ad.1. Takie podejście jest słusznie, wręcz zalecane, ale w okresie rozeznawania.
ad.2. Brzmi to fatalistycznie, jakby raz podjęta decyzja determinowała całą przyszłość i to nieodwołalnie, bez możliwości zmiany.
Moderator: Moderatorzy
ad.1. Takie podejście jest słusznie, wręcz zalecane, ale w okresie rozeznawania.
Nie tylko. Pisze o tym Caliope. Bywają ludzie o takiej postawie życiowej, nie znający, nie stosujący procesu rozeznawania. A jednak konsekwencje braku podejmowania decyzji pozostają.
A jednak są takie decyzje:
Nie zgadzam się z takim podejściem, dziwnym trafem moja mama ma podobnieJak to moja mama mówi, "jak macie być razem to będziecie, niezależnie czy teraz on ma kogoś albo Ty".
Pavel pisze: ↑25 sty 2021, 14:49 Contesempre,
Wybacz moje literówki w twym nicku, to tak na wstępie.
Za pierwszym razem źle przeczytałem i tak już w mojej głowie zostało
Nie szkodzi, tak tylko napisałam aby uniknąć pomyłek w przyszłosci, bo może ktoś pojawi się tu o podobnym niku albo coś
A odnosząc się do pozostałej części wpisu, zwłaszcza tej w której piszesz do mnie, to wydaje mi się po tym co czytam, że przyjmujesz niewłaściwe założenie.
To co się dzieje u ciebie, w waszym małzeństwie poza ogólnie kryzysem, zdradą, amokiem, deficytami z obu stron i bałaganem do posprzątania faktycznie nie ma za dużo wspólnego z tym co się działo u nas.
Kompletnie inne uwarunkowania.
Zdecydowanie pisząc do ciebie nie piszę tylko na podstawie swojego kryzysu i nie odnoszę do swojej sytuacji małżeńskiej I swoich okoliczności. To byłoby nieco absurdalne.
Inna sprawa, że to co pisałem wynika z tego co nasze kryzysy łączy.
Być może masz rację, ze źle coś odbieram ale to dlatego, ze jestem zwolenniczką rozmów w 4 oczy i nie lubię konwersacji pisanych gdzie nie wyraża się emocji bo później wychodzą nieporozumienia. Jednak mam też wrażenie, że chciałbyś abym odbierała wszystko tak jak Ty to widzisz i chyba przez to, ze odczytuję inaczej mozemy dalej rozmawiać i wymieniać się doświadczeniami
Czyli, do czasu gdy nie ogarniesz porządnie siebie - cokolwiek się wydarzy w twoim małzeństwie (rozwód cywilny i stan obecny relacji, powrót, stwierdzenie nieważności),
nie będzie ci łatwo żyć pełnią życia.
Z tym absolutnie się zgodzę już dziś, bo ja już dziś nie żyję pełnią życia, nie żyje nią od kiedy mój mąż odszedł do kowalskiej. I nie będę nią nigdy żyła, będąc świadoma nierozerwalności sakramentu. Wbrew pozorom i możliwe, błędnemu odbiorowi mojej osoby, ja ciągle pamiętam co ślubowała, komu, przed kim i co się z tym wiąże. Dlatego dziwi mnie, jak łatwo mój mąż rozpoczął nowe życie bo ja po ponad roku, nie umiem ruszyć z miejsca.
Tak tylko z ludzkiego punktu widzenia - jeszcze nie zapadł rozwód cywilny, a już się z kimś spotykasz.
Ma to określone konsekwencje - ucieczka od siebie (bo do pracy nad sobą potrzebny spokój i sporo czasu) a osoba którą aktualnie poznajesz siłą rzeczy temu nie może sprzyjać, brak przeżycia żałoby (bo cokolwiek piszesz - te emocje o tym świadczące są nawet dla mnie bardzo czytelne. Poza tym, nawet cywilnie małżeństwo JESZCZE trwa).
Tu z kolei nie zgodzę sie bo nie uciekam od siebie. Bardzo długo byłam sama, bardzo długo pracowałam nad sobą zarówno na psychoterapii jak i duchowo by być w miejscu, w którym jestem. Żałobę przeżyłam a emocje są bo to nie był ktoś przypadkowy, z mężem spędziłam 1/3 życia, najpeirw jako nastolatkowie, później studia razem, narzeczeństwo, małżeństwo. Nie da się przejść obok tego beż jakichkolwiek emocji, trzeba by być potworem bez grama empatii.
