A więc stało się

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Magnolia

Re: A więc stało się

Post autor: Magnolia »

Jacku,
Napiszę jak ja to widzę, moim podstawowym obowiązkiem jako katolika jest doskonalić się w miłości (zgodnie ze swoim stanem)
Robię to poprzez doskonalenie mojej miłości małżeńskiej, tym samym chronię swoje małżeństwo przed rozwodem.
O obowiązkach katolika staram się pamietać zawsze, choć zdarza mi się upadać, jak to grzesznikowi.

Podoba mi się postawa Simona, wg mnie ma prawo podjąć decyzję, aby juz nie apelować. Podoba Mi się postawa Nirwanny choć nie znam szczegółów jej rozwodu. Sama także wnioskowałabym separację, gdybym była postawiona w takiej sytuacji. A rozwód jest złem i sieje zgorszenie, oczywiście. Nie wiem czy dobrze rozumiem co napisała Nirwanna, ale myślę, że nie trzeba dać się rozjechać, albo rozjechać współmałżonka... Zawsze mamy wybór i wpływ na siebie, nawet w czasie rozwodu.

Nie znam przyszłości, i nie wiem czy żona do Simona wróci... nikt tego nie wie... ale rozumiem przesłanki Simona i uważam, że jego postawa nosi cechy otwartości na żonę, mimo że na razie żona tego nie docenia. A z ludzkiego punktu widzenia żonie kiedyś może być łatwiej wrócić do męża, który nie wzbudził wcześniej w niej uczucia nienawiści do siebie.

Zadaje sobie pytanie: czy katolikowi wolno wzbudzić w innym człowieku nienawiść....?

Możesz Nirwanno podzielić się jak nie dać się rozjechać prze machinę rozwodową?
Wiedźmin

Re: A więc stało się

Post autor: Wiedźmin »

Unicorn2 pisze: 21 lis 2017, 20:12 [...] żona sprzeda nasz dom [...]
Tak prosto to nie będzie.... kto kupi dom z lokatorem?
Bo chyba poinformujesz ewentualnych chętnych, że nigdzie się nie zamierzasz wyprowadzać :)?
Unicorn2 pisze: 21 lis 2017, 20:12 [...] sprawa w prokuraturze o zakaz zbliźania się do źony, o eksmisje [...]
O a to ciekawe, jak będzie wyglądał zakaz zbliżania się przy wspólnym zamieszkiwaniu.
Daj znać jak rozwinie się sprawa.
mgła
Posty: 90
Rejestracja: 21 lip 2017, 11:02
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: A więc stało się

Post autor: mgła »

Ja nie zgodziłam się na rozwód.
Sąd odrzucił pozew, mimo przesłanek za rozwodem.
Mąż, wtedy naprawdę wściekły, wniósł apelację.
Mąż mówił: "Wolę popełnić samobójstwo, niż być z Tobą"
Sąd apelację także odrzucił, mimo przesłanek za rozwodem.

Dziś z mężem odbudowujemy nasze małżeństwo. Serio :)
Tak więc, bywa różnie.
Gdy dziś o tym rozmawiamy, on mówi: "Naprawdę nie wiem, o co mi chodziło"

Obyło się bez mediacji.
kemot79
Posty: 197
Rejestracja: 23 mar 2017, 8:25
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: A więc stało się

Post autor: kemot79 »

Simon nie ma dzieci więc przepraszam ale jego opinia w tym zakresie jest niemiarodajna. Nie wszyscy rodzice walczą ze sobą- ja ze swoją żoną nie walczę a dzieci mają obraz szczęśliwej rodziny. Czy też mam się zgodzić na rozwód?

W mojej ocenie takie tłumaczenie, że jak sie zgodzę to nie spalę mostów jest nad wyraz infantylne. Jak druga strona chciałaby wracać to by się nie rozwodziła.

Rozwód przez zakres oddziaływania ( sfera relacji rodzić - dziecko, alimenty, wspólne mieszkanie, zniesienie wspólności ustawowej) rzadko jest konsensusem. Dogania się jest niemal niemożliwe. Jeżeli są dzieci jest to nierealne. Oczywiście sytuacje wyrażenia zgody się zdarzają- pojawia się to, kiedy zdradzacz chce jak najszybciej dostać rozwód aby uwlonić się od męczącego małżonka i wstąpić w nowy związek małżeńki
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: A więc stało się

Post autor: Lawendowa »

kemot79 pisze: 21 lis 2017, 20:53
W mojej ocenie takie tłumaczenie, że jak sie zgodzę to nie spalę mostów jest nad wyraz infantylne. Jak druga strona chciałaby wracać to by się nie rozwodziła.

