Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Pantop
Posty: 3157
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Pantop » 20 lis 2019, 12:42

mare1966 pisze:No właśnie , "moje uczucia i odczucia" .
Kompromis z kobietą polega na tym ,
że ty facet przyjmujesz jej wersję od A do Z .
Przepraszaj o cokolwiek cię oskarża , bo ONA TAK CZUJE I ODCZUWA .
Fakty nie są istotne , tak jak i twój punkt widzenia czy rozum .
Chyba wkradła się nuta goryczy.
Goryczy pragmatyzmu.

Ja może podłączę się do wyżej cytowanej wypowiedzi skromnym uzupełnieniem :mrgreen: :

To co mare opisałeś działa tylko w jedną stronę.

Daremne żale, próżny trud wołających na pustyni o równouprawnienie w tej materii :(

Ewuryca

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Ewuryca » 20 lis 2019, 12:58

Marę abolutnie posty Nirwany odbieram zupełnie inaczej niż ty. Nie widzę tam żadnego ze kobieta tylko ma racje, ani żadnych innych rzeczy które ty z tego postu wyciągasz. Przeczytałam jeszcze raz i naprawdę mam wrażenie ze czytamy dwie inne wypowiedzi. Ja również zostawiam to i pozwolę każdemu rozeznać i zdecydować czy jest to dla niego wartościowa informacja czy te nie, niej każdy dla siebie wyciąga z forum co mu odpowiada.

Prosty_Chlopak
Posty: 24
Rejestracja: 08 sie 2019, 16:33
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Prosty_Chlopak » 20 lis 2019, 13:34

Zwróciłem tylko uwagę co do wyrażeń uogólniających jakoby ten sposób był przez każdą kobietę reprezentowany.

Jednak co trzeba podkreślić to jednak my mamy być facetami i być męscy oraz kiedy trzeba potulni wobec swoich kobiet. My ich nie musimy rozumieć ale mamy szanować. Ciekawie przedstawia to książka "Małżeństwo każdego mężczyzny". Dzisiaj trochę inaczej się wychowuje nowe pokolenie. A jakie mają być kobiety to już one same powinny wiedzieć. Ale drogie panie nie wymagajcie za dużo od gości którzy od początków wieków latali z dzidami za mamutami, którzy się cieszą jak 22 facetów biega po boisku za jedną piłką albo jak się pobije z kolegą a za chwile idą na piwo bo jednak już sobie wszystko wyjaśnili.

Czasem trzeba bardzo w prosty sposób powiedzieć czego oczekujecie i na co macie ochotę. A my to dla Was zrobimy :) i jeszcze się ucieszymy jak powiecie nam po wszystkim komplement. A komplementy dla facetów działają tak, że będą Was na rękach nosić :)

Janek38
Posty: 15
Rejestracja: 30 gru 2018, 19:06
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Janek38 » 19 gru 2019, 20:07

twardy pisze:
18 lis 2019, 9:18
Janek38 pisze:
17 lis 2019, 20:28
Kobiecie przeważnie "łatwiej" odejść, gdy wypali się zainteresowanie i miłość. Wtedy bez mrugnięcia okiem i żadnych emocji potrafi odejść i to nawet jeśli na horyzoncie nie pojawi się kowalski.
A na jakiej podstawie tak uważasz?
Nie zgadzam się z takim Twoim stwierdzeniem.
Może trochę na podstawie przykrych doświadczeń w życiu, a może trochę na podstawie tego że dziś sporo kobiet stało się "niezależnych", "wolnych", a może nawet zimnych uczuciowo. Znałem pewnego mężczyznę od którego odeszła kobieta pomimo jego próśb i pokazywania szczerych uczuć. Nie wiem ale z mojej perspektywy odejście wcale nie jest takie proste, tak samo obserwując znajomych mi mężczyzn, natomiast jeśli chodzi o kobiety to zaobserwowałem właśnie jakąś taką jakby "łatwość" w rezygnacji z relacji, przynajmniej jeśli chodzi o sam fakt rozstania.