Dorzucę na dokładkę, że dajesz swemu mężowi moralne usprawiedliwienie, bo robisz to samo co on. Z łóżkiem, bez łóżka, wolniej, szybciej, pierwsza, po mężu - wg mnie mała różnica. Bo odpowiadamy za swoje czyny, usprawiedliwianie swoich decyzji decyzjami innych to oszukiwanie siebie.
Zdrada to zdrada.
Jasne ale żadnego usprawiedliwienia nie daje i nie szukam. W pełni znam i ponoszę konsekwencję a to, ze nie ma rozwodu cywilnego to kwestia tylko czasu, bo to jest fikcja. Gdyby mąż przyjechał na rozprawę 2 tyg temu to byłoby po wszytskim i co wtedy było by ok? też nie, więc to według mnie nie ma znaczenia. Dla mnie rozwód cywilny to nie rozwód. Małżeństwem będziemy do końca życia jego lub mojego. Nie usprawiedliwiam swojego postępowania odejściem męża, tak wyszło, nie izoluję się, nie planowałam tego i wiem, ze mąż nie wróci. Zdrada to zdrada a mój mąż mówi, ze on mnie nie zdradził, bo zrobił to po złożeniu pozwu. Twierdzi, ze nie bylismy razem wiec nie zdradził. Więc to chyba jemu się należy poczytać to forum.
Zakładam, że w trakcie trwania małżeństwa, gdy było miedzy wami Ok, nie uznałabyś takiej relacji za właściwą i uczciwą wobec męża. Jeśli w istocie tak jest - masz odpowiedź. To, że on ma kowalską, nie oznacza, że moralnie, nawet tylko po ludzku to jest Ok. Po bożemu tym bardziej. To jak z przykazaniem nie kradnij.
No tak i tu należy wrócić do macierzy. Przypomnę, ze ja w taką relację weszłam będąc w małżeństwie, bo nie miałam męża w mężu co też nie było żadnym usprawiedliwieniem. Serio ja nie szukam usprawiedliwienia, to mój mąż się ciągle usprawiedliwia. Tak samo jak pisałam wcześniej kiedy powiedział, "gdybym wiedział, ze latanie nie służy ciąży, nie dopuścił bym Cię do samolotu", po czym dodał "a Ty, Ty wiedziałaś". - czy tu nie ma jego szukania sobie usprawiedliwienia, zeby on był kryształowy a wina spadła na mnie? Czarno na białym.
A przy okazji (wiem, nie znam go ).
Facet spotykający się z kobietą nad którą nawet wisi wizja niechybnego rozwodu, do najbardziej rozważnych na świecie nie należy.
Jasnym bowiem jest, że pakuje się w bałagan.
No to inaczej. A czy Ty, gdybyś był sam i poznałbyś kobietę, która od niemal 2 lat jest sama i czeka na papier z sądu bo mąż jej nie chce, gdybyś ją polubił i się w niej zauroczył, zakochał - czy można by o Tobie powiedzieć, ze jesteś nierozważny? Bo ulokowałeś uczucia w osobie, która przeszła lub przechodzi rozwód? Czy to definiuje Ciebie jako człowieka złego, niedojrzałego a tą kobietę dyskwalifikuje z wszelkiego życia towarzyskiego i pozbawia możliwości bycia szczęśliwą w związku? Ucina możliwość pozostania matką? Czy ta potoczna "wtopa na całe życie popełniona za młodu" - oznacza, ze już do konca życia ta kobieta ma być sama? Mimo, że pragnie ciepła, mimo, ze Ty ją kochasz?
oczywiście przykład mocno przekoloryzowany moją historią ale do rozważenia na poważnie, co Ty byś w takiej sytuacji zrobił, jak się czuł, co by to o Tobie świadczyło itp
Bo nie posprzatałaś jeszcze go, wbrew temu co piszesz twój mąż tym bardziej.
A co tu sprzątać? Od niemal 2 lat małżeństwa nie ma, nie ma bliskości, nie ma miłości, czułości, pożycia, rozmów, zrozumienia, szacunku, zaufania - nie ma małżeństwa fizycznie. W głowie już posprzątałam a w sercu męża mam nadal i mieć będę jeszcze długo.
Jasne - zauroczenie wyłącza myślenie.
Owszem, podpisuję się rękami i nogami, bo mi odjęło myślenie kiedy byłam w małżeństwie ale szybko mi się z powrotem włączyło co niestety w przypadku mojego męża nie miało miejsca w ogóle.
