To dopiero pierwszy rok...

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Beata_T
Posty: 8
Rejestracja: 14 cze 2021, 10:51
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Beata_T »

Dzień dobry,
Jesteśmy małżeństwem niespełna rok. Ja żyję i mieszkam samodzielnie od 18 r.z., mąż wyszedł z domu (Mając 34 lata), dopiero na kilka miesięcy przed slubem. Tłumaczył to oszczędnościami, za które wykańczal dom (blizniak) do którego mnie zaprosił. Zgodziłam się tam zamieszkać. Formalnie wszystko należy do teściów, dom do stanu surowego postawili oni. Resztę wykonczył mąż i kontynuujemy wspólnie po ślubie.
Didam jesscze, że takie rozwiązanie prawne zastosowali w celu "zabezpieczenia"- żebym żona mojego męża , gdybyśmy się rozwiedli, niczego mu nie zabrała.
Zdruzgotalo mnie to jeszcze przed slubem, uderzyło w moje poczucie jedności małżeńskiej. Mąż dopiero po latach zdał sobie sprawę, co mogę czuć, gdy na przywitanie w jego rodzinie dostaje ĺatke "zagrożenia dla majątku"..
Dziś mówi, że gdyby mógł, rozszerzyłby własność także na mnie.


W domu zamieszkalismy 3 mies.przed slubem. Zylismu w czystosci. Już na kilka tygodni przed slubem doszło do kłótni między nami i teściami, podczas której byli obrażeni że próbujemy stawiać granice i np.poprosilismy by zapowiadali swoje wizyty i chociaż PUKALI DO DRZWI... Na codzień mieszkają kilkadziesiąt km dalej, ale wciąż przyjeżdżają by pomagać w wykończeniu drugiej strony bliźniaka (należy do siostry meza). To sporo szczegółów, ale uważam, że są niezbędne by móc zrozumieć sytuację. Wszyscy uważają się za osoby wierzące lecz w mojej ocenie (oczywiście ulomnej) w rodzinie męża panują toksyczne relacje (oceniam to jako zależności i uwikłania A nie prawdziwe wolne relacje). Przy stole w ich rozmawia się albo o innych ludziach albo o inwestycjach/pieniądzach. Nigdy nie czułam się tam dobrze, ale miałam dużo dobrych chęci i entuzjazmu, który starałam się wnosić w rozmowy, pomagać jak moglam, zapraszać rodzeństwo męża na wakacje itp.

