To ja zdradziłam i ciężko mi z tym żyć...
: 21 sie 2020, 13:18
Witajcie,
Jestem na tym forum już kilka miesięcy, ale nie miałam śmiałości napisać, ponieważ jest tu tylu skrzywdzonych ludzi, a ja jestem sama krzywdzicielką.
Zdradziłam męża 2 lata temu. W okropny sposób. Podwójna zdrada, nie chwilowy wyskok. Wyszło na jaw zupełnie przez przypadek, gdyby nie wyszło, nie wiem co bym dalej robiła i na jakiego dna sięgnęła. Choć i tak go sięgnęłam. Fakt, że nie byliśmy szczęśliwym małżeństwem, od dawna popełnialiśmy oboje mnóstwo błędów, nie byliśmy gotowi na małżeństwo, ja nie byłam dojrzała emocjonalnie i gotowa na takie zobowiązanie (chodziłam wcześniej do psychologów, spotkania DDA itp). Mój mąż również nadużywa alkoholu, który bardzo utrudnia mu życie. Ale problem w tym, że ja nigdy nic dobrego z tym nie zrobiłam. Nie poprosiłam Boga o pomoc, nie modliłam się wytrwale, nie zawalczyłam, nie próbowałam pomóc w nałogu tylko oskarżałam go i użalałam się nad sobą jaka to ja nieszczęśliwa z nim jestem. Gdybym tylko trafiła na stronę Sychar kilka lat wcześniej..
To wydarzenie bardzo zmieniło mój sposób patrzenia na życie, i ogromnie mnie zmieniło. Najpierw przez prawie rok chodziłam zablokowana, nie radziłam sobie z tym wszystkim, że to wyszło, że taki wstyd, że taka krzywda. Ale nie miałam odwagi stawić temu czoła. Psycholog, psychiatra, jakieś leki. Ale to na nic. Tylko Bóg mógł mi pomóc przejżeć na oczy. I naprawdę pomógł, niewyobrażalnie. To nie tak, że nagle zaczęłam wierzyć w Boga.. w młodości często sama chodziłam do kościoła, modliłam się, szukałam jakiejś siły od Boga, przed ślubem przeszłam najszczerszą spowiedź w życiu. A potem powoli się oddalałam od Boga aż odrzuciłam całkiem. Jak zaczęłam zdarzać, to dosłownie przed Bogiem się chowałam. jakby go miało nie być.. tak było mi łatwiej.
Teraz, od lutego Bóg jest u mnie na pierwszym miejscu i dzięki modlitwie, wierze, stawiłam czoła temu grzechowi. Przeprosiłam wszystkich, których skrzywdziła, męża, rodziców, teściów, rodzinę całą. Czytam wiele wspaniałych książek, poradników (np księdza Marka Drzeieckiego), które bardzo mi pomgły. Żyję można powiedzieć inaczej. Spowiadam się często. Dostałam rozgrzeszenie czego na początku nie mogłam zaakceptować, zę jak to, jak ja mam iść do komuni z takim grzechem? Ale przełamałam się i chodzę regularnie.
Za dużo aby to wszystko tutaj opisać..
Wiem, że jestem innym człowiekiem. I im wiekszą mam świadomość, im bardziej pragnę dążyć swoim życiem, postępowaniem do świętości, czynienia dobra, tym zaczyna być gorzej. Trudniej mi znieść ten ciężar grzechu. Jak to napisał ksiądz Marek w książce - Droga Zwycięzców - tylko dobra teraźniejszość, pomoże pogodzić się z bolesną przeszłością, z wybaczeniem sobie tej przeszłości. Staram się tak żyć, ale ten grzech przerasta i przeraża. Wiem, że Bóg mi wybaczył, naprawdę to wiem. Ale mój mąż...
Mój mąż całym sercem mnie nie nawidzi, wiadomo pije teraz bez wyrzutów, bo jest skrzywdzony. jest tragicznie. Ciągle mi powtarza, że mam się cieszyć, że nie wyrzucił mnie z domu. Nie radzi sobie z tym w ogóle. Nie wyrzucił mnie dla dobra dzieci (mamy 2kę).