Byłem po obu stronach barykady, jako ten kowalski jasno z perspektywy czasu stwierdzam - myślałem wtedy życzeniowo i głównie o sobie. Z pewnością kompletnie niedojrzale.
I czytając inne historie mam pełne przekonanie, że to reguła, a nie wyjątek.
Zazdroszczę Ci, że jesteś dzis tu, w tym miejscu, z tym doświadczeniem i z takim statusem. Ja prawie rozwódka, licząca nadal na zwrot akcji ale nie układająca już scenariuszy pod siebie bo wiele razy się rozczarowałam. Zamiast mieć nadzieję, liczyć na happy end, biorę wszystko takie, jakie jest. A jest... jednoznacznie świadczące o tym, że za chwilę mój mąż zapomni o mnie całkowicie, zakładając rodzinę z kowalską.
Ruta pisze: ↑25 sty 2021, 22:53 Contesempre,
rozumiem cię i rozumiem poczucie buntu - że jak to ma wyglądać, mąż "układa sobie życie", a ty masz być sama? Wydaje się to w pierwszej chwili bardzo niesprawiedliwe. Ale tylko do momentu do którego nie zaczniemy patrzeć na tą sytuację przez pryzmat rzeczywistych wartości.
Gdzie widzisz ten mój bunt? Bo ja go ani nie przeżywam ani nie odczuwam ani raczej nie okazuję. Bo po jakimś czasie się z kimś spotykam to bunt? Nie. Patrząc przez pryzmat rzeczywistych wartości, oceniasz mnie niesprawiedliwie bo nie przyjmuję postawy identycznej do Twojej.
Nikt "nie układa sobie życia" wchodząc w zdradę i relację pozamałżeńską - tylko sobie bałagani to życie i zmniejsza swoje szanse na życie w radości tu na ziemi i na wieczne życie w radości z Bogiem.
A co z związkami niesakramentalnymi? Co z małżeństwami "z drugiej ręki", oni nie mają szans na życie w radości tu na ziemi i wieczne wieczne życie w radości z Bogiem? I mimo, ze będą dobrymi ludźmi, tylko bez sakramentu, wychowają dzieci najlepiej jak się da w wierze. Brak im będzie tylko ślubu kościelnego. Jezusek wygoni ich z raju? Strąci cpyczkiem do piekła i powie, nie wpuszczę Was? a nawet jeśli tak, to myślisz, że mój mąż się tym przejmuje? Ja nie potrzebuje umoralniania, pokazywania drogi, wiary, Boga paluchem. Ja tą droga idę ciągle, pamiętając o mężu.
To, że nie wchodzę w inną relację - mimo długiej już w sumie rozłąki z mężem - owszem wynika z chęci dochowania przysięgi małżeńskiej, wierności. Ja w głębi duszy jestem niepoprawną romantyczką, wierzę w miłość - wierzę też w ludzką zdolność do rozwijania w sobie zdolności do dojrzałej miłości - i wierzę nade wszystko w moc sakramentu. Nie w to, że na mocy wiary musimy do siebie wrócić, męczyć się ze sobą do końca życia i w zamian za męczeństwo możemy otrzymać nagrodę w niebie - ale wierzę, że możemy na mocy rozwoju, Miłości i współpracując z Bogiem - stworzyć dobrą, radosną, rozwijająca nas i satysfakcjonującą relację. Z całą piekną otoczką miłości malżeńskiej - z motylkami w brzuchu włącznie, radością z bliskości, z randek - ale też z naszej wzajemnej służby, ofiarności, dla Boga, siebie nawzajem, dzieci, rodziny.
Powiedz mi kochana, czy widzisz w moim wątku, w moich wpisach to co napisałaś wyżej? Bo ja nie. Nawet cienia ani zaczątku tego, by z Bogiem cokolwiek zmienić kiedy NIE MA MĘŻA I JEGO CHĘCI. Sama mogę tylko walić głową w mur i długo to robiłam, jedyne co z tego miałam, to ból i rozczarowanie. Siniak na czole zostanie, dobrze, ze grzywką mogę go zakryć.
