Bezradność
: 25 lut 2018, 16:52
Witajcie,
Zaglądam tu już od jakiegoś czasu. Chociaż chyba za późno tu trafiłam.
Tyle tylu cierpienia, rozpaczy, problemów... ale też mnóstwo prawdy, życzliwości i dobrych rad.
Dziękuję, że jesteście.
Chciałabym się podzielić z Wami moją historią. Jest bardzo podobna do tych, o których czytałam ale samemu strasznie trudno ją nieść.
Miłość mojego życia poznałam w pierwszej klasie liceum. Uczyliśmy się jej, poznawaliśmy siebie, od pierwszego dotyku, pierwszego pocałunku. W moim życiu nie było nigdy innego mężczyzny. Miałam wszystko czego pragnęłam. Dziękowałam Bogu za tą miłość i za rodzinę. Jesteśmy 19 lat po ślubie. Mamy dwójkę dzieci.
Kryzys zaczął się 2,5 roku temu. Wraz ze zbliżającą się 40 - tką mojego męża.
Zaczął mówić o braku emocji, o przemijaniu, o tym, że nic go już nie czeka.
Starałam się wtedy coś zmienić, bardziej o siebie zadbać, zapewnić mu nowe doznania. Raz było lepiej raz gorzej. Nasze życie przyjmowało kształt sinusoidy. Z tym, że wzniesienia zaczęły trwać coraz krócej. Po jakimś czasie przyznał się, że się zakochał w kimś. Ponoć nie doszło do zdrady fizycznej. Pisali ze sobą i kilka razy się spotkali (tyle wiem od niego). Strasznie to przeżyłam ale zapewniał, że kocha i chce być ze mną. Przełknęłam. Nie wracałam, nie wypominała. Starałam się być dobrą żoną i kochanką. Niestety mimo wszystko było coraz gorzej. Mówił, że to co było między nami się wypaliło, że musi odejść, żeby się przekonać. O wyprowadzce słyszałam tuż przed wigilią, która przygotowywałam sama i spędzaliśmy ją z jego rodzicami.
Po cudownym Sylwestrze spędzonym we dwójkę już po dwóch dniach nie czuł bliskości emocjonalnej, podczas gdy ja czułam się tak blisko niego. Dwa razy dał się namówić na terapię. Powiedział tam, że raczej nie chce naprawiać naszego małżeństwa, nie widzi w tym sensu. Mimo, że spaliśmy do tej pory ze sobą każdej nocy wtuleni w siebie.
No i wtedy wydawało mi się, że muszę postawić granicę, że nie chcę być tylko ciałem do zaspokajania potrzeb, że chcę, żebyśmy razem chcieli to naprawiać i poprosiłam o to, żeby przeniósł się do pokoju gościnnego, żebyśmy mogli nabrać trochę dystansu i żeby mógł się zastanowic czego naprawdę chce.
Po tygodniu milczenia gdy chciałam porozmawiać usłyszałam, że to mu pomogło, że to koniec, nie widzi szans, wyprowadzi się.
I trwa to już dwa miesiące. Dzisiaj zapowiedział, że wyprowadzka w środę. Nie ma odwagi tylko powiedzieć tego dzieciom.
Zarzuca mi, że nie potrafiłam go z tego wyciągnąć. Że to on był zawsze inicjatorem i motorem wszystkiego. Że ja tylko potrafię się zamknąć w swoim cierpieniu i się modlić.
Serce pęka z żalu...
Prześledziłam forum, przeczytałam kilka polecanych książek, staram się dbać o siebie, modlę się, byłam na spotakniu w ognisku Sychar.
Jednak każdy jego uśmiech, każdy żart daje mi nadzieję... Gdy mi ja zabiera znowu upadam, rozpaczam i tracę ją.
Nie wiem zupełnie jak mam ustalić spotkania z dziećmi, czy pozwolić mu wpadać do domu kiedy tylko będzie chciał, czy ustalić jakieś zasady...
oczekuje ode mnie, że mu pomogę z dziećmi, że obędzie się bez kłótni i sporów dla ich dobra ...
Potrzebuję mądrości Ducha Św. i modlitwy ...
Dodam, że niestety był dla mnie najważniejszy. Ustępowałam, godziłam się na wiele, nie miałam swoich pasji, mało znajomych, przyjaciół wcale.
Tylko rodzina i mój Ukochany.
Mąż się pogubił, przestał się spowiadać. Do kościoła chodzi jeszcze tylko ze względu na dzieci.
Bardzo dużo pracuje. Twierdzi, że spełnia się w pracy. Wraca o 23.00 we wszystkie dni tygodnia oprócz czwartków. Jest cudownym,przystojnym, uwielbianym przez swoje pacjentki lekarzem.
Trochę się tego nazbierało ...
