Trudne chwile z zona
Moderator: Moderatorzy
Re: Trudne chwile z zona
Bardzo trudna i bolesna perspektywa, ale piękna- trwania w wierności swoim słowom.
https://m.youtube.com/watch?v=aYAJIiY7xWk
https://m.youtube.com/watch?v=aYAJIiY7xWk
Re: Trudne chwile z zona
To trudna perspektywa zwłaszcza dla osób, którym w młodym wieku rozwaliło się małżeństwo (tak jak Mikki czy ja). U mnie niezaspokojone potrzeby bliskości (fizycznej i psychicznej) dają o sobie znać, mimo stosunkowo krótkiego okresu rozłąki. Trochę mnie przeraża ewentualna perspektywa samotności. Relacja z Bogiem na pewno pomaga, ale nie zniweluje wyrwy po drugim człowieku.
Mikki, odpowiadając na Twoje pytanie, istnieje teoretycznie możliwość życia pod pewnymi warunkami w białym związku po rozwodzie. Jest też możliwość wnioskowania o stwierdzenie nieważności małżeństwa przez sąd biskupi i wtedy – po stwierdzeniu, że małżeństwo nie zostało ważnie zawarte – „legalnie” można zawrzeć nowy związek sakramentalny (bo pierwszy tak naprawdę nie zaistniał).
Dobrze, żebyś o tym wiedział, ale to nie są problemy dla Ciebie (ani dla mnie) na teraz. Na razie skup się na tym, co zrobić, by uratować Twoje małżeństwo.
Mikki, odpowiadając na Twoje pytanie, istnieje teoretycznie możliwość życia pod pewnymi warunkami w białym związku po rozwodzie. Jest też możliwość wnioskowania o stwierdzenie nieważności małżeństwa przez sąd biskupi i wtedy – po stwierdzeniu, że małżeństwo nie zostało ważnie zawarte – „legalnie” można zawrzeć nowy związek sakramentalny (bo pierwszy tak naprawdę nie zaistniał).
Dobrze, żebyś o tym wiedział, ale to nie są problemy dla Ciebie (ani dla mnie) na teraz. Na razie skup się na tym, co zrobić, by uratować Twoje małżeństwo.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
-
- Posty: 752
- Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
- Płeć: Kobieta
Re: Trudne chwile z zona
Monti, wlasnie o to mi chodzi. Wiem ze istnieje takie cos jak uniewaznienie malzenstwa, tylko ze u nas raczej ciezko bedzie to stwierdzic.
JolantaElzbieta, mysle o tym bo perspektywa samotnosci do konca zycia jest straszna, a nie chce zaprzepascic mojego powrotu do Boga. Stad te moje rozterki na ta chwile
JolantaElzbieta, mysle o tym bo perspektywa samotnosci do konca zycia jest straszna, a nie chce zaprzepascic mojego powrotu do Boga. Stad te moje rozterki na ta chwile
Re: Trudne chwile z zona
Mikki
Monti pisał o stwierdzaniu nieważności sakramentu małżeństwa.
W Kościele katolickim nie ma czegoś takiego, jak unieważnianie małżeństwa. Jest tylko procedura stwierdzania nieważności, czyli że ono nigdy nie istniało.
Unieważnić można coś, co istniało. Ponieważ kościół zakłada nierozerwalność małżeństwa, nie można go unieważniać.
Pamiętaj proszę o tym na przyszłość.
Re: Trudne chwile z zona
Wiem co to jest niewaznosc malzenstwa. Moze zle napisalem, przepraszam
-
- Posty: 752
- Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
- Płeć: Kobieta
Re: Trudne chwile z zona
To nie perspektywa samotności jest straszna, a tylko patrzenie w przyszłość, która jest czarną dziurą i tworzenie scenariuszy - a nikt z nas przyszłości nie zna - to po co zaprzątać sobie tym głowę? Trzeba żyć tym co tu i teraz - u mnie działa:-)Mikki pisze: ↑12 gru 2018, 17:37 Monti, wlasnie o to mi chodzi. Wiem ze istnieje takie cos jak uniewaznienie malzenstwa, tylko ze u nas raczej ciezko bedzie to stwierdzic.