Rozwód przez zakres oddziaływania ( sfera relacji rodzić - dziecko, alimenty, wspólne mieszkanie, zniesienie wspólności ustawowej) rzadko jest konsensusem. Dogania się jest niemal niemożliwe. Jeżeli są dzieci jest to nierealne. Oczywiście sytuacje wyrażenia zgody się zdarzają- pojawia się to, kiedy zdradzacz chce jak najszybciej dostać rozwód aby uwlonić się od męczącego małżonka i wstąpić w nowy związek małżeńki
Ja się na rozwód nie zgadzałam, pomimo ogromnej presji ze strony męża (i takich samych rad otoczenia). Mąż z pomocą sądu i tak nas rozwiódł, ale ja czuję wewnętrzny pokój, że nie uległam "dla świętego spokoju" i doraźnych materialnych korzyści. Dobrze mi ze świadomością, że nie przyłożyłam do tego ręki.
Jeśli chodzi o dzieci sprzeciwiałam się ich kontaktom z obecną i potencjalnymi kolejnymi kochankami męża, natomiast wnioskowałam by mąż więcej czasu spędzał z dziećmi, bo ojciec jest w ich wychowaniu bardzo potrzebny.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
PawełZałamany
Posty: 152
Rejestracja: 24 wrz 2017, 1:29
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: A więc stało się

Post autor: PawełZałamany »

jacek-sychar pisze: 21 lis 2017, 19:22

Proponuję następujący materiał z naszej strony:
http://sychar.org/przysiega-a-zgoda-na-rozwod/
To mam pecha. Znajduję się w kraju gdzie najwięcej się rozwodzą.
lilu
Posty: 13
Rejestracja: 28 cze 2017, 19:18
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: A więc stało się

Post autor: lilu »

Doświadczyłam wszystkich wymienionych wyżej rozterek związanych ze zgodą bądź niezgodą na rozwód i zmieniałam zdanie w trakcie trwania procesu. Przebywając jakiś czas na tym forum byłam przekonana, że nie mogę się zgodzić na rozwód do końca. Jednak w trakcie rozmowy z paroma (nie jednym!) księżmi uzmysłowiono mi, że w moim przypadku "zgoda" na rozwód nie jest grzechem. Piszę "zgoda", ponieważ w żadnej mierze decyzja taka nie była moim wyborem lecz konsekwencją trzeźwej oceny stanu mojego małżeństwa, mojego własnego stanu emocjonalnego a także znajomości realiów spraw rozwodowych w Polsce. Ja w sercu nigdy nie zgodziłam się na rozwód a pojawienie się w sądzie i moja tak zwana "zgoda", poprzedzona wcześniej świadectwem miłości wobec męża, była nic nieznaczącą formalnością. Nie przywiązujmy się tak strasznie do nazewnictwa tego naszego "strasznego" czynu zwanego ZGODĄ NA ROZWÓD, bo z tego co czytam, 99% procent z nas żadnej takiej zgody w sercu nie poczyniło. Żyjemy w szatańskim świecie, który rozwiedzie nas przy pomocy sądu jeżeli tylko będzie mu się to podobało (a będzie), więc swoją "walkę" zachowajmy lepiej na naprawę naszych pokiereszowanych serc i patrzmy w przyszłość, na to co możemy jeszcze zrobić. Dla siebie, dla naszych rodzin, i dla naszych małżonków również, bo sposobów jest naprawdę bardzo wiele. I często o wiele skuteczniejszych, niż ciąganie siebie po sądach do utraty tchu.

