Za to forum, za Was już teraz chciałabym podziękować, bo to co robicie jest niesamowite. Często w najgorszych momentach czytając słowa wsparcia kierowane do innych, czułam ulgę, że nie jestem sama, że istnieje światełko w tunelu.
Także pora na moją historię. Mija 6 miesięcy odkąd dowiedziałam się, co mój zacny mąż wyczynia.
Lata razem, pare po ślubie. Po wielu rozmowach zdecydowaliśmy się na dziecko. Wiele miesięcy też o nie starań. W międzyczasie zmiany pracy, otoczenia. Pandemia, dużo czasu razem, mniej przestrzeni na wspólne i indywidualne zainteresowania. Myślę, że wiele osób to zna. Rutyna.
Odkąd zaszłam w ciążę, obserwowałam stopniowe oddalanie się ode mnie. Życie zawodowe, nowe praca i nowi znajomi zdecydowanie byli bardziej atrakcyjni niż grubnąca i osłabiona ciążą żona. Z obawą obserwowałam co się dzieje, widząc wszystkie symptomy oddalenia i wiedząc do czego to prowadzi. Nie pomagały rozmowy. Zawsze słyszałam, że wszystko jest w porządku. Przeszłam w takim razie do intensywnej obserwacji i usunęłam się w cień. Pomyślałam, że nie chcę go stracić, ale skoro potrzebuje dystansu to mu go dam. Sam musi zdecydować czego chce od życia. Ja już nie mam siły walczyć o siebie, dbać o ciąże i niańczyć faceta.
Od jego wyjazdu integracyjnego wszystko potoczyło się ekspresowo. Zmiana godzin pracy, kłamstwa, kombinowanie, zmiana fryzury, perfum, szafy. Istna sielanka i powrót do lat nastoletnich. Klasyka. Cierpliwie czekałam aż wpadnie. A był bardzoo nieostrożny, choć myślał że świetnie się kamufluje i pilnuje. Zachowywał się jakby mnie nie było. Potrafił siedzieć przy mnie i pisać do niej z milionem serduszek wciskając mi kit, że to do brata

W końcu po 2 miesiącach udało mi się złapać go oficjalnie za rękę. Bez tego przecież wszelkie rozmowy były bagatelizowane. Jak kiedyś go o nie zapytałam, to nawet ich nie kojarzy i nie zauważył, że jestem mocno podejrzliwa. Wiadomo, ciało w domu, reszta gdzie indziej.
Był w szoku. Po pierwsze, że jeszcze dobrze się nie rozkręciło, a już koniec zabawy (czekali na siebie większość wakacji, by nie wzbudzać podejrzeń. Od jesieni miały być wyjazdy firmowe - oczywiście wszystko to miała być fikcja i przykrywka, no bo w okresie wakacyjnym raczej nie ma ze względu na urlopy). Po drugie, że ja wiem i wcale nie jest taki cwany. A po trzecie traci wszystko : mieszkanie, rodzinę, dobytek (większość jest na mnie), reszty nie odpuściłabym ze względu na dziecko. Niech sam mieszka pod mostem.
No dobrze, brzmi to jakby stał się pantoflem, a ja mam bardzo agresywne nastawienie. Nic bardziej mylnego. Czując co się dzieje, cały czas liczyłam jednak że to nieprawda. Gdy jednak prawda wyszła na jaw, wyniosłam się do rodziców. Bolało i to bardzo. Byłam w 7 miesiącu ciąży. Przede mną była perspektywa samotnego wychowywania dziecka, które się jeszcze nie urodziło. Moja droga do macierzyństwa była trudna, a jak już podjęłam decyzję to taki nokaut jeszcze przed startem.
Mąż następnego dnia poprosił o spotkanie, zerwał prawie natychmiast kontakt z Kowalską. Poszedł na terapię. Ja też. Opowiedział mi wszystko i cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania.
Poprosił o powrót do domu, po pewnym czasie wyraziłam zgodę. Ale to nie pomogło. W zasadzie chyba popełniłam wiele błędów z listy Zerty. On zagubiony, ja zraniona.
Moim głównym i najważniejszym warunkiem powrotu była zmiana jego pracy. Oczywiście w pierwszym odruchu strachu z podkulonym ogonkiem pojechał złożyć wypowiedzenie. Jednak żadne z nas nie przypuszczało, że szef (okazało się że o wszystkim wie lub się domyśla) zaczął nalegać na powrót wymyślając przeróżne rozwiązania. Mąż poprosił mnie o pół roku, by dokończyć swoje zadania i zmieni pracę. Dałam mu te pół roku. Właśnie mija, a o zmianie pracy ani słychu ani widu.
W międzyczasie namierzyłam Kowalską i jej rodzinę. Poinformowałam jej partnera o wszystkim, ponieważ działali obydwoje z premedytacją wiedząc o swoich rodzinach. Musiał jej facet za szybko odpuścić, bo próbowała się jeszcze parę razy skontaktować z moim mężem pod pretekstem jakiś pierdół ( w pracy nie pracują razem w dziale, nic ich teoretycznie zawodowo nie łączy).
Po tym czasie, mąż zablokował ją na wszystkich telefonach rownież służbowym.
Z tego stresu oczywiście urodziłam dużo za wcześnie. Kolejny stres i trauma. Ale poród ten otrzeźwił męża. Odkąd wróciłam ze szpitala z dzieckiem, przestał być zagubiony i szukający swoich uczuć i wartości. Staje na głowie, by nie stracić dziecka i odzyskać moje zaufanie.
Ja? Silna i niezależna kobieta rozsypałam się po tym co przeszłam w przeciągu paru miesięcy na drobny mak.
Wygląda na to, że jego zdrada (fizyczna i emocjonalna) w najważniejszym okresie mojego życia, aż tak bardzo nas nie pokonała. Wszystko powoli wraca sobie na swoje tory. Maluszek cudnie nadrabia wcześniactwo, chociaż tyle lekarzy co teraz to ja w życiu nie zaliczyłam co z dzieckiem muszę kontrolnie biegać.
Ja jednak wciąż zastanawiam się "to już?". Zagrzmiało, zatrzęsło fundamentami i po nawałnicy? Mam żyć normalnie? Mam na niego patrzeć z szacunkiem? Mam go znów pokochać?
Dałam mu wybór: praca albo rodzina. Zostało mu niewiele czasu na podjęcie ostatecznej decyzji zgodnie z naszą umową. Twierdzi, że wybiera rodzinę, jednak nie spieszy się z szukaniem nowej.
Ja za to mam dwa dylematy: po przeczytaniu wielu tu wątków wyrzucenie go z domu jak wybierze pracę może spowodować przekreślenie naszego związku. Jednak jeśli pozwolę mu zostać i zachować pracę to nie odzyskam jego szacunku do mnie. Będzie wiedział, że zawsze będzie mógł stawiać na siebie i swoje potrzeby. Może znowu się to powtórzy co z Kowalską, tylko następna potraktuje to bardziej poważnie niż zabawę i odskocznię od nudnego życia, a ja nie będę w stanie odpowiednio wcześnie zareagować (drugi raz nie planuję, ale nie chcę tu wróżyć z fusów). W końcu ugra wszelkie konsekwencje i wyjdzie z tego cały.
Jakoś nie umiem poukładać tutaj sobie wszystkiego, z jednej strony stawiam granice, a z drugiej strony je przesuwam pod pretekstem wyrozumiałości i czasu o które prosi Mąż..