Czy jest nadzieja?

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Ucze sie zyc sama, ale nie jest to proste. Nie pomaga mi swiadomosc, ze dzieci, w szczegolnosci mlodsze, tez ciezko sobie z tym radzi. Placze i niechetnie idzie z mezem. Nie rozumie, dlaczego przez 3 dni nie moze zobaczyc sie z mama. Dla malego dziecka to wiecznosc :(
Ukasz

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Ukasz »

marylka pisze: 06 maja 2018, 13:26 Nie macie ślubu kościelnego, więc nie przystępujesz do Sakramentów Świętych, które dałyby Ci siłę, moc w życiu codziennym
To chyba jednak nie tak. Skoro Ty, Mount Blanc, jesteś w separacji, to nie ma przeszkód w przystąpieniu do sakramentu pokuty i potem eucharystii. Jak widać, traktujesz swój związek, choć nie jest teraz sakramentalny, jako małżeństwo. Być może jedną z głównych przyczyn kryzysu było to, że zgodziłaś się na wspólne życie bez sakramentu - ale to przecież możesz zmienić. Czy chcesz wziąć z nim ślub kościelny? Czy kochasz go i jesteś gotowa postawić taki warunek ponownego życia razem? Wydaje mi się, że odpowiedzi na te pytania są potrzebne w pracy nad sobą, w stanięciu w prawdzie.
Polecam modlitwy na Skype - to jakaś forma bycia razem, we wspólnocie, otwarta także dla osób zza granicy:http://sychar.org/skype/
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Dziękuję Ci Ukaszu za Twoje uwagi. Trudne to pytania. Bo tak, kocham męża, ale na ten moment chyba bezwarunkowo zgodziłabym się na jego powrót. Czyli - powiedz choć słowo, a przywitam Cię z otwartymi ramionami. Nie dorosłam jeszcze? Nie przepracowałam wszystkich swoich problemów? Za mało umocniłam się w wierze? Na pewno. Daleka jeszcze jestem od myślenia, że mogę być szczęśliwa sama.

Czytając sąsiednie wątki uświadomiłam sobie jednak jedna rzecz. W najcięższych momentach kryzysu, kiedy nie miałam pojęcia co robić, prosiłam Boga, żeby mi pomógł., bo ja nie znajduję wyjścia z tej sytuacji. Oczywiście, nie o takiej pomocy myślałam, miałam raczej na myśli cudowna zmianę mojego meza;) bo przecież o pracy nad sobą nawet nie pomyślałam. Ale Bóg wie, co robi. Czyżbym to sobie wymodlila? Czy w takim razie, nie powinnam ufać Mu bezgranicznie? Może ma wobec mnie plan, którego się trzyma?
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Nirwanna »

Mont Blanc, wg mojego osobistego doświadczenia - Pan Bóg rzeczywiście ma wobec mnie plan, ale taki którego się kurczowo nie trzyma, tylko radośnie modyfikuje w miarę kolejnych dni mojego życia tu na ziemi. I ten plan nie jest mi narzucany, ale proponowany. Gdy ten plan wspólnie z łaską Bożą odkrywam i realizuję, jestem dużo szczęśliwsza niż przeciętnie. Choć bywa, że nie odkrywam, nie realizuję, tylko jadę po swojemu. I wtedy jest, cóż, z dużą ilością braków, tych wewnętrznych ;-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: ozeasz »

Też doświadczyłem nieraz , że życia w pełni mogę doświadczać tylko w jedności z Bogiem i Jego plan tak często postrzegany jako ograniczenia ,okazuje się że pozwala mi przekraczać granice tam gdzie jest przy mnie Ojciec i doświadczać radości w obszarach o których nie miałem dotąd pojęcia .

Myślę że to z powodu tego , że moje "mrówcze" postrzeganie pełni jest mooooocno okrojone ,bo kto jeśli nie Stwórca a zarazem Abba wie ,co może mnie najbardziej dotykać ,radować ,uszczęśliwiać itd. , przecież już w raju trafił w dziesiątkę kiedy postawił przed Adamem Ewę :lol:
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Ukasz

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Ukasz »