Zrobiłeś/łaś wszystko, co mogłeś/łaś, by uratować to małżeństwo? On/ona i tak odeszli? Niech tak będzie. I tu nie chodzi już tak naprawdę o to "jak nas zapamiętają" (chociaż ja również zdążyłam pomyśleć w ten sposób), bo to na dłuższą metę, kurka, i tak nie ma znaczenia. Ja też się biczowałam nieraz faktem, że gdybym poszła na jakieś tam ustęstwa, to mąż lepiej by mnie wspominał, a teraz to na pewno nienawidzi mnie jeszcze bardziej. O pewne rzeczy jednak walczyłam i wiem, że w związku z tym mąż czuje do mnie jeszcze większą odrazę. Ja myślę, że poziom odrazy tutaj i tak nie ma znaczenia, ponieważ w każdej z naszych historii potrzebny jest cud. No po ludzku bez cudu się nie obejdzie. Więc czy Panu Bogu potrzeba, by w punkcie wyjścia "naprawy" naszego męża/żony (to skrót mylłowy, oczywiście, że chodzi naprawę całego małżeńskiego ciała ;) ) w ramach cudu, ten ktoś miał do nas jeszcze "w miarę neutralne" uczucia? Nie sądzę.

Ja nie mam wątpliwości, że mogę przyjmować komunię świętą i nie popełniłam grzechu idąc do sądu i mówiąc, że nie zgadzam się na rozwód, ale ponieważ nie mam wyjścia, nie będę walczyć. Tak powiedziałam. Od paru zaś miesięcy wspiera mnie w rozwoju kierownik duchowy i nie mam wątpliwości, że mimo iż slalomem, to jednak idę w dobrą stronę.

Tyle ode mnie. Trzymaj się Simon.
Faustyna
Posty: 237
Rejestracja: 04 maja 2017, 10:38
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: A więc stało się

Post autor: Faustyna »

Byłam kiedyś u kuzynostwa z wizytą. Mieszkają na pięknym osiedlu domków, w pobliżu jeziora. I żona mojego kuzyna była przerażona. Z całego osiedla tylko ich małżeństwo trwa i sie nie rozwiodło. Hmmm... efekt domina...?
Faustyna
Posty: 237
Rejestracja: 04 maja 2017, 10:38
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: A więc stało się

Post autor: Faustyna »

PawełZałamany pisze: 21 lis 2017, 21:30
jacek-sychar pisze: 21 lis 2017, 19:22

Proponuję następujący materiał z naszej strony:
http://sychar.org/przysiega-a-zgoda-na-rozwod/
To mam pecha. Znajduję się w kraju gdzie najwięcej się rozwodzą.
Pawle,
To nie pech. To wyzwanie dla ciebie. Mozesz ich zadziwić swoją postawą ...
Nabieraj sił...
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: A więc stało się

Post autor: Pavel »

Miałem odnieść się krócej, ale sporo się tych postów pojawiło w czasie mojej nieobecności, będzie więc dłużej, na szczęście kilka osób ubrało już sporą część mojego stanowiska w słowa, posłużę się więc cytatami.
Ale zacznę od tego:
Magnolia pisze: 21 lis 2017, 17:31
Simon pisze: 21 lis 2017, 16:10 Możesz przecież powiedzieć, że nie chcesz rozwodu i kochasz małżonkę, ale zgadzasz się na rozwód, gdyż nie jesteś w stanie zatrzymać jej na siłę. I ona to zapamięta, uwierz mi.

Tyle mówicie o tym "przykładzie" dla dzieci, żeby widziały, że rodzice walczą o przetrwanie małżeństwa. A tak naprawdę oni walczą ZE SOBĄ...i to co widzą dzieci, to skłóconych rodziców, którzy nie potrafią się dogadać. A można im pokazać jak piękne i trudne jest chrześcijaństwo. Ale cóż...sam nie mam dzieci, więc chyba właśnie skorzystałem z prawa "nie znam się, to się wypowiem" :lol:

Ja wiem, że nie jestem sam. Ilekroć przychodzą do mnie myśli, żeby może jednak złożyć wniosek o apelację/ wcześniej o orzeczenie o winie, łapię się na tym, że nie chodzi mi tak naprawdę o żadną sprawiedliwość, prawdę czy tym podobne frazesy...chcę po prostu dogryźć. Żeby zabolało. Żeby pokazać, jak ja się czuję, albo że nie będzie tak prosto. Wtedy myślę, czy tego chciałby Jezus, który uczył o nadstawianiu drugiego policzka i o tym, żeby oddać Bogu to, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie? Nie. On otwiera ramiona, żeby mnie przygarnąć. A ja się w nich chowam i wierzę, że przetrwam.
Ja mam dzieci, Simon, jako rodzic i mediator potwierdzam, że wiesz o czym mówisz. Ja myślę tak samo.
Odnośnie słów Simona:
-Może zapamięta, może doceni, ale przynajmniej z równym prawdopodobieństwem brak walki do końca będzie dla drugiej strony oznaką, że jednak nam nie zależało, swego rodzaju potwierdzeniem i usprawiedliwieniem.
Zupełnie nie wierzę w "rozwody w przyjaźni", bo to kompletna bzdura.