Ma zrujnowaną psychikę przeze mnie (zna największe szczegóły zdrady, wszystkie konwersacje okropne, wyuzdane, dokładnie przeczytał, ma na piśmie i wraca do tego co chwilę, zna je już na pamięć, tym żyje). Błagałam go, żeby zainteresował się Sycharem, pozwolił sobie pomóc, zwrócił się do Boga, ale on nie chce. Tkwi w tej rozpaczy i nienawiści, a ja nie wiem co robić.
Czasem bywały przebłyski, że próbował jakoś ze mną funkcjonować,zaspokoić się też fizycznie. Ja nie zawsze chciałam, bo mam teraz taką blokadę (pewnie to śmieszne po tym co zrobiłam), że nie chce już tego robić bez uczuć, bez czułości. Ale zdarzyła się taka sytuacja pod koniec maja. Miałam w głowie słowa - "opuścił człowiek ojca i matkę i złączył ze swoją żoną i stali się jednym ciałem, i tak teraz są jedno ciało.." i czułam ogromną potrzebę bliskości. I doszło wtedy do zbliżenia, które bardzo przeżywałam emocjonalnie. I co się wtedy stało? Dzisiaj jakimś cudem jestem w ciąży... Jak nie wierzyć, że to prawdziwy, dar i cud od Boga, który bardzo by chciał żebyśmy się dogadali, ratowali małżeństwo? Na początku przerażenie ogromne, nawet rozpaczałam, a teraz przyjmuję to z pokorą. Boję sie okropnie, ponieważ obie ciąże, w których byłam były ciężkie. Mąż mnie odrzucał w tym stanie, brzydził się mnie, nie interesował się mną, nie dawał opieki, wsparcia. I co jest teraz? jeszcze gorzej. Modlę się jeszcze gorliwiej, staram się nie tracić wiary i nadzieji, ale jest coraz gorzej.
Chciałabym, modlę się o to, żeby mąż był wstanie odpuścić mi to co mu zrobiłam, aby spojżał na mnie łaskawie, uwierzył, że tak w życiu zbłądziłam, spadłam na takie dno i teraz naprawdę szczerzę, chce się odbić. Że naprawdę pragnę, abyśmy zaczeli nowe życie zupełnie od 0, polubili się, sznowali, stworzyli rodzinę, której nigdy nie było. Ale on jest tak zraniony i tak sobie nie radzi z tym ciężarem, że nie potrafi. Po alkoholu wiadomo bardzo przykre rzeczy mi mówi, wylewa wszystko. Ogólnie traktuje jak intruza będącego na jego łasce. Miałam nadzieje, że ciąża troszkę odmieni jego postępowanie, ale on nawet powiedział że tą ciążą chciałam go usidlić. jest źle, bardzo. On nie wierzy, że taka mogłam święta się nagle zrobić, a takie paskudne rzeczy robiłam w przeszłośći. Nie wierzy w to.
Wiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć i modlić się wytrwale i to robię, ale ostanio jest coraz gorzej a ja za dużo płaczę, a nie chcę tego, dziecko przecież odczuwa. Obiecałam sobie, że bedę naprawdę dobrą mamą, dla moich dzieci dwóch i zrobię wszystko, aby to 3cie nie odczuwało negatywnych emocji. A nie udaje mi się to. Zaczynam rozpaczać nad tym, jak mąż mnie traktuje, ale jak ma traktować po czymś takim..
Nie wiem co jeszcze powinnam zrobić. CZytam codziennie ewangelię i rozważania ze "Słowo Boże na dzis". Też mi to pomaga codziennie rano podnieść się.
Nie wiem, czy komuś z Was będzie chcialo się to czytać i odpowiadać, ale chciałam to wszystko wyrzucić.
Przecież większość ludzi obecnych na tym forum, to skrzywdzeni, opuszczeni, zdradzeni. Jak pomyślę o tych zdadzonych żonach.. Przepraszam Was, że jestem jedną z tych, które zrobiy takie okrutne rzeczy.
Nie szukam tu pocieszenia, szukam ciągle Boga i mocy od niego, aby mieć siłę i odwagę żyć z tym ciężarem i nie chować się jak tchórz i nie usprawiedliwiać. Ostatnio czuję, że nie dostałam wystarczającej kary za to wszystko. Czuję ciągle, że znów muszę isc do spowiedzi, taka brudna i wstrętna się czuję..
Tulę wszystkich zdradzonych na tym forum, ja nawet nie jestem wstanie poczuć tego bólu, co Wy..