JolantaElzbieta, mysle o tym bo perspektywa samotnosci do konca zycia jest straszna, a nie chce zaprzepascic mojego powrotu do Boga. Stad te moje rozterki na ta chwile
Re: Trudne chwile z zona
Mikki, może podzielenie się moimi doświadczeniami będzie Ci pomocne.
Znam Twoje rozterki, również takowe miałem. Również się bałem perspektywy życia w samotności (?), chociaż właściwie to precyzyjniej określając - bez żony/kobiety.
Podejrzewam, że jestem co prawda od Ciebie starszy, ale w momencie kryzysu miałem wiek chrystusowy, także patrząc z perspektywy tego co głosi współczesny świat - wariactwem byłoby spędzenie reszty życia bez kobiety.
Poważnie rozważałem zbadanie ważności małżeństwa, poczytałem sobie to i owo. Wg mojej oceny poważnych przesłanek do stwierdzenia nieważności było sporo, każda z nich indywidualnie byłaby silnym argumentem za stwierdzeniem nieważności.
Moje osobiste wnioski:
-Ponowny związek nie wchodzi w grę - czy to sakramentalny (w przypadku stwierdzenia nieważności) czy nie. Po wykonaniu tylko elementarnej pracy nad sobą zdałem sobie sprawę, że poważna, dojrzała kobieta nie będzie chciała (ja bym nie chciał) pakować się w "paczłork" i faceta po przejściach z dziećmi, poszuka sobie kogoś bez takowych "przejść". Niedojrzała zaś i poraniona, dla której to normalne - zwiastuje podobne problemy.
-Kolejnym argumentem przeciw był fakt, że zakładając nową rodzinę zaniedbałbym dzieci, bo nie da się wg mnie funkcjonować właściwie na dwie rodziny.
-sam sobie swoją żonę w swoim pogubieniu i niedojrzałości wybrałem, pogodziłem się z tym, że trzeba piwo które nawarzyłem wypić.
-w momencie gdy takowe przemyślenia miałem, nie minął nawet rok od wybuchu kryzysu. Niezbyt długo więc walczyłem gdy pojawiła się pokusa dezercji z pola walki o małżeństwo. Ogarnął mnie wstyd, mówiłem bowiem sobie, żonie i innym wtajemniczonym, że nie poddam się.
- moja żona miała podobnie jak Twoja teraz - nawet normalna rozmowa nie wchodziła w grę. W tamtym czasie tak miała, teraz ma inaczej. Skąd wiesz czy i kiedy jej się odmieni? Co będzie gdy żona zechciałaby jednak wrócić, a nie będzie już do kogo?
- boli Cię, że żona nie chce spróbować, że się poddała bez walki i Cię skreśliła? Taką decyzją o kolejnym związku robisz właściwie to samo.
Zgodnie z moimi osobistymi doświadczeniami - jeśli na poważnie podejdziesz do tematu "praca nad sobą", zapewne dość szybko zmieni Ci się perspektywa. Zapewne zrozumiesz wtedy, że nawet w małżeństwie można czuć się samotnie, a będąc w formalnej (lub nie) separacji bądź po rozwodzie cywilnym i żyjąc zgodnie z własną przysięgą, można się samotnym nie czuć.
Są tu na forum takowe przykłady, moim zdaniem wygrywają nie tylko w perspektywie życia wiecznego, ale już tu na ziemi. Bo życie nawet bez współmałżonka może być dobre i szczęśliwe, a wierzymy tu przecież, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania
Ten czas kryzysu zdecydowanie jest po coś, warto ten czas poświęcić osobistemu rozwojowi - polepszaniu relacji z Bogiem, nabywaniu wiedzy i samowychowaniu. Jeśli dobrze wykonasz swoją pracę - żona gdy minie jej amok będzie miała gdzie i do kogo wrócić.
A ten amok wcześniej czy później mija...(oczwiście nie ma gwarancji powrotu żony - nasza przemiana zwiększa jednak szansę takiej decyzji. Nawet jednak w przypadku braku powrotu, praca którą wykonujemy gwarantuje życie na innym, lepszym, poziomie)
Wspomnę w modlitwie.
