To kwestia tego ,
co kto nazywa miłością ,
a głębiej
co kto rozumie ( albo NIE ROZUMIE ) pod pojęciem miłości .
Jacek już napisał .
Większość ludzi miłością nazywa stan zakochania ,
a czasem i stan seksualnego pożądania ( skrajna niedojrzałość ) .
Można rzecz , że miłość to troska o dobro drugiej osoby ( nie nasze ) .
Dla kogoś wierzącego tym największym dobrem będzie zbawienie duszy ,
życie wieczne w niebie TEJ OSOBY .
Dla niewierzącej ?
"Szczęście" tu na Ziemi , bo śmierć kończy wszystko .
Te dwa poglądy i założenia
w zasadzie decydują o podejściu do wszystkiego .
Osoba wierząca ( i myśląca trochę ) w zasadzie nie wejdzie
w tzw. "romans" bo to cudzołóstwo .
I trudno tu mówić o miłości , bo naraża kogoś na co najmniej poważny
ciągły grzech , a to nie ułatwi raczej drogi tej osobie do nieba .
Zakochanie ja definiuję jako stan pewnego zachwytu daną osobą .
Zakochanie samo w sobie jest z pewnością projektem Bożym ,
tak zresztą jak i fizyczne współżycie ,
tym niemniej i jedno i drugie
jest dobre we właściwych warunkach , właściwych relacjach .
Zakochanie bardzo powszechnie mylone jest z miłością .
Jest to tymczasem tylko pewien stan czasowy ,
niezwykle silnych emocji itd.
trochę podobny do "naćpania się" ,
ograniczonej władzy umysłu ,
ale i fascynujący .
Taka nierealistyczna idealistyczna projekcja
nałożona na drugą osobę .
Oczywiście , ma to swoją rolę - kojarzenie par .
........ na trzeźwo , kto by się dobrowolnie zakuwał w kajdany ?
Tak , trochę żartuję , ale trochę nie ,
jako bądź co bądź już doświadczony facet .
Zresztą , to samo dotyczy oczywiście i kobiet .
( facet jest w sumie mało przydatny prawdę mówiąc )
A budowanie nawet szczęścia ziemskiego ,
na gruzach czyjegoś nieszczęścia ( małżonka , dzieci , rodziców )
też nie rokuje najlepiej . I komplikuje zwykle mocno
i tak już skomplikowane ludzie życie .