Niesakramentalny2

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Wiedźmin

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Wiedźmin »

Twardy.
Z perspektywy - kryzys był bardzo dobrym doświadczeniem.
Zmienił mnie - i dalej zmienia.

Co więcej - kryzys zrobił mnie osobą bardziej wolną.
I jak później to obserwowałem - to nie żona - a ja sam siebie zniewoliłem...
... zniewoliłem się własną nadmierną atencją w kierunku żony (i to do tego, źle wycelowaną... bo zarzucałem ją miłością w swoich językach - bezsensowne działanie - przynoszące szkodę i mi i jej).

Trudne rzeczy sprzyjają rozwojowi.

Jakbyśmy żyli w Afryce... pod bananowcem... ciepełko, jedzenie spada z drzewa - o nic nie trzeba się martwić (no jeszcze jakby nie było dzikich zwierząt to całkiem super) - to być może dalej byśmy biegali po drzewach.

Więc trudności są potrzebne... wyzwania, problemy, kryzysy.

Poza tym - nic się nie dzieje bez przyczyny.

A teraz o mnie.
Ja pochodzę z katolickiej rodziny.
Chodziłem do katolickiego liceum.
Byłem naprawdę blisko kościoła katolickiego.

Ja wiem że Jezus istnieje :) i że w biblii jest bardzo wiele naprawdę mądrych i prawdziwych przekazów.
krople rosy

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: krople rosy »

Aleksander pisze: 22 lip 2018, 18:17 Ja pochodzę z katolickiej rodziny.
A żona? Jeśli wolno spytać :)
Aleksander pisze: 22 lip 2018, 18:17 Ja pochodzę z katolickiej rodziny.
Chodziłem do katolickiego liceum.
Byłem naprawdę blisko kościoła katolickiego.
Może więc warto tę zakopaną Perłę odkopać?

A córka Twoja w wyborze męża będzie miała mam nadzieję o tyle łatwiej, że zdążyła się napatrzec na kochającego i wybaczajacego męża oraz dobrego i troskliwego ojca.
I być może takiego mężczyznę będzie chciała mieć u swego boku.
Ja szukałam kogoś zupełnie innego od mojego ojca.
Niech Ci więc towarzyszy modlitwa o dobre wybory swoich dzieci.
Amica

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Amica »

Aleksandrze, pozwól, że opowiem Ci kawałek mojej historii, bo wydaje mi się, że obrazuje trochę punkt widzenia nas wszystkich (Twój też - bo wszyscy chcemy tego samego od związku z drugim człowiekiem, co nie? By kochać i być kochanym przez całe życie przez tę samą osobę, być z nią szczęśliwym).

Na początek - chcę Ci przyznać rację w tym, że samo bycie katolikiem, chrześcijaninem nic nie gwarantuje. Rak zdaje się pisał o neurotycznej religijności, wszyscy wiemy, jak powierzchowne, relatywne jest podejście wielu ludzi do Boga, Sakramentów.
Ale spójrz - jesteś przecież inteligentnym facetem - to, że ktoś DEKLARUJE, że jest katolikiem, chrześcijaninem, nie oznacza wcale, że taki jest w sercu. Ty rozpatrujesz to na poziomie deklaracji, a przecież czyny mówią o tym, jakim ktoś kodeksem w życiu się podpiera. I śmiem twierdzić, że ci hipokryccy katolicy, o których mówisz - wbrew pozorom - właśnie są... niewierzący. Wierzą w siebie, albo w twór, który nazywają Bogiem. Zgodzisz się ze mną? To są wciąż ludzie niewierzący lub wierzący powierzchownie, w wynaturzony sposób, niewłaściwy,(nie oceniam, tylko staram się jakoś zdefiniować to wszystko). A zatem - nie ma różnicy - czy ślub weźmie ktoś, kto twierdzi, że wierzy w Boga, ale to tylko słowa, czy ślub weźmie osoba, która deklaruje jasno, że nie wierzy i że ona ma na tyle silny kręgosłup moralny, że nie upadnie nigdy, nie zdradzi, nie oszuka.

