A tak wracająć do tego zwykłego szczęścia bez małżonka, może opowiem jak to było u mnie, może wtedy łatwiej będzie zrozumieć jak to zadziałało w moim małżństwie...
Podobnie jak Ty
Ukaszu myślałam SZCZĘŚCIE? BEZ MĘŻA? TO NIE MOŻLIWE!!! A tak naprawdę kluczem i źródłem tych myśli było JA TAK NIE CHCĘ, oczywiście poparte, a jakżeby inaczej, takimi mądrymi słusznymi przecież przemyśleniami podobnymi do Twoich
.
Jak ktoś mi mówił, że moogę, a wręcz powinnam być szczęśliwa bez męża, to to za żart uważałam. Jak mi mówiono, że przed miłością małżonka mam sama kochać siebie - kpina...
Wszystko to do czasyu aż mnie dotknęło jedno zdanie tutaj, na starym forum, tytuł jednej z konferencjii prowadzonej przez jedną z naszych Sycharek i jej męża, który do niej wrócił. Zdanie : DO SZCZĘŚLIWYCH LUDZI WRACAJĄ MAŁŻONKOWIE... Pomijam treść tej konferencji ( choć szczerze polecam), bo dla mnie i mojego myślenia kluczem i motorem stało się to zdanie. Bóg wie, że jestem oporna w przyjmowawniu delikatnych aluzji i naprowadzania, więc wali do mnie już prosto z mostu ( w przypadku tego zdania wielkim migającym napisem ukazującym sie przy każdej bytności na forum, a z racji mojej funkcji, to nie jest ona rzadka...). Więc zapytałam Boga, jak, czy powinnam i czy mogę w ogóle być szczęsliwa bez męża? Przecież jestem jego żoną... Przecież powinnam to czy tamto... Postanowiłam jednak zaryzaykować, zmienić, a przynajmniej zweryfikować nieco swoje myślenie o tym szcęściu bez małżonka (przynajmniej w kwestii mentalnej, bo cały czas mieszkaliśmy razem, a właściwie obok siebie). Starałam się jednak robić to z Bogiem, w Nim szukać prawdy o sobie, z Niego czerpać szczęście, radość i miłość.
Jak się okazało mogę być szczęsliwa i radosna bez męża. Mogę czuć się kochana i dowartościowana bez otrzymywania tego od męża, a co w tym wszystkim najważniejsze, potrafię również dzielić się tym, zwłaszcza z mężem i blikimi. Potrafię, bo mam czym, bo mam to w sobie, bo to dostałam, za darmo dostałam, dostałam, bo odważyłam się być pustym naczyniem, bo odważyłam się odrzucic przywiązanie do własnych jedynie słusznych przekonać i przemyśleń, rąbiąc tym samym miejsce dla Niego i Jego rozwiązań ( z tym, ze tak do końca nie ja to zrobiłam, tylko On, ja Go tylko o to prosiłam, aby tak zrobił)...
Mąż mnie kiedyś zapytał
Dlaczego ty to robisz, przeciez ja cię i tak już nie kocham i nic tego nie zmieni. Jedyna myśl i odpowiedź jaka mi wtedy przyszła do głowy
( a szybkie odpowiedzi nie są moją mocną stroną) brzmiała:
Bo cię kocham. I tak jak ty masz prawo mnie nie kochać i mi to okazywać i ja to prawo przyjmuję i szanuję, tak ja mam prawo cię kochac i ci to okazywać i również proszę o uszanowanie tego prawa.
Reasumując jednak:dopiero od momentu, kiedy pozwoliłam sobie na to aby moje szczęście pochodziło od Boga, a przestałam go szukać i oczekiwać od męża, nastąpił, powolny wprawdzie ale jednak, zwrot w naszym kryzysie...
To jest coś, co ciągle starm się przekazać, a wszystko co piszę nie jest wynikiem moich li tyko przemyśleń i przypyszczeń, ale czymś co Bóg realnie pozwolił mi doświadczyć, dporowadzając jednocześnie do uzdrowienia naszego małżeństwa.
lecz [Pan] mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali».
(2Kor 12,9)