Strona 2 z 4

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 21 kwie 2019, 23:12
autor: burza
Manial, witaj też przeczytałam twoja historię i z tą twoją córka była taka manipulacja od strony teściów straszna. Ja doświadczam podobnie od dziecka, agresja i złością a ma 6,5lat. To manipulacje mojego męża i również teściów i separuje mąż dziecko ode mnie a niestety mieszkamy razem. Ma cel bo jesteśmy przed rozwodem i chce odebrać mi córkę.I na koniec, musisz być silna, tyle już zrobiłaś mieszkanie na kredyt wzięłaś, dajesz radę z córka bo masz ją po swojej stronie . Nie proś go i nie biegaj o miłość odetnij się, to może będzie Ci łatwiej. A czas pokaże co będzie dalej tego nikt nie wie

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 22 kwie 2019, 21:20
autor: mare1966
Przyznam się , że pierwszy raz
nie dałem rady przeczytać całości .

Ale ten sposób pisania od lewej do prawej
i bez najmniejszego pustego miejsca w tekście ,
jest bardzo symboliczny .
Sytuacja przytłacza ilością "bohaterów" i narracji .
Nie dziwota , że trudno w TYLE OSÓB dojść do ładu .

Ja tylko zwrócę uwagę na jedną rzecz .
Bagatelizujesz przemoc ze swojej strony ,
a jednocześnie uwypuklasz z drugiej .
Danie komuś w twarz ( dwa przypadki jak wspomniałaś ) ,
to jednak nie jest taka drobnostka .

Trudna sprawa , niestety .

