Wygląda na to, że miłość mojego męża jest koślawa ale moja też.
Przypominam sobie, że gdy się radykalizował po tej dobrej stronie to po jakimś czasie łapał doła. Mówił, że gdy decyduje się kategorycznie syf wyrzucić to boi się że wpada w moje dyby kontroli, że czuje się jak synek, nie mąż .
Ta moja kontrola niszczy nie tylko jego. Mnie też. Jakbym ciągle nosiła w sobie napięcie.
To chyba spadek po mamie. Gdy z nią mieszkałam cała moja uwaga była na niej skoncentrowana i moje samopoczucie zależało od jej samopoczucia. Byłam czujna i badałam teren w jakim dziś nastroju będzie mama....czy się do mnie uśmiechnie czy odbierze miłość bo zrobiłam coś co się jej nie spodobało.
Tak sobie porządkuję myśli które do mnie napływają by jak najwięcej z tego wątku dla siebie wyciągnąć. A może jeszcze komuś posłuży.
Ps. Przyjemnej lektury Jacku