I co teraz?

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Zahir - Przepraszam :oops:
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

Smutek - z jednej strony przykro mi z powodu wyprowadzki męża i wszystkiego co teraz przeżywasz. Z drugiej.. myślę że sama już zauważyłaś jak to wygląda z Twojej strony. Wykazujesz typowe objawy osoby uzależnionej, która aktualnie jest na detoksie.

To dosyć typowe - sam miałem podobnie, może nie aż tak, ale jednak - kiedy dotarło do mnie czym tak naprawdę jest "miłość" żony do mnie. Oczywiście zaraz potem dotarło do mnie czym jest moja "miłość" do niej:) ale objawy detoksu nastąpiły wcześniej.

Detoks jest straszny, ale konieczny do wyzdrowienia - dlatego uważam że to DOBRZE, że on się wyprowadził. Nie Ty go wyrzucałaś - nie będziesz zatem się katować myślami czy dobrze zrobiłaś, czy nie należało inaczej, itp. Bóg Ci tego oszczędził - i bardzo dobrze, plecak masz wystarczajaco naładowany.

Ludzie pisali, sama o tym pisałaś, a ja tylko powtórzę - gra idzie o Ciebie. Przeżyj ten detoks, uwolnij się emocjonalnie od męża, rozwiń się duchowo, emocjonalnie, a i fizycznie, czemu nie (bieganie, ćwiczenia itp są fajne, a w Twojej sytuacji wręcz wskazane). Kiedyś pamiętam jak na siłowni spotkałem koleżankę z wcześniejszej pracy, którą narzeczony właśnie zdradził - była załamana, ale postanowia wyjść do ludzi, coś zrobić ze sobą żeby nie oszaleć. Poszła na siłownię i tam się spotkaliśmy - ja pracowałem już gdzie indziej, także jakiś czas nie mieliśmy kontaktu.

Jakby to paradoksalnie nie brzmiało, bieganie i przerzucanie kilogramów także jej pomogło:) Endorfiny i te sprawy:) Mózg to także chemia:)
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

3Has
Sama to dostrzegam. Bardzo powoli, bo wszystko świeże, ale widzę coraz wyraźniej, że to była droga donikąd. Na pewno nie prowadziła ani do uratowania małżeństwa ani zmiany mnie na lepsze. Oczywiście, pewnie była konieczna, w jakiś sposób. Chciałam ratować, coś robić, zmieniać jego, prośbą, płaczem, histerią, pokorą, dobrocią, łagodnością, groźbą, na siłę i wszystkimi innymi sposobami jakie można wymyślić i nic. Widocznie musiałam ją przejść. Mogłam ją skrócić, mogłam zrobić inaczej, ale to wszystko były moje wybory, chociaż nieporadne i błędne, ale moje. Niektórym trzeba więcej czasu, innym mniej. Bóg czeka.
Od samego początku tego kryzysu, choć czułam się sama i opuszczona, wiem że On był obok mnie. Nawet to, że szukałam na necie klepiąc na oślep hasła "mąż mnie nie kocha", "co robić gdy mąż zdradza", itp. wyskakiwały mi różne strony i wśród nich ciągle gdzieś Sychar. Ale nie weszłam na nią od razu, wyskoczyła z kilkanaście razy zanim przeczywaszy prawie większość bzdur o zostawieniu przeszłości i budowaniu nowych związków wreszcie zniechęcona zaglądnęłam i tutaj. I samo to, że chociaż te 5 miesięcy ciągnęło mi się jak nigdy w życiu, to tak naprawdę tydzień do tygodnia był niepodobny. To wszystko było po coś.
I to jest prawda, dopiero teraz zaczyna się prawdziwy trud pracy, szukania Boga i siebie. Nie da się, nie jest to możliwe do wykonania, gdy jest się uwieszonym na drugim człowieku. I ja to wszystko doskonale wiedziałam, tylko nie chciałam przyjąć do wiadomości.

Amica
Założyłam zeszyt. To była doskonała rada. Dziękuję Ci za mądre wskazówki.

marylko,
Wybacz, że nie zauważyłam Twojego posta. Uciekł mi gdzieś z oczu. Niby czytałam po kolei i nie wiem czemu nie widziałam wcześniej. Dziękuję Ci bardzo za wsparcie i modlitwę.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek

Może się mylę, ale od teraz chyba nastąpi Twój proces odklejania się od męża, a tym samym Twojego zdrowienia, czego Ci z całego serca życzę.
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Jacku
I ja to czuję. Będę upadać, ale chcę powstawać i iść do przodu. Nic nie będzie proste i podane na tacy. Będzie trudno i ciężko, ale nigdy nie będę sama.
jacek-sychar

Re: I co teraz?