Mont Blanc pisze: 30 maja 2018, 23:00 Trudne to pytania. Bo tak, kocham męża, ale na ten moment chyba bezwarunkowo zgodziłabym się na jego powrót. Czyli - powiedz choć słowo, a przywitam Cię z otwartymi ramionami. Nie dorosłam jeszcze? Nie przepracowałam wszystkich swoich problemów? Za mało umocniłam się w wierze? Na pewno. Daleka jeszcze jestem od myślenia, że mogę być szczęśliwa sama.
Sprostuj, jeśli coś mylę: w tej chwili nie stoisz przed dylematem, czy przyjąć męża bezwarunkowo, czy na jakiś warunkach, bo on i tak nie chce wrócić. O takiej alternatywie warto pamiętać, myśleć, rozważać, czy chcesz iść w tym kierunku. I te rozważania będą zupełnie inne, jeśli będziesz je prowadzić w bliskości z Bogiem, szczególnie w sakramentach.
Ja także daleki jestem o myślenia, że mogę być szczęśliwy sam. Przejście przez kryzys z Bogiem pozwoliło mi jednak zobaczyć, że mogę być sam, że potrafię sam żyć. Więcej w tym bólu niż radości, ale jest to życie i może być barwne, piękne, może być kroczeniem do przodu, wspinaniem się wzwyż, a nie tylko trwaniem. To było bardzo ważne z kilku powodów.
Po pierwsze było weryfikacją hierarchii. Choć zawsze deklaratywnie stawiałem Boga wyżej, niż żonę, w praktyce godziłem się na rzeczy, na które godzić się nie powinienem. Tłumaczyłem to sobie dobrem dzieci, ale był to przede wszystkim strach przed samotnością. I zarazem jedna z podstawowych przyczyn rozpadu więzi.
Gdy byłem z żoną dlatego, że nie wyobrażałem sobie życia bez niej, panicznie się tego bałem, ona to czuła i rosła jej pogarda wobec mnie. Aż wreszcie tego nie wytrzymałem i zgasły wszelkie moje uczucia do niej. Tych w drugą stronę nie było już dawno i po ludzku rzecz biorąc nie zostało nic. Lub prawie nic - moja decyzja, żeby niezależnie od wszystkiego dochować wierności i szukać drogi odbudowy więzi.
Odbiłem się od dna. Mam pewność, że bez Boga raczej bym się wbił w to dno. A z Nim stało się inaczej. Stanąłem na nogi i uświadomiwszy sobie, że już potrafię żyć sam i nawet nie sprawia to już takiego bólu, postanowiłem pokochać żonę od nowa.Tym razem nie pod wpływem emocji, jak przy pierwszym spotkaniu, i nie w strachu przed porzuceniem, jak próbowałem przez pierwsze lata kryzysu, lecz w pełnej wolności. To oznaczało jednocześnie, że uwalniałem żonę od motywu litości nade mną. Mogłem ofiarować jej swoją miłość mówiąc: jestem wolny i chcę być z Tobą; chcę też, żebyś Ty podjęła decyzję w pełnej wolności.
Potem wróciły moje uczucia do niej. Zaczerpnąłem je z eucharystii. Tak mi poradził kierownik duchowy, ja mu zaufałem i cierpliwie czekałem na efekty, aż przyszły. I nie zrezygnowałem potem z codziennej komunii św., bo otrzymawszy tyle stałem się jeszcze bardziej zachłanny. Chcę więcej i jestem przekonany, że dostanę więcej, niż chcę.

Zachęcam Cię do postawienia pytania fundamentalnego: kto jest dla Ciebie na pierwszym miejscu? Czy chcesz, żeby na pierwszym miejscu był Bóg? Jeśli tak, to idź z tym do Niego. On ci pomoże w przemienieniu tej chęci w rzeczywistość. A wtedy wszystko powoli zacznie wracać na swoje miejsce. Nikt nie wie jak, może zupełnie sprzecznie z Twoimi wyobrażeniami. Moje osobiste doświadczenie mówi mi, że warto zaryzykować.
Babi
Posty: 25
Rejestracja: 29 cze 2018, 21:58
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Babi »

To bardo mądre, dojrzałe, powoli, dzięki Bogu do tego dojrzewam. ...
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: ozeasz »