Jestem na tym forum już kilka miesięcy, ale nie miałam śmiałości napisać, ponieważ jest tu tylu skrzywdzonych ludzi, a ja jestem sama krzywdzicielką.
Zdradziłam męża 2 lata temu. W okropny sposób. Podwójna zdrada, nie chwilowy wyskok. Wyszło na jaw zupełnie przez przypadek, gdyby nie wyszło, nie wiem co bym dalej robiła i na jakiego dna sięgnęła. Choć i tak go sięgnęłam. Fakt, że nie byliśmy szczęśliwym małżeństwem, od dawna popełnialiśmy oboje mnóstwo błędów, nie byliśmy gotowi na małżeństwo, ja nie byłam dojrzała emocjonalnie i gotowa na takie zobowiązanie (chodziłam wcześniej do psychologów, spotkania DDA itp). Mój mąż również nadużywa alkoholu, który bardzo utrudnia mu życie. Ale problem w tym, że ja nigdy nic dobrego z tym nie zrobiłam. Nie poprosiłam Boga o pomoc, nie modliłam się wytrwale, nie zawalczyłam, nie próbowałam pomóc w nałogu tylko oskarżałam go i użalałam się nad sobą jaka to ja nieszczęśliwa z nim jestem. Gdybym tylko trafiła na stronę Sychar kilka lat wcześniej..
To wydarzenie bardzo zmieniło mój sposób patrzenia na życie, i ogromnie mnie zmieniło. Najpierw przez prawie rok chodziłam zablokowana, nie radziłam sobie z tym wszystkim, że to wyszło, że taki wstyd, że taka krzywda. Ale nie miałam odwagi stawić temu czoła. Psycholog, psychiatra, jakieś leki. Ale to na nic. Tylko Bóg mógł mi pomóc przejżeć na oczy. I naprawdę pomógł, niewyobrażalnie. To nie tak, że nagle zaczęłam wierzyć w Boga.. w młodości często sama chodziłam do kościoła, modliłam się, szukałam jakiejś siły od Boga, przed ślubem przeszłam najszczerszą spowiedź w życiu. A potem powoli się oddalałam od Boga aż odrzuciłam całkiem. Jak zaczęłam zdarzać, to dosłownie przed Bogiem się chowałam. jakby go miało nie być.. tak było mi łatwiej.
Teraz, od lutego Bóg jest u mnie na pierwszym miejscu i dzięki modlitwie, wierze, stawiłam czoła temu grzechowi. Przeprosiłam wszystkich, których skrzywdziła, męża, rodziców, teściów, rodzinę całą. Czytam wiele wspaniałych książek, poradników (np księdza Marka Drzeieckiego), które bardzo mi pomgły. Żyję można powiedzieć inaczej. Spowiadam się często. Dostałam rozgrzeszenie czego na początku nie mogłam zaakceptować, zę jak to, jak ja mam iść do komuni z takim grzechem? Ale przełamałam się i chodzę regularnie.
Za dużo aby to wszystko tutaj opisać..
Wiem, że jestem innym człowiekiem. I im wiekszą mam świadomość, im bardziej pragnę dążyć swoim życiem, postępowaniem do świętości, czynienia dobra, tym zaczyna być gorzej. Trudniej mi znieść ten ciężar grzechu. Jak to napisał ksiądz Marek w książce - Droga Zwycięzców - tylko dobra teraźniejszość, pomoże pogodzić się z bolesną przeszłością, z wybaczeniem sobie tej przeszłości. Staram się tak żyć, ale ten grzech przerasta i przeraża. Wiem, że Bóg mi wybaczył, naprawdę to wiem. Ale mój mąż...
Mój mąż całym sercem mnie nie nawidzi, wiadomo pije teraz bez wyrzutów, bo jest skrzywdzony. jest tragicznie. Ciągle mi powtarza, że mam się cieszyć, że nie wyrzucił mnie z domu. Nie radzi sobie z tym w ogóle. Nie wyrzucił mnie dla dobra dzieci (mamy 2kę).
Ma zrujnowaną psychikę przeze mnie (zna największe szczegóły zdrady, wszystkie konwersacje okropne, wyuzdane, dokładnie przeczytał, ma na piśmie i wraca do tego co chwilę, zna je już na pamięć, tym żyje). Błagałam go, żeby zainteresował się Sycharem, pozwolił sobie pomóc, zwrócił się do Boga, ale on nie chce. Tkwi w tej rozpaczy i nienawiści, a ja nie wiem co robić.