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 23 kwie 2019, 15:26
autor: Manial
Dziękuję Kochani!Podzielę się sytuacją z ostatnich dni: mimo chęci bycia z dala, były mąż pojawił się u nas w Wielki Piątek - zabrał córkę do swoich rodziców, wrócili bardzo późno ok.22. Maja wpuściła jego pierwszy raz do naszego mieszkania. Zanim odjechał poszliśmy na krótrką rozmowę do łazienki, przytuliłam się do niego a on do mnie.W Wielką Sobotę zapytał czy może przyjechać i pójść ze święconką do naszego kościoła, czy możemy iść razem w 3kę.Zgodziłam się i przygotowałam koszyk - wiedziałam, że on już tego nie zrobi. Przyjechał, poszliśmy. Spoglądał na mnie w kościele - było bardzo normalnie.Powiedziałam, że nie chcę iść do kuri i unieważniać małżeństwa, stwierdził, że i on tego nie chce. Posiedział tego dnia u nas dość długo - pierwszy raz oficjalnie w naszym domu. Nie chciałam go wcześniej wpuszczać z wielu powodów: wyśmiewał się z warunków, w których mieszkałyśmy wcześniej, krytykował, moja rodzina nie chciała go widzieć. Po południu w sobotę pojechał do siebie a my do mojej mamy - tam czekała nas "niespodzianka". Maja w przypływie radości opowiedziała babci, że był u nas tata. Ja powiedziałam mamie, że wybaczyłam Piotrkowi wszystkie krzywdy i wyzwiska. Moja siostra dostała furi. Obraziła się i nie chciała rozmawiać ze mną. Jak zapytalam o powód, to powiedziała że wie co zrobiłam (wpuściłam Piotrka do domu). Nie chciałam kłótni,więc poczekałam do Niedzieli. Siostra nie poszła z nami na mszę i nie zjadła wspólnie śniadania. Wyrzuciła mi, że ona inwestowała pieniądze w moje mieszkanie, urządziła mi je, a teraz ja tak się odpłacam. Zarządała żebym oddała notarialnie jej pieniądze i pieniądze rodzicó, którzy ciągle mi pomagają, powiedziała że jestem złą matką i że nie będzie za nas zajmowała się naszą córką, a wisieńką w torcie było to, że kazała mi opuścić dom moich rodziców. Wróciłyśmy z Mają do domu. Poprosiłam Piotrka, żeby do nas przyjechał. Był po niecałej godzinie. Długo rozmawialiśmy, o tym co mnie spotkało i o wszystkim. Powiedziałam, że nie chcę z nas rezygnować, a on że właściwie to on nie wie co będzie, bo nie ufa. Znowu czułam, że zalezy tylko mi. W poniedziałek napisał rano czy Maja wstała- powiedziałam, że jeszcze nie, ale jak chce ją obudzić, może przyjechać - robię właśnie kawę. Nie odpisał, był po 15 minutach. Wypiliśmy kawę, porozmawialiśmy. Maja wstała i pojechali - ja zajęłam ręce żeby nie myśleć sprzątaniem.Nie poszłam po wydarzeniach z niedzieli do kościoła - nie mogłam sobie tego poukładać w głowie. Wrócili ok.19. Czekała na nich kolacja, o którą poprosiła Maja. Zjadł i pojechał ze mną po papierosy -pokaząłam jemu gdzie mamy halę garażową i piwnice. POmyslał, że może jak kupi silnik do łodzi to by u nas przechowywał. Wróciliśmy do domu, wypaliliśmy papierosa w ogródku i pojechał. Dziś rano po 10 pojechał po Maję - podałam jemu kod, bonie mógł się do niej dodzwonić-wszedł do klatki. Maja zjadła i pojechali na zakupy - miał ok.13 przyjechać ojciec Piotra, żeby kupić Mai obiecany prezent zajączka. Po 14 usłyszałam od Mai, że chce znowu jechać do babci - pokazać zabawki i sukienkę. Nie chciałam żebym kojeny dzień wracała późno do domu - no i się zaczęło..Maja wymuszała płaczem a Piotrek obrażony, że nie daje dziecku radości - dla spokoju powiedziałam, żeby jechali,ale żeby nie wracali po 20 (jego matka mieszka 100km od Gdańska). Pojechali. Zrozumiałam po co było to całe zachowanie Piotrka - Maja odzyskała kontakt z jego rodzicami, tylko na tym jemu zależało. Kiedy spytałam czy już przelał mi alimenty,na które czekam od 2 tygodni, a ja nie mam nic na koncie i rezerwę w aucie, zaczął się śmiać. Znowu popłynęły mi łzy, poczułam się znowu wykorzystana i oszukana.Wpuszczałam jego do domu, dawałam kolacje, dobre słowo i zapewnienie miłości,a on znowu wziął i wytarł o mnie nogi. Jestem skłocona z siostrą i zebrałam ciosy od niego. Napisałam, że nie musi już udawać . Nie chce jego wizyt i kłamstw. Moje życie przypomina karuzelę.Jestem znowu udręczona. Co z tym robić, jak sobie to ułożyć?

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 23 kwie 2019, 16:47
autor: Manial
mare1966 może masz rację, niema usprawiedliwienia na spoliczkowanie kogoś - tak się jednak stało i nie mogę tego zmienić. Człowiek w bezsilności, gniewie i poczuciu braku miłości może zrobić straszne rzeczy. Nic oczywiście tego nie usprawiedliwia. Post był długi, bo zbierałam się do jego napisania przez 4 lata. Trudno jest patrzeć z boku i dystansować się, jeśli ma się w sercu uczucia do kogoś kto tak bardzo Cię ranił i rani. Mam wrażenie, że ta moja miłość zawsze była jednostronna - dziś słysząc głos [męża-moderacja] w słuchawce wszystko do mnie wróciło. Poczucie beznajdziejności, pogarda, brak szacunku i uczuć - życzliwości . Ciągłe pretensje, wymuszenia, brak zrozumienia i ciągle wszystkiego mało. Nie wiem ile musiałabym oddać, bo okazuje się że co bym nie zrobiła to i tak zawsze będzie mało i źle. Podałam się dzisiaj. Nie chcę już nic. Bardzo to boli, ale nie chcę już jego wizyt w naszym domu, grania na moich emocjach i wykorzystywania. Nie chcę w to brnąć.