Ale unikanie innych relacji wynika także z bardzo pragmatycznych przyczyn - o których wspomniał Pavel. Po tym jak moje małżeństwo się skomplikowało - jestem bardzo poraniona i niezdolna do zdrowej relacji. Pokrzywdzę więc tylko siebie i inną osobę. Z uwagi na to, że nadal jestem mężatką - osoba, która się ze mną zwiąże nie będzie dobrze rokować, skoro będzie mieć w sobie gotowośc do pakowania się w taki bałagan. Można mówić zakochanie silniejsze bywa - ale to mrzonki, jełsi ktoś nie panuje nad sobą i popędami na tyle, by iść za nimi w bałagan życiowy - tym bardziej nie jest osobą odpowiednią do tego, by wchodzić z nią w relację. Niedojrzali ludzie poranią i siebie i innych - a do tego nic bardziej zmiennego noż popędy. Dziś ja, jutro Kryśka z domu naprzeciwko.
Oczywiście można uznac, że nie chce się trwałej relacji - ale to już używanie kogoś - do podleczenia własnych zranień. Bo ta osoba może takiej relacji chcieć. Albo nie chcieć - no i wtedy dwoje ludzi używa się do zapychania własnych dziur emocjonalnych, popędów. Raczej nie jest to wizja dobrej i zdrowej relacji - tylko kłopotów i kolejnych zranień.
o tym nie będę się powtarzać, pisałam to już Pavlowi
Dlatego uważam, że wymóg wierności?, nawet w razie niewierności małżonka mnie chroni, a nie ogranicza. Co nie zmienia tego, że trzeba przepracować wewnętrznie i kwestie przymusowego celibatu i kwestie tęsknoty do relacji - bo do takich spraw jesteśmy powołane. Niemniej jednak jak słusznie raz na jakiś czas pada na Forum - Bóg nie stworzył na w parach, więc jestesmy zdolni także do życia pojedynczo.
To wymóg? A nie wybór? Kocham więc pozostaję wierny? Wolna wola jako prezent od Boga dany nam w dniu narodzin?
Contesempre,contesempre pisze: ↑26 sty 2021, 9:18 Odniosę się tylko do wybranych kwestii bo nie chce się powtarzać. Wiele kwestii już powiedziałam jak wyglądają z mojej strony, pisałam także o ważności małżeństwa ale to wymaga powrotu do wcześniejszych stron lektury.
Dlatego uważam, że wymóg wierności?, nawet w razie niewierności małżonka mnie chroni, a nie ogranicza. Co nie zmienia tego, że trzeba przepracować wewnętrznie i kwestie przymusowego celibatu i kwestie tęsknoty do relacji - bo do takich spraw jesteśmy powołane. Niemniej jednak jak słusznie raz na jakiś czas pada na Forum - Bóg nie stworzył na w parach, więc jestesmy zdolni także do życia pojedynczo.
Kolejna osoba, mówiąca, że pomimo rozwodu i braku męża w mężu, mam sie z nikim nie wiązać bo jak mężu łaskawie się zachce wrócić to żeby nie komplikować. Do prawdy?! Myślisz też, że brak jest szczerości w nowej nowej relacji co jest kompletną bzdurą. Piszesz o tej siostrze - a czy przeczytałeś co ja napisałam? że nadal meża kocham i nie zamykam mu drzwi do powrotu tylko to on musi o tym zadecydować? Bo ja już zrobiłam wiele i kolejny raz prosić nie będę. Wiele razy obiecywałam sobie, że to już ostatni raz i za każdym z tych ostatnich razów żałowałam bo było tylko gorzej.sajmon123 pisze: ↑26 sty 2021, 10:18 Contesempre
Ktoś mi ostatnio napisał, ktoś kto też jest w kryzysie, że rozmawiał z siostrą. Siostra jest już kilkanaście lat po rozwodzie. Oboje mają nowe rodziny. Siostra bogatego, przystojnego i bardzo dobrego męża, który o nią dba. Mieszkają w dużym domu, zwiedzają cały świat. W szczerej rozmowie powiedziała, że jest szczęśliwa, ale cały czas kocha byłego męża.
Jeśli ktoś ma kogoś kto przeżył rozwód, rozstanie już jakiś dłuższy czas temu, to warto szczerze porozmawiać. Ja jestem jak Ruta - niepoprawny romantyk. Naprawdę bardzo dużo osób, żałuje po czasie swojej decyzji. Niestety człowiek uczy się dopiero czegoś po fakcie, a dodatkowo ludzka duma nie pozwala się przyznać do błędu i próby naprawy. Czasem to jest niemożliwe, bo konsekwencje są duże jak np są nowe dzieci.
