Mr.x pisze: ↑23 wrz 2020, 20:49
Paprotka pisze: ↑23 wrz 2020, 19:47
Co daje szarpanina rozwodowa ? Kiedy się nad tym myślałam. Poprosiłam tez o statystyki a także opinie samych małżonków. Dla mnie rozwód cywilny nie ma znaczenia wiec nie rozumiem po co się szarpać. Jeśli ludzie maja być ze sobą to będą. Szarpanina powoduje raczej zniechęcenie i agresje niż zrozumienie.
Tu akurat trochę się z Tobą zgodzę. Też tak uważam, że jak ludzie mają i przede wszystkim CHCĄ być razem to po prostu są. Nie patrzą na, że tak to brzydko nazwę ale jak to się mówi ''papierek'', bo przecież większość spraw w sądzie biskupim dotyczy tego, że ktoś ma już kogoś i chce sobie ''poukładać'' życie religijne.
Też musiałam przemyśleć co da mi szarpanina rozwodowa. I wymyśliłam - nic mi nie da. Dlatego się nie szarpię. Otrzymałam pozew rozwodowy. Wyraziłam swoje stanowisko, nie chcę rozwodu, więc się na niego nie zgadzam. Już. Przed sądem ani nie oczerniam męża, ani nie wybielam siebie. Zapytana mówię prawdę. Jestem zadowolona, bo jestem w zgodzie ze sobą. Nie muszę kłamać. Nie muszę walczyć. A że mojemu męzowi nie podoba się moja postawa? Mi jego też się nie podoba, ale nie zmuszam go z tego powodu do zmiany postawy wycofania pozwu o rozwód - więc staram się nie pozwalać męzowi, na to, by on z kolei naciskał na mnie o zgodę (z coraz lepszym skutkiem).
Musiałam także oczywiście przemyśleć, czy czasem nie będzie łatwiej, jak już się po prostu zgodzę. No i wyszło mi, że nie. Ani nie spowoduje to zmiany postawy męza wobec mnie, ani nie zatrzymam jego przemocy i destrukcji. Rozwód to nie traktakt pokojowy. To zwyczajnie tak nie działa.
Pisze się mi teraz o tym łatwo - ale zanim do takich wniosków doszłam, przeszłam niezłe wewnętrzne boje. Sama ze sobą, z własnymi lękami, przekonaniami, chęcią oszczędzenia sobie kłopotów.
Co do chcenia - ludzie są zmienni, ich emocje są zmienne. Niektórym ludziom po jakimś czasie zachciewa się z powrotem życia z porzuconą żoną czy męzem, innym nie. Nie wierzę, że to napiszę - ale ma to trochę wtórne znacznie. Na pierwszym planie jest po prostu przyzwoitość, dotrzymanie słowa. Jest też nauka Kościoła o tym czym jest rozwód, jakie ma skutki nie tylko dla małżonków, ale dla otoczenia, innych małżonków, wspólnoty Kościoła. Warto się z nią zapoznać. Zresztą czujemy to intuicyjnie. Wiemy, że rozwód nie jest dobrym rozwiązaniem. Nie widzę więc powodu, by godzić się na coś, co uważam za z gruntu złe i aby postępować wbrew sobie. Czy ja chcę być w moim małżeństwie - chcę. No to jestem. Czy przestałam być żoną, od tego, że mój mąż przestał wypełniac przysięgę małżeńską? Nie. Mój mąz także pozostaje mężem, tylko po prostu takim, który nie wypełnia przysięgi. To bardzo mi pomogło, gdy zrozumiałam tak w sobie, sercem, że niezaleznie od wszystkiego pozostajemy małżeństwem.
Jak ktoś "ma juz kogoś" i idzie do sądu biskupiego, by sobie "układać życie religijne" - to należy o tym w sądzie powiedzieć. Instytucja stwierdzenia nieważności małżeństwa temu nie służy. Sąd biskupi nie ocenia stanu małżeństwa na teraz, ocenia ważność sakramentu - w chwili jego zawarcia. Jest jeszcze II instancja - jeśli mamy w sercu przekonanie, że małzeństwo jest zawarte ważnie, że coś w procesie zostało przeoczone, niedopatrzone - mamy prawo z niej korzystać.