Czasem bywały przebłyski, że próbował jakoś ze mną funkcjonować,zaspokoić się też fizycznie. Ja nie zawsze chciałam, bo mam teraz taką blokadę (pewnie to śmieszne po tym co zrobiłam), że nie chce już tego robić bez uczuć, bez czułości. Ale zdarzyła się taka sytuacja pod koniec maja. Miałam w głowie słowa - "opuścił człowiek ojca i matkę i złączył ze swoją żoną i stali się jednym ciałem, i tak teraz są jedno ciało.." i czułam ogromną potrzebę bliskości. I doszło wtedy do zbliżenia, które bardzo przeżywałam emocjonalnie. I co się wtedy stało? Dzisiaj jakimś cudem jestem w ciąży... Jak nie wierzyć, że to prawdziwy, dar i cud od Boga, który bardzo by chciał żebyśmy się dogadali, ratowali małżeństwo? Na początku przerażenie ogromne, nawet rozpaczałam, a teraz przyjmuję to z pokorą. Boję sie okropnie, ponieważ obie ciąże, w których byłam były ciężkie. Mąż mnie odrzucał w tym stanie, brzydził się mnie, nie interesował się mną, nie dawał opieki, wsparcia. I co jest teraz? jeszcze gorzej. Modlę się jeszcze gorliwiej, staram się nie tracić wiary i nadzieji, ale jest coraz gorzej.
Chciałabym, modlę się o to, żeby mąż był wstanie odpuścić mi to co mu zrobiłam, aby spojżał na mnie łaskawie, uwierzył, że tak w życiu zbłądziłam, spadłam na takie dno i teraz naprawdę szczerzę, chce się odbić. Że naprawdę pragnę, abyśmy zaczeli nowe życie zupełnie od 0, polubili się, sznowali, stworzyli rodzinę, której nigdy nie było. Ale on jest tak zraniony i tak sobie nie radzi z tym ciężarem, że nie potrafi. Po alkoholu wiadomo bardzo przykre rzeczy mi mówi, wylewa wszystko. Ogólnie traktuje jak intruza będącego na jego łasce. Miałam nadzieje, że ciąża troszkę odmieni jego postępowanie, ale on nawet powiedział że tą ciążą chciałam go usidlić. jest źle, bardzo. On nie wierzy, że taka mogłam święta się nagle zrobić, a takie paskudne rzeczy robiłam w przeszłośći. Nie wierzy w to.
Wiem, że nie pozostaje mi nic innego, jak wierzyć i modlić się wytrwale i to robię, ale ostanio jest coraz gorzej a ja za dużo płaczę, a nie chcę tego, dziecko przecież odczuwa. Obiecałam sobie, że bedę naprawdę dobrą mamą, dla moich dzieci dwóch i zrobię wszystko, aby to 3cie nie odczuwało negatywnych emocji. A nie udaje mi się to. Zaczynam rozpaczać nad tym, jak mąż mnie traktuje, ale jak ma traktować po czymś takim..
Nie wiem co jeszcze powinnam zrobić. CZytam codziennie ewangelię i rozważania ze "Słowo Boże na dzis". Też mi to pomaga codziennie rano podnieść się.
Nie wiem, czy komuś z Was będzie chcialo się to czytać i odpowiadać, ale chciałam to wszystko wyrzucić.
Przecież większość ludzi obecnych na tym forum, to skrzywdzeni, opuszczeni, zdradzeni. Jak pomyślę o tych zdadzonych żonach.. Przepraszam Was, że jestem jedną z tych, które zrobiy takie okrutne rzeczy.
Nie szukam tu pocieszenia, szukam ciągle Boga i mocy od niego, aby mieć siłę i odwagę żyć z tym ciężarem i nie chować się jak tchórz i nie usprawiedliwiać. Ostatnio czuję, że nie dostałam wystarczającej kary za to wszystko. Czuję ciągle, że znów muszę isc do spowiedzi, taka brudna i wstrętna się czuję..
Tulę wszystkich zdradzonych na tym forum, ja nawet nie jestem wstanie poczuć tego bólu, co Wy..