Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono.Kość123 pisze: ↑09 lip 2021, 14:38Mam takie same odczucia.Mój mąż gardził zdradzaczami ,jak kiedyś kolega się rozwodził to jeszcze mu podpowiadał jak powinien niewierną żonę zgnoić,jak jej dopiec. A jak sam zdradzał to już było Ok. Bo mu się należało ,bo był nieszczęśliwy,bo cierpiał ..krzygo5 pisze: ↑09 lip 2021, 13:17 Oczywiscie nie jestem bez winy nawet moze po czesci sam popchnalem zone w tamtym kierunku gdy sam bedac zaniedbywany, ignorowany, spychany na boczny tor, nie wazny przez dluzszy czas zaczalem byc oziebly w stosunku do zony. Tylko ze ja nie szukalem sobie zastepczyni zony gdy tak bylem traktowany a tu bardzo szybko wyszlo prawdziwe oblicze zony. Oczywiscie biore to na klate tylko w glowie mi sie nie miesci jak mozna bylo tak postapic. Kosmos mam wrazenie ze slub wzialem zaraz po " randce w ciemno " a nie po 4 latach zwiazku. Straszne
Ja tez nie raz mogłabym męża zdradzić ,nawiązać romans ,bo tez byłam w tym samym” beznadziejnym układzie”,ale tego nie zrobiłam .Czemu? Bo mam inne wartości ,bo by mnie sumienie zjadło ,bo bym czuła ,że zawiodłam rodziców ,dzieci,i siebie. Nawet z psychologiem rozmawiałam na ten temat ,że tez bym chciała czuc się szczęśliwa,biegać na randki ,patrzeć na nową „miłosc”,snuć plany jak to z nowym onym mogłoby być..Ale mam inny charakter ,wiem co jest dla mnie ważne ,wiem co jest dobre,a co złe,i wartości są stałe .Mąż myślał inaczej -trudno. Ja mogę codziennie spokojnie patrzeć na siebie w lustro-nie zrobiłam nikomu świństwa, nie zrujnowałam komuś życia.
Moja żona również gardziła zdradzającymi, ze względu na ojca.
Nienawidziła go za to.
A jakoś powieliła, nie jest to specjalnie wyjątkowy przypadek.
Dzieci wychowywane w rodzinach dysfunkcyjnych nierzadko powielają wzorce sobie z nich znane, nawet wtedy, gdy jakieś zachowania były dla nich czymś najgorszym.
Przykłady? Alkohol, przemoc, zdrady...
Ba, dotyczy to i mnie. Np. przejąłem po tacie coś czego najbardziej w nim nie znosiłem: przemocowy sposób komunikacji, racjoholizm, takie nieco psychiczne męczenie rozmową bez dawania wolności do tego czy ktoś chce mnie słuchać. Bogu dzięki, że mi to zabrał
Krzygo5, piszesz, że przed ślubem znałeś żonę cztery lata.
Dokładnie jak ja.
Nie wiem jak było u ciebie, ale ja w swoim „rachunku sumienia” okresu przedmałżeńskiego odkryłem, że strasznie ten okres olałem.
Było mi fajnie i przyjemnie. To i jakoś poszło dalej.
Czy starałem się poznać żonę? Nie bardzo. Żyłem swoim wyobrażeniem o niej.
Czy nabyłem wiedzę o tym jak powinno wyglądać małżeństwo (bo te moich rodziców było antyprzykładem)? Po co, przecież byłem mądrzejszy.
Czy żona swoim zachowaniem nie dawała (jak i ja) świadectwa swojej niedojrzałości i bałaganu wewnętrznego oraz czekających nas kłopotów przed ślubem?
Dawała, tak jak i ja dawałem. Po prostu byłem na to ślepy lub to bagatelizowałem.
Gdybym wysłuchał i wziął do siebie, przełożył na praktykę jakieś dobre(!!!) nauki przedmałżeńskie, nie zostałbym pewnie mężem mojej żony, a gdybym został, większość kłopotów by nie zaistniała.
Czyli moją odpowiedzialnością jest wybór takiej a nie innej żony. Wybranej dlatego, że sam byłem taki a nie inny.
Moją odpowiedzialnością było kiepskie (a w sumie to brak) przygotowanie do małżeństwa.
Tak jak i brak wiedzy, pycha.
O braku Boga w moim życiu nie wspomnę.
Dobre intencje (bo takowe miałem), okazuje się - nie wystarczają.
Ja, pomny własnych doświadczeń, proponuję z taką samą skrupulatnością jak do żony podejść do siebie. Gdy bowiem na sobie się porządnie skupisz, na wyliczanki w stronę żony nie starczy czasu.
I to co ona zrobiła ma tutaj (mam nadzieję, że zrozumiesz intencję tego co napiszę) znaczenie drugorzędne. Na nią bowiem nie miałeś i nie masz bezpośredniego wpływu. Na siebie miałeś i masz.
I od ciebie zależy kiedy się skupisz na tym przywileju.
Przywileju zmiany samego siebie w ramach własnego obszaru odpowiedzialności.