Janek38
Posty: 15
Rejestracja: 30 gru 2018, 19:06
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Janek38 » 19 gru 2019, 20:16

Nirwanna pisze:
18 lis 2019, 6:51
Panowie, sugeruję patrzeć głębiej. Jakkolwiek to trudne.
To zimno i brak zainteresowania jest właśnie po to, aby przekazać komunikat "już nigdy więcej mnie nie zranisz". Bo przecież najłatwiej zranić uczucia, są najbardziej na wierzchu. Kobieta zraniona staje się zimna nie dlatego, że nie ma uczuć, ale dlatego, że je starannie schowała, zwłaszcza wobec kogoś, kogo uważa za krzywdziciela.
Wielką sztuką jest zauważyć te uczucia pod skorupą Królowej Śniegu, a jeszcze większą - zadbać o nie, aby wyszły na powierzchnię. I tak, łaski sakramentu małżeństwa są tu niezbędne, głównie po to, aby nie skupić się na własnej krzywdzie.
Inaczej mówiąc - macie do zdobycia Piękną, a bestią czy innym potworem są Pięknej przekonania, trudne wspomnienia, zranienia, które czasami własnoręcznie stworzyliście.
Właśnie miałem też to napisać, że małżeństwo sakramentalne to też pewnego rodzaju święte zobowiązanie do bycia razem nie za "dobre sprawowanie", nie za coś, lecz pomimo wszystko. Było to też fajnie omówione w Westerplatte Młodych i Czasie wzrastania z dni 23.02.2018, 16.03.2018 oraz 18.10.2019.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Pavel » 28 gru 2019, 10:54

Lukasz,
Jestem jednym z tych, których żona wróciła, chociaż patrząc po ludzku, zwłaszcza wtedy (czyli z ówczesnej perspektywy), było już pozamiatane.

Kobiety rzeczywiście statystycznie wracają rzadziej. Warto natomiast wg mnie przyjrzeć się powodom tego stanu rzeczy.

Konstrukcja psychiczna kobiety, to jedno, aczkowiek bardzo ważny czynnik. Sporo już o tym na forum było, ja zaś jako mężczyzna jestem raczej kiepskim ekspertem od kobiecej psychiki ;)

Napiszę więc o czymś, co pojawia się rzadziej.

Zarówno moje osobiste doświadczenie, obserwacja forum i otaczających mnie małżeństw wskazuje mi, jako nierzadko istotną przeszkodę - nas, mężczyzn.

Nasze ego (meeega trudny przeciwnik, naiwny komu się wydaje, że ma je pod kontrolą), trudności w przebaczeniu, przyjęciu niewiernej małżonki, otwartości na taki powrót (nie w świeżym kryzysie, a po jakimś czasie, bo na początku kryzysu ta otwartość wydaje mi się większa).
Do wykonania jest ciężka i mozolna praca nad samym sobą, aby stać się mężczyzną i jak mężczyzna, wg pomysłu Stwórcy, funkcjonować. Przyjęcie odpowiedzialności własnej bez oglądania się na drugą stronę.
Obserwacja mówi, że zwłaszcza po jakimś czasie, nierzadko tworzą się okazje, by naprawiać. Nie zawsze jednak jesteśmy na to gotowi, nie zawsze tę szansę dostrzeżemy, nie zawsze nasz poziom determinacji jest wciąż na tym poziomie co na początku kryzysu.

Oczywiście (i niestety zarazem) nawet najlepsza praca nad sobą nie gwarantuje powrotu małżonki. Zwiększa tylko (i aż) szansę na odbudowę, gdy nadarzy się sposobność.

Kolejna sprawa, u mnie w tym całym nieszczęściu, złożyło się tak, że nowa wizja szczęścia małżonki runęła. To bardzo ważny czynnik. Bez kowalskiego jednak szanse wyraźnie różnią się na korzyść chcących ratować.
Mimo tego żona i tak była baaardzo niechętna do powrotu.
Wróciła bardziej na zasadzie „od biedy, z braku laku...spróbuję”. Mało przyjemna świadomość i perspektywa, ale przecież nie wróciła bo wróciła „miłość”.

Pomogły oczywiście dzieci, moje zmiany, moja determinacja, mój spokój którego wczesniej w nadmiarze nie posiadałem ;) oraz moje odwieszenie od niej. To wszystko oczywiście jest mało moje, dostałem to od Boga, przy współpracy z Nim.