I teraz już mój pogląd - dawniej, 16 lat temu uważałam, że to prawda. Że można być uczciwym i prawym, nawet jeśli się nie zna Boga, nie przestrzega sakramentów. A wiesz czemu? Bo znałam siebie, "wierzącą" i wiedziałam, że doświadczam i złych myśli i popełniałam głupie rzeczy i grzeszyłam i moja wiara była letnia, nie ufałam sobie. I znałam swojego męża, którego wówczas uważałam za najuczciwszego człowieka na ziemi, bardzo wrażliwego, o prawym charakterze. Wychował się w antyklerykalnej rodzinie i miał (ma nadal) złe zdanie o Kościele, jego strukturze, hierarchach, kształcie itd. Przy tym doskonale zna Biblię, ma nawet swój ulubiony fragment. Ale nie modlił się - ot, Bóg - jako jedna z filozofii życia.

Kiedy poszłam do spowiedzi przedślubnej, spowiednik wypytał mnie o męża i kiedy powiedziałam, że jest niewierzący, usłyszałam: zastanów się, życie z osobą niewierzącą jest trudne, a wręcz niemożliwe. Obruszyłam się i powiedziałam, że mój narzeczony jest inny, bo go znam i wielokrotnie pokazał mi czynami, że jest prawy, uczciwy, ma dobre serce. Spowiednik powiedział: nie szkodzi. Ale ludzie się zmieniają - w naturalny sposób: mają nowe doświadczenia, poznają nowych ludzi, starzeją się, chorują. Jeśli nie wierzą w jakiś stały układ odniesienia i system wartości, nie mają bojaźni Bożej (a tę mają tylko wierzący), to prawość może zamienić się w nieprawość, złożone obietnice nagle zaczną uwierać i zacznie się relatywizacja ich, a jednocześnie nie będzie nic, co ich powstrzyma, bo.. nie uznają np. sakramentów, mają "swój" kodeks i w swoim własnym sercu będą się czuli w porządku.

Oczywiście w tamtym momencie byłam jedynie zdenerwowana na spowiednika, bo wg mnie pociskał bzdury. Nie znał mojego narzeczonego, i niech lepiej taką gadkę zastosuje do księży-pedofilów itd. No takie miałam myślenie.

I cóż. Minęło 15-16 lat, mój mąż wsiąknął w życie korporacji, zaczął jeździć po świecie, spotykać się z ludźmi, którzy w jego mniemaniu byli szczęśliwi i uśmiechnięci, a kierowali się zasadą: życie jest jedno, trzeba siebie stawiać na pierwszym miejscu, żona nie matka, można mieć kilka, "ja się rozwiodłem i jestem szczęśliwy, mam młodszą, lepszą - a jak nie wyjdzie, to wymienię", patchworkowe rodziny się sprawdzają itd. itd. Nie było nic w jego sercu, co miałoby mu wskazać, że to myślenie jest złe - wszak widział uśmiechniętych ludzi, młode dziewczyny w ramionach starszych kolegów z pracy, życie bez żadnych ograniczeń. Do tego doszedł wiek 40 lat, kiedy przewartościowuje się swoje życie, a 16 lat po ślubie oznacza rutynę, brak ekscytacji, wówczas wyszukuje się jak najzabawniejsze powody do tego, żeby poddać się bez walki i lecieć w jasną przyszłość, np. w 2007 roku nie chciało ci się odebrać mnie z treningu.

Mój czterdziestoletni mąż z IQ Einsteina nagle ma myślenie szesnastolatka, któremu zaczęło uwierać, nudzić, ograniczać jego dotychczasowe życie i chce wszystko zmienić. Nie trzymają go żadne przysięgi, wszak nie wierzy w Boga, sakrament to wymysł ludzi (tak, słyszałam to też), a w życiu (i na pewno "mojemu" Bogu też) chodzi o to, by ludzie byli szczęśliwi. A sami sobie nakładają obręcze na szyje i blokują drogę do szczęścia.

No i rzeczywiście - na zdrowy rozum - to mąż był zawsze uczciwy, zawsze uczciwy względem SWOICH poglądów, hipokryzji w nim nie ma za grosz.

