Witajcie!
Dawno nie pisałam w swoim wątku.
Sporo się działo. Mam wrażenie, że minęły lata świetlne.
Przez te niecałe dwa miesiące, odkąd jestem z Wami, zdążyłam się przekonać, jak ważna jest ludzka życzliwość, wsparcie, troska i zaufanie. Jesteście dla mnie zupełnie obcymi ludźmi, a jakże bliskimi! Wspólne cierpienie tak niesamowicie łączy!
Wasze historie, porady, cudowne rozmowy na privie, są dla mnie nie do przecenienia! Uczę się od Was, łapię każde słowo, każdą myśl.
Pisanie na forum, ubieranie w słowa własnych emocji, szukanie odpowiednich skojarzeń, bardzo mi pomaga nieść mój ciężar. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to wazne. Gdy się cos nazwie, łatwiej to zidentyfikowac i się z tym mierzyc. To tak, jak w znanym powiedzeniu – aby wroga zniszczyc, trzeba go poznać (na marginesie - tak ojciec motywował mnie onegdaj do nauki języka rosyjskiego
)
Wszystkim, którzy wahają się, czy załozyć swój własny temat i pokazać swoje rany, mowię dużymi litarami TAK!!!
A co w moim małżeństwie?
Od czasu mojego ostatniego wpisu bywało między nami róznie. Były przepiękne wzloty, były też bolesne upadki. A ponieważ moim celem jest stan wzlotu, więc mobilizuję się, aby wstać. Bo po co leżec, skoro można latać? A juz wiem, że się da
Owszem, boli, czasem bardziej, czasem mniej, ale nie jest to już ból, którego doswiadczyłam na samym początku. To już jest ZA MNĄ.
Nie znaczy to, ze do tego co się stało, odwracam się tyłem. Widzę to i będę z tym żyć już zawsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek przestanie mnie to obchodzić, ale chcę, aby przestało przeszkadzać w szukaniu radości życia. Może kiedyś uda się w stu procentach?
Bardzo oboje z mężem zmielismy się od tego czasu. Prawie już nie roztrząsamy tematu. Wiadomo, ze cały czas kowalska wisi w powietrzu, ale skupiamy się na sobie. Powoli uczę się przejmować władzę nad emocjami. Rozdrapywaniem ran krzywdzę przede wszystkim samą siebie. Mąż uczy się nie reagować na moje huśtawki, panować nad raniącymi mnie (a w konsekwencji nas oboje) zachowaniami. Uczymy się siebie na nowo. Żyjemy inaczej niż przez tych kilka ostatnich, ciężkich lat. Gdyby nie zdrada, mogłabym powiedzieć, że są momenty, gdy jestem teraz w małżeństwie bardzo szczęśliwa. I wierzę, że będzie takich momentów coraz więcej. Nie boję sie juz cieszyć chwilą i w przyczajeniu czekać, kiedy dla równowagi dostanę w łeb.
Ale nigdy nie pomyślę, że to wszystko stało się właśnie po to, bo byłoby to usprawiedliwianiem podłości.
Do kryzysu w naszym związku doprowadzilismy bez wątpienia oboje. Przez ostatnie lata byliśmy bardziej mężem i żoną niż małżeństwem. Brakowało nam bliskości, czułości, ale nie umielismy się do tego przed sobą przyznać. Ja do tego głodu przywykłam, mąż nie wytrzymał i zjadł ze śmietnika.
Czasem jeszcze mocno ten śmietnik czuć.
W wątku „niezadowolonego” pisałam o survivalowym maratonie, jaki trzeba wykonać, aby osiągnąć cel. Tak właśnie jest. Nie wiem, czy ten maraton kiedykolwiek się skończy. To tak jak z rowerem. Aby utrzymac równowagę, trzeba jechać.
Chciałabym kiedyś powiedzieć, że się udało. Póki co, kaski na głowę i w drogę!
Dwa dni temu ochodzilismy 32 rocznicę ślubu. Prezent, który dostałam od męża mam na awatarze. Tak, to kintsugi. Japońska metoda sklejania rozbitej porcelany złotem. Pisałam tu kiedyś, ze marzyłam o takim prezencie. Do spodeczka jest oczywiście filiżanka - z dwoma uszkami. Bardzo mnie to poruszyło.
Na razie schowałam do pudełka. Wyciagnę na światło dzienne, jak już będę gotowa.
Rozmawialismy o kintsugi nie raz, ale nie mówiłam meżowi, że takiego prezentu oczekuję. Bardzo mnie tym zaskoczył i wzruszył.
Teraz uwaga! Mój mąż niedawno odkrył to forum i udało mu się nawet mnie zidentyfikowac. Poznał mnie po tytule
Wiedział, że jestem na katolickim forum, ale nie chciał, abym mu pokazywała swój wątek. Wie, ze pisanie mi pomaga i obawiał się, że przez niego przestanę pisać. A ja nie chciałam, aby przeczytał w jaki sposób piszę o mojej historii, bo on ma przeciez zupełnie inny punkt widzenia i mogłoby znowu dojśc między nami do nieporozumień. Okazało się, że nasze obawy były niesłuszne, bo … właśnie piszę
A moje opowieści, o dziwo, męża ucieszyły. Był przekonany, ze spisałam go na straty, a na forum wyłącznie się na niego skarżę. Zobaczył, że może jest nadzieja. Zarzeka się, że tu nie pisuje, a filiżankę kupił zanim przeczytał o tym w moim wątku
Na koniec pochwalę się, że codziennie rano słuchamy „Wstawaka” ojca Szustaka. To już rytuał. Czasami wydaje mi się, że mówi tylko do nas. Szczególnie dzisiaj - o smoku
https://www.youtube.com/watch?v=W6MUzk2 ... g3DftQAQNc
Jesienią Szustak będzie w Krakowie. Wybieramy się oboje
Kawał roboty za mną. Dzięki mojej cudownej terapeutce, dzięki mojej najbliższej przyjaciółce, dzięki osobom, które wiedzą i wspierają i dzięki WAM! I chyba trochę (o ironio!) dzięki mojemu mężowi, który w tym wszystkim potrafi się zachować jak trzeba.
Nie opuszczajcie mnie proszę, bo to dopiero początek drogi. Będę się raz na jakiś czas meldować z trasy.
I to tyle.
I mam nadzieję że moderacja mi tego tasiemca wybaczy
PS.
Ze zrzuconych 7 kg, 3 już mi wróciły ...