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 23 kwie 2019, 18:26
autor: Nirwanna
Manial, w poprzednim poście podałaś imiona męża, dziecka, orientacyjnie region zamieszkania.
Na forum było już ładnych parę razy sporo łez, gdy ktoś z bliskich wszedł na forum i poczytał m.in. o sobie.
Nie od rzeczy witając nowych użytkowników przypominamy o dyskrecji.
Jak jest z tym u Ciebie? Chcesz być rozpoznana? i od razu w następnej kolejności skrzywdzona?

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 23 kwie 2019, 19:50
autor: mare1966
Manial , pytania Nirwanny są zasadne .
Chcesz upublicznić sprawę ?
Co to komu da ?

----------------------------------

Ja rozumiem , że bardzo trudno oddzielić się od emocji ,
ale to warunek nr 1 poprawy sytuacji .
Ty sama jesteś bardzo niestabilna .
A tutaj trzeba kierować się bardziej rozumem .
Wyciszyć nieco , zauważyć i przyjąć także o sobie te mniej chwalebne fakty .
Pozbywać się poczucia krzywdy .
Przyjąć sytuację i podstawowe fakty .
A te są następujące .
Masz męża , macie 9 letnie dziecko i jakiś tam staż małżeński .
Masz lat ile masz .
I teraz co dalej ?

Do dziecka macie oboje prawa i obowiązki ,
choć wasze rolę są nieco inne .
Dziecko ma też dziadków , też mają swoje prawa .
A ty musisz nauczyć się żyć sama , na TERAZ tak to wygląda .

Nie możesz wisieć i angażować we wszystko czy to rodziców , siostry
czy innych ludzi . Jakoś sama "urządzać" swoje życie .
Znaleźć hobby , nauczyć się cieszyć tym co przynosi dzień .
A w zasadzie stwarzać te sytuacje .

No i nabrać dystansu do siebie i sytuacji .
( także tych swoich żalów i emocji )

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 24 kwie 2019, 9:35
autor: Manial
Nirwanna, mare1966 nie zwróciłam uwagi na kwestię tego , że ktoś może mnie tutaj zidentyfikować, bo nie taki był zamiar - właściwie, gdyby nie Wasze spostrzeżenia to do głowy by mi to nie przyszło. Po zastanowieniu, rzeczywiście ktoś kto dobrze zna moją sytuację, okoliczności i imiona mógłby mnie tu "znależć", a nie o to przecież chodziło. Wszystkie Wasze rady i uwagi są bardzo trafne, jednak nie potrafię chyba wprowadzić tego tak z miejsca w życie. Nie potrafię, bo czuję jak mój były mąż gra moimi emocjami - przychodzi do domu karze podać sobie kawę, kapcie, kiedy mnie nie ma i przyjeżdża po córkę sam sobie robi kawę. Wczoraj odwiózł do domu cókę ok.godziny 20. Już nie wchodził. Był jakiś zły, pełen pretensji. Przez telefon powiedział mi, to co zwykle: wszystko co się zadziało to tylko moja wina, on jest oszukany, skrzywdzony, nie wierzy w nic, nie chce nigdy ze mną być, chce unieważnienia małżeństwa i mam się zająć sobą i dać jemu spokój. Kiedy przypomniałam jak zochował się 2 dni temu, że sam też się do mnie przytulił i w kościele powiedział, że i on nie chce uniważnienia sakramentu - stwierdził, że to ja go przytulałam a on tylko na to pozwolił i sobie nadinterpretuje. Wiem co widziałam i wiem jak się zachowywał. Tego nie można sobie wymyśleć. Nie można też nikogo zmuszać. Zachowuje się jakby był dwiema osobami. Nie wiem, która jest tą prawdziwą - ten człowiek, który ma nadzieję i nie przekreśla niczego, mówi że coś się zmienia, żeby dać jemu czas, że sam nie ma ułożonych emocji i nie wie co się dzieje w jego głowie, czy ten któy wszytskiego się wypiera, mówi, że nie chce, nie ufa i mam sobie dać spokój? Jestem zmęczona. Ile razy można przyjmować zadawane rany, wierzyć, że jeśli się kocha to miłość może wszystko, że jeśli Bóg nas kiedyś połączył to w prawdzie i miłości można wszystko znieść?Powiedziałam, że jeśli taka jego wola, to wybiorę się do kuri (rozmawiałam wstępnie jakieś 2 miesiące temu z jednym z sędziów i opisałam sytuację, poprosił abym zadzwoniła i przyszła na rozmowę)za 2,5 tygodnia - wtedy jest mój termin.Postaram się podjąć próbę zbadania czy nasze małżeństwo było ważne. Ciągle wracają do mnie te uczucia i myśli, że mąż nigdy mnie nie kochał. Sam nie tak dawno się przyznał, że on nie wie czy umiw kochać, że nawet nie wie czy umie kochać córkę. To nie mogły być przypadkowe słowa. Może te wszystkie podęczniki o dzieciach, które czują i potrafią dawać uczucie miłości już w łonie matki, miały w sobie prawdę.Staram się wyciszyć, ale kiedy to tylko robię, to za chwilę w okól mnie powstaje jakaś burza. Ciężko jest walczyć z uczuciami i być obojętnym na to co Cię dotyka w najbardziej bolesne miejsca.

