rose pisze: ↑02 maja 2020, 20:39
Nirwanno jeśli chodzi o Twoje pytanie, to moim korzeniem niewątpliwie jest to porzucenia które odczuwam nieustannie od początku lutego kiedy maz mnie zostawił. Jego słowa które wypowiedział do mnie, przede wszystkim to jak łatwo zrezygnował z nas.
Czyli mówisz o fakcie porzucenia Ciebie i wynikającym z tego Twoim poczuciu odrzucenia i zapewne poczuciu bycia gorszą, niepełnowartościową, mało ważną, jak rozumiem?
Cóż, sądzę, że ten "korzeń" warto urealnić.
Niegdyś lud w Ziemi Świętej był dokładnie taki sam jak my, ta sama duchowa kondycja, moralna, fizyczna - różna u różnych. Statystycznie - szału nie ma. Dostali od Galilei do Judei mnóstwo znaków i cudów, wielu z nich dostało spełnienie swoich potrzeb, swoich marzeń, doświadczyli choć przez chwilę nieba na ziemi. Czy coś to dało, gdy przyszła chwila próby, pokusy? No właśnie. U ogromnej większości - nie. Uciekli w lęku, poszli do swoich spraw, zareagowali agresją "ukrzyżuj".
Nikt z nas nie jest Jezusem, Bogiem-Człowiekiem, wartością nad którą nie ma większej. A jednak On też został porzucony, opuszczony, znienawidzony, zabity. Mimo tego, co dał i Kim był. Taka jest kondycja ludzka, skażona grzechem pierworodnym.
Warto więc przyjąć, że mój współmałżonek to człowiek też grzeszny i też słaby, tak samo jak ja. Zawalił w tej kwestii, ja zawalam lub zawalę w innej. On nie dźwignął pokusy, ja tego nie zrobię w innej sprawie. W tej słabości mamy się wzajemnie podnosić i kochać - mocą Chrystusa, bo po ludzku to jakoś nie bardzo wychodzi. Warto w ten sposób przekierowywać myśli, w ramach codziennej pracy nad sobą.
I na koniec - warto się przyjrzeć, czy w tych powracających myślach o porzuceniu, nie wybrzmiewa bardzo starannie ukryta pycha, pod hasłem "jak on mógł MNIE!!! porzucić!" MNIE czyli egoistyczną miłość własną bardzo lubi pompować zły. Mnóstwo małżeństw udało mu się rozbić dzięki pompowaniu MNIE.
"Bóg sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę. Bądźcie więc poddani Bogu, przeciwstawiajcie się natomiast diabłu, a ucieknie od was" (Jk 4, 7-8)