-Rodzice wcale nie muszą walczyć ze sobą, przynajmniej jedna ze stron - każdy z nas tu obecnych będący w podobnej sytuacji. Nasza zachowanie, mimo dramatycznych okoliczności, to wciąż nasza odpowiedzialność. Pięknie to opisała na bazie własnego doświadczenia Nirwanna.

-Simon, jeżeli faktycznie takie miałbyś motywacje w przypadku apelacji, to i ja nie widzę w tym sensu.
Mogę się mylić, nie oceniam - bo nie jestem na Twoim miejscu, ale z boku czytając, odnoszę wrażenie, że starasz się usprawiedliwić, a w kieszeni masz "asa" w postaci ewentualnego stwierdzenia nieważności.
Rozumiem, że nie każdy jest w stanie walczyć o przetrwanie małżeństwa równie długo. Każdy ma inną psychikę, odporność, wytrzymałość etc. Nie dorabiałbym tylko do tego dodatkowej teorii. Odchodzący małżonkowie również takowe tworzą, niby też to się trzyma kupy. Niby.

Odnośnie słów Magnolii z tego cytatu:
Ja mam zdanie zupełnie inne, jako mąż, ojciec, syn.
Moi rodzice trzy razy "podchodzili" do rozwodu. Trzy razy byli na krawędzi, trzy razy do finału potrzebne było "tak" mamy.
Ich małżeństwo dalekie było od doskonałości...bardzo daleko. Ale to mama trzymała rękę taty, gdy umierał.
To największa wartość jaką wyniosłem w swojej ocenie z domu rodzinnego: Walczyć do końca, nigdy się nie poddawać, choćby brodziło się w bagnie po szyję. Zawsze jest nadzieja, nawet w beznadziejnych sytuacjach.
Czy bez tego byłbym tak zdeterminowany w walce o przetrwanie swojego małżeństwa? Wątpię. Moja żona, której rodzice się poddali, z domu wyniosła, że w kryzysowych sytuacjach się ucieka, poddaje.
Według mnie, prawda, wyznawane wartości i spokój sumienia nie mają ceny. Z pewnością nie są nią zaoszczędzone/zyskane pieniądze.

A teraz garść cytatów:
kemot79 pisze: 21 lis 2017, 20:53 W mojej ocenie takie tłumaczenie, że jak sie zgodzę to nie spalę mostów jest nad wyraz infantylne. Jak druga strona chciałaby wracać to by się nie rozwodziła.

Zgadzam się, wg mnie bardzo celna uwaga.
Dodałbym do tego moje zdanie, że fakt nienawiści współmałżonka do nas w trakcie kryzysu/rozwodu/po nim po pierwsze nie wynika, wbrew temu co napisała Magnolia, z naszych działań (a przynajmniej nie musi).
Jeżeli nasze działania są moralnie dobre i zgodne z Bożą nauką, uczucia jakie te działania powodują, nie są w żadnym stopniu naszą odpowiedzialnością.
Poza tym, to że współmałżonek nas w tym okresie nienawidził/wciąż nienawidzi, nie musi być stanem nieodwracalnym.
Moja żona mnie nienawidziła w trakcie kryzysu. Teraz już ma inaczej. Uczucia są zmienne.
mgła pisze: 21 lis 2017, 20:53 Ja nie zgodziłam się na rozwód.
Sąd odrzucił pozew, mimo przesłanek za rozwodem.
Mąż, wtedy naprawdę wściekły, wniósł apelację.
Mąż mówił: "Wolę popełnić samobójstwo, niż być z Tobą"
Sąd apelację także odrzucił, mimo przesłanek za rozwodem.