Ale w rezultacie - opuścił mnie, bez walki, bez starań. Jest przybity, ale nie jest to przybicie związane tylko z tym, że zadał mi cierpienie. Na pewno ma poczucie winy, ale też i żałuje tych lat, że nie zrobił tego wcześniej, oraz że w ogóle wziął ślub, bo dzisiaj spakowałby torbę i wyszedł z domu, nie musiałby nic więcej robić.

To jest postawa przecież uczciwego człowieka, który wierzy w dobro itd., ale wierzy w ludzki sposób, nie Boski. Czemu ma być z kimś, kogo już nie kocha, albo co gorsza nigdy nie kochał, tylko mu się tak wydawało?

I teraz moja postawa (nie twierdzę, że lepsza, chociaż jest inna). Ja też miałam pokusy, ja też miałam czas, kiedy nie cierpiałam męża, kiedy wszystko mnie w nim denerwowało, kiedy chciałam cofnąć czas, być wolną od ograniczeń, bo świat przedstawił mi wysokiego blondyna z bródką, który tak pięknie mnie rozumiał, rozumieliśmy się bez słów, który był dla mnie bardzo atrakcyjny, a w jego oczach widziałam zainteresowanie, uważność itd itd. I właśnie ta moja kościółkowa wiara powstrzymała mnie przed pójściem w szkodę. Udało mi się uniknąć zdrady (całkowitej, bo jakiś element zdrady, czyli chęci bycia z kimś innym, niż mąż był), "wróciłam" do męża emocjonalnie i włożyłam cały swój wysiłek, aby odbudować relację z mężem, któremu ślubowałam. Nie chciałam, wierzgałam i broniłam się przed tym, ale uznałam, że to ma sens, bo wierzyłam w Sakrament Małżeństwa.

I tylko to miałam na myśli, kiedy pytałam Cię o to, jak przyjmiesz deklaracje swojego przyszłego zięcia, który nie ma żadnego zewnętrznego punktu odniesienia, stałego zestawu wartości i bojaźni Bożej, a jedynie bazuje na swoim własnym systemie wartości i w wieku 20 lat deklaruje, że nigdy nie skrzywdzi Twojej córki. Skrzywdzi, bo krzywdzą lepsi od niego. Ale obecność Boga w życiu daje szansę na jakikolwiek zwrot, na cofnięcie się, zatrzymanie, przemyślenie.
I to miał na myśli mój spowiednik. Że oczywiście sakrament, wiara itd. niczego nie gwarantuje, ale jeśli jest chociaż w znikomym stopniu, to zwiększa prawdopodobieństwo powodzenia, podczas gdy w przypadku życia z osobą niewierzącą ryzyko jest ogromne. To jest tak, jakby się pobierały osoby, które totalnie się różnią i są odmienne od przyjętych norm. Np.
np. ona jest starsza od niego o 30 lat,
np. on jest profesorem na uczelni, a ona sprząta biura i w życiu przeczytała pięć książek,
np. oboje są z dwóch różnych krajów, mają odmienne religie

I to nie oznacza, że taki związek jest z góry skazany na niepowodzenie, ale te ogromne różnice społeczne, psychologiczne, kulturowe zwiększają prawdopodobieństwo klęski.

I tak, są deklarujący wiarę i żyjący "nie-po-bożemu", ale ja miałam na myśli prawdziwe, wewnętrzne oddanie Bogu pierwszeństwa nad wszystkim innym w życiu. I widzisz, czasem wystarczy kościółkowa, powierzchowna wiara, by powstrzymać się od zła. I tylko to miałam na myśli, nie odnosiłam się do zasady ogólnej. Tak więc - gdybym miała córkę, wolałabym ją oddać kościółkowemu, z powierzchownym podejściem do Boga, niż takim, który kompletnie polega jedynie na sobie. Bo w tym pierwszym przypadku Bóg ma szansę znaleźć drogę do kogoś takiego, tak jak znalazł do mnie, z letnią wiarą. W drugim - gdzie tego Boga zuchwale się odrzuca, stawiając na pierwszym miejscu swoje zasady i swoje prywatne sakramenty - jest zazwyczaj katastrofa. Takie jest moje doświadczenie.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: s zona »

Aleksadrze ,
lubie Cie czytac ,jak radzisz innym ,
ale najczesciej w swojej sprawie jestesmy kiepskim sedzia ;)

Osobiscie nie zycze Ci " innowiercy ' dla Twojej corki. obys nie musial nigdy doswiadczyc tego ,jak trudno jest byc rodzicem ,gdy dziecko wiaze sie z kims ,kto wyznaje inne wartosci .
Aleksander pisze: 22 lip 2018, 18:17
Ja pochodzę z katolickiej rodziny.
Chodziłem do katolickiego liceum.
Byłem naprawdę blisko kościoła katolickiego.