Chwała Panu!
Zaglądam tu już od jakiegoś czasu. Chociaż chyba za późno tu trafiłam.
Tyle tylu cierpienia, rozpaczy, problemów... ale też mnóstwo prawdy, życzliwości i dobrych rad.
Dziękuję, że jesteście.
Chciałabym się podzielić z Wami moją historią. Jest bardzo podobna do tych, o których czytałam ale samemu strasznie trudno ją nieść.
Miłość mojego życia poznałam w pierwszej klasie liceum. Uczyliśmy się jej, poznawaliśmy siebie, od pierwszego dotyku, pierwszego pocałunku. W moim życiu nie było nigdy innego mężczyzny. Miałam wszystko czego pragnęłam. Dziękowałam Bogu za tą miłość i za rodzinę. Jesteśmy 19 lat po ślubie. Mamy dwójkę dzieci.
Kryzys zaczął się 2,5 roku temu. Wraz ze zbliżającą się 40 - tką mojego męża.
Zaczął mówić o braku emocji, o przemijaniu, o tym, że nic go już nie czeka.
Starałam się wtedy coś zmienić, bardziej o siebie zadbać, zapewnić mu nowe doznania. Raz było lepiej raz gorzej. Nasze życie przyjmowało kształt sinusoidy. Z tym, że wzniesienia zaczęły trwać coraz krócej. Po jakimś czasie przyznał się, że się zakochał w kimś. Ponoć nie doszło do zdrady fizycznej. Pisali ze sobą i kilka razy się spotkali (tyle wiem od niego). Strasznie to przeżyłam ale zapewniał, że kocha i chce być ze mną. Przełknęłam. Nie wracałam, nie wypominała. Starałam się być dobrą żoną i kochanką. Niestety mimo wszystko było coraz gorzej. Mówił, że to co było między nami się wypaliło, że musi odejść, żeby się przekonać. O wyprowadzce słyszałam tuż przed wigilią, która przygotowywałam sama i spędzaliśmy ją z jego rodzicami.
Po cudownym Sylwestrze spędzonym we dwójkę już po dwóch dniach nie czuł bliskości emocjonalnej, podczas gdy ja czułam się tak blisko niego. Dwa razy dał się namówić na terapię. Powiedział tam, że raczej nie chce naprawiać naszego małżeństwa, nie widzi w tym sensu. Mimo, że spaliśmy do tej pory ze sobą każdej nocy wtuleni w siebie.
No i wtedy wydawało mi się, że muszę postawić granicę, że nie chcę być tylko ciałem do zaspokajania potrzeb, że chcę, żebyśmy razem chcieli to naprawiać i poprosiłam o to, żeby przeniósł się do pokoju gościnnego, żebyśmy mogli nabrać trochę dystansu i żeby mógł się zastanowic czego naprawdę chce.
Po tygodniu milczenia gdy chciałam porozmawiać usłyszałam, że to mu pomogło, że to koniec, nie widzi szans, wyprowadzi się.
I trwa to już dwa miesiące. Dzisiaj zapowiedział, że wyprowadzka w środę. Nie ma odwagi tylko powiedzieć tego dzieciom.
Zarzuca mi, że nie potrafiłam go z tego wyciągnąć. Że to on był zawsze inicjatorem i motorem wszystkiego. Że ja tylko potrafię się zamknąć w swoim cierpieniu i się modlić.
Serce pęka z żalu...
Prześledziłam forum, przeczytałam kilka polecanych książek, staram się dbać o siebie, modlę się, byłam na spotakniu w ognisku Sychar.
Jednak każdy jego uśmiech, każdy żart daje mi nadzieję... Gdy mi ja zabiera znowu upadam, rozpaczam i tracę ją.
Nie wiem zupełnie jak mam ustalić spotkania z dziećmi, czy pozwolić mu wpadać do domu kiedy tylko będzie chciał, czy ustalić jakieś zasady...
oczekuje ode mnie, że mu pomogę z dziećmi, że obędzie się bez kłótni i sporów dla ich dobra ...
Potrzebuję mądrości Ducha Św. i modlitwy ...
Dodam, że niestety był dla mnie najważniejszy. Ustępowałam, godziłam się na wiele, nie miałam swoich pasji, mało znajomych, przyjaciół wcale.
Tylko rodzina i mój Ukochany.
Mąż się pogubił, przestał się spowiadać. Do kościoła chodzi jeszcze tylko ze względu na dzieci.
Bardzo dużo pracuje. Twierdzi, że spełnia się w pracy. Wraca o 23.00 we wszystkie dni tygodnia oprócz czwartków. Jest cudownym,przystojnym, uwielbianym przez swoje pacjentki lekarzem.
Trochę się tego nazbierało ...
Chwała Panu!