Dziś z mężem odbudowujemy nasze małżeństwo. Serio
Tak więc, bywa różnie.
Gdy dziś o tym rozmawiamy, on mówi: "Naprawdę nie wiem, o co mi chodziło"

Obyło się bez mediacji.
Mgła, dziękuję za to świadectwo.
Jak widać, da się.
Magnolia pisze: 21 lis 2017, 20:41 Podoba mi się postawa Simona, wg mnie ma prawo podjąć decyzję, aby juz nie apelować.
Mi się osobiście nie podoba. Nie mam natomiast ani szczegółowej wiedzy na temat jego konkretnej sytuacji, ani prawa aby go oceniać. Tym bardziej nie mam prawa, by mu odbierać prawo do podejmowania decyzji. W końcu to jego życie, on będzie ponosił konsekwencje włąsnych wyborów.
Magnolia pisze: 21 lis 2017, 20:41 A z ludzkiego punktu widzenia żonie kiedyś może być łatwiej wrócić do męża, który nie wzbudził wcześniej w niej uczucia nienawiści do siebie.
Z miłości raczej się do rozwodu nie dąży. Ta nienawiść już jest, brak zgody na rozwód jeśli ją powiększy, to nieznacznie.
Jednocześnie, dążąc do własnej niezgody na grzech i zgorszenie, ratowania rodziny, dochowania złożonej przysięgi - jakie to ma znaczenie, czy się prący do rozwodu współmałżonek wścieknie, że nie może się nas pozbyć z życia ot tak, na szybko?
Magnolia pisze: 21 lis 2017, 20:41 Zadaje sobie pytanie: czy katolikowi wolno wzbudzić w innym człowieku nienawiść....?
Magnolio, może ja czegoś nie rozumiem. Jeśli tak, proszę wytłumacz.
Po mojemu - dotrzymywanie przysięgi Bogu i współmałżonkowi, niezgoda na grzech nie mieści się w żaden sposób w pojęciu "wzbudzanie nienawiści".
Na koniec wkleję wspomniany wcześniej cytat Nirwanny, który wg mnie warto przeczytać ponownie:
Nirwanna pisze: 21 lis 2017, 19:04 Można w sądzie świadczyć swoją postawą o miłości i sprzeciwie na rozwód i nie walczyć z nikim poza własnym ego. Wiem, bo doświadczyłam. Rozwód został orzeczony, bo takie jest polskie prawo, ale dla mnie cenniejsza jest świadomość, że zrobiłam co mogłam, aby walec rozwodowy zatrzymać. I nie, nie rozjechał mnie

Zastanawiam się poza tym skąd taka pewność, że skoro zgodzę się na rozwód, to na pewno współmałżonek się nie wścieknie i będzie mu łatwiej wrócić, że sobie pomyśli coś o klasie, itp. Równie dobrze może pomyśleć - kobieta zwłaszcza - ale frajer, nawet nie zawalczył, do kogo tu wracać....? Tyle, że takie myślenie jest grubo na wyrost. Dlaczego?

No to sobie moment ślubu przypomnijcie. Byliśmy chyba wszyscy pewni, że ten drugi nas nie okłamie, nie zdradzi, nie wyloguje się z małżeństwa.... i pomyliliśmy się, nie? To skąd pewność, że "jak się zgodzę na rozwód, to mnie nie znienawidzi...." ? Bo sobie tak myślę?
Naprawdę tak znam serce drugiego człowieka i jego przyszłość? Tak lubię się w miejsce Boga stawiać....?
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Magnolia

Re: A więc stało się

Post autor: Magnolia »

Pawle, przede wszystkim oboje jesteśmy katolikami, więc nasze stanowiska nie są opozycyjne.
W swoich postach kładę jednak akcent na inny aspekt tej walki o małżeństwo, niż tylko walki sądowej. Aspekt duchowy, dzieląc się swoim doświadczeniem walki duchowej o swoje małżeństwo i walki o mamę chciałabym przekazać innym, że walka sądowa to nie wszystko. Że katolik ma jeszcze inne narzędzia walki niż tylko sala sądowa. I że jedno nie wyklucza drugiego.