Ja wiem że Jezus istnieje :) i że w biblii jest bardzo wiele naprawdę mądrych i prawdziwych przekazów.
Aleksandrze ,
w Twoim watku pisalam juz kilka razy ,ze kazdy z nas ma szanse przezyc swoj Damaszek :)
Dla mnie to byl wlasnie kryzys ,kiedy uwierzylam Bogu - a nie w Boga i bardziej przylgnelam .

A na koniec cos lzejszego :lol:
Aleksander pisze: 22 lip 2018, 18:17 Jakbyśmy żyli w Afryce... pod bananowcem... ciepełko, jedzenie spada z drzewa - o nic nie trzeba się martwić
Otoz , nie wydaja mi sie ,ze bylabym szczesliwa biegajac z " z wiadrem" na glowie po wode , rozpalajac w kacie glinianki - zaslonietej szmata - do ognia wrzucajac zeschniete odchody zwierzat , zeby cokolwiek ugotowac lub usmazyc podplomykow .
A Pan Maz lezy w cieniu i jest zmeczony ;o zapomnialam jeszcze dziecko w drugim kacie " chaty" przywiazane na sznurku ,zeby nie podeszlo do ognia i sie nie poparzylo .. a o szkole dla dzieci tez nie wiem ,czy moglabym pomarzyc ...
Nie znam Afryki dokladnie ale ,w tych miejscach , gdzie widzialam to watpie ,zeby to byl szczyt marzen dla kobiety .. dla mezczyzn ...dodatkowy bonus - topless ...
Wiedźmin

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Wiedźmin »

Amico :)

Dziękuję za długi post.

Tylko widzisz - po przeczytaniu odbieram go tak.

"Chciałabym, aby system wartości mojego męża był silny zdrowy i oparty na Bogu - wówczas ten system nie pozwoliłby mężowi na pójście na na zieloną trawkę do ogródka obok..." - OK - ja może też bym chciał, aby żona miała taki silny kręgosłup morlany - czynnik "zewnętrzny" - to na pewno byłoby dość wygodne i dające poczucie bezpieczeństwa, stabilność itd.

Ale moja żona tak NIE MA. Nie ma nawet jak piszesz nawet podpowierzchniowego podejścia do Boga... Ja bardzo bym chciał, żeby po prostu szanowała swoje słowa i swoją decyzję (o małżeństwie) - nawet Bóg by mi wówczas nie był potrzebny do zapewnienia stabilności małżeństwa.. w sensie - że jej własne słowo (o ile miałaby siłę go dotrzymać) by wystarczyło.

Ale jest inaczej.

Co mi pozostało? Zmienić tak siebie - na lepszą wersję - aby żona CHCIAŁA ze mną być - aby chciała dalej tworzyć tę rodzinę... mimo swojego (z mojego punktu widzenia ułomnego) systemu wartości, jakie żona wyznaje.

No a że byłoby łatwiej milej i przyjemniej, jakbyśmy mieli podobne kręgosłupy moralne - no oczywiście że byłoby łatwej.
Ale jak to pisał Pavel "widziały gały co brały, a jak nie widziały, to znaczy że patrzyły nie tam gdzie trzeba".
No więc mam tę żonę :) - przez siebie wybraną - mój wybór i moja decyzja (no wspólna ;) ) - i zaczynam doceniać to, czego wcześniej znieść nie mogłem.