Jawiłem się przez to jednak bardziej atrakcyjny i perspektywiczny, niż przed kryzysem czy w jego początkowych fazach.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Lukasz.wroc
Posty: 56
Rejestracja: 30 cze 2019, 0:04
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Lukasz.wroc » 28 gru 2019, 23:14

Hej Pavel
Dzięki za Twój post.
U mnie minął już 13 miesiąc od odejścia mojej małżonki. Co ciekawe, poprzez modlitwę, zastanowienie się nad sobą, pracę nad sobą, czuję, że jeszcze bardziej kocham moją żonę niż, nazwijmy to w "szoku" po jej odejściu i utraty jej.
Sam tego jakby nie ogarniam. Bo liczę się z tym, że może tak być, że jej serce i dusza całkowicie mnie skreśliły jako partnera do końca życia, jednak z drugiej strony, przez ten czas zbudowała się we mnie pewna jakby nadzieja, że conajmniej jest te 50% na nasze pojednanie. Wcześniej było 51% do 49% na "nie". 1%, ale zbudowałem go przez rok. Cały czas na niego pracowałem.
Kobieca psychika jest inna niż meżczyzn, to pewnik. Jednak moja psychika też przez ten rok ewoluowała. Tak sadzę. Potrafię na to już spojrzeć bez emocji.
Nie ma we mnie żalu, złości... nie ma we mnie tych negatywnych emocji. Niejako pogodziłem się z faktem, aczkolwiek to prawda i nie prawda. Nie wiem jak to wytłumaczyć inaczej, ale gdy np. modlę się o żonę, to modlę się o jej szczęście, bez wględu na to jak ona ma się dokonać. Jeśli jest szczęśliwa teraz z tym jak jest, to niech tak będzie. I nie jest to żaden przejaw masochizmu, że ja teraz to będę pokutować za to co się stało, albo, że proszę o jej szczęście, a w podtekscie myślę, że jak tak dobrze o niej będę myśleć, to cud sprawi, że do mnie wróci.
To jest po prostu moje takie wewnętrzne odczucie, żę pragnę dla niej dobra. Jesteśmy osobno, to fakt, ale mam wrażenie, że moja miłość nigdy nie była tak silna do niej jak teraz. I to w momencie, gdy np. myślę, że być może zasypia w ramionach kowalskiego. Serio, sam tego nie ogarniam, ale nie przeszkadza mia to.
Choć zdaję sobie sprawę (!!!), że gdyby stało się tak, że żona wraca.... no to wtedy byłoby jednak sporo do przepracowania. Tzn. wszelkie wzajemne urazy, to co się dokonało, urażona duma itd.... itp...
Ale... na dzień dzisiejszy myślę bardzo pozytywnie o żonie, bez względu na to gdzie jest i z kim.
W sumie to sam tego nie bardzo ogarniam, dlaczego tak sie dzieje. Ale myślę, że to dobry kierunek jest... tak czuję.
Ciekawostką jest, że w mojej głowie już dawno zaświtała myśl podobna do tego co napisałeś:"że może być kiedyś jakaś okazja i ja na tą okazję muszę być odpowiednio przygotowany, żeby ją wykorzystać". :)

Na koniec dodam jednak coś, co jakby inaczej postrzegam niż Ty. Otóż mam wrażenie, że gdyby było kowalski, to szanse na powrót mojej żony byłyby większe, niż w przypadku gdy "nikogo nie ma, wypaliłam się". Ale to być może tylko moja perspektywa jest...
Pozdrowienia !

Lukasz.wroc
Posty: 56
Rejestracja: 30 cze 2019, 0:04
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Lukasz.wroc » 28 gru 2019, 23:34

Jeszcze tylko dodam myśl, jaka mi w głowie ostatnio siedzie. Nie mam pojęcia skąd się wzięła i dlaczego. Czy mi się to przyśniło czy coś gdzieś przeczytałem/usłyszałem: "Zanim będzie lepiej, będzie jeszcze gorzej".
I co ciekawe ta myśl, daje mi niejako otuchę, a nie przerażenie. Bo jakby mnie przygotowuje do tego co może się stać. I umacnia, żeby w tym wytrwać.
Ok, dobra kończę, bo zaraz sobie ludzie o mnie pomyślą różne, dziwne rzeczy ;) No, ale w końcu gdzie mam o tym pisać jak nie tu :)

Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Monti » 29 gru 2019, 8:59

JolantaElżbieta pisze:
09 lis 2019, 15:56
Lukaszu, porzuć wszelką nadzieję i oczekiwanie - żyj swoim życiem, jakby ta osoba nigdy nie miała wrócić, inaczej nigdy się nie wyleczysz. To właśnie znaczy - zajmij się sobą, nie małżeństwem, nie żoną, sobą. Żyj teraz w relacji z Jezusem, nie z żoną, wtedy zobaczysz cuda :-)
Łukaszu, dla mnie to są "święte słowa" na dziś. Po tych kilkunastu miesiącach rozłąki ciągle dumam, co siedzi w głowie mojej żony i każdy jej uśmiech czy najdrobniejszy gest życzliwości biorę za dobrą monetę. Ostatnio też miałem nienajlepszy czas,bo wiadomo - Święta - czas pojednania, dziś jeszcze Niedziela Świętej Rodziny. Poza tym u mnie nie ma jeszcze w ogóle sprawy o rozwód, więc nadzieja się tli. I dzięki Bogu dziś trafiłem na te słowa JolantyElżbiety, które są trochę jak kubeł zimnej wody, ale przywracają trzeźwe spojrzenie. Dlatego nie kalkuluj, ile procent szans jest na powrót Twojej żony, bo to jest wróżenie z fusów.

Lepiej popatrz, jak zmieniłeś się przez ten czas, kiedy jej nie ma. Ja z pewnym smutkiem zauważyłem, że ciągle jest we mnie masa lęku, że nie poradziłem sobie jeszcze z tymi traumami, które zafundowała mi w najostrzejszej fazie kryzysu. Tak więc mam co robić - muszę pracować nad sobą i nie myśleć, czy wróci.

Miłej niedzieli :)
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)

Lukasz.wroc
Posty: 56
Rejestracja: 30 cze 2019, 0:04
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Lukasz.wroc » 29 gru 2019, 18:20

No, ale kiedy ja to właśnie inaczej czuję. Nie zamierzam porzucać nadziei. Tzn. to nie jest tak, że czekam aż kiedyś stanie się cud.
Dopuszczam taką możliwość, ale jestem realistą. Moją żona ma wolną wolę. I nie kalkuluję, bo 50/50 to żadna kalkulacja. To jest normalna codzienność w niewiadomej życia: "wyda albo nie wyda"
Pisząc o tym 1% miałem na myśli to, jak w ciągu roku zbudowałem wiarę w Niego. W rzeczy, które dzieją się ponad ludzkim pojmowaniem.
Natomiast nigdy nie poddam się jeśli chodzi o nadzieję, wiarę i miłość. Ale to mi kompletnie nie przeszkadza żyć swoim życiem. Gdyby tak było, to te 13 miesięcy by mnie wpędziło w głęboką depresję. Mieszkając samemu, poza granicami kraju, muszę być zdany tylko na siebie i to wyklucza jakiekolwiek zamykanie się w cierpieniu i życie rozpędem - po prostu muszę dalej żyć. Na początku się zmuszałem, ale teraz żyję i to, rzekłbym całkiem dobrze w tej nietypowej sytuacji.
Fakt, wiadomo, są gorsze dni, ale mijają, daję sobie z nimi radę.
Myślę, że to kwestia mojego charakteru i wychowania. Łatwiej mi jest pogodzić się z faktem, że np. przez kolejne 40 lat życia będę żył w pojedynkę, żeby dochować wierności przysiędze i miłości (choć de facto platonicznej), niż porzucić nadzieję.
Gdybym odpuścił, nie potrafiłbym tego sobie poukładać w głowie, że to zrobiłem.
Więc nie, nigdy nie poddam się w tym do czego jestem przekonany. No przynajmniej w tym życiu ;)
U mnie też nie ma tematu rozwodu. Wogóle nie mam kontaktu z żoną. Tylko życzenia przez whats up.
Wiem, że mieszka gdzieś parę km dalej. Modlę się za nią i tyle.

Układam sobie swoje plany na przyszłość i nie ma w nich fizycznie mojej żony.

