chcę to naprawić, tylko jak??
: 30 wrz 2019, 11:27
Witam Was wszystkich...
Historia jak wiele tutaj( forum obserwuję już dość długi czas ), jednakże to ja jestem osobą która skrzywdziła.Ciężko stanąć prawdzie w oczy i przyznać to na forum, ale tak właśnie jest...nie wiem, może szukam kogoś kto jakoś doradzi, spojrzy trochę z boku, być może wleje we mnie trochę nadziei na to, że pokonanie kryzysu jest możliwe, to będę wdzięczna za odzew, jakikolwiek by nie był..
Potrzebuję pomocy może wsparcia osób, które w jakiś sposób przechodziły może trochę podobne problemy...Moje małżeństwo obchodziło kilka dni temu 25 lat ( świętowanie we dwoje udane), cały związek nieco więcej..Poznaliśmy się jako młodzi ludzie i pobraliśmy również młodo jak na dzisiejsze czasy 21, 22 lata...W zasadzie wkraczaliśmy w małżeństwo z głowami pełnymi ideałów...Ja obiecywałam sobie jaką to żoną nie będę a mój mąż zawsze chciał abym miała najlepiej jak się da...Oboje staraliśmy się trwać w swoich postanowieniach...Mamy 3 fajnych synów ...No i skoro było tak dobrze to czemu teraz jest tak źle...Mieliśmy wspólnego "przyjaciela" , młodszy, kawaler...Mąż traktował go jak brata i obiektywnie muszę stwierdzić że naprawdę się lubili i mogli na sobie polegać..Jednak do czasu,kiedy okazało się że jego przyjaźń w stosunku do mnie nabiera innych wymiarów, mąż dowiedział się o tym,do niczego nie doszło, wyjaśniliśmy sobie wszystko między sobą i pozornie wszystko wróciło do normy..teraz wiem, że to był błąd...Już wtedy powinniśmy zerwać z nim wszelkie kontakty...Bo to coś ciągle jednak w nim tkwiło, a że mieliśmy cały czas ze sobą kontakt,poprzez wspólną paczkę znajomych, to w jakiś sposób ten temat się przewijał....Prawie 3 lata temu naszego "przyjaciela" dotknęła osobista tragedia...Był w bardzo kiepskim stanie psychicznym,..Wiedzieliśmy że trzeba jakoś pomóc...Krótko mówiąc, przez ten fakt doszło do zbytniego zaangażowania z mojej strony, a to dało zielone światło na wypłynięcie starego tematu..Zbyt dużo sms,@..Nie o wszystkich mąż wiedział..Nie zdradziłam męża w takim rzeczywistym fizycznym wymiarze, ale pozwoliłam, żeby ta osoba byłą obecna w moim życiu , żeby zabrała czas, który powinnam przeznaczyć rodzinie, mężowi, że w jakiś sposób przesłoniła mi moją miłość do męża..Wykasowywałam wiadomości...Nie miałam odwagi, siły żeby postawić jasno granice i to przerwać...Któregoś dnia( minęło od tego czasu 2,5 roku ) mąż odczytał na telefonie wiadomość, niby nic takiego, bo była wyrwana z kontekstu ale to spowodowało że lawina ruszyła...Znajomość definitywnie się zakończyła, przyznaję że poczułam ulgę..Zdobyłam się na napisanie ostatniego @ w którym jasno określiłam swoją decyzję, oczywiście dałam go przeczytać mężowi,...Z mężem chyba z milion razy omawialiśmy całą tą sytuację...Byliśmy na rekolekcjach małżeńskich, staraliśmy się znaleźć oparcie w Bogu...Wydawało się że damy radę...Jednak to cały czas powraca...Mąż ciągle analizuje, wraca do tego i co jakiś czas to z niego wychodzi..zarzuca mi że go oszukiwałam, zdradziłam, że zaufał nie tym ludziom co trzeba, że przegrał wszystko itd...nadmieniam, że nadal mieszkamy razem, mamy ze sobą bliski kontakt , staramy się razem gdzieś wyjeżdżać spędzać ze sobą czas...Jednak kiedy mnie wydaję się że wszystko jest na dobrej drodze, mąż twierdzi, że mu nie przeszło, że to się nie uda, że to będzie ciągnąć się za nami do końca życia..że to mój wybór, że tak właśnie chciałam...