Czy jest łatwo? Nie - nie jest.
Czy miewam zwątpienia - tak miewam - dość często.
Czy łatwo jest (było) wybaczyć - bardzo trudno.
Niezapominajka
Posty: 393
Rejestracja: 06 kwie 2017, 11:07
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Niezapominajka »

Podpisuje się, łatwo nie jest, zwątpienia? Chleb powszedni, a wybaczyć? Najtrudniejsze, bo wymazać się nie da a czasem żałość taka człowieka ogarnia, że nic tylko umrzeć wprost na zakurzonym chodniku. Mózgu zresetować się niestety nie da.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13317
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Nirwanna »

Aleksander pisze: 22 lip 2018, 15:37
marylka pisze: 22 lip 2018, 13:00 [...]
Przeważnie jest takie myślenie - jest mi dobrze - jestem w porzo. Nikogo nie krzywdze no to całkiem całkiem jestem.
[...] I teraz - to MI !!!! by zależało, żeby mąż ślubował w obecnosci BOGA I RODZINY.
Piszesz o sobie z tym "jest mi dobrze - jetem w porzo"? Czy o kim?
W obecności BOGA - to chyba zawsze się ślubuje, bo jest wszędzie.
Tak gwoli ścisłości - Bóg rzeczywiście jest wszędzie, i towarzyszy każdemu człowiekowi, w pewien sposób. W pewien sposób, ponieważ jest stuprocentowym dżentelmenem, więc nie pcha się, gdzie Go nie proszą. Szanuje wolność człowieka. I często jest "obok" a nie "wewnątrz". Jest więc w sakramencie małżeństwa, gdy małżonkowie świadomie i dobrowolnie Go zapraszają, ale nie ma Go tam, gdzie zapraszany przez człowieka nie jest.
Tym się różni ślub sakramentalny od ślubu ze świadkującą sarenką. W pierwszym Bóg jest wewnątrz związku czynną Osobą, Uczestnikiem, w drugim przypadku - jedynie Obserwatorem.

O uczciwości oraz "genialnej" zdolności ludzkiego umysłu do samooszukiwania się rozpisywać się już nie będę, Amica bardzo precyzyjnie zrobiła to za mnie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Wiedźmin

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Wiedźmin »

Nirwanna pisze: 22 lip 2018, 22:40 Tak gwoli ścisłości [...] W pewien sposób, ponieważ jest stuprocentowym dżentelmenem, więc nie pcha się, gdzie Go nie proszą. Szanuje wolność człowieka. I często jest "obok" a nie "wewnątrz".
Tym się różni ślub sakramentalny od ślubu ze świadkującą sarenką. W pierwszym Bóg jest wewnątrz związku czynną Osobą, Uczestnikiem, w drugim przypadku - jedynie Obserwatorem. [...]
Tak gwoli ścisłości - nie ja pisałem o sarence wprost - ale OK... mi tam sarenka nie przeszkadza.

Bóg Obserwatorem - czyli świadkiem. Zgoda. Tu się nie różnimy.

Nirwanno - a skąd Twoja wiedza to tym, na co Bóg jedynie "zerka przelotnie" i jest obok... niezaproszony - a gdzie jest "wewnątrz"?

To może inny przykład - w owym lesie załóżmy, że nie składałem przysięgi, ale np. zabiłem drugiego człowieka.
Rozumiem, że mimo że nikt z ludzi niczego nie widział i o niczym nie wie, to Bóg mnie rozliczy sprawiedliwie za zabójstwo - bo był świadkiem i dokładnie wie, co się stało - i wie dokładnie... że to nie było tak, jakbym ja to przedstawiał w cywilnym sądzie...

... że szedłem i niechcący przewróciłem się na np. niedoszłego zięcia innowierce... i również przypadkiem przy upadku wbiłem mu niechcący nóż w serce ... mimo, że Boga do owego lasu na tę moją wycieczkę nie zapraszałem - Bóg dokładnie wie jak było i jakie były moje intencje - zgadza się?
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: renta11 »

Aleksandrze

Wyjmij watę z uszu i wsadź do ust. Bo niosą Cię emocje i kij wie co. :D :D

A Wam wszystkim interlokutorom dziękuję bardzo za przypomnienie KIM i PO CO jest BÓG. Bardzo cudowne i mądre wpisy czytam. Bóg zapłać.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Amica

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Amica »

Aleksander pisze: 22 lip 2018, 20:38

Tylko widzisz - po przeczytaniu odbieram go tak.