Napisałam, że postawa Simona mi się podoba, bo zobaczyłam w tej postawie hojność, zawierzenie Bogu, panowanie nad sobą i przenoszenie wartości chrześcijańskich na życie codzienne.
Simon pisze: 20 lis 2017, 15:41 Wszystko jej oddałem, wiedząc, że zawsze będzie mnie wspominać takiego, jak w dniu dzisiejszym.
Simon pisze: 20 lis 2017, 19:51
Unicorn, nie będzie apelacji. Może pomyślisz, że jestem słaby, ale nie chcę, żeby mnie nienawidziła.
.... świadomość, że nie jestem sam jest wspaniała. Z Bogiem!
Simon pisze: 21 lis 2017, 16:10 Tyle mówicie o tym "przykładzie" dla dzieci, żeby widziały, że rodzice walczą o przetrwanie małżeństwa. A tak naprawdę oni walczą ZE SOBĄ...i to co widzą dzieci, to skłóconych rodziców, którzy nie potrafią się dogadać. A można im pokazać jak piękne i trudne jest chrześcijaństwo.
Simon pisze: 21 lis 2017, 16:10 Ja wiem, że nie jestem sam. Ilekroć przychodzą do mnie myśli, żeby może jednak złożyć wniosek o apelację/ wcześniej o orzeczenie o winie, łapię się na tym, że nie chodzi mi tak naprawdę o żadną sprawiedliwość, prawdę czy tym podobne frazesy...chcę po prostu dogryźć. Żeby zabolało. Żeby pokazać, jak ja się czuję, albo że nie będzie tak prosto. Wtedy myślę, czy tego chciałby Jezus, który uczył o nadstawianiu drugiego policzka i o tym, żeby oddać Bogu to, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie? Nie. On otwiera ramiona, żeby mnie przygarnąć. A ja się w nich chowam i wierzę, że przetrwam.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Zupełnie nie wierzę w "rozwody w przyjaźni", bo to kompletna bzdura.
Też mi się tak wydaje. Nie o rozstanie w przyjaźni mi chodzi, ale raczej miałam na myśli to co widać u Nirwanny, postawa szacunku i godności dla siebie i dla małżonka.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 -Rodzice wcale nie muszą walczyć ze sobą, przynajmniej jedna ze stron - każdy z nas tu obecnych będący w podobnej sytuacji. Nasza zachowanie, mimo dramatycznych okoliczności, to wciąż nasza odpowiedzialność. Pięknie to opisała na bazie własnego doświadczenia Nirwanna.
Dokładnie tak samo myślę.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 -Simon, jeżeli faktycznie takie miałbyś motywacje w przypadku apelacji, to i ja nie widzę w tym sensu.
I znowu się zgadzamy Pawle. Właśnie dlatego mi się podoba panowanie nad sobą Simona.

Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Rozumiem, że nie każdy jest w stanie walczyć o przetrwanie małżeństwa równie długo. Każdy ma inną psychikę, odporność, wytrzymałość etc. Nie dorabiałbym tylko do tego dodatkowej teorii.
No właśnie. Dlatego zrozumiałam to, co napisał Simon, że na tyle Go stać:
Simon pisze: 21 lis 2017, 16:10 Możesz przecież powiedzieć, że nie chcesz rozwodu i kochasz małżonkę, ale zgadzasz się na rozwód, gdyż nie jesteś w stanie zatrzymać jej na siłę.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 To największa wartość jaką wyniosłem w swojej ocenie z domu rodzinnego: Walczyć do końca, nigdy się nie poddawać, choćby brodziło się w bagnie po szyję. Zawsze jest nadzieja, nawet w beznadziejnych sytuacjach.
Piękne słowa Pawle, cenne. A z drugim zdaniem zgadzam się w 100 %. Tylko znowu ta nadzieję bardziej pokładam w Bogu niż w swoich siłach, choć oczywiście nie bez mojego wysiłku. Tyle, że ten wysiłek inaczej pojmuję. Jak ktoś ma siłę walczyć z szacunkiem i godnością w sądzie to będę Go w tym wspierać. Ja wiem, że ja nie miałabym takiej siły sama z siebie. Ale mam determinację do walki duchowej i o tym opowiadam. A najlepszym rozwiązaniem byłoby robić jedno i drugie jednocześnie. Bo się nie tylko nie wyklucza, ale działania sądowe wspierane byłyby przez siłę ducha, a ta brałaby się z Boga.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Według mnie, prawda, wyznawane wartości i spokój sumienia nie mają ceny. Z pewnością nie są nią zaoszczędzone/zyskane pieniądze.
Nie odbieram Simona, by kierował się oszczędnościami, mną pieniądze także nie rządzą.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Dodałbym do tego moje zdanie, że fakt nienawiści współmałżonka do nas w trakcie kryzysu/rozwodu/po nim po pierwsze nie wynika, wbrew temu co napisała Magnolia, z naszych działań (a przynajmniej nie musi).
Jeżeli nasze działania są moralnie dobre i zgodne z Bożą nauką, uczucia jakie te działania powodują, nie są w żadnym stopniu naszą odpowiedzialnością.
Poza tym, to że współmałżonek nas w tym okresie nienawidził/wciąż nienawidzi, nie musi być stanem nieodwracalnym.
Moja żona mnie nienawidziła w trakcie kryzysu. Teraz już ma inaczej. Uczucia są zmienne.
Także się zgadzam z Tobą Pawle. Jedynie chodziło mi o to, że nasze działania mogą wzbudzać, podsycać istniejącą już nienawiść.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Mgła, dziękuję za to świadectwo.
Jak widać, da się.
Ja także dziękuję za to świadectwo.
Pavel pisze: 22 lis 2017, 0:10 Nie mam natomiast ani szczegółowej wiedzy na temat jego konkretnej sytuacji, ani prawa aby go oceniać. Tym bardziej nie mam prawa, by mu odbierać prawo do podejmowania decyzji. W końcu to jego życie, on będzie ponosił konsekwencje własnych wyborów.
Tu także się zgadzamy.
Do Twojego pytania ostatniego jeszcze wrócę.
Simon