Gdzieś też czytałem, że właśnie rozwód taki cywilny sprawia, że dopiero wtedy zaczynamy umieć ze sobą rozmawiać, dogadujemy się. Nie ma już tego gniewu, żalu. Nie ma jakichś większych nadzieji i się odblokowujemy. Potrafimy docenić byłą cywilną żonę czy cywilnego byłego męża. Dlatego ludzie na nowo się schodzą. Warto mieć to na uwadze, że nigdy nie jest za późno, ale gdy wejdziemy w nową relację to automatycznie komplikujemy sytuację.
Co do zasady się zgadzam, jednak z dwiema uwagami.sajmon123 pisze: ↑26 sty 2021, 10:18 Contesempre
Ktoś mi ostatnio napisał, ktoś kto też jest w kryzysie, że rozmawiał z siostrą. Siostra jest już kilkanaście lat po rozwodzie. Oboje mają nowe rodziny. Siostra bogatego, przystojnego i bardzo dobrego męża, który o nią dba. Mieszkają w dużym domu, zwiedzają cały świat. W szczerej rozmowie powiedziała, że jest szczęśliwa, ale cały czas kocha byłego męża.
Jeśli ktoś ma kogoś kto przeżył rozwód, rozstanie już jakiś dłuższy czas temu, to warto szczerze porozmawiać. Ja jestem jak Ruta - niepoprawny romantyk. Naprawdę bardzo dużo osób, żałuje po czasie swojej decyzji. Niestety człowiek uczy się dopiero czegoś po fakcie, a dodatkowo ludzka duma nie pozwala się przyznać do błędu i próby naprawy. Czasem to jest niemożliwe, bo konsekwencje są duże jak np są nowe dzieci.
Gdzieś też czytałem, że właśnie rozwód taki cywilny sprawia, że dopiero wtedy zaczynamy umieć ze sobą rozmawiać, dogadujemy się. Nie ma już tego gniewu, żalu. Nie ma jakichś większych nadzieji i się odblokowujemy. Potrafimy docenić byłą cywilną żonę czy cywilnego byłego męża. Dlatego ludzie na nowo się schodzą. Warto mieć to na uwadze, że nigdy nie jest za późno, ale gdy wejdziemy w nową relację to automatycznie komplikujemy sytuację.
Contesempre, czy Ty naprawdę uważasz, że to Twoje wejście w nową relację to jest Boży plan ?contesempre pisze: ↑26 sty 2021, 14:21 Będzie co będzie, ja już sie nie sprzeciwiam niczemu, biorę wszystko jak dostaję, nie oczekuję wymiany ne lepsze, nie zwracam bo coś mi się nie podoba. Widocznie Bóg ma dla mnie inny plan niż ja miałam, skoro prowadzi sprawę tak jak prowadzi. Uwierz wolałabym być w relacji małżeńskiej nadal niż przechodzić rozwód i rozpoczynać nową relację. Ale takie jest życie, mam się temu sprzeciwiać?
Komunikacja to nie jest prosta sprawa, faktycznie w 4 oczy jest łatwiej. OdrobinęByć może masz rację, ze źle coś odbieram ale to dlatego, ze jestem zwolenniczką rozmów w 4 oczy i nie lubię konwersacji pisanych gdzie nie wyraża się emocji bo później wychodzą nieporozumienia. Jednak mam też wrażenie, że chciałbyś abym odbierała wszystko tak jak Ty to widzisz i chyba przez to, ze odczytuję inaczej mozemy dalej rozmawiać i wymieniać się doświadczeniami
Są w Sycharze osoby, poznałem takowe, które mimo życia bez współmałżonka, pomimo rożnych trudności - żyją zupełnie inaczej. Są radosne, szczęśliwe, uśmiechnięte.Z tym absolutnie się zgodzę już dziś, bo ja już dziś nie żyję pełnią życia, nie żyje nią od kiedy mój mąż odszedł do kowalskiej. I nie będę nią nigdy żyła, będąc świadoma nierozerwalności sakramentu. Wbrew pozorom i możliwe, błędnemu odbiorowi mojej osoby, ja ciągle pamiętam co ślubowała, komu, przed kim i co się z tym wiąże. Dlatego dziwi mnie, jak łatwo mój mąż rozpoczął nowe życie bo ja po ponad roku, nie umiem ruszyć z miejsca.
Mam wrażenie, że przemawia przez ciebie strach, z pewnością gorycz. Nie tak to miało wyglądać. Pamiętam te uczucia.