"Chciałabym, aby system wartości mojego męża był silny zdrowy i oparty na Bogu - wówczas ten system nie pozwoliłby mężowi na pójście na na zieloną trawkę do ogródka obok..."
Tak! :)
Aleksander pisze: 22 lip 2018, 20:38Ja bardzo bym chciał, żeby po prostu szanowała swoje słowa i swoją decyzję (o małżeństwie) - nawet Bóg by mi wówczas nie był potrzebny do zapewnienia stabilności małżeństwa.. w sensie - że jej własne słowo (o ile miałaby siłę go dotrzymać) by wystarczyło.
No ja właśnie wcześniej napisałam, że wg mnie nie jest to możliwe, że przestrzegano mnie przed takim myśleniem i że mój mąż, za którego dałabym sobie obciąć dłoń, właśnie jest dowodem, że bez Boga trudno jest (o ile w ogóle to możliwe) być zdolnym do poświęcenia się czyli pójścia na kompromis, wypróbowanie wszystkich dróg, możliwości. Bez Boga jest uważam łatwiej powiedzieć: sajonara, bo wewnętrzny kodeks mówi: nie kocham, więc jestem w porządku, że chcę odejść. Ba! Bycie z kimś, kogo nie kocham i z kim czuję się nieszczęśliwy jest przeciwko mnie! Tak nie wolno, więc odchodzę. Pulikowski kiedyś wspominał, że taki odchodzący nawet potrafi dodać szlachetności swojemu czynowi, bazując na tym, że pozostawiony małżonek zasługuje na kogoś, kto go będzie prawdziwie kochał. ;)

Nawiasem mówiąc - pojęcie "niedoszły zięć innowierca" chyba wejdzie na stałe do forumowego słownika porównań. ;)

Życzę wszystkim Bożego dnia pełnego łask. :)
Ostatnio zmieniony 23 lip 2018, 8:08 przez Amica, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
Awatar użytkownika
karo17
Posty: 266
Rejestracja: 02 maja 2018, 17:47
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: karo17 »

Z „kibicowaniem” Aleksandrowi na tym forum wielu ma zapewne problem. Ma on umowę cywilną z kobietą. Dla kościoła są oni narzeczonymi którzy niestety bawią się w małżeństwo. Tak jest po prostu. Jak cywilna żona jest z innym to z nim grzeszy, jak będzie z Aleksandrem to razem będę grzeszyć. Komu w takim razie kibicować?
Ślub cywilny to tylko umowa. Żeby byłą ważna nawet mężczyzny nie musi być w USC. Wystarczy że da pełnomocnictwo np. matce czy koledze i w jego imieniu taką samą ważną umowę zawrą z jego przyszłą żoną. Taką samą umową po wcześniejszych rozwodach może żona zawrzeć z innymi mężczyznami. Gdzie tu jakaś wyjątkowość małżeństwa? W kościelnych ślubach inaczej trochę to wygląda.
No i chodzi też o życie wieczne oczywiście.
Mówiąc już najprościej małżeństwo cywilne w ogóle się „nie opłaca”.
Z jednej strony niczego stabilnego nie gwarantuje (np. odejście jednego) katolickie też tego nie gwarantuje zresztą.
Z drugiej strony uniemożliwia korzystanie z sakramentów. Co jest chyba kluczowe do trzymania równowagi w czasie kryzysu.
Gdzie tu korzyści z cywilnego ślubu?
Pozdrawiam
Wiedźmin

Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?

Post autor: Wiedźmin »

moderatorom (dzięki Czarku) dziękuje za przeniesienie tych ostatnich postów by nie śmiecić w wątku Camili.
karo17 pisze: 23 lip 2018, 12:31 Z „kibicowaniem” Aleksandrowi na tym forum wielu ma zapewne problem. Ma on umowę cywilną z kobietą.
karo - może fajniej by było, jakbyś pisał "za siebie" i że Ty masz problem - zamiast dołączać do tego "wielu"

Dostałem na tym katolickim forum masę wsparcia i bardzo dużo ono mi dało.
Bez tego forum i bez ludzi, którzy mi pomogli - moja rodzina pewnie by już nie istniała... i dzieci nie miałby matki lub ojca - a dzięki właśnie szczeremu jak to piszesz "kibicowaniu" i udzieleniu fajnych wskazówek, wygląda na to, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.

