Wiesz Pogodna,
nie chciałbym projektować mojego doświadczenia na Twoje, ale spójrz jak ja to czytam.
W pierwszym poście Twój ból i smutek naprawdę "złapał" mnie za serce. Wydawało mi się, że dosłownie czuję jak fizycznie i psychicznie cierpisz. Zawiedzione oczekiwania, niedoceniony wysiłek i ponownie rozdarte emocje. Później jeszcze raz, czy dwa razy odwołałaś się do tego bólu:
pogodna pisze: ↑04 lip 2018, 18:23
Wracam do Was po 6 latach od zdrady mojego męża. Po kilku latach psychoterapii. Miałam poczucie, że to co się wydarzyło było darem dla nas. Naprawilismy relację, odbudowalismy nasza miłość, byliśmy szczęśliwą rodziną. Każdego dnia świadomie pracowałam nad naszym małżeństwem a mój mąż odwdzięczał się dobrem i czułością. Konflikty zdarzały się niezwykle rzadko, miał ode mnie wsparcie i szacunek. Doceniałam go i wierzyłam. Wyjechał w delegację i zdradził mnie drugi raz...
pogodna pisze: ↑04 lip 2018, 23:19
Ból jest niewyobrażalny, boli bardziej niż ten pierwszy.
Ale dużo częściej zacząłaś tłumaczyć zachowanie swojego męża, czy nawet powtarzając jego słowa usprawiedliwiać:
pogodna pisze: ↑05 lip 2018, 11:36
Efekty oczywiście były, jednak ostatecznie przegrał sam ze sobą. Silna wola nie jest jego mocną stroną.
pogodna pisze: ↑05 lip 2018, 9:11
... zawsze widziałam jego wartość, w którą on sam jednak nie wierzył. Często mówił o sobie źle...
Co jest o tyle niepokojące, że sama chwilę wcześniej byłaś na skraju załamania, jeśli bolało bardziej niż za pierwszym (no chyba że za pierwszym razem zniosłaś to bez problemu, co też by było zastanawiąco po takim ciosie). Teraz niemal na spokojnie po pierwszym w moim odbiorze b. emocjonalnym poście przechodzisz do analizy szukasz powodu i wielokrotnie podkreślasz słabość psychiczną męża. Dodatkowo brzmi to jakbyś już go niemal całkowicie rozgrzeszyła, a nawet podziwiała jego postawę:
pogodna pisze: ↑04 lip 2018, 23:19
Szukam dobra w tym wszystkim. Dobre jest to, że to skończył szybko bo już tak nie mógł. Dobre jest to, że czuję skruchę, żałuję, walczy, sam chce zacząć terapię, widzi w sobie problem. Dobre jest to, że się nie poddaje mimo moich huśtawek słucha w spokoju i stara się mnie zrozumieć. Dobre jest to, że daje mi odczuć, że bardzo mnie kocha.
Mało jeszcze napisałaś i nie zamieściłaś linka do historii na starym forum (jak istnieje), więc ciężko coś więcej napisać. ale ja mam przed oczymy obraz dziecka, które wie, że solidnie zbroiło, wie, że nie uniknie kary, podchodzi więc do mamy i zaczyna płakać, pokazując, że samo cierpi, odwraca tym uwagę, minimalizuje karę, a po chwili gdy widzi, że grzeszki zostały już przysypane innymi emocjami to radośnie wraca do poprzedniej zabawy, bo bardzo ekscytująca, a i konsekwencje w sumie nie duże...
Czemu trochę staję tutaj w opozycji do Ozeasza. Uważam jak on, że dobrze, że nie zamykasz mu drogi i mimo własnego cierpienia chcesz dalej budować i naprawiać małżeństo, szukasz też powodu w sobie, itd. ale mam pewną wątpliwość i chciałbym poddać to pod Twoją rozwagę, czy z pragmatycznego punku widzenia naprawdę jest to miłosierdzie wobec grzesznika, czy raczej w kontekście recydywy taka postawa nie ociera się o naiwność, która w moim odczuciu nie jest już miłością, tylko ucieczką przed własnymi obawami w niekończącą się zgodę na wszystko, tylko żeby wydawało się, że jest dobrze.
Nie chcę osądzać Twoje męża, każdy ma swoją historię i swoje zranienia, z którymi radzi sobie jak może. Ale jeśli jego zranienia są już na tyle zauważalne i toksyczne, że zaczynają oddziaływać na otoczenie, przynoszą ból Tobie i innym, a motywacja do pracy nad nimi się waha od jak odczytuję Ciebie niemal żadnej do wzmocnionej zaraz po czynie, to może zamiast już teraz podziwiać jego postawę to wzmocnić jego dążenia do pracy nad sobą poprzez pozwolenie odczucia mu konsekwencji i nie pozwolenie na ponowne zakopanie problemu.
A teraz trochę z osobistego podwórka. Wiesz, ja też mówiłem, że wierzę w żonę, że sobie poradzi, że jest wartościowym człowiekem. Jej zdanie na temat samej siebie było inne, ale drastycznie podskoczyło w trakcie romansu, który oderwał ją od monotonii życia, dając tak upragnioną ucieczkę od codziennych problemów. Dałem jej dużo przestrzeni (zresztą zawsze ją sobie dawaliśmy) i mnóstwo szans na naprawę. Szybko załapała, że mi zależy i zachciało jej się i małżeństwa i dodatkowego koktailu endorfin na boku z kowalskim.
Naiwność kosztowała mnie pierwszy nieudany powrót i powtórkę już po miesiącu, a następnie przymusową separację. Można argumentować, że to jeszcze była fala tej samej namiętności i pewnie tak było. Ale zaobserwowałem inną rzecz, że stosunkowo szybko chciała udawać, że nic się nie stało, znowu jest szczęśliwa i jej dobrze, a każda dłuższa praca ją odrzucała. Jednak w środku tego z zewnątrz blyszczącego, soczystego jabłka aż warstwiły się robale, które raz na jakiś czas wypełzały na powierzchnie.
Ja teraz jestem trochę mniej naiwny (może też trochę b. cyniczny) i nie chcę wracać do ułudy małżeństwa, tylko najpierw od środka je ponaprawiać, a dopiero później rozkoszować się owocami, które na razie tylko z zewnątrz błyszczą.
To oczywiście mój punkt widzenia po kilku wpisach i jak zawsze mogę się mylić, ale sama szukasz, więc może i z tej strony warto się temu przyjrzeć...