Znam Twoje rozterki, również takowe miałem. Również się bałem perspektywy życia w samotności (?), chociaż właściwie to precyzyjniej określając - bez żony/kobiety.
Podejrzewam, że jestem co prawda od Ciebie starszy, ale w momencie kryzysu miałem wiek chrystusowy, także patrząc z perspektywy tego co głosi współczesny świat - wariactwem byłoby spędzenie reszty życia bez kobiety.
Poważnie rozważałem zbadanie ważności małżeństwa, poczytałem sobie to i owo. Wg mojej oceny poważnych przesłanek do stwierdzenia nieważności było sporo, każda z nich indywidualnie byłaby silnym argumentem za stwierdzeniem nieważności.
Moje osobiste wnioski:
-Ponowny związek nie wchodzi w grę - czy to sakramentalny (w przypadku stwierdzenia nieważności) czy nie. Po wykonaniu tylko elementarnej pracy nad sobą zdałem sobie sprawę, że poważna, dojrzała kobieta nie będzie chciała (ja bym nie chciał) pakować się w "paczłork" i faceta po przejściach z dziećmi, poszuka sobie kogoś bez takowych "przejść". Niedojrzała zaś i poraniona, dla której to normalne - zwiastuje podobne problemy.
-Kolejnym argumentem przeciw był fakt, że zakładając nową rodzinę zaniedbałbym dzieci, bo nie da się wg mnie funkcjonować właściwie na dwie rodziny.
-sam sobie swoją żonę w swoim pogubieniu i niedojrzałości wybrałem, pogodziłem się z tym, że trzeba piwo które nawarzyłem wypić.
-w momencie gdy takowe przemyślenia miałem, nie minął nawet rok od wybuchu kryzysu. Niezbyt długo więc walczyłem gdy pojawiła się pokusa dezercji z pola walki o małżeństwo. Ogarnął mnie wstyd, mówiłem bowiem sobie, żonie i innym wtajemniczonym, że nie poddam się.
- moja żona miała podobnie jak Twoja teraz - nawet normalna rozmowa nie wchodziła w grę. W tamtym czasie tak miała, teraz ma inaczej. Skąd wiesz czy i kiedy jej się odmieni? Co będzie gdy żona zechciałaby jednak wrócić, a nie będzie już do kogo?
- boli Cię, że żona nie chce spróbować, że się poddała bez walki i Cię skreśliła? Taką decyzją o kolejnym związku robisz właściwie to samo.
Zgodnie z moimi osobistymi doświadczeniami - jeśli na poważnie podejdziesz do tematu "praca nad sobą", zapewne dość szybko zmieni Ci się perspektywa. Zapewne zrozumiesz wtedy, że nawet w małżeństwie można czuć się samotnie, a będąc w formalnej (lub nie) separacji bądź po rozwodzie cywilnym i żyjąc zgodnie z własną przysięgą, można się samotnym nie czuć.
Są tu na forum takowe przykłady, moim zdaniem wygrywają nie tylko w perspektywie życia wiecznego, ale już tu na ziemi. Bo życie nawet bez współmałżonka może być dobre i szczęśliwe, a wierzymy tu przecież, że każde sakramentalne małżeństwo jest do uratowania
Ten czas kryzysu zdecydowanie jest po coś, warto ten czas poświęcić osobistemu rozwojowi - polepszaniu relacji z Bogiem, nabywaniu wiedzy i samowychowaniu. Jeśli dobrze wykonasz swoją pracę - żona gdy minie jej amok będzie miała gdzie i do kogo wrócić.