Mont Blanc jesteś tu jeszcze ,co u Ciebie ,czy jest jakiś progres ? Pozdrawiam serdecznie .
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Witajcie.
Nie odzywałam się, choc regularnie Was czytalam - póbowałam sobie wszystko w głowie poukładać. Bardzo dużo mądrych refleksji można tutaj znaleźć, ale ja chyba nie do końca potrafię je wykorzystać.
Z mężem stosunki sa znacznie lepsze. Jest życzliwość, zrozumienie, wsparcie, uczucia, jakich od bardzo dawna między nami nie było. Z jednej strony nie mogę udawać, że nie daje mi to żadnej nadziei, czuje się jak psiak merdajacy ogonkiem, bo dostał kość. Z drugiej strony mam świadomość, że bardzo prawdopodobne jest, iz wszystkie te uczucia skierowane są nie do mnie, jako żony, ale jako matki jego dzieci. Ze obiektywnie nie ma szans na powrót męża, że zależy mu tylko na dzieciach. Bo, o ironio, po odejściu z domu znacznie bardziej zaangażował się w ich wychowanie.
Ponadto, cały czas zastanawiam się nad hierarchia w rodzinie. Zawsze powtarzacie, że na pierwszym miejscu ma być Bóg. Ze mamy akceptować jego wole. No ja tak (jeszcze?) nie potrafię. Dla mnie na ten moment najważniejsza jest rodzina jako całość. Nie jestem w stanie ze stanowczoscia powiedzieć: bądź wola Twoja. Modlę się, żeby mąż wrócił, bo jestem przekonana, że to będzie dla nas i dla dzieci najlepsze. Za mało w tym ufności, za dużo desperacji.
O liście Zerty coraz częściej zapominam. Znaczy się - znów piesek cieszacy się z każdej uwagi skierowanej w jego stronę i plaszczacy sie. Tylko ze - to działa. Im ja bardziej pokazuje pozytywne uczucia, tym mąż lagodnieje. Może mniej w nim strachu?
No i cały czas mam wrażenie, że stapam po polu minowym. Jeden zły krok, a wszystko wybuchnie. Zastanawiam się, co mąż chowa jeszcze w zanadrzu. Jednocześnie, modlitwa daje mi spokój.
Więc, z jednej strony czuje się znacznie lepiej niż jeszcze parę miesięcy temu, z drugiej, pod wieloma względami wciąż drepcze w miejscu.
I jeszcze taka jedna refleksja mnie niedawno naszła. Mąż, decydując się na separację, ku mojemu zaskoczeniu dał mi nadzieje. Nadzieję, że jeszcze, iż być między nami dobrze, choc wcześniej byłam jej pozbawiona. Nadzieje, ze będę go zawsze kochać, choć miałam co do tego wątpliwości. Nadzieje, ze będę jeszcze szczęśliwa.
Pozdrawiam Was wszystkich i dziekuje za wszystkie cenne uwagi.
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Witajcie. Rzadko pisze, ale regularnie Was czytam. U mnie sytuacja o tyle bez zmian, ze separacji ciąg dalszy, mąż na dana chwile nadal nie ma zamiaru wrócić do mnie. Jednak ja zdecydowanie "odwiesiłam się" od męża, lista Zerty jest mi bardzo pomocna. Nie dzwonie, nie dopytuje się, co u niego - rozmawiamy głównie na temat dzieci. I tutaj pojawia się główny problem - dzieci nadal płaczą, nie chcą chodzić do męża. On twierdzi, że się muszą przyzwyczaić, ja za każdym razem, kiedy muszę zostawić je płaczące - cierpię. Dzieci spędzają z nim dużo czasu, ok. 1/3, resztę ze mną. I nie wiem, co robić. Nie chcę rozpoczynać kolejnej wojny, ale nie godzę się na cierpienie dzieci. Mąż twierdzi, że to moja wina, że dzieci płaczą, bo widzą, że ja nie pogodziłam się z naszym rozstaniem, i automatycznie stają po mojej stronie. Może rzeczywiście jakaś część prawdy w tym jest (choć przy dzieciach staram się nie pokazywać, jak mi ciężko), ale bezwzględnym faktem jest, że dzieci zawsze były zdecydowanie bardziej związane ze mną, niż z mężem, którego nigdy nie było w domu, więc nie rozumieją, dlaczego teraz przez tyle czasu nie mogą mnie widzieć. Obydwoje przeżywają bardzo zarówno naszą separację, jak i rozstanie ze mną. Nie chcę jednak, aby dzieci były karta przetargową w walce między mną a mężem, i wiem, jak ważna jest rola ojca w życiu dzieci. Jak znaleźć w tym równowagę?
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Nirwanna »