Post autor: jacek-sychar »

Smutek
Jest trudno i będzie jeszcze przez jakiś czas. Ale potem będzie coraz lepiej.
Ja też myślałem, że nie dam rady tego przeżyć. A teraz jestem szczęśliwym człowiekiem. Naprawdę.
Przecież już jutro zaczynają się rekolekcje, na których wielu z Was spotkam, a za dwa miesiące wakacje z Sycharem!
Prawie miesiąc czasu z sycharkami. I na górskich szlakach i na miejscu w ośrodku. To będzie błogosławiony czas.
GosiaH
Posty: 1062
Rejestracja: 12 gru 2016, 20:35
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: GosiaH »

Smutek, a ty na rekolekcje sycharowskie się nie wybierasz (to już jutro!) ?
"Nie mów ludziom o Bogu kiedy nie pytają, żyj tak, by pytać zaczęli" św. Jan Vianney
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

GosiaH
Daleko ode mnie i nawet nie wiem jakbym to zorganizowała. Na razie zbieram się z ziemi i szukam pomocy tam gdzie bliżej i szybciej. Chciałabym Was jednak wszystkich spotkać kiedyś na żywo i wyściskać za pomoc i życzliwość jaką tu dostałam. Wierzę, że taka okazja się nadarzy.
Wasze wakacyjne wyjazdy też były kuszące, ale wybieram się na pielgrzymkę w lipcu i choć to nie koliduje terminami to nie dostanę tyle urlopu.
W ogóle od jakiegoś czasu w pracy nieciekawie i nad tym też będę musiała się zastanowić. Ale nie wszystko naraz.
GosiaH
Posty: 1062
Rejestracja: 12 gru 2016, 20:35
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: GosiaH »

Smutku, pamiętam siebie z czasu wyprowadzki męża, mojego "ratowania" małżeństwa, (nie) ogarniania codzienności.
Bardzo mocno ciebie przytulam i wspomnę w modlitwie!

To, co mogę powiedzieć jako moje doświadczenie - zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, przemyśl, daj czas czasowi !
I dbaj o siebie

PS nie masz w okolicy naszego ogniska sycharowskiego, żeby podejść na spotkanie? To pomaga!
"Nie mów ludziom o Bogu kiedy nie pytają, żyj tak, by pytać zaczęli" św. Jan Vianney
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

Gosia dziękuję. Ognisko tylko 20 km ode mnie i już rodzi się postanowienie spotkania w realu i szukania pomocy.
W tej chwili chociaż tego rozumem nie umiem pojąć przestałam płakać i tak jest od wtorku wieczorem od nabożeństwa uwielbienia. Wtedy w kościele naprawdę oddałam to wszystko Bogu.
Wiem, że pewnie nieraz upadnę i zwątpię, ale nie chcę utracić nadziei i schodzić z tej drogi, która choć niełatwa wiedzie mnie do Boga.
Dzisiejszy dzień był...dobry. Odpoczywałam, spacerowałam po ogrodzie, modliłam się, słuchałam paru kazań, rozmawiałam z przyjaciółką przez telefon, bawiłam się z siostrzenicą. Był i jest smutek, ciężko patrzeć na puste półki w domu, ale Bóg mi daje poczucie pogodzenia się, które powolutku zaczyna mnie ogarniać. Myśli o mężu powodują nerwowość, wewnętrzne rozdygotanie i niepokój więc staram się je wyrzucać z głowy.
Zapisałam sobie dziś w zeszycie "wszystko robić wolniej". I do tego chcę się zastosować.
Zaczynam akceptować najgorszą dla mnie rzecz z kryzysu - moją bezsilność, brak kontroli nad tym co się dzieje, niemożność naprawienia sytuacji, męża.
Dobrej nocy
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: s zona »

Smutek pisze: 31 maja 2018, 23:09
Daleko ode mnie i nawet nie wiem jakbym to zorganizowała. Na razie zbieram się z ziemi i szukam pomocy tam gdzie bliżej i szybciej.