Z kilkoma osobami z forum udało mi się stworzyć jakąś relacje / znajomość / przyjaźń ... i wymienić sporo doświadczeń (już na tzw. priv'ie)
karo17 pisze: 23 lip 2018, 12:31 Dla kościoła są oni narzeczonymi którzy niestety bawią się w małżeństwo. Tak jest po prostu. Jak cywilna żona jest z innym to z nim grzeszy, jak będzie z Aleksandrem to razem będę grzeszyć. Komu w takim razie kibicować?
Pewnie kowalskiemu :P
Karo - nie Tobie oceniać kto z kim i jak grzeszy.
karo17 pisze: 23 lip 2018, 12:31 Mówiąc już najprościej małżeństwo cywilne w ogóle się „nie opłaca”.
Aha - czyli wziąłeś ślub kościelnym bo się to bardziej opłaca - no fajnie że piszesz wprost - nigdy tak na to nie patrzyłem ;)
karo17 pisze: 23 lip 2018, 12:31 Z jednej strony niczego stabilnego nie gwarantuje (np. odejście jednego) katolickie też tego nie gwarantuje zresztą.
Z drugiej strony uniemożliwia korzystanie z sakramentów. Co jest chyba kluczowe do trzymania równowagi w czasie kryzysu.
Gdzie tu korzyści z cywilnego ślubu?
Korzyści... Słuchaj karo- skoro Ty wziąłeś ślub dla korzyści i bo się bardziej "opłaca" no to OK. Nic mi do tego.

Skoro jest w opcjach profilu na tym forum pozycja: "w związku niesakramentalnym" - to chyba dla informacji - a nie po to, aby wyśmiewać, poniżać... pisać wciąż o grzechu, mówić że się nie opłaca itd. Tak bardzo Cię to kłuje w oczy?

Mam nieco inną drogę - inne spojrzenie na świat i duchowość i kościół (itd... na czas, życie wieczne, wszechświat) - pisze o tym wprost - a Ty zaczynasz rzucać kamieniami w heretyka - bo inny... - to jest ta Twoja chrześcijańska droga?
Awatar użytkownika
karo17
Posty: 266
Rejestracja: 02 maja 2018, 17:47
Płeć: Mężczyzna

Re: Niesakramentalny2

Post autor: karo17 »

Odchodząc od tematu ja raczej byłbym wdzięczy że są osoby (nie mówię konkretnie o sobie) którym zależy żeby ktoś żyjąc w grzechu tak naprawdę sobie nie szkodził. A na dłuższą metę nie warto żyć tylko tym światem. I nie ma to nic wspólnego z wyśmiewaniem, poniżaniem czy czymkolwiek innym. Tylko że życie nie kończy się w momencie śmierci...
Amica

Re: Niesakramentalny2

Post autor: Amica »

Aleksandrze, jesteś w bardzo dobrym miejscu i wiedz, że mnóstwo forumowiczek (w tym ja) marzyłoby o tym, by ich mężowie, w tym często wierzący i rzekomo praktykujący, szukali pomocy właśnie tutaj, właśnie w taki sposób, wybierając miłość. :)
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Niesakramentalny2

Post autor: Monti »

Proponuję zakończyć tę dyskusję, bo raczej nie zmierza ona do przekonania jednej czy drugiej strony. Mam wrażenie, że ta wymiana zdań w tym tonie raczej nie przyczyni się do nawrócenia Aleksandra, a może co najwyżej go zniechęcić do dalszych dyskusji na forum.

Jeśli chodzi o wypowiedź karo, to mam wrażenie, że chodziło mu o to, że małżeństwo przeżywane z wiarą "opłaca się" w tym sensie, że wiąże się z łaską sakramentu. Oczywiście, nie oznacza to, że niesakramentalnym Pan Bóg nie błogosławi. Nie można też stawiać znaku równości pomiędzy życiem w małżeństwie cywilnym a cudzołożeniem z kowalską/kowalskim,

Przestrzegałbym przed wypowiadaniem się z wyższością o tych, którzy (jeszcze) nie odnaleźli drogi do Kościoła. Oni mogą być czasem bliżej Boga niż niektórzy "sprawiedliwi".
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
ODPOWIEDZ