Re: A więc stało się

Post autor: Simon »

Tyle osób się wypowiedziało, że nawet nie wiem, kogo cytować... ;) ale odniosę się ogólnie do poszczególnych poruszanych wątków i tego, jak ja to widzę.

Przyzwolenie na zło


Ależ oczywiście, że w pewien sposób trzeba przyzwalać na zło. Wiem, że brzmi to teraz obrazoburczo, ale zatrzymajmy się przez chwilę - gdzie w tym wszystkim jest nasza wolna wola? Ta sama, którą Bóg nam ofiarował, pozwolił pierwszym ludziom zgrzeszyć i podążyć złą drogą. Pozostawił ludziom WYBÓR. Tak i my musimy pozostawić wybór. Jeżeli nie wolno nam przyzwalać na zło, to dlaczego nie przywiązać małżonka do kaloryfera lub zamknąć w piwnicy? W końcu jego odejście jest złem! Rozbijaniem rodziny! Ubezwłasnowolnienie go więc też jest brakiem przyzwalania na zło! Ludzie, czy Wy nie widzicie, że to jest chora logika? Brak zgody na rozwód jest trzymaniem kogoś "siłą". Nie wolno Ci odejść - a przecież właśnie wolno!

Oczywiście, efekt domina, liczba rozwodów rośnie, trzeba powstrzymać tę plagę...ale kochani, my tego nie jesteśmy w stanie zrobić! To mógłby zrobić tylko Bóg, ale nie robi, bo również szanuje naszą wolną wolę. Naszym obowiązkiem jest KOCHAĆ. Dawać przykład miłości, i to miłości OFIARNEJ, takiej jak Jezus (nie bez powodu porównuje się miłość małżonków do miłości Chrystusa do Kościoła).

To, że są pary, które wróciły do siebie, pomimo (lub dzięki temu), że jedna ze stron oponowała, nie dowodzi temu, że TYLKO ta metoda jest słuszna. Ja podałem przykład pary, w której życiu wszystko potoczyło się na odwrót, i jakoś nikt się do tego nie odniósł.
Magnolia ma doświadczenie jako mediatorka, więc z pewnością widziała wiele par w takiej sytuacji i wie, co mówi. Każda sytuacja jest inna i wierzę, że każdy z nas teorię nakłada również na praktykę swojego związku.

Wartości ewangeliczne

Pavel mówi, że nie wierzy w bezbolesne rozwody. Owszem, nie istnieją - ból zawsze będzie. Ale można w tym wszystkim mieć ów wewnętrzny "spokój", który jest niczym więcej, jak zasługą trzymania za rękę Jezusa. On jest przeciwko nienawiści i walce. Tylko bycie blisko Niego, tylko WIELKIE DOBRO z Niego płynące jest w stanie kogokolwiek przekonać, że się zmieniłeś czy zmieniłaś.

