Smutku, konkrety.
Kup sobie jakiś śliczny zeszyt. To będzie taki Twój dziennik duchowy.
Wypisz tam sobie cele, może np. jeden na początek: odzyskać godność dziecka Bożego.
To nie jest mały cel. Większość ludzi dochodzi do tego latami, niektóry wcale. Ale tylko posiadanie tej godności pozwala nam po pierwsze - ufać Bogu bezgranicznie, kochać Go. Po drugie - mądrze kochać siebie, po trzecie - mądrze kochać innych. W tej kolejności. I ten trzeci punkt zostaw na razie i nie ruszaj. Bez osiągnięcia dwóch pierwszych nie ma szans na realizację trzeciego.
Chyba każdy po swojemu dochodzi do tego celu, swoją drogą (chodzi o sposoby, bo kolejność jest nieodwracalna). Jednemu pomagają medytacje PŚ, innemu czytanie i rozważanie na spotkaniach we Wspólnocie, innemu adoracja NS, innemu pielgrzymki, modlitwy o uwolnienie itd. Dużo tych sposobów, każdy musi wybrać swoją drogę. Jeśli chcesz iść z Bogiem dalej, to bez tego kroku dalej nie ujedziesz, bo musisz Go w swoim sercu zobaczyć, dotknąć, przyzwyczaić się do Jego obecności, uspokajać się przy Nim, ufać.
Dalej musisz pracować nad miłością do siebie samej. Spróbuj w swoim zeszycie codziennie wypisać jedną swoją zaletę i np. historię z nią związaną. Chwal siebie samą. Jeśli np. kochasz zwierzęta, a kiedyś uratowałaś małego pieska przed maltretowaniem - opisz to.
Jeśli świetnie gotujesz - opisz jakiś swój spektakularny sukces, gdzie wszyscy prosili o dokładki.
Jeśli masz piękne oczy, popatrz na siebie w lustro, podkręć rzęsy, uśmiechnij się do siebie.
Musisz, MUSISZ, zobaczyć w sobie osobę. Odrębną istotę wartą kochania, dbania o nią. Zaprzyjaźnij się ze sobą.
Pisz w zeszycie (lub rysuj) co lubisz robić, z kim lubisz przebywać - zadzwoń do tej osoby, umów się do kina, na ciacho. Napisz listę, co trzeba zrobić w domu. Może uporządkować szafkę z lekarstwami? Do dzieła.
Pod koniec dnia zapisz, co dzisiaj pożytecznego zrobiłaś. Jest to jedna rzecz? No i super. Są takie lenie, co nic nie robią, jedynie żerują na innych.
Zrób sobie kąpiel, zapal świece, włącz muzykę. Zadbaj o siebie. Zobacz - masz siebie do końca życia i czy to nie cudowne, że możesz być dla siebie kimś, kto zawsze będzie Cię lubił, rozpieszczał, dogadzał?
A przecież jest jeszcze Bóg - to jest Was dwoje. No i extra.
Kiedy osiągniesz spokój, kiedy zrozumiesz, jaka jesteś, dokąd zmierzasz i jak ma mniej więcej wyglądać Twoje życie (bez względu na innych, bo przecież plan na nasze życie nie może opierać się na innych ludziach, są wolni i nie ma to sensu), to wtedy dopiero będziesz mogła zastanowić się, co dalej z małżeństwem. Jakie kroki trzeba podjąć. Będziesz po prostu TO WIEDZIAŁA. Nie będziesz miała wątpliwości, nie będziesz się miotać. Ba! Nawet będziesz czuła radość z drobiazgów, a trudne decyzje innych nie będą Cię aż tak dotykać.
Jeśli to nie działa na Twoją wyobraźnię, to sobie wyobraź coś innego.
Masz do przebycia kawałek lasu. Nie ma tam ścieżki wytyczonej - są chaszcze, pokrzywska, komary i kleszcze, węże i cierniowe krzaki. Ale musisz tam iść, bo takie jest życie.
I Ty stoisz w muślinowej sukience i pędzisz tam. Na bosaka, z rozpuszczonymi włosami, na oślep. Jak daleko zajdziesz? No parę metrów. Utkniesz zaplątana w ciernie, nogi będziesz miała mokre i obolałe, włosy pełne owadów, w dodatku nadchodzi noc. Porażka z góry wiadoma, mimo twoich dobrych chęci, mimo przyspieszenia. Nie miałaś szans przejść.
A trzeba inaczej. Trzeba popatrzeć, jakie są zagrożenia konkretnie. I pomalutku do każdego się przygotować. Kalosze. Grube dresy, peleryna przeciwdeszczowa. Preparat na owady. Maczeta do wycinania krzaków. Latarka. Kanapki. Picie. No i tak to możesz przejść trzy takie lasy.
Czy teraz rozumiesz, co powinnaś zrobić?
I wiesz - nie musisz tego robić sama. Kilka kanapek Ci zrobi Pan Bóg. Picie przyniesie Ci Sychar. Latrkę pożyczy dobra przyjaciółka. Itd.
Ja mogę załatwić preparat na komary, bo ich nie cierpię i mam pełny arsenał w domu.
Smutku - zmień nick na Nadzieja i hop do przodu.
Z Bogiem!