Ukasz

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Ukasz » 31 gru 2019, 23:25

Bliska mi jest Twoja postawa.

somnium
Posty: 127
Rejestracja: 12 lip 2019, 19:40
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: somnium » 02 sty 2020, 7:11

Monti pisze:
29 gru 2019, 8:59
JolantaElżbieta pisze:
09 lis 2019, 15:56
Lukaszu, porzuć wszelką nadzieję i oczekiwanie - żyj swoim życiem, jakby ta osoba nigdy nie miała wrócić, inaczej nigdy się nie wyleczysz. To właśnie znaczy - zajmij się sobą, nie małżeństwem, nie żoną, sobą. Żyj teraz w relacji z Jezusem, nie z żoną, wtedy zobaczysz cuda :-)
Łukaszu, dla mnie to są "święte słowa" na dziś. Po tych kilkunastu miesiącach rozłąki ciągle dumam, co siedzi w głowie mojej żony i każdy jej uśmiech czy najdrobniejszy gest życzliwości biorę za dobrą monetę. Ostatnio też miałem nienajlepszy czas,bo wiadomo - Święta - czas pojednania, dziś jeszcze Niedziela Świętej Rodziny. Poza tym u mnie nie ma jeszcze w ogóle sprawy o rozwód, więc nadzieja się tli. I dzięki Bogu dziś trafiłem na te słowa JolantyElżbiety, które są trochę jak kubeł zimnej wody, ale przywracają trzeźwe spojrzenie. Dlatego nie kalkuluj, ile procent szans jest na powrót Twojej żony, bo to jest wróżenie z fusów.

Lepiej popatrz, jak zmieniłeś się przez ten czas, kiedy jej nie ma. Ja z pewnym smutkiem zauważyłem, że ciągle jest we mnie masa lęku, że nie poradziłem sobie jeszcze z tymi traumami, które zafundowała mi w najostrzejszej fazie kryzysu. Tak więc mam co robić - muszę pracować nad sobą i nie myśleć, czy wróci.

Miłej niedzieli :)
Monti, Łukaszu- jestem w bardzo podobnej sytuacji.
Tyle, że ja nie potrafię się odkleić od żony.
Nie potrafię, gdy myślałem że jest nieco lepiej to Świeta mocno mnie uwsteczniły.

Nie mieszkamy razem kilkanaście miesięcy.
Rozwodu także brak (całe szczęście bo nie wiem czy to przetrwam)
Ale żonę widuje w niemal codziennie . Piszemy do siebie czasem kilkanaście SMS dziennie (w większości dotyczą dziecka ale nie tylko, Także spraw codziennych)

I to wszystko chyba nakręca cały czas we mnie nadzieję, zupełnie bez podstaw.

Mózg chyba dostaje sprzecznych informacji A ja nie mogę wydobyć się z depresyjnego doła. I zdaje sobie sprawę że od tego w końcu zwariuje, bo tak się żyć nie da na dłuższą

Taka relacja jest dla mnie bardzo trudna A dla żony chyba wygodna. Bo jak się rozstawalismy to dosyć mocno to zaznaczyła że nie kocha ale hm... lubi i by chciała abyśmy pozostali dobrymi znajomymi.

Inni znajomi w zasadzie poznikali.

Staram się zająć sobą ale cały czas traktuje to jako ucieczkę a nie leczenie siebie.

W Bogu pokładam nadzieję ale jest ciężko.

Lukasz.wroc
Posty: 56
Rejestracja: 30 cze 2019, 0:04
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Lukasz.wroc » 03 sty 2020, 18:00

Eh... współczuję Ci. Wiem jak to musi Cię boleć i jak trudno się zdystansować.
Moja żona powiedziała mi dokładnie to samo: nie kocham już, ale chcę być z Tobą przyjaciółmi, bo lepszego nie znajdę.
Ja odpowiedziałem, że mogę być jej przyjacielem, ale i mężem. Samym przyjacielem to nie możliwe.
Poprosiłem ją o brak kontaktu. I tu jest mi rzeczywiście łatwiej niż Tobie.
Jednak to też jest tylko taki jakby plasterek położony na nieoczyszczoną ranę, bo np. od roku nie byłem w tym miasteczku, gdzie żona mieszka, na zakupy jeżdżę do innego, dalej położonego, powyłączałem jej widoczność na portalach, poprosiłem sąsiadów, żeby mi nic nie mówili gdy ją spotkają itp... Po prostu "co z oczu to z serca". I dodam jeszcze, że stosunkowo od niedawna dopiero nie czekam na jej comiesieczny sms o treści "czy wszystko u Ciebie ok?". Wcześniej czekałem na niego jak na jakiś znak... Teraz już na szczęście tak nie jest.
Wiem, że sytuacje są różne, ale z mojego punktu widzenia chyba jednak odcięcie się i "niewidzenie się" jest pomocne. Przykro mi, że jesteś w takiej sytuacji. Choć z drugiej strony masz dziecko i jest to kolejny powód do znalezienia sensu w tej trudnej sytuacji. Ja nie mam.
Niby mam plan w głowie na przyszłość, ale co chwila pojawia się natrętna myśl "no, ale właściwie po co to "? "dla kogo"? Muszę cały czas to odganiać.
Odnośnie znajomych, to tego nie potrafię zrozumieć. Okazuje się, że większość z nich wie o sytuacji, ale nikt, dosłownie nikt do mnie się przez ten czas nie odezwał. Nie wiedzą jak sie zachować, co powiedzieć ? A właśnie wtedy są najbardziej potrzebni. No, ale co zrobić...