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 24 kwie 2019, 22:15
autor: mare1966
Manial ,
za bardzo "myślisz emocjami" .
Ja rozumiem , że to nie jest łatwo , ale inaczej
nie zmienisz swojej sytuacji .
A czasem po prostu nawet już się nie da zmienić sytuacji ,
ale zawsze można zmienić NASZ STOSUNEK do tejże sytuacji .

Póki co to nie jest to twój "były mąż" tylko po prostu mąż .
Takie są fakty przyjmując zasady Kościoła .
Nawiasem , Sąd Biskupi niczego nie bada .
Strona wnosi POZEW O STWIERDZENIE NIEWAŻNOŚCI
i powołuje się na DOWODY , które tę nieważność mają wykazać .

Tak naprawdę , to nie wiesz z całą pewnością
co mąż myśli , czuje , zamierza itd. itp.
To są tylko twoje domysły i projekcje .

Ty jesteś przekonana o swojej miłości .
Tylko dlaczego on od niej ucieka ?
Ty dla niego wszystko ok ,
a tu taka niewdzięczność .
No pomyśl .
Może jednak nie jestem taka wspaniała .
Ale tak konkretnie zauważ te swoje niedoskonałości i braki , wady .
Nie tłumacz się przed sobą - że nikt nie jest doskonały .

Ty cierpisz , masz dość ,
ale może jest tak i z drugiej strony ?
Po części przynajmniej .

---------------------------------------

Ja wiem , że nie łatwo czytać i przyjmować takie słowa ,
ale czy do tej pory było łatwo ?
Zresztą , czy w ogóle życie jest łatwe , w tym to małżeńskie .
Z zasady wszystko jest raczej trudne i wymaga wysiłku .
Takie to oczywiste tylko z pozoru .
Ja zauważam , że cokolwiek bym nie robił ,
to zawsze są trudności .
A to się coś urwie , a "nie powinno" .
A to czegoś "nie ma na zaraz" .
A to za zimno , potem znów za gorąco .
Nawet ja sam dla siebie samego jestem nie taki .

