Nirwanna pisze: ↑02 kwie 2018, 20:40
Niebieska, jesteś z nami jeszcze? Co u Ciebie?
Moi Drodzy. Bardzo Wam dziękuję, że jesteście i myślicie o mnie, dziękuję za to Bogu.. Wracam do Was i Waszych słów myślami. Ja jestem jeszcze tutaj, chociaż zaglądam bardzo sporadycznie, dosłownie na minutę-dwie. Chciałabym Wam tak wiele przekazać, ale brak czasu to teraz jedna z większych zmór mojej codzienności...
Dałam mężowi szansę na to, by pokazał, że jest prawdomówny i naprawdę chce ze mną być. Ale mam dowody, że mimo słów i obietnic, nie jest. Pod pretekstem poczętego dziecka spotyka się z kochanką. Wiem, że te spotkania nie są tylko ze względu na dziecko. Pocieszanie dalej trwa, ona jest w nim ślepo zauroczona, a on nie mówi jej "kocham niebieską i chcę być jej wierny". Raz bywał u mnie (u córki), a raz bywał u kochanki. Skakał z boku w bok. Okłamuje mnie, okłamuje ją, a także swoją babcię, z którą mieszka i która próbuje mu pomóc. Chodzę do świetnego psychologa, który pomaga mi sobie wiele uświadomić i radzić z bieżącymi problemami. Jestem współuzależniona, niedługo zaczynam pełną terapię, ale już teraz wiem, jak sama świadomość pewnych schematów na mnie wpływa (rozwojowo!). Mój mąż bardzo naciskał na mnie, bym "wreszcie się określiła" i powiedziała, czy w prawo czy w lewo (dla niego wszystko jest czarno-białe...). Wczoraj powiedziałam mu, że ze względu na kłamstwa, manipulacje i sposób traktowania mnie przez niego, nie chcę i nie mogę z nim teraz być. Nie chcę i nie mogę tworzyć z nim teraz małżeństwa, a tym bardziej rodziny. Jest mi niesamowicie przykro, bo był czas, że ta mniej racjonalna część mnie miała nadzieję. Niestety. Mąż dalej mnie okłamuje, czuje coś do innej kobiety i nie umie się w pełni określić. Jest również chory i do takiego wniosku doszłam nie tylko ja. Wie, że jest zagubiony i sam nie wie, czego chce. Próby samobójcze. Rozmawialiśmy i sam wie, że najlepszym ratunkiem dla niego jest Bóg i terapia. Niestety, minęło kilka tygodni i z nienawiścią w oczach mówi mi, że nie będzie się leczyć, bo to idiotyzm. To był również mój hmm.. warunek? Oczekiwałam, że pójdzie na terapię, ale wiedziałam, że nie mogę go do tego zmusić. Wiedział, że to mu jest potrzebne, ale że jego zmiana jest również potrzebna mi i córce, bo sposób, w jaki zaczął mnie traktować był raniący, toksyczny. Absolutnie nie taki, jaki powinien być męża wobec żony, to oczywiste. Ja poszłam do przodu, zmieniam się i chcę tej zmiany. On nie. Zastanawiając się nad tym, czy myślę o rozwodzie, wniosku o stwierdzenie nieważności małżeństwa... Nie planuję na razie żadnych konkretnych działań. Powód jest prosty - nie mam pieniędzy. Potrzebuję czasu, modlitwy, pracy nad sobą, siły, wyprowadzki z córką od rodziców... Czuję, że to nie czas, że to za wcześnie. Jednak w chwili obecnej mówię - dosyć. Straciłam nadzieję i nie jest mi z tym źle. Teraz widzę jak te małżeństwo mnie niszczyło. Dostrzegam głupotę i niedojrzałość wielu moich działań.
Ukasz pisze: ↑02 kwie 2018, 19:38
Z opóźnieniem przeczytałem ten wątek. Ja bym na tytułowe pytanie odpowiedział prosto - zawalczyć o to małżeństwo. Nie wiem jak, to bardzo indywidualne, ale spróbować. Polecam Ci ten wątek:
viewtopic.php?f=13&t=956
a szczególnie historię Marylki. Jeśli Twój mąż to przeczyta, będzie miał kilka ciekawych wskazówek, jaką drogą może odbudowywać siebie i Wasze relacje.
Dziękuję Ci za odpowiedź i wątek Marylki, zagłębię się w nim
Być może on da mi jeszcze więcej podpowiedzi. Napisałeś, by czekać i by był to jego czas, na upewnienie się, że jest wytrwały w swoich postanowieniach. Niestety mam wrażenie, że to trochę nieaktualne lub że pierwsza próba legła, bo rozmawialiśmy na ten temat i dokładnie tak było mówione. Wiem, w jaki sposób odnosi się do tej drugiej kobiety. Gdybym ja była na pierwszym miejscu - nie byłoby tak. Jestem świadoma, że ich zerwanie kontaktów jest niemożliwe, ale to co wiem mówi, że m.in. starał się o mnie tylko ze względu na córkę. Powiedziałam mu o tym i odpowiedział milczeniem... Więc ta zmiana póki co realna nie jest.
jacek-sychar pisze: ↑18 mar 2018, 15:35
Znasz etapy żałoby (przebaczenia)? jeżeli nie to polecam:
http://www.katolik.pl/przebaczenie-jako ... 16,cz.html
Po etapie zaprzeczania jest etap obwiniania siebie, ale potem pojawia się i okres buntu.Ale do przebaczenia droga jeszcze długa.
Często my tutaj, szczególnie nowi, wypieramy (zaprzeczamy) rzeczywistości. Ja też długo nie mogłem uwierzyć w zdradę żony. Wypierałem to z kilka miesięcy, gdy fakty były już niezaprzeczalne.
Zaraz po Wielkiej Nocy minął mi taki ostateczny okres zaprzeczania. Wcześniej oczywiście wiedziałam, co się stało, ale nie nadawałam temu jakiejś ogromnej wartości względem siebie
Fakt, bolało mnie to, ale nie umiałam sobie zdać sobie sprawy ze znaczenia konsekwencji, tj. tego, że będzie miał dziecko, z czym to się wiąże, a także, że może mnie dalej zdradzać na nowo po jakimś czasie. Gdy to do mnie zaczęło docierać bolało bardzo, na nowo, ale już w inny sposób. Nie lgnęłam do niego, nie ratowałam tego na siłę. Mam wrażenie, że u mnie te wszystkie etapy się trochę przenikają. Przeanalizowałam sobie też nasze dotychczasowe małżeństwo i fakt, że zdradzał mnie już przed ślubem. Rozmowy z psychologiem też dużo mi dały. Nie czuję już presji, by zatrzymywać go przy sobie, gdy on nie wie czego chce. Nie boję się, że gdy powiem mu prawdę - stracę go. Chcę mu wybaczyć, nienawiść i gniew nie dają mi nic dobrego. Ale fakt, droga do tego jest długa i kręta. Dzięki Jacku