somnium
Posty: 127
Rejestracja: 12 lip 2019, 19:40
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: somnium » 30 sty 2020, 11:31

Co tam u Ciebie Lukaszu? Jak się trzymasz, bo zamilkłeś całkowicie. Trzymasz się jakoś? Jak Twoje sprawy o ile to nie tajemnica.

Lukasz.wroc
Posty: 56
Rejestracja: 30 cze 2019, 0:04
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy naprawdę kobiety nigdy nie wracają?

Post autor: Lukasz.wroc » 03 lut 2020, 22:55

Hej.
Trzymam się. Coś ostatnio we mnie się zmieniło. Tzn. hmm... czas zdziałał swoje, modlitwy o wsparcie w tym ciężkim czasie... Pewnie wszystko po trochę. Minęło 14 miesięcy od rozstania i tak naprawdę chyba dopiero teraz moja psychika przyswoiła co się stało.
Teraz czuję się coraz lepiej sam ze sobą. Wraca coraz więcej pozytywnych myśli, uśmiech w dniu codziennym. Docenianie tego co się ma. Choć przyznam, że przez ostatnie kilka tygodni działo się wokół mnie kilka tragicznych z punktu widzenia ludzkiego rzeczy, ale to właśnie też mi pomogło chyba trochę się otrząsnąć. Jakby jest lepiej. Jestem sam, ale nie czuję się samotny.
Nadal kocham moją żonę, ale akceptuję, że ona tego nie czuję teraz. Może i nie poczuje nigdy. Jej wybór. Mój jest jaki jest.
Od kilku tygodni doświadczam jakby "codziennych małych cudów". Tzn. doszło do mnie, że one zawsze były, ale ja ich nie widziałem. Bo niewłaściwe rzeczy były dla mnie najważniejsze w życiu. Wiem, że to brzmi enigmatycznie, ale też nie bardzo chcę o tym pisać.
W każdym bądź razie, nie wyobrażam sobie dnia bez modlitwy, choć z drugiej strony jestem nadal takim samym grzesznym człowiekiem.
Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę ostatni rok przeżyłem dzięki modlitwie. I choć moja wiara jest jeszcze słabo ugruntowana i wątpię każdego dnia, to uczepiłem się jej i tak będę trwał.
Takie chyba już jesteśmy stworzenia: gdy przetrwamy największą burzę, wspierając się wiarą i modlitwą, to potem jesteśmy jakby silniejsi i bardziej zdeterminowani. I choć wiem, że nie raz będzie jeszcze smutno i źle, to jakby nie boję się tego. Tzn. jak napisał mi ktoś w inny poście: "nie lękaj się". To właśnie tak mam. Co mi się może złego stać ? Cierpienie, żal, ból... OK, ale to nie bedzie trwać wiecznie, a potem będzie tylko lepiej.
Eh.... znowu masło maślane piszę. No, ale podsumowując: sytuacja u mnie w małżeństwie bez zmian, ale ja chcę żyć i chcę poddać się temu co ma nastąpić i nie bać się tego.
W końcu znalazłem sobie słowo - klucz, które zamyka mi furtkę do rozmyślania. Gdy tylko zaczynam "pisać scenariusze", albo "co by było gdybym".... to powtarzam sobie: "Zostaw, Łukasz zostaw to..." I naprawdę doszedłem do takiego poziomu, że po 3,4 razach powiedzenia sobie tego, już jestem gdzie indziej. I tak mam może teraz ze 4 razy w ciągu dnia. A nie jak wcześniej 444...
Nadal noszę obrączkę, ale czekam bez czekania.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości