Unicorn, prosiłabym na przyszłość, abyś nie oceniał moich postów - czy są bzdurami, czy nie. Możesz mieć swoje zdanie, więc pisz: moim zdaniem, ja uważam inaczej itd. W przeciwnym razie dyskusja będzie na poziomie piaskownicy.
Unicorn2 pisze: ↑12 lip 2019, 23:15
Lepiej się rozstać gdy małżeństwo nie jest sakramentalne ?
A dzieci to są zabawki ?
Jeśli ktoś nie jest wierzący , to jest to normalne że nie zawiera związku sakramentalnego.
Po co pisać takie bzdury że ludzie Ci powinni się rozstać ,
A Ty czytałeś wątek Aleksandra i znasz jego sytuację? Czy tak chcesz tylko podyskutować?
Tak, jeśli małżeństwo jest niesakramentalne, a jedna z osób tworząca ten związek nie zachowuje wierności, zdradza małżonka, lekceważy go, nie szanuje, oraz nie zauważa wytrwałych prób drugiej strony, by poprawić sytuację (bo to wszystko występuje w związku Aleksandra), to dla nich obojga, a ZWŁASZCZA DLA DZIECI, lepiej, aby się rozstali. To związek tylko pozorny, bo jedna osoba nie może tworzyć związku (w małżeństwie sakramentalnym zaprasza się do życia także Boga, więc porzucony małżonek sakramentalny de facto nie jest "sam" i zawsze będzie w związku, Sakrament jest dozgonny).
Tak jak wspomniałeś - dzieci to nie zabawki i nie zwierzątka do hodowli, że da im się jedzenie, ubranie, łóżko i widok obojga rodziców w jednym domu - i to wystarczy.
Dziecko uczy się przez wzorce. Mimo najszczerszych chęci - dzieciom z domu dziecka - rzadko kiedy (rzadko, nie mówię, że wcale) udaje się stworzyć zgodne, pełne rodziny funkcjonujące na zdrowych zasadach. I nie jest to ich wina! Oni po prostu inaczej nie wiedzą, jak żyć, tworzyć relacje rodzinne, nikt ich tego nie nauczył, a to co umieją, nadają się do domów zbiorowych, gdzie nie ma podziału ról na matka, ojciec, nie ma podziału odpowiedzialności, granic emocjonalnych itd.
Jaka więc to korzyść dla dziecka, życie w udawanym związku? To oczywiste, że ono chce, by rodzice byli razem. Ale w pewnym momencie wstąpi w dorosłość i już nie będzie potrzebował mamusi i tatusia razem, ale raczej porady i jakiejś wskazówki życiowej, bo sam będzie budował swoje związki. Czy będzie szanował ojca, kiedy zrozumie jako dorosły, jego postawę? Czy będzie szanował matkę, kiedy dowie się, jakie życie prowadziła? Czy będzie szczęśliwy, że rodzice co prawda żyli, jak żyli, ale byli razem dla jego "rzekomego" dobra? Ojciec przyzwalał na zachowanie matki i brak szacunku okazywany - delikatnie mówiąc - jawnie. Gdzie będzie szukał wskazówek i autorytetów, skoro może nie będzie miał ich w osobach rodziców, a nie jest wychowany w wartościach katolickich?
Oczywiście - można tworzyć życie oparte na ogólnie pojętej moralności - nie trzeba do tego Boga, by wiedzieć, że zdradzanie jest złe, a umów należy dotrzymywać itd. Ale czy małżeństwo Aleksandra takie właśnie jest? Bez Boga, ale zgodne z ogólnie pojętymi zasadami moralnymi?
Z psychologicznego punktu widzenia - lepiej dla dziecka, jeśli by "straciło" emocjonalnie matkę, ale zyskało ojca, który stanowczo i jednoznacznie pokazuje, co jest dobre, a co złe, co to jest konsekwencja, dane słowo, odpowiedzialność, wierność. Lepiej dla dziecka nie mieć matki na co dzień, ale mieć na co dzień ojca, który będzie autorytetem, skałą i kimś, kto kieruje się w życiu zasadami, moralnością. Brzmi ostro, ale taka jest rzeczywistość. Może niektórzy nie nadają się nie tylko do związków monogamicznych, ale także do wypełniania funkcji rodzicielskiej? (Tutaj dla mnie doskonałym przykładem na taką sytuację jest sytuacja Renty, jako postawy nieakceptującej postawy męża - a też tam były dzieci - wybacz Rento, że przywołuję Twój przykład, ale miałaś dość podobną sytuację, prawda?)
Teraz jest ok - jeśli chodzi o dzieci - grają w siatkę, zabawa, wakacje, ale za kilka lat Aleksander i jego żona zbiorą gorzkie owoce. Tylko wtedy będzie już za późno. To trochę jak eksperymentowanie na życiu dziecka - uda się, albo się nie uda. A ono ma jedno dzieciństwo, jedną młodość. Wielu ludzi potem - także tutaj nas, forumowiczów, nie wyłączając mnie samej - trafia prędzej czy później na terapię. Mając tę świadomość, trzeba zrobić wszystko, by dać dziecku możliwie najlepszy start w życie.
I powtarzam - jesteśmy na forum katolickim. Jeśli uznamy, że związek Aleksandra jest tak samo wiążący, jak ten sakramentalny i trzeba zrobić wszystko, by w tym trwać, bo są dzieci - to co ma powiedzieć opuszczona żona sakramentalna, którą opuścił mąż, następnie wziął ślub cywilny i ma dzieci w nowym związku?
Nie relatywizujmy zasad. Szanujmy miejsce, w którym piszemy i charyzmat naszej wspólnoty. I nazywajmy rzeczy po imieniu - z szacunkiem dla wszystkich. Ja ogromnie współczuję Aleksandrowi i również uważam, że jest wspaniałym mężczyzną i dobrym ojcem. Ale też uważam, że jest zagubiony. I z jakiegoś powodu tutaj trafił. A mówi się, że u Boga nie ma przypadków. Widzę światło, jeśli o niego chodzi. Ale niekoniecznie to światło musi być z żoną. Po prostu.