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 25 kwie 2019, 16:24
autor: Manial
mare1966, to wszystko co piszesz jest jak najbardziej trafione. To nie tak, że uważam się za kogoś kto tylko daje a w zamian dostaje cierpienie. Wręcz przeciwnie. Stale analizuje swoje błędy, grzechy, winy - te świadome, czynione w złości, bólu jak i te, któe wyrządzałam nie działając zamierzenie. Ja ciągle obwiniałam siebie za całą sytuację, za to że dokonywałam złych wyborów, za to że nie potrafiłam opanować gniewu, za to że z jakiegoś powodu ciągle czułam niedosyt milości męża, nie mając pojęcia, że on może mówić innym językiem miłości. Nie dość, że sama się za wszystko winiłam, to robi to stale mój mąż. Wiele nad tym myślałam, wydaje mi się że jeśli dwoje ludzi kochało się, powodem małżeństwa była miłość, łączy ich sakrament, dziecko, to zawsze jeśli jest odrobina dobrej woli dwóch stron można wszystko zmienić. Wiem, że i mój mąż musi w tej sytuacji cierpieć: powtarza ciągle, że nie ufa - potrafię sobie wyobrazić jakie są czy były jego emocje, choć nie będzie to nigdy miarodajne z tym co on czuje czy czuł. To, że nie rozumiem tych jego emocji i i braku chęci żeby zawalczyć, nie oznacza że takie uczucia nie istnieją, czy że je neguje albo zaprzeczam temu, że mąż nie może się tak czuć. Każdy jest inny, każdy odczuwa inaczej. To co mi się nie wydaje niczym takim, dla niego mogło być czymś traumatycznym. Chyba nadal brakuje mi cierpliwości, pokory i wyciszenia. Zbyt wiele tych emocji. Masz rację, muszę nauczyć się poskramiać je. Pracuję stale nad sobą, nie jest to łatwe bo wszystko co wydaje się odległym albo niemożliwym szybko przyczynia się do czegoś w rodzaju uczucia frustracji. Może powinnam rzeczywiście skupić się tylko na sobie i pozwolić jemu odejść. Nie szarpać się, nie prosić, nie przekonywać, nie płakać - to niczego nie zmieni. Jednak, kiedy pozwalam jemu odejść, to zupełnie tracimy kontakt i więź znowu się zrywa. Pojęcia nie mam co z tym teraz zrobić.

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 25 kwie 2019, 22:20
autor: mare1966
Manial ,
ja tylko czytam i buduję sobie jakiś tam obraz osoby czy sytuacji .
Nie znam ani ciebie , ani jego , odbieram na sucho i bez emocji .
Spróbuj przeczytać swoje posty , jakby to napisała obca ci osoba .

To , że kiedyś dwie osoby były w sobie zakochane
( a najczęściej we własnym obrazie tejże osoby , a nie w niej rzeczywistej )
nie koniecznie zwiększa szanse na szczęśliwe małżeństwo .
Zakochanie zwykle rozbudza zmysły , ale przytępia rozum .
'Na trzeźwo" ciężko by się było podobierać , więc w tym sensie
bardzo wspomaga ten proces .
Na zakochaniu jednak daleko się nie zajedzie .
Fundamentem powinny być jakieś wspólne fundamentalne wartości
i wspólny kierunek .
Lepiej mieć małżonka przyzwoitego niż zakochanego .

Emocje to informacje , o nas samych o innych .
Frustracja to stan wynikający z niemożności zaspokojenia różnych potrzeb .

Zmiany w sobie samym są bardzo trudne , nawet takie najprostsze .
Bazujemy na nawykach , utrwalonych schematach itd.

Warto czytać , słuchać i szukać wiedzy w tym tematach .
A jeszcze trudniejsza jest praktyka .
Samorozwój itp.
Dobrze też , zwłaszcza kobiecie dobrze wyglądać .

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 26 kwie 2019, 15:55
autor: Manial
mare1966, też tak uważam w temacie zakochania, jeśli rzeczywiście to ono było podstawą związku. Miałam z mężem wspólne wartości, wspólne poglądy na wiele spraw, marzenia, odbieranie rzeczywistości, tak wiele fundamentów. Po tym wszystkim co nas spotkało, po przejściach, rozwodzie, po tym kiedy emocje - te negatywne- opadły został mi tylko obraz człowieka- z jego wadami, niedoskonałościami, ale też i zaletami. Mimo wszystko kocham tego człowieka. Zrozumiałam to , kiedy wszsytko się wyciszyło. Niestety, jest już za późno-on nie chce słyszeć o odbudowaniu szacunku, zaufania. Nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Nakazuje mi odejść i szukać swojego szczęścia z innym mężczyzną. Nie obchodzi jego czy nasze małżeństwo jest sakramentem ważnym czy też nie i co ja z tym zrobię. Powtarza jak mantrę, że się rozwiedliśmy, a każde z nas ma teraz swoje życie. Myślałam, chyba zbyt wiele myślałam, czułam, miałam nadzieję...Rzeczywistość bywa okrutna i muszę nauczyć się ją akceptować - nie można żyć marzeniami i nadzieją, zwłaszcza tą która tyle razy była zabijana na moich oczach.Przepraszam, chyba jestem zbyt słaba na duchu i już siły mi brakuje, żeby postarać się to zrozumieć, zaakceptować.