A ten amok wcześniej czy później mija...(oczwiście nie ma gwarancji powrotu żony - nasza przemiana zwiększa jednak szansę takiej decyzji. Nawet jednak w przypadku braku powrotu, praca którą wykonujemy gwarantuje życie na innym, lepszym, poziomie)
Wspomnę w modlitwie.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: Trudne chwile z zona
Pavel, dzieki. Wlasnie o to mi chodzilo. Teraz sytuacja jest taka, ze mam wrazenie, ze lepiej dla nas bedzie jesli sie wyprowadze. Ona nie wraca do domu po kilka nocy z rzedu. Ja tez staram sie gdzies wychodzic jak ona jest w domu. Chyba nie tedy droga. Myslalem ze kolezanki i imprezki sa wazniejsze niz rodzina, ale w tej sytuacji tu bardziej chodzi chyba o to, ze ona nie chce przebywac w moim towarzystwie. Ciagle klamie, zmysla itd. Moze tak bedzie fla nas lepiej? Moze faktycznie zateskni w koncu? Wiem, mowiliscie, ze prosciej starac sie o naprawe malzenstwa mieszkajac razem, ale w tej sytuacji w jakiej jestesmy to mam wrazenie ze moja obecnosc w domu tylko pogarsza cala sutuacje.
Re: Trudne chwile z zona
Wiem jak trudne jest funkcjonowanie pod jednym dachem z kimś, kto mentalnie jest już poza małżeństwem. Jak bolą słowa, gesty, traktowanie mnie jak powietrze (a właściwie gorzej, bo jak największego wroga). Doświadczyłem również totalnego braku szacunku.
Z perspektywy tych doświadczeń, osobiście podjąłbym taką samą decyzję co wtedy - nie wyprowadzać się, nie ułatwiać demontażu małżeństwa.
To boli jak jasny gwint, rozumiem i doskonale pamietam. Jednocześnie gdyby nie ten ból nie byłoby dzisiejszej siły, nie byłoby zapewne silnego impulsu do ciężkiej pracy nad sobą.
Kryzys, krzyż i ból mają swój cel i bywają pomocne. Co nas nie zabije to nas wzmocni.
Dlatego, o ile jesteś w stanie to wytrzymać, rozważ może jednak pozostanie. Jest to okazja aby pokazać sobie, a także żonie, że jesteś silny POMIMO. To okazja pokazywania zmian w sobie - w codziennej postawie i reakcjach (nie nachalnie a naturalnie).
Aby zaczęła „tęsknić” musi minąć jej „amok”, musi mieć również do kogo tęsknić.
Za załamanym, rozsypanym mazgajem, który szybko się poddaje, tęsknić z pewnością nie będzie. Trzeba moim zdaniem zaoferować jej wizję kogoś zgodnego z bożym zamysłem męskości. To pole pracy dla Ciebie.
Gdy jej wizja „szczęścia” zacznie się walić, a mąż będzie silny, męski, atrakcyjny, może wrócić zdrowy rozsądek. U mnie tak właśnie było.
Żonie posypał się plan „mam prawo do swojego szczęścia”. Ja zaś byłem wciąż obok. Konsekwentnie starający się ocalić rodzinę, silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, dużo mądrzejszy, znający przyczyny kryzysu i wiedzący jaką drogą chcę podążać.
Pogodzony z każdą alternatywą wspólnej przyszłości (wliczając w to brak wspólnej przyszłości).
Z perspektywy tych doświadczeń, osobiście podjąłbym taką samą decyzję co wtedy - nie wyprowadzać się, nie ułatwiać demontażu małżeństwa.
To boli jak jasny gwint, rozumiem i doskonale pamietam. Jednocześnie gdyby nie ten ból nie byłoby dzisiejszej siły, nie byłoby zapewne silnego impulsu do ciężkiej pracy nad sobą.
Kryzys, krzyż i ból mają swój cel i bywają pomocne. Co nas nie zabije to nas wzmocni.
Dlatego, o ile jesteś w stanie to wytrzymać, rozważ może jednak pozostanie. Jest to okazja aby pokazać sobie, a także żonie, że jesteś silny POMIMO. To okazja pokazywania zmian w sobie - w codziennej postawie i reakcjach (nie nachalnie a naturalnie).
Aby zaczęła „tęsknić” musi minąć jej „amok”, musi mieć również do kogo tęsknić.
Za załamanym, rozsypanym mazgajem, który szybko się poddaje, tęsknić z pewnością nie będzie. Trzeba moim zdaniem zaoferować jej wizję kogoś zgodnego z bożym zamysłem męskości. To pole pracy dla Ciebie.
Gdy jej wizja „szczęścia” zacznie się walić, a mąż będzie silny, męski, atrakcyjny, może wrócić zdrowy rozsądek. U mnie tak właśnie było.