że byłam dla niego ideałem, pasją, wszystkim..że przez swoje postępowanie ( wstrętne-zgadzam się z nim ) przekreśliłam wszystkie te najpiękniejsze chwile, że taką dostał nagrodę za swoją wierność i lojalność, że moje notowania spadły i on nie oczekuje ode mnie zmiany ani nic...że owszem kocha mnie ale ...że lepiej jak w takich sytuacjach ludzie się rozstają...że przecież nie można traktować poważnie kogoś , kto Cię okłamywał i w jakiś sposób zdradził, że nic go nie cieszy itp.....Nie potrafię go przekonać, nie wiem jak mam to zrobić...jestem świadoma swoich złych wyborów, błędów i mówię mu to..Staram się jak mogę wynagrodzić zło które wyrządziłam, to że byłam nielojalna, kłamałam a raczej nie mówiłam całej prawdy co w sumie jest tym samym, pozwoliłam zbliżyć się do siebie komuś innemu niż mój mąż, nie potrafiłam przyjść do osoby mi najbliższej i przyznać że mam problem...Wiem, moja wina, nie myślałam wtedy jakie to może mieć reperkusje dla nas, może bałam się przyznać przed sobą nawet że nie jestem tym ideałem za jaki miał mnie mąż, może ta cała sytuacja podsycała poniekąd moją próżność...Jednakże choćbym nie wiem jak posypywała głowę popiołem, to czasu nie cofnę i nie zmienię swojego zachowania...mam władzę nad tym co teraz..Nie wiem jednak co robić, jak postępować...Czy w ogóle możliwe jest żeby budować na nowo, odzyskać zaufanie??? Staram się to robić, czasem daję jednak ponieść się emocjom, zwłaszcza jak mąż ma gorsze dni, bo może zbyt szybko chcę aby było lepiej, wiem, że mężowi jest o wiele ciężej, że on cierpi bardziej....Ale jak sprawić żeby cierpiał mniej???....jak wyrzucić z jego głowy mój wizerunek stworzony przez pryzmat mojego fatalnego postępowania...???.......Czasem wydaje mi się że nie podołam, że braknie mi sił......
Historia jak wiele tutaj( forum obserwuję już dość długi czas ), jednakże to ja jestem osobą która skrzywdziła.Ciężko stanąć prawdzie w oczy i przyznać to na forum, ale tak właśnie jest...nie wiem, może szukam kogoś kto jakoś doradzi, spojrzy trochę z boku, być może wleje we mnie trochę nadziei na to, że pokonanie kryzysu jest możliwe, to będę wdzięczna za odzew, jakikolwiek by nie był..
Potrzebuję pomocy może wsparcia osób, które w jakiś sposób przechodziły może trochę podobne problemy...Moje małżeństwo obchodziło kilka dni temu 25 lat ( świętowanie we dwoje udane), cały związek nieco więcej..Poznaliśmy się jako młodzi ludzie i pobraliśmy również młodo jak na dzisiejsze czasy 21, 22 lata...W zasadzie wkraczaliśmy w małżeństwo z głowami pełnymi ideałów...Ja obiecywałam sobie jaką to żoną nie będę a mój mąż zawsze chciał abym miała najlepiej jak się da...Oboje staraliśmy się trwać w swoich postanowieniach...Mamy 3 fajnych synów ...No i skoro było tak dobrze to czemu teraz jest tak źle...Mieliśmy wspólnego "przyjaciela" , młodszy, kawaler...Mąż traktował go jak brata i obiektywnie muszę stwierdzić że naprawdę się lubili i mogli na sobie polegać..Jednak do czasu,kiedy okazało się że jego przyjaźń w stosunku do mnie nabiera innych wymiarów, mąż dowiedział się o tym,do niczego nie doszło, wyjaśniliśmy sobie wszystko między sobą i pozornie wszystko wróciło do normy..teraz wiem, że to był błąd...Już wtedy powinniśmy zerwać z nim wszelkie kontakty...Bo to coś ciągle jednak w nim tkwiło, a że mieliśmy cały czas ze sobą kontakt,poprzez wspólną paczkę znajomych, to w jakiś sposób ten temat się przewijał....Prawie 3 lata temu naszego "przyjaciela" dotknęła osobista