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 26 kwie 2019, 22:09
autor: mare1966
Manial ,
a kto właściwie parł do tego rozwodu ?
Jak to się stało ?

Po drugie , chwila obecna i ten twój stan ducha obecny .
Właśnie - jest na dzisiaj .
I nawet jeżeli sama sytuacja by nie uległa zmianie ,
to już nasze podejście do tejże sytuacji ,
może diametralnie "ją zmienić" .

Powiedzmy , że utraciłaś 20 tyś z 40 tyś .
Można sobie wypominać i żyć tym lata .
Ale można też 'przyjąć do wiadomości i pogodzić się z tym FAKTEM "
Dobrze , że zostało jeszcze drugie 20 tyś .

A u was sytuacja i tak ciągle otwarta ,
bo przecież nigdy nic nie wiadomo .

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 28 kwie 2019, 9:25
autor: Manial
mare1966, wszystko działo się tak szybko...Najpierw on chciał ratować i iść po pomoc chociażby na jakąś terapię - ja wtedy nie byłam gotowa i nie wierzyłam, że to może pomóc, nie chciałam. Później, po tej kłótni u jego rodziców, kiedy to wszytko "przeważyło" , poprosiłam abyśmy wspólnie poszli na terapię. Usłyszałam od niego, że miłość nie wystarczy, że nigdzie nie pójdzie i że albo ja złożę papiery rozwodowe albo on to zrobi - daje mi czas. Córka była zestresowana ciągłym napięciem między nami, kłótniami, postanowiłam że odejdę z domu - chciałam się przekonać czy będzie o nas walczył. Byłam pod wpływem tych emocji, emocji rodziny, szwagier namówił mnie żebym zabrała z domu meble, któe córka dostała od swojego pradziadka i ciuchy - nie obarczam absolutnie za te decyzje nikogo, bo ostatecznie je podjęłam- zabrałam meble i ciuchy i wyszłam z dzieckiem z domu. Czekałam w prawdzie tego dnia do 21 na męża i dzowniłam, ale się nie doczekałam - wyjechałam.On wymienił zamki. Przy nim mówiłam okrutne słowa do córki"że to nie nasz dom", dziecko płakało. Zrobiłam wiele złego. Tak bardzo chciałam, żeby o nas walczył. Jednocześnie kotłowały się we mnie złość, gniew, to że mąż wypominał mi że on ma mieszkanie od rodziców - ja nie miałam, ale chciałam żebyśmy mieli coś swojego. Nie od kogoś, wypominane, wspólne. On do tej pory wypomina mi to mieszkanie, że chciałam tylko kredytu mówiłam, że albo wspólne mieszkanie albo odchodzę -miał prawo to tak rozumieć. Nie chciał słuchać, dlaczego tak pragnęłam współnego domu - potraktował to w kategoriach tego, że jestem materialistką, że ciągle "gram". Nigdy go nie oszukałam w niczym. Nigdy nie byłam osobą, którą obchodzą pieniądze. Straszne to uczucie, kiedy ktoś w ten sposób cię rani, a ty wiesz, że to nie jest prawdą i musisz się godzić na jego niesprawiedliwy osąd, któego nie możesz zmienić. Sytuacja otwarta, jeśli chodzi o moje serce i przede wszystkim o działanie Pana Boga, jednak to człowiek na to działanie pozwala lub nie. Nie potrafię jeszcze poddawać się bezwiednie woli Bożej. Mam w sobie milion pytać czy oby tak na pewno powinno być. Mąż ma zamnięte serce, uszy, wszytko co mogłoby sprawić, że chciałby spojrzeć na to inaczej. Nie można zmienić niczego na siłę. Pozostaje mi wytrwać w tej miłości i modlić się o pomoc, wskazanie drogi i dobrego przewodnika duchowego, żeby nie upaść i wytrwać. To jest bardzo trudne.