No to inaczej. A czy Ty, gdybyś był sam i poznałbyś kobietę, która od niemal 2 lat jest sama i czeka na papier z sądu bo mąż jej nie chce, gdybyś ją polubił i się w niej zauroczył, zakochał - czy można by o Tobie powiedzieć, ze jesteś nierozważny? Bo ulokowałeś uczucia w osobie, która przeszła lub przechodzi rozwód? Czy to definiuje Ciebie jako człowieka złego, niedojrzałego a tą kobietę dyskwalifikuje z wszelkiego życia towarzyskiego i pozbawia możliwości bycia szczęśliwą w związku? Ucina możliwość pozostania matką? Czy ta potoczna "wtopa na całe życie popełniona za młodu" - oznacza, ze już do konca życia ta kobieta ma być sama? Mimo, że pragnie ciepła, mimo, ze Ty ją kochasz?
oczywiście przykład mocno przekoloryzowany moją historią ale do rozważenia na poważnie, co Ty byś w takiej sytuacji zrobił, jak się czuł, co by to o Tobie świadczyło itp
Wspomniałem powyżej co sprzątać.A co tu sprzątać? Od niemal 2 lat małżeństwa nie ma, nie ma bliskości, nie ma miłości, czułości, pożycia, rozmów, zrozumienia, szacunku, zaufania - nie ma małżeństwa fizycznie. W głowie już posprzątałam a w sercu męża mam nadal i mieć będę jeszcze długo.
Nie wiesz jak będzie, wiesz jak jest teraz, oczywiście widzisz też jakieś rokowania.
Zazdroszczę Ci, że jesteś dzis tu, w tym miejscu, z tym doświadczeniem i z takim statusem. Ja prawie rozwódka, licząca nadal na zwrot akcji ale nie układająca już scenariuszy pod siebie bo wiele razy się rozczarowałam. Zamiast mieć nadzieję, liczyć na happy end, biorę wszystko takie, jakie jest. A jest... jednoznacznie świadczące o tym, że za chwilę mój mąż zapomni o mnie całkowicie, zakładając rodzinę z kowalską.
Ruta, dziękuję za cytowanie katechizmu ale napracowałaś się bez potrzeby. Nie czytasz tego co pisze, bo gdybyś czytała, wiedziałabyś, ze nauki kościoła znam.Ruta pisze: ↑26 sty 2021, 15:56
Z Katechizmu Kościoła Katolickiego (jeśli ktoś nie ma w domu egzemplarza - warto się zaopatrzeć, Katechizm bardzo pomaga w pogłębianiu rozumienia wiary, podejmowaniu decyzji zgodnych z nauczaniem, z wiarą - i przede wszystkim w dochodzeniu do wewnętrznej zgody, a nie ślepego podporządkowania się niezrozumiałym nakazom, bo to jest przemoc wobec siebie samego).
Katechizm on line znajdziecie także pod linkiem http://www.katechizm.opoka.org.pl
Odnosząc się do tego co jest Boże w sytuacji porzucenia przez małżonka - odpowiedź jest dość jasna - trwanie nadal w wierności, nie wchodzenie w żadne inne relacje, pozostawanie w wewnętrznej gotowości do pojednania w sytuacji, gdy postawa małżonka się zmieni na tyle, że umożliwi powrót do wspólnego życia. W zasadzie nie ma tu żadnej zmiany w stosunku do tego, do czego zobowiązujemy się w dniu składania przysięgi małżeńskiej. Dlatego dobrze ta postawę określa sformułowanie "trwanie w wierności".
W praktyce do trwania w wierności małżeńskiej potrzebna jest Łaska. W sytuacji kryzysu Łaska jest ważniejsza niż cokolwiek innego. Nie ma szans by zmierzyć się z takim wyzwaniem po ludzku. A już taka osoba jak ja - w życiu nie dałaby rady. To, że trwam w wierności trzeci rok od porzucenia mnie i rodziny męża i piąty, czy nawet już chyba szósty od wejścia mojego męża w bardzo głęboki kryzys i co za tym idzie od wpadnięcia nas obojga w kryzys - i że w tym kryzysie nie idę na dno, tylko wzrastam - to kwestia tylko i wyłącznie Łaski. Dlatego tak ważna jest modlitwa, rozwijanie relacji z Bogiem. I ta Łaska może nie zapewnia tego po ludzku rozumianego szczęścia, które potencjalnie może zapewnić wejście w inną relację (choć ze szczerych relacji rozwodników w drugich związkach wynika, że to jednak częściej ułuda, niż rzeczywistość). Ale zapewnia szczęście. Nawet gdy jest trudno.