nie było tiru-riru tylko poważna decyzja i poważne dzialanie
Jakby żona otrzymala jakas kwote za dom - co pewnie nastapi i zamieszka sama i bedzie te splesmiale szklanki po sobie myla albo i nie i jak przekona sie ile kosztuje utrzymanie domu i praca w nim - może predzej docenilaby Ukasza - kto wie?
A jeżeli należy jej sie jakas czesć domu - no to sorry - ma do tego prawo.
Natomiast pisanie o wchodzeniu na sile do wspolnego loża to sorry - dla okolo 50-latka żeby to byla bezsilnosc to u mnie troche usmiechu jest.
Przecież to gra. Czysta gra. Ich dwojga. I wydaje sie, że dobrze im z tym
Bo gdybys Ukasz chciał postawić granice - to przecież wiesz jak to zrobic. Za długo tu jestes.
Z tego co opisujesz co rusz jezdzisz po swiecie zakladam że dobrze zarabiasz - wiec w każdym momencie dasz sobie rade i bez domu.
Ale nie - majatek musi być Twoj!
No i ok.
Jest Twoj - masz prawo
Ale w każdej chwili możesz postawic granice - ktorych nie stawiasz
Mysle że obydwoje macie z tego swoje indywidualne profity skoro w takim ukladzie tkwicie.
I...można i tak
Pozdrawiam
Sugeruję wrócić do oceny przydatności sądów i polegania na nich później, po zdobyciu (kolejnych) doświadczeń. Jestem ciekawy, jaka będzie opinia Ruty wtedy. A sprawiedliwość to już w ogóle oddzielny temat.Astro pisze: ↑05 sty 2020, 23:54 Ruto myślę ze , tata999 Cię rozumie .
Jak najbardziej masz prawo i obowiązek chronić i siebie i dziecko kiedy mąż chce kontaktować się w stanie oduzenia z wami a Ty tego nie chcesz. Tak samo powinien płacić Ci alimenty to jest przecież jego dziecko.
I oczywiście zdarzają się sytuacje kiedy ojcowie nie chcą płacić na swoje dzieci nie chcą się nimi zajmować dla mnie nie zrozumiałe wręcz karygodne.
Lecz uwierz mi w odwrotną stronę też zdarzają się straszne rzeczy , też karygodne i do tego argumentowane dobrem dziecka czy dzieci . Jeszcze pod płaszczem ochronnym tych właśnie sądów kuratorów policji. I gdzie po sprawiedliwość mają udać się Ci ojcowje.
Okej, teraz rozumiem, co miałeś na myśli z tym bożkiem. Nie, nie oczekuję, że sąd ureguluje wszystko zgodnie z dobrem wszystkich i tak aby nikogo nie skrzywdzić. Doskonale zdaję sobie sprawę, że sędzia może być głupi, uprzedzony do osób wierzących, nienawidzący kobiet albo mężczyzn, poraniony, uzależniony - i wszystko to wpływać będzie na to jak orzeknie. Wiem od wielu kobiet, jak były w sądach upokarzane przez adwokata strony przeciwnej przy pełnej bierności sądu, lub gdy sąd się dołączał. Świadectwa mężczyzn też nie są pocieszające.
Ukaszu
I dokładnie taki jest ten obraz.Ukasz pisze: ↑05 sty 2020, 23:43 Widzę w tym jakiś obraz mojej wędrówki przez życie. Nie brakuje w nim wysiłku i bólu, ale jest piękne i daje niesamowitą radość. Warto próbować dziesięć razy, a pewnie też i sto. Potknę się przy tym nie raz - i trudno. Dojdę wreszcie tam, gdzie mam dojść, choć spotka mnie po drodze wiele rzeczy, których nie planowałem. To jest moja gra w życie.
A co jest najlepsze dla Ciebie? Nie chodzi o to by jeden znosił a drugi był usatysfakcjonowany. Moim zdaniem trzeba poszukać realnego dobra dla dwóch stron.Ukasz pisze: ↑05 sty 2020, 23:43 Mając to, co dla mnie niezbędne, zastanawiam, co mógłbym dać żonie. Jakie rozwiązanie byłoby najlepsze dla niej? Jestem jej mężem, kocham ją, nie powinienem dokonywać wyborów abstrahujących od tego, jak one odbiją się na niej, ignorujące to, co dla niej jest dobre. Przecież dla ukochanej osoby chcemy tego, co dla niej jest najlepsze.