Mont Blanc, próbowałaś pogadać z psychologiem dziecięcym? Może on by jakoś pokazał wyjście z tego impasu, choćby przez naświetlenie tego, że dzieci mogą jeszcze inaczej przeżywać tę sytuację, niż Ty i Twój cywilny mąż ją widzicie.
Innymi słowy - Ty i Twój cywilny mąż widzicie przyczynę skrajnie różnie, ale to nie oznacza, że jedno z Was ma rację. Być może główna przyczyna leży w trochę innym miejscu.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Tak Nirwanno, bylismy pare razy u psychologa dzieciecego. Jego wnioski byly mniej wiecej takie same - dla dzieci rozstanie rodzicow to trauma, musza sie zaadoptowac do nowej sytuacji (bo przyzwyczaic sie nie da), a moim, przez to, ze sa tak do mnie przywiazane, jest wyjatkowo ciezko. Z tego tez powodu staja po mojej stronie, wyczuwaja tez, ze to ja jestem ta "slabsza" w relacji z mezem.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Nirwanna »

Wnioski to jedno, a pomysły na rozwiązania to drugie. Dopytywałaś?
Zobacz, jesteś "słabsza" w relacji z cywilnym mężem. Może więc warto zacząć się wzmacniać? Skoro do tej pory nie robiłaś tego dla siebie, to teraz może motywacją będą dzieci? Dasz im również w ten sposób posag na przyszłość, tj. umiejętność stania na własnych nogach, zamiast zawieszania się na kimś, lub wspierania metodą nadodpowiedzialności. Ale to Ty zaczynasz - od siebie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Pisałam, że jestem słabsza dlatego, że to mąż zdecydował się odejść, że wie, że na niego czekam. Poza tym, nie mieszkając w Polsce, jego przewaga polega też na tym, że ma tu całkowite logistyczno-finansowo-moralne wsparcie swoich rodziców, którego ja nie mam. Niemniej masz absolutna rację - dzieki Wam staram się wzmacniać i zajmować soba (co słusznie podkreślacie na każdym kroku). Z efektem, póki co, różnym.
Psycholog tez na razie nie dał nam żadnych konkretnych pomysłów na rozwiązanie, ale jeszcze nie spotkal się z dziećmi - może to dlatego?
Mont Blanc
Posty: 33
Rejestracja: 22 kwie 2018, 8:12
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy jest nadzieja?

Post autor: Mont Blanc »

Kochani, pomóżcie, proszę, bo ciężko mi bardzo. Kryzys przeżywam?
Z mężem w zasadzie sytuacja bez zmian - rozmawiamy ze sobą na spokojnie, jest pomocny, uprzejmy, miły. Kwestia dzieci - temat nadal sporny, a dzieci coraz bardziej się buntują przeciwko chodzeniu do taty. Chodzimy do psychologa dziecięcego, ale póki co, nie widać żadnych efektów.
Odnoszę jednak wrażenie, że mąż jest w trakcie intensywnych "poszukiwań", że chyba nie zamierza być dłużej sam.
A ja, do tej pory pełna nadziei i ufności, że z pomocą Boga wszystko się ułoży, zaczynam mieć wątpliwości. Tak, wiem, pewnie to normalne, pewnie wszystkim się zdarza. Tak ,wiem, może być tak, że mąż nigdy nie wróci i muszę być na taką ewentualność przygotowana. Ale zaczynam się zastanawiać, czy Bóg w ogóle słucha moich próśb i modlitw. Że pozwolę sobie "pojechać" standardem - tyle zła i cierpienia na świecie, czemu Bóg ma pomóc akurat mi? Dzieci umierają, a ja przeżywam, że mąż ode mnie odszedł.
Nie mogę uwolnić się od tych myśli, modlę się nadal, ale czuję się kompletnie bezsilna.
Nie mam pojęcia też co robić, żeby "po ludzku" działać, jak poprawić stosunki między nami, jak pokazywać mądrą miłość mężowi. Tym bardziej, że na ten moment on nie jest tym kompletnie zainteresowany.
I ta bezsilność na każdym froncie odbiera mi nadzieję i siły na ratowanie choćby siebie.
Nie mam możliwości udania się na spotkania Sycharu, a przyjaciele tutaj i w Polsce wspierają, ale nie rozumieją, co i po co ja chcę jeszcze ratować. Twierdzą, że mam się pogodzić z rozpadem małżeństwa, że mąż nigdy nie wróci.
Co robić?
ODPOWIEDZ