renta11 pisze:
No cóż, ja uważałabym z tym daniem wolności.
Bo ja także słyszałam o wypaleniu, przemijaniu itd. I także wierzyłam w to, że on chce odejść, aby dopiero poszukać tej oczywiście młodszej i nowszej. A to była tylko jego manipulacja mną. Prawda okazała się okrutna, że o tym wypaleniu i przemijaniu to on powiedział mi, kiedy jego romans już z konsumpcją z tym cudem miłości trwał ponad 1,5 roku.
Rozumiem, ale w jaki sposób "nie danie wolności" zmieniłoby sytuację?
Uważasz że coś by to poprawiło?
Poza tym jak pisałem - danie wolności nie oznacza przyzwolenia i należy to wyraźnie rozgraniczyć. To nie jest zgoda na romans, skok w bok, wyprowadzkę itp. To jest uszanowanie decyzji na którą się nie zgadzamy i brak próby wpływania na nią.
Langusta pisze:
Pytałam.
Zaprzecza.
Twierdzi, że nikogo nie ma, nikogo nie chce, nie wierzy w miłość, chce być sam, niezależny i wolny...
Dwie możliwości - albo po prostu kłamie, albo faktycznie chce być sam, ale nie oznacza to że tak powiem wstrzemięźliwości seksualnej. Może to oznaczać chęć (albo już tak jest) skakania z kwiatka na kwiatek.
Langusta pisze:
Pytał wcześniej czy dzieci dzień wcześniej o niego pytały...
Nie ma odwagi im o tym powiedzieć.
One unikają tematu, nie chcą o tym rozmawiać.
Przecież widzą rano, że nie ma samochodu, że nie ma kosmetyków.
Nie pytali dzisiaj.
Mam załatwić to za niego? Nie. Nie chcę.
Oczywiście że nie.
Skoro bywa w domu, jest okazja zapytać - jeśli dzieci tego nie robią to pewnie się same domyślają.
Langusta pisze:
Gdzie tu jakakolwiek odpowiedzialność? Męskość?
To w dzisiejszych czasach towar deficytowy;-)
Podobnie jak kobiecość.
Langusta pisze:
Jak znieść to uciekanie pod osłoną nocy?
Aż mnie nosi, żeby mu powiedzieć, że jak chce się wyprowadzić to niech weźmie jak prawdziwy mężczyzna odpowiedzialność za swoje czyny, niech spojrzy dzieciom w oczy, niech się spakuje i niech się zapowiada jak chce do nich przyjechać.
Też nie mogę tego zrozumieć, że facet niszczy rodzinę, rozwala małżeństwo, niby po to, żeby być samotnym wilkiem..
Trudno w to wierzyć ...
Ucieczka w takiej sytuacji to dowód wyrzutów sumienia. Które - obojętne co z nim próbujemy zrobić - zawsze się odzywa w ten czy inny sposób.
Facet obawiam się myśli głównie o sobie i o nikim innym. Wtedy łatwo dojść do wniosku że życie tyle atrakcji oferuje a one przelatują koło nosa. Jeśli wiara tego nie prostuje, a co najmniej przyzwoitość, miłość choćby do dzieci - to mamy co mamy.
Pytasz jak znieść - tak jak inni tutaj. Uniezależnić się emocjonalnie, szukać pociechy w Bogu, w ludziach dookoła, znaleźć na nowo motywację i cele w życiu. Wypełnić czas - modlitwą, pracą, obowiązkami, spotkaniami. Nie czekać, nie wyglądać, nie żyć złudzeniami.
Wczoraj kolega powiedział mi jedną rzecz. To co mamy w życiu może prysnąć w jednej chwili jak bańka - niezależnie od naszych zdolności, pracowitości, inteligencji itp. Niby to wiemy - ale tylko niby.
Zaczynamy to wiedzieć, kiedy oddamy się Bogu naprawdę - tak, że przestajemy się o to kompletnie martwić, zachowując jednocześnie pełną tego świadomość.
Łatwo powiedzieć, ale da się osiągnąć taki stan. Miałem kiedyś w życiu coś takiego, w temacie pracy zawodowej - teoretycznie wszystko się waliło, ale nie wiem skąd moje zaufanie Bogu było tak duże, że znajomi się pytali co ja taki spokojny i wesoły.
I sytuacja rozwiązała się o wiele lepiej niż się spodziewałem - ale nawet nie w tym rzecz. Pamiętam ten spokój, choć na logikę powinienem być strzępkiem nerwów.
Szkoda że nie potrafię przełożyć tej wiary i zaufania Bogu które wtedy miałem na pozostałe dziedziny życia. Ale próbuję:)
Sukcesu w zaufaniu Bogu Tobie Langusto życzę.