Masz prawo do tego domu i pozbywanie się wszystkiego dla niewiadomo jakiej idei uważam za naiwność.
Doprecyzuję: moje małżeństwo będzie kontynuowane, póki nas nie rozdzieli śmierć. Natomiast wspólne korzystanie z mieszkania może się skończyć niebawem i ta sprawa podlega w jakiejś mierze mojej decyzji. W obecnym stanie naszych relacji dla mnie lepsze byłoby mieszkanie samemu, mam co do tego jasność. Nie byłoby jednak dla mnie także wielkim problemem znosić wizyty i demonstracje mojej żony, jeśli z tego miałoby wyniknąć jakieś dobro dla niej lub innych osób.white chocolate pisze: ↑06 sty 2020, 15:27 Pozostaje pytanie: co oboje chcecie osiągnąć przez kontynuowane małżeństwa w obecnym stanie?
Mam inne zdanie o sobie. Lubię emocje o różnej intensywności, ale nie skrajne. Lubię wyzwania, ale nie lubię ryzyka ani zagrożenia. Nie lubię prędkości ani gwałtownych zmian. Nie pociągają mnie w najmniejszym stopniu alkohol ani używki. Lubię ciszę. Nie znoszę hałasu, zawsze odstręczały mnie dyskoteki, koncerty muzyki współczesnej. Lubię być świadomy swoich uczuć.
Zastanowiłem się nad tym. Od ośmiu lat obserwuję u żony różne symptomy fizycznej zdrady. Nie wiem, czy ona faktycznie nastąpiła, bo nigdy nie podjąłem żadnych działań, żeby to zweryfikować. Czy jestem facetem, który ma nadmierne dążenie do kontroli swojej żony? Odnoszę wrażenie, że docieram do granicy absurdu. Nie wiem, gdzie moja żona pracuje, gdzie sypia, gdzie i z kim spędza urlop i święta. Nie pytam o to. I to jest przesadna kontrola?
Uważam, że tu jednego worka zostały wrzucone bardzo różne sprawy. To, czego che moja żona i to, co dla niej dobre, to mogą być bardzo różne rzeczy. Pragnienie dobra dla drugiej osoby, szczególnie tej najbliższej, nie jest stawianiem się w roli Boga, tylko miłością. Niezbędne jest oczywiście uszanowanie jej wolności i pozostanie we własnych granicach, ale obie te przesłanki nie uchylają pytania o dobro drugiej osoby. Nie będę wybierał, gdzie żona będzie mieszkać i z sobie wyjedzie. Jednak ja zdecyduję, czy zgodzę się na mieszkanie i wyjazd ze mną, to są moje granice.
No właśnie nie do końca, bo wciąż korzysta ze mnie i nie ucieknę od odpowiedzialności za to, czy będę to dalej umożliwiał, czy też zastopuję. Wyobraźmy sobie, że kolega z pracy podbiera mi z portfela pieniądze. Drobne sumy, dla mnie pomijalne. Wydaje mu się, że ja o tym nie wiem, ale jest w błędzie. Zignorować tę moją wiedzę, bo taki ubytek funduszy nie jest dla mnie krzywdą? Bo zastopowanie tego oznaczałoby większe koszty? Czy może wziąć pod uwagę skutki mojego przyzwolenia dla niego. Jest dorosły, samodzielny, niby samowystarczalny, nie odpowiadam za jego zachowania... Sądzę, że ten zmyślony przykład nie jest odległy od mojej realnej sytuacji.
Ja już dawno otworzyłem rękę, prosiłem, żeby sobie odleciała, żądałem tego, zamknąłem drzwi, żeby nie mogła wrócić do tej "klatki". I mimo wszystko będę uważał, żeby przy ponownym zamykaniu tej klatki od środka nie przytrzasnąć jej skrzydełka, jak będzie je kolejny raz wciskać w szparę, żeby wrócić do środka.