Podoba mi się taka postawa, czuję że jest optymalna w przypadku, gdy współmałżonek wyprowadził się i to bez względu na to czy jest ktoś trzeci, czy nie ma. Jeśli mieszka się razem, a duch kowalskiego unosi się, to już tak nie jest. Ja nie byłbym w stanie tak funkcjonować, że każde z nas prowadzi własne życie bez informowania co się robi. Mój opór brał się z tego, że mogło to być odebrane jako rewanż z mojej strony ("skoro Ty robisz, co chcesz, to ja też"). Poza tym uznałem, że mam być jakąś ostoją dla dzieci (co z tego, że duże) w tym szaleństwie i być w domu pod jej nieobecność. A w tym czasie ograniałem dom, starałem się spędzać czas z dziećmi, na ile wyrażały ochotę i zajmowałem swoimi sprawami, w tym pracą nad sobąRosiczka pisze: ↑09 sty 2019, 12:12 Jednocześnie - opierając sie na Twoim Czasie przykładzie - mam zamiar jak najbardziej skupić sie na stworzeniu własnej przestrzeni a mąż niech robi co chce. Niech sam doświadczy konsekwencji swojego postępowania. A te maja być następujące :
nie ucinam w żadnym razie kontaku ale ograniczam go do niezbędnego minimum z mojej strony i tylko w kwestiach zw z dziećmi. Co do reszty, nie poruszam w ogóle kwestii powrotu, nie dążę do spotkań sam na sam, nie wypytuję. Ale i sama z niczego się nie opowiadam a swoje plany realizuję. Skoro uznał, że nasze małżeństwo nie jest warte pracy, to musi zobaczyć, że mogę żyć i bez niego. A jak zmieni zdanie, to sam się teraz będzie musiał wykazać inicjatywą.
Pewnie taką ostrą granicę trzeba było postawić dawno temu, ale nie byłem do tego zdolny, potrzebowalem sporo czasu, by w miarę stanąć do pionu, ułożyć sobie pewne rzeczy w glowie i wziąć odpowiedzialność w swoje ręce. Niedawno nadszedł ten moment, czekam na decyzję żony i działam stosownie.