Żonie posypał się plan „mam prawo do swojego szczęścia”. Ja zaś byłem wciąż obok. Konsekwentnie starający się ocalić rodzinę, silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej, dużo mądrzejszy, znający przyczyny kryzysu i wiedzący jaką drogą chcę podążać.
Pogodzony z każdą alternatywą wspólnej przyszłości (wliczając w to brak wspólnej przyszłości).
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: Trudne chwile z zona
Miiki wez pod uwagę jedno.
Takie postępowanie może być celowe. Mające na celu zrezygnowanie z Twojego dotychczasowego oporu i zgodzenie się a właściwie podporządkowanie decyzji żony.
Taka manipulacja psychiczna....
Druga sprawa jak synek w tym momencie?
Takie postępowanie może być celowe. Mające na celu zrezygnowanie z Twojego dotychczasowego oporu i zgodzenie się a właściwie podporządkowanie decyzji żony.
Taka manipulacja psychiczna....
Druga sprawa jak synek w tym momencie?
Re: Trudne chwile z zona
Przeprowadzilem male sledztwo. Okazuje sie ze zona nie nocuje w domu nie tylko dlatego, ze nie ma ochoty na mnie patrzec, a dlatego ze juz ma kogos innego. A mnie wykozystuje do opieki nad synem i finansowo. Nie zamierzam jej tego ulatwiac.
Syn teskni za matka
Syn teskni za matka
Re: Trudne chwile z zona
Była to wg mnie najbardziej prawdopodobna opcja od pierwszego Twego postu Mikki.
Wiem co przeżywasz, mam podobne doświadczenia. I niczego co napisałem nie odwołuję, wręcz przeciwnie.
Wiem co przeżywasz, mam podobne doświadczenia. I niczego co napisałem nie odwołuję, wręcz przeciwnie.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: Trudne chwile z zona
Ale jak dlugo mozna tak wytrzymac? Brak szacunku, a tylko rzadania i wykozystywanie. Zmienila sie tak strasznie mocno, ze juz jej nie znam. Nie ma juz tej samej kobiety w ktorej sie zakochalem. Jest permanenta zlosc, brak szacunku, ciagle zarzuty, wrecz nienawisc. A to przeciez nie ja znalazlem sobie nowa konkubine, a ona.
Rozumiem ze na odleglosc ciezej jest cokolwiek naprawiac, ale jej praktycznie nie ma w domu. W takiej sytuacji oczywiste jest ze ma mnie tylko po to aby opiekowac sie domem, synem i dokladac jej na urojone zachcianki. Myslalem ze moze jak sie wyprowadze przejzy na oczy, dostrzeze, ze to jednak blad.
Rozumiem ze na odleglosc ciezej jest cokolwiek naprawiac, ale jej praktycznie nie ma w domu. W takiej sytuacji oczywiste jest ze ma mnie tylko po to aby opiekowac sie domem, synem i dokladac jej na urojone zachcianki. Myslalem ze moze jak sie wyprowadze przejzy na oczy, dostrzeze, ze to jednak blad.
Re: Trudne chwile z zona
może tak być jak piszesz. Jak się wyprowadzisz to zacznie ponosić konsekwencje swych wyborów, finansowe, czasowe i te pozwolą jej zweryfikować swoje stanowisko.
Może też być, że ułatwisz jej realizację decyzji, która jeszcze nie ma realnego zakresu, jest na razie w kwestii bajkowych wizji. Taka realizacja może teraz przynieść jej wymierne korzyści, więcej swobody i jeszcze b. oddalić Was od siebie.
Rozumiem, że cierpisz, ale są dwie strony medalu. I tak naprawdę ciężko określić co się stanie. Ja podobnie jak Pavel optowałbym za próbą pozostania i uspokojenia się (nawet początkowo udając) - utrudnisz jej wtedy przelewanie swojej złości na Ciebie i będzie musiała jakoś sama się skonfrontować ze swoim postępowaniem - dla niektórych zdradzaczy jest to trudne, łatwiej jest się dystansować, robić awantury i zbierając owoce tych kłótni utwierdzać się w odejściu od zdenerwowanego partnera.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen