Re: Kryzys - Tak, chęć odbudowy-?, zdrada?
: 19 lip 2018, 9:14
Amica
Doskonale rozumiem co piszesz i odnajduję się w tym. Na chwilę obecną stwierdzenie, że kocham swojego męża to głęboko przemyślana decyzja, a nie uczucie, nie emocje, a myślałam naiwnie, że to się nigdy nie zmieni. W tej chwili nie chcę go nawet spotkać.
Uważam, że to naturalne. Poczucie krzywdy powoduje, że ciężko w jednej chwili, zwłaszcza po wielu wysiłkach włożonych w ratowanie małżeństwa, nadstawić drugi policzek.
Oczywiście są różne postawy, różne poziomy dojrzałości itp., ale nikt nie jest z drewna, mamy uczucia.
Osobiście nie wybiegam myślami, aż tak do przodu jeśli chodzi o ewentualny powrót małżonka, raczej wdzierają mi się myśli do głowy o zapowiedzianym przez męża rozwodzie, ale wiem, że mimo wiary, nadziei, odbudowa takiego związku to ciężka praca. Nie twierdzę, że jest to niemożliwe, nie twierdzę też, że mąż nie może stać się z Bożą pomocą lepszym człowiekiem niż był, ale nie mamy możliwości "nakazać" sobie określonych postaw, uczuć, jeśli w danym momencie czujemy tak, a nie inaczej. Bóg i czas działają, dlatego nie mówię, że to ostateczność, ja ciągle liczę na Jego interwencję i wierzę, że jeśli On zechce, będę potrafiła wybaczyć, pokochać "nową" miłością, budować związek. Jednocześnie jednak zaczynam się zastanawiać czy nie zaczynam umartwiać się na siłę, cierpieć dla cierpienia, być bardziej papieska niż papież.
Rozmawiałam z kilkoma księżmi i mówili praktycznie to samo, że stwierdzenie czy małżeństwo było ważnie zawarte to nie grzech i wszyscy mamy taką możliwość. W pierwszym etapie kryzysu taka myśl to było dla mnie prawie świętokradztwo, nie twierdzę też, że teraz się ku temu skłaniam, bo ciągle modlę się i pracuję nad sobą, ale w przyszłości nie mogę wykluczyć, że nie podejmę tego kroku.
To są bardzo delikatne kwestie i jak wiadomo każdy przypadek jest indywidualny.
Podziwiam postawę okazywania miłości "mimo wszystko", ale czasami, mam wrażenie, przynosi to inny skutek niż przypuszczamy. Tak przynajmniej było w moim przypadku, mąż się rozzuchwalił. Może jednak ja robiłam to nieumiejętnie, bo ciągle błądziłam i nadal szukam swojej drogi.
Pozdrawiam.
Doskonale rozumiem co piszesz i odnajduję się w tym. Na chwilę obecną stwierdzenie, że kocham swojego męża to głęboko przemyślana decyzja, a nie uczucie, nie emocje, a myślałam naiwnie, że to się nigdy nie zmieni. W tej chwili nie chcę go nawet spotkać.
Uważam, że to naturalne. Poczucie krzywdy powoduje, że ciężko w jednej chwili, zwłaszcza po wielu wysiłkach włożonych w ratowanie małżeństwa, nadstawić drugi policzek.
Oczywiście są różne postawy, różne poziomy dojrzałości itp., ale nikt nie jest z drewna, mamy uczucia.
Osobiście nie wybiegam myślami, aż tak do przodu jeśli chodzi o ewentualny powrót małżonka, raczej wdzierają mi się myśli do głowy o zapowiedzianym przez męża rozwodzie, ale wiem, że mimo wiary, nadziei, odbudowa takiego związku to ciężka praca. Nie twierdzę, że jest to niemożliwe, nie twierdzę też, że mąż nie może stać się z Bożą pomocą lepszym człowiekiem niż był, ale nie mamy możliwości "nakazać" sobie określonych postaw, uczuć, jeśli w danym momencie czujemy tak, a nie inaczej. Bóg i czas działają, dlatego nie mówię, że to ostateczność, ja ciągle liczę na Jego interwencję i wierzę, że jeśli On zechce, będę potrafiła wybaczyć, pokochać "nową" miłością, budować związek. Jednocześnie jednak zaczynam się zastanawiać czy nie zaczynam umartwiać się na siłę, cierpieć dla cierpienia, być bardziej papieska niż papież.
Rozmawiałam z kilkoma księżmi i mówili praktycznie to samo, że stwierdzenie czy małżeństwo było ważnie zawarte to nie grzech i wszyscy mamy taką możliwość. W pierwszym etapie kryzysu taka myśl to było dla mnie prawie świętokradztwo, nie twierdzę też, że teraz się ku temu skłaniam, bo ciągle modlę się i pracuję nad sobą, ale w przyszłości nie mogę wykluczyć, że nie podejmę tego kroku.
To są bardzo delikatne kwestie i jak wiadomo każdy przypadek jest indywidualny.
Podziwiam postawę okazywania miłości "mimo wszystko", ale czasami, mam wrażenie, przynosi to inny skutek niż przypuszczamy. Tak przynajmniej było w moim przypadku, mąż się rozzuchwalił. Może jednak ja robiłam to nieumiejętnie, bo ciągle błądziłam i nadal szukam swojej drogi.
Pozdrawiam.