Wasze wakacyjne wyjazdy też były kuszące, ale wybieram się na pielgrzymkę w lipcu i choć to nie koliduje terminami to nie dostanę tyle urlopu.
Smutku , wg mnie chyba nie w km jest problem ...Pamietam ,jak opisywala Mirakulum ,ze czula potrzebe jechania na pierwsze rekolekce z polnocy na poludnie Polski .
Osobiscie na pierwsze rekolekcje ,trafilam rzutem na tasme ,jak galareta ...Ale potem zaczelam stawac na nogii .. I zdanie ks prof Guza o tym , "ze emocje sa wrogiem kobiety " wryly sie w moja swiadomosc ,ale nieraz mnie jeszcze ponosi ;)
Zycze Ci aby Opatrznosc postawila na Twojej drodze zyczliwych ludzi ,dzieki ktorym mozemy wzrastac ...

ps wiesz ,kto jest przeciwnikiem tego dobra ,ktore budzi sie w naszych sercach ...jemu nie jest to po drodze ,wiec nas zniecheca ,niestety ...
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

Jak się trzymasz Smutku?
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: I co teraz?

Post autor: Smutek »

3Has
Dałam sobie czas na łzy i smutek, jeszcze chwilkę.
Nawet nie wiem co napisać. Właściwie to nie wiem jak się czuję. Z jednej strony smutek i ból, bo nie ma męża, bo odrzucił mnie, moją miłość, bo odszedł. Z drugiej strony gniew, bo uciekł jak tchórz, bo gówniarz, bo nieodpowiedzialny itp. A z trzeciej strony (jeśli taka istnieje) jest jakaś ciekawość, przekonanie, że świat stoi przede mną otworem, jest tyle rzeczy do zrobienia, obejrzenia, poznania. Procentowo to się rozkłada mniej więcej - 50% smutek, 35% ciekawość tego co przyniesie życie i 15% gniew, przy czym czekam na więcej gniewu, bo wiem że jeszcze go z siebie nie wywaliłam i gdzieś się tam czai. Więcej się uśmiecham, nawet śmieję, dostrzegam miłe drobiazgi, które mi się przytrafiają.
Codziennie jestem na mszy św i przyjmuję Komunię świętą, bez tego ani rusz. Próbuję nauczyć się adoracji, ale czuję się jak przedszkolak, któremu dali do napisania magisterkę 😀 na razie nawet na 5 minut nie potrafię myśli wyciszyć, ale powoli, nie wszystko na raz.
Oczywiście są dołki, gorsze i lepsze dni. Miałam taki czas, okropny, że żałowałam tej rozmowy przed jego wyprowadzką, żałowałam że znalazłam tę gumkę i w ogóle wszystkiego, tak jakbym wolała być nadal okłamywana, byleby tylko on był w domu. O mały włos nie zadzwoniłam do niego, żeby go prosić o powrót. To byłaby chyba najgorsza rzecz jaką bym mogła zrobić w tej sytuacji. Spotkałam go przypadkowo w tym właśnie czasie przy bankomacie. Zwykła zdawkowa rozmowa o niczym, ze trzy zdania raptem. On spokojny, normalny, ja jak zbity pies, mówiąca tak cicho i niepewnie, że sama siebie nie słyszałam. Wtedy mi przeszły głupie myśli o proszeniu go o cokolwiek. Zobaczyłam jego oczami jak żałosna jestem. Jak pies czekający na dobre słowo czy okruszek, który spadnie panu ze stołu. Makabra. Ale chyba było mi to potrzebne, taki zimny prysznic.
Po jego wyprowadzce miałam jakieś niecałe dwa tygodnie "spokoju". A potem awantura przez telefon, że w mieszkaniu została jego złota biżuteria (łańcuszek od komunii itp.). Powiedziałam, że przecież sam się pakował. Był w domu jak byłam w pracy, nie znalazł, zasugerował, że to sprzedałam. Ręce mi opadły. Wróciłam do domu, znalazłam skarby, zadzwoniłam, żeby sobie odebrał i jakoś z niczego zrobiła się awantura. Zarzuty z jego strony identyczne jak na początku kryzysu, obarczanie mnie winą, odwracanie kota ogonem, ponowne parcie na rozwód (a temat się zakończył przecież sporo czasu temu), groźby, żądania spłat, chociaż nic nie ma na papierze i płynąca od niego tak silna nienawiść zwaliły mi się na głowę jak wiadro z pomyjami. Podejrzewam odnowienie kontaktu z kowalską, ale wszystko nadal po cichu, bo gdyby wyszło na jaw to stałby się niewiarygodny nawet dla jego zaślepionych rodziców. Do tego oczywiście teściowie ucięli ze mną wszystkie kontakty od momentu jego wyprowadzki, a tak mnie wspierali bardzo (ironia). Zdołowało mnie to, mam wrażenie, że te prawie pół roku nic nie zmieniło w jego myśleniu, nawet o pół paznokcia nie poszedł do przodu, a jeśli tak to tylko w nienawiści. No i do tego teraz doszedł mi realny strach przed rozwodem i obserwowanie jak rozchodzi się wiadomość o nas w naszym środowisku. Co najlepsze sam powiedział koledze z pracy jednocześnie robiąc mi zarzuty, że ja rozpowiadam, a mnie zwyczajnie jest wstyd i najchętniej to wolałabym żeby nikt nie wiedział. I jak poprosiłam o nazwisko osoby której niby wypaplałam to nie umiał wskazać. Dziecinada.
Wiem jednak, że nie mam na to w tej chwili wpływu. Boję się, ale trudno. Pod koniec czerwca idę na spotkanie Sycharu, w lipcu idę na pielgrzymkę, potem chcę pojechać na parę dni do koleżanki. Powoli staram się uczyć żyć sama. Nie jest łatwo, jest inaczej. Jeszcze smutno, ale wierzę, że dam radę. Muszę być silna, bo być może wiele ciężkich chwil przede mną i być może najważniejsza próba w moim życiu, rozwód i decyzja życia samej, aczkolwiek nie samotnie. Tego też muszę się nauczyć. Obym podołała i umiała podnosić się z upadków, bo że takie będą to się nie łudzę. Ale z Tatą dam radę. Gdyby nie On już bym dawno leżała na dnie rozpaczy.
Pozdrawiam
Amica