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 29 kwie 2019, 9:14
autor: Manial
No i się zaczęło...Wczoraj posypały się w smsmach przykre słowa - mąż znowu zarzuca mi, że nieodpowiednio się zajmuje córką. Pisze to w tak przykry sposób, wie jak zrobić mi ranę w sercu. Zbyt mało sportu, zbyt malo podwórka, nie ma basenu,jestem najgorsza, ciągłe hasła, że chce spokoju, nie radości, spokoju ode mnie oczywiście. Nic nie mówię, nie odpisuję, nie narzucam się - ile gniewu, wściekłości można jeszcze znieść... Na domiar złego nasza córka chciała żeby przyjechał do niej - oczwiście posądził mnie o udział w tym pomyśle, nie rozumie, że przez to że spędzaliśmy czas w 3kę dziecko ma nadzieję i tęskni. Mąż nie chce słuchać żadnych wyjasnień, grozi, że jak córka będzie w to mieszana (choć ja niczego nie robię), to odsunie się od dziecka.Ile jeszcze?:(

Re: Sytuacja jak z hororu, pomóżcie mi proszę

: 29 kwie 2019, 17:22
autor: mare1966
Manial ,
staraj się nauczyć
rozróżniać to co ktoś mówi
od emocji jakie się w tobie budzą .

Ludzie ( a zwłaszcza mężczyźni ) są z natury "leniwi" .
Co jemu za interes tobie ranę w sercu robić ?
Być może , facet ma rację - to ma sens .
Całkiem niedawno czytałem jakieś badania ,
że dzieci których wychowywali ojcowie
dużo lepiej sobie radziły w dorosłym życiu
niż te wychowywane przez matki .
( to dotyczyło rozwiedzionych rodziców )
Dla mnie to logiczne .
Faceci są nastawieni na przygotowanie do życia , na przetrwanie ,
na praktyczne umiejętności itd.
Mniej w nich emocji , uzależniania emocjonalnego .
Może ma rację ?
I faktycznie - za mało się rusza , gorsza kondycja = gorsze samopoczucie ,
gorsze życie , komfort , myślenie itd.

Czy on powiedział , że jesteś najgorsza ?
Czy ty tak sobie interpretujesz ?

Faktycznie on mógł tak pomyśleć , że to twój pomysł .
Co w tym dziwnego ?
Trzeba było SPOKOJNIE powiedzieć , że nie twój .
Uwierzył by czy nie JEGO SPRAWA .
I tyle .
Po co te nerwy ?


Inny przykład ( z poprzedniego postu )
"wszystko działo się tak szybko...Najpierw on chciał ratować i iść po pomoc chociażby na jakąś terapię - ja wtedy nie byłam gotowa i nie wierzyłam, że to może pomóc, nie chciałam. "

Ja czytam FAKTY : on chciał ratować , na terapię , ty NIE
reszta to tłumaczenie siebie :
- wszystko działo się szybko
- nie byłam gotowa
- nie wierzyłam

No sorry .
1 : 0 dla niego tutaj akurat

Może w innych sytuacjach było , jest inaczej .

Jakiej "woli bożej" ?
Bóg sobie zaplanował rozwód SWOJEGO sakramentalnego małżeństwa ?
Gdzie tu sens ?
Sytuacji jesteście winni WY oboje zapewne , może rodzina ,
może ktoś jeszcze obcy itd.
Jak będę na zakręcie gdzie jest 60 jechał 120 i się "nie wyrobię"
to będzie to "wola Boża" czy moja głupota ?


Manial ,
na wszystko ( na wiele przynajmniej ) patrzysz
jakbyś była centrum wszechświata
a reszta kręciła się tylko wokół ciebie Na ZŁOŚĆ .
A człowiek jest egoistą
i kręci się zazwyczaj wokół własnych spraw .

Zastanów się , może coś piszę dobrze .
Może inaczej spojrzysz nieco .