Nie wolno się poddawać

Jeśli zgoda na rozwód miałaby oznaczać "poddanie się", wówczas rozwód można by utożsamiać z pewnego rodzaju "końcem". A tymczasem, z punktu widzenia KK, nie jest to żaden koniec, bo małżeństwo dalej trwa w Oczach Boga. Więc w czym problem? ;)
To nie rozwód, ale opuszczenie małżonka jest zgorszeniem. Skoro bowiem "ślub cywilny" nie ma żadnego znaczenia dla katolika, to "rozwód cywilny" też nie powinien mieć. Tak wynika z logicznej argumentacji Kościoła.


Reasumując i podsumowując, widzę i wiem, że zrobiło się tu dość emocjonująco. Ja osobiście uważam, że każdy patrzy też głównie przez pryzmat własnego małżeństwa. Ja znam swoją żonę, jest ona kobietą silną, a ja w niej tą siłę z biegiem lat podkopałem. Jej głównym zarzutem do mnie przez całe małżeństwo było to, że nie szanuję jej wolności. Że ją ograniczam, mówię jej, co ma robić, mówić i jak się zachowywać. Nawet gdy sugerowałem, że w czymś podoba mi się bardziej albo mniej, czuła, że próbuję nią kierować. W końcu nie wytrzymała i odeszła, choć oczywiście powodów było o wiele więcej. Gdybym teraz nie pozwolił jej również odejść, pokazałbym, że nie zmieniłem się wcale.

Ja natomiast przylgnąłem do Boga i wsłuchałem się w to, co On ma mi do powiedzenia. Wynoszę z tego co tylko mogę, by być lepszym człowiekiem. Jeszcze rok temu zgodziłbym się pewnie z Pavlem, Jackiem czy Nirwanną. Dziś zgodzić się nie mogę. Ale...każdy ma swoją własną drogę do zbawienia, każdy ma swoje własne wady i przeszkody w życiu. I lekcje!
Ja wiem, że rozpad mojego małżeństwa był dla mnie ogromną lekcją.

Dziś boli, choć może nie widać tego na pierwszy rzut oka. Nie lubię okazywać słabości, a mówienie o uczuciach na żywo nie przychodzi mi łatwo. Czuję się trochę, jakbym "wypierał" to, co się stało. Jest ciężko, ale wierzę, że będzie lepiej i że Bóg ma dla mnie jakiś plan.
jacek-sychar

Re: A więc stało się

Post autor: jacek-sychar »

Simon

Twoje życie i Twój wybór. Nie nam go oceniać. My tylko dzielimy się swoim doświadczeniem.
Ja tylko zadam takie pytanie: Nie boisz się, że kiedyś żona będzie miała żal, że o nią nie walczyłeś?
Simon pisze: 22 lis 2017, 8:30 Magnolia ma doświadczenie jako mediatorka, więc z pewnością widziała wiele par w takiej sytuacji i wie, co mówi. Każda sytuacja jest inna i wierzę, że każdy z nas teorię nakłada również na praktykę swojego związku.
A czy Magnolia ma doświadczenie i kontakt z tymi parami za rok, dwa czy pięć?
Nie, ona ma tylko kontakt wtedy, gdy jest "ostro".
Więc wybacz Simon, ale jej doświadczenie to dla mnie jest to doświadczenie chirurga, który tylko mówi "ciąć" (bo na niczym innym się nie zna). A może by tak trochę rehabilitacji? :lol:
Jonasz

Re: A więc stało się

Post autor: Jonasz »

Simon to ważne co napisali powyżej inni.
Ja mam zamiar napisać coś bardziej przyziemnego ;)

Dlaczego uległeś szantażowi żonie i dałeś jej masę nadprogramowych pieniędzy.
Na ślub cywilny, na"nową drogę życia"?
Na jakiej podstawie miałbyś jej płacić alimenty?
Piszesz że oddałeś jej wszystko żeby tak Cię wspominała.
Czy to nie jest trochę naiwne?

Piszesz też że jesteście w trakcie procesu kościelnego.
Z jednakowym zaangażowaniem ze strony żony?
Przepraszam Cię ale próbuję zrozumieć po ludzku pewne rzeczy..
Simon

Re: A więc stało się

Post autor: Simon »

jacek-sychar pisze: 22 lis 2017, 8:52 Ja tylko zadam takie pytanie: Nie boisz się, że kiedyś żona będzie miała żal, że o nią nie walczyłeś?
Nie. Ponieważ o nią walczyłem. Po prostu głównie na innych płaszczyznach, niż sądownie, dokładnie tak, jak opisuje to Magnolia.
ODPOWIEDZ