Re: I co teraz?

Post autor: Amica »

Smutku, noooooooo. Jestem z Ciebie dumna! Dzielna i mądra jesteś, a jeśli już widzisz aż 35% jakichś możliwości przed sobą - to ja widze tutaj nic innego, jak działanie Ducha Świętego - to Pocieszyciel najlepszy! Jedna z ostatnich medytacji jezuickich, ta z dnia Zesłania DŚ przedstawiała sytuację, gdzie przed medytującym siedzieli Duch Święty (też przecież Osoba) i Jezus. I wsparcie płynie z każdej strony, w medytacji to było nawet tak dosyć humorystycznie przedstawione - jako osoby siedzące w fotelach, które wspólnie naradzają się, jak mi pomóc w moich problemach. Ja wiem, wiem - to trochę infantylne przedstawienie, sama byłam lekko zdziwiona torem, jakim prowadził nas lektor, o. Daniel, ale teraz wiem, że człowiek potrzebuje obrazu - tak jak Jezus tłumaczył przypowieściami, tak i my chcemy znaków, potrzebujemy jakichś obrazów, żeby to wszystko pojąć, ogarnąć. Sens jest taki, że jesteśmy zaopiekowani, tylko trzeba z tym naszym Opiekunem w Trzech Osobach umiejętnie współpracować. Smutku, trzymaj się dzielnie i nie poddawaj złym myślom. :) Chwała Panu!
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: I co teraz?

Post autor: 3Has »

Myślę że jesteś na dobrej, acz wyboistej drodze do niezależności emocjonalnej. I bardzo dobrze.
Dojrzewasz, rozwijasz się, nie macie dzieci (w tej sytuacji to plus), masz z czego żyć, gdzie mieszkać itp. Widzisz że jest sporo możliwości, a życie nie kończy się na małżeństwie i małżonku - to tez wielki plus.
Jednocześnie nie ma w Tobie tak częstej u kobiet nienawiści, zawisci, chęci zemsty itp - duże uznanie z mojej strony. Tak trzymaj.
Jesteś na ścieżce wiary, wzrastasz - bardzo dobrze, pięknie. O to w tym całym bajzlu zwanym życiem tak naprawdę chodzi.

Twój mąż natomiast był, jest, i co najmniej jakiś czas jeszcze pozostanie niedojrzałym emocjonalnie dużym dzieckiem - a jeśli ma dorosnąć, czeka go ciężka droga, którą Ty w sporej części już przeszłaś. Co będzie - tego nie wiemy, ale Ty robisz swoje - to, co do Ciebie należy.
Czyli podsumowując - jest dobrze:)

Powodzenia zatem:)
ODPOWIEDZ