tragedia...Był w bardzo kiepskim stanie psychicznym,..Wiedzieliśmy że trzeba jakoś pomóc...Krótko mówiąc, przez ten fakt doszło do zbytniego zaangażowania z mojej strony, a to dało zielone światło na wypłynięcie starego tematu..Zbyt dużo sms,@..Nie o wszystkich mąż wiedział..Nie zdradziłam męża w takim rzeczywistym fizycznym wymiarze, ale pozwoliłam, żeby ta osoba byłą obecna w moim życiu , żeby zabrała czas, który powinnam przeznaczyć rodzinie, mężowi, że w jakiś sposób przesłoniła mi moją miłość do męża..Wykasowywałam wiadomości...Nie miałam odwagi, siły żeby postawić jasno granice i to przerwać...Któregoś dnia( minęło od tego czasu 2,5 roku ) mąż odczytał na telefonie wiadomość, niby nic takiego, bo była wyrwana z kontekstu ale to spowodowało że lawina ruszyła...Znajomość definitywnie się zakończyła, przyznaję że poczułam ulgę..Zdobyłam się na napisanie ostatniego @ w którym jasno określiłam swoją decyzję, oczywiście dałam go przeczytać mężowi,...Z mężem chyba z milion razy omawialiśmy całą tą sytuację...Byliśmy na rekolekcjach małżeńskich, staraliśmy się znaleźć oparcie w Bogu...Wydawało się że damy radę...Jednak to cały czas powraca...Mąż ciągle analizuje, wraca do tego i co jakiś czas to z niego wychodzi..zarzuca mi że go oszukiwałam, zdradziłam, że zaufał nie tym ludziom co trzeba, że przegrał wszystko itd...nadmieniam, że nadal mieszkamy razem, mamy ze sobą bliski kontakt , staramy się razem gdzieś wyjeżdżać spędzać ze sobą czas...Jednak kiedy mnie wydaję się że wszystko jest na dobrej drodze, mąż twierdzi, że mu nie przeszło, że to się nie uda, że to będzie ciągnąć się za nami do końca życia..że to mój wybór, że tak właśnie chciałam...że byłam dla niego ideałem, pasją, wszystkim..że przez swoje postępowanie ( wstrętne-zgadzam się z nim ) przekreśliłam wszystkie te najpiękniejsze chwile, że taką dostał nagrodę za swoją wierność i lojalność, że moje notowania spadły i on nie oczekuje ode mnie zmiany ani nic...że owszem kocha mnie ale ...że lepiej jak w takich sytuacjach ludzie się rozstają...że przecież nie można traktować poważnie kogoś , kto Cię okłamywał i w jakiś sposób zdradził, że nic go nie cieszy itp.....Nie potrafię go przekonać, nie wiem jak mam to zrobić...jestem świadoma swoich złych wyborów, błędów i mówię mu to..Staram się jak mogę wynagrodzić zło które wyrządziłam, to że byłam nielojalna, kłamałam a raczej nie mówiłam całej prawdy co w sumie jest tym samym, pozwoliłam zbliżyć się do siebie komuś innemu niż mój mąż, nie potrafiłam przyjść do osoby mi najbliższej i przyznać że mam problem...Wiem, moja wina, nie myślałam wtedy jakie to może mieć reperkusje dla nas, może bałam się przyznać przed sobą nawet że nie jestem tym ideałem za jaki miał mnie mąż, może ta cała sytuacja podsycała poniekąd moją próżność...Jednakże choćbym nie wiem jak posypywała głowę popiołem, to czasu nie cofnę i nie zmienię swojego zachowania...mam władzę nad tym co teraz..Nie wiem jednak co robić, jak postępować...Czy w ogóle możliwe jest żeby budować na nowo, odzyskać zaufanie??? Staram się to robić, czasem daję jednak ponieść się emocjom, zwłaszcza jak mąż ma gorsze dni, bo może zbyt szybko chcę aby było lepiej, wiem, że mężowi jest o wiele ciężej, że on cierpi bardziej....Ale jak sprawić żeby cierpiał mniej???....jak wyrzucić z jego głowy mój wizerunek stworzony przez pryzmat mojego fatalnego postępowania...???.......Czasem wydaje mi się że nie podołam, że braknie mi sił......