Podczas wspomnianej kłótni podczss ktorej stanął w obronie naszej relacji i dobrostanu usłyszałam straszne rzeczy.
Wypomnieli mężowi nakłady poniesione ma dom (zbudowali podobny każdemu z 4 dzieci), "zarządzili", że każdy może tam przyjeżdżać kiedy ma potrzebę, bo to jest "wspólne " ( każde z rodzeństwa jest dorosłe i ma gdzie mieszkać). Przerazily mnie te słowa. Dopytalam teściową, czy jej postawie chodzi o relacje (troska by rodzina trzymala sie blisko) czy o pieniądze (oni zbudowali więc mogą rozporządzać). Odpowiedziała, że o PIENIĄDZE. Do tego usłyszałam że nie mam prawa głosu tam bo "co ją tam wniosłam". I że masz ślub nic nie zmienia.
Byłam przerażona tym, co usłyszałam. Krzyczeli na nas pół godziny, to trauma, która towarzyszy mi do dziś, codziennie.
Mąż z czasem zmienił swoje podejście, za wszelka cenę próbował mieć znów poprawne relacje z rodzicami. Zaczął nawet wmawiać mi, że to nasza wina, że źle zakomunikowalismy to, itp. Łagodniał uzasadniając to tym, że jak "sobie przebaczymy i nie będziemy eskalowac konfliktu- co w jego mniemaniu oznaczało udawanie, ze nic się nie stalo, to bedzie dobrze". Mówił, że jak będzie inaczej, to jego rodzina nie przyjdzie na nasz ślub.
Ja obstawalam cały czas przy swoim, że jesteśmy nową rodziną i mamy prawo A nawet obowiązek budować życie na swoich zasadach. Nikogo przy tym nie ranimy, a ja oczekuję elementarnej prywatności, zwłaszcza na początku relacji. I miałam w tym taki, hmm, wewnętrzny spokój. Czy mam w sercu, że to słuszne.
Jeszcze na dzień przed slubem miałam dużo wątpliwości, obaw o ten dom i relacje. Ale mąż zapewnił mnie, że będzie przy mnie i jeśli będzie mi źle w tym domu, to wprowadzimy się. Uwierzyłam mu.
Jednocześnie, wszystkie wolne chwile poświęcał i poświęca na wykańczanie domu i swoją angażującą pracę.
Już wcześniej w okresie "chodzenia" i narzeczenstwa widziałam, że jest małomówny, nie czyta. Zachęcalam go do czytania, wypożyczalam książki, podsuwalam konferencje. Rzadko słuchal, ale cały czas obiecywał, że to zrobi "tylko teraz jest zmęczony/ma dużo pracy/, ma budowę. Tak jest do dziś.
Nasz związek nawet raz rozpadł się z tego powodu przed narzeczenstwem (Ja zerwałam). Wróciliśmy, on obiecał, że się zmieni. Nasze krótkie 7mies. marzeczenstwo było ok. Więcej rozmawialiśmy, chodziliśmy na świetny kurs, dużo się razem modlilismy. Jednak cały czas czułam deficyt rozmów, głębi...
Żeby była jasność, to nie były tylko przemyślenia "w głębi serca". Wszystko mu mówiłam, dzielilam się.
Z czasem mąż coraz więcej rozmawiał i wrócił do kontaktów ze swoją rodziną. Zdarzało się, że ustalal rzeczy związane z domem za moimi plecami, tylko z rodzicami. Wiele razy musiałam upominać się o prawo głosu. Z rodziną męża proaktywnie nie utrzymuje kontaktu. Nikt nigdy nie odwołali słów z kłótni, dla mnie nic się nie zmieniło. I choc modlę się o rozwiązanie tej sytuacji, to żal wciąż jest. Oni cały czas przyjeżdżają do nas i nocują, pomagając przy tym drugim domu, praktycznie co tydzień-dwa na 3-4dni. Ja pracujw zdalnie wiec nie mam sie jak uwolnic.Początkowo robiło mi się słabo na sam widok ich auta przed domem. Dom jest duży, spędzają w nim niewiele czas, ale i tak nie czuje dyskomfort. Nie umiem wspolzyc z mężem gdy są w domu. Gdy oni są, mąż nie umiał że mną rozmawiać, po prostu emocjonalnie i czesto fizyczne go nie ma. Gdy jego ojciec potrzebuje pomocy na drugiej budowie, bywało, że teściowa wolała go, a on rzucał wszystko i mnie i lecial, nie pytając czy mamy inne plany, etc. Jak dziecko.
Upominalam się o jego uwagę i atencję. Zajęło to miesiące nim zrozumiał, o co mi chodzi. Ogólnie, jest mało empatyczna osobą. Nie umie rozpoznawać i mówić o uczuciach.
To ja czuje się liderem tej relacji, organizuje nam czas wolny, mąż nigdy nigdzie mnie nie zabrał z własnej inicjatywy. Pieniędzy nam nie brakuje.
To wszystko sprawia, że prócz pierwszego miesiąca po ślubie, który był ok, od października 2020 czuje się tylko gorzej.
Mój stan psychiczny systematycznie się pogarsza. Z błyskotliwej, energicznej osoby staje się wrakiem. Korzystalam już z pomocy psychologa. Byliśmy tam też oboje. Był czas, że nie wytrzymałam napięcia związanego z totalnym niezrozumienie moich potrzeb przez męża , ciągłych kłótni i oskarżeń, nocnych koszmarów w jego rodziną w roli głównej, i w lutym wyjechałam na 2 tygodnie. Sama.
Poprawiło się nieco między nami, mąż stał się bardziej wyczulony na moje potrzeby. Żeby nie zabrzmiało to jednostronnie, to dodam, że maz często podkreśla, że jest mu ze mną dobrze, ze czekał na kogoś takiego jak ja....
Mam dobre mniemanie o sobie. 3 lata temu skończyłam Program 12k. Czuje, że osadziłam się w sobie, wiem czego chcę, lubię siebie.
A mnie uderza ta dysproporcja w relacji.
I nie jestem sobą w tym małżeństwie. Nie lubię tego małżeństwa. Ta relacja mnie wyniszcza. Rodzina męża traktuje mnie gorzej co nawet mąż po kilku moich sugestiach sam zauważył (ale długo mu to zajęło, nie widzi prawie niczego, jest zaslepiony). Podczas rozmów pomijają mnie, mówią tylko "on robi, on buduje, u niego w domu". Nawet spisali go w spisie powszechnym (wciąż ma meldunek u nich), znów mnie pomijając.
Czuje się przez nich traktowana jak grzyb na ścianie. Od siostry meza usłyszałam, że mam udowodnić że go kocham, ona uważa, że jestem z nim dla pieniędzy. To bardzo rani.
Ilekroć przyjeżdżają, Wsyztsko mi się przypomina. Nie umiem się zrelaksować, gdy są u nas. Mąż tego nie rozumie, pyta "a co oni ci przeszkadzaja?!"
To wpływa na mój pogarszający się stan psychiczny.
Z moja najblizsza rodzina, która mieszka za granicą nie widzę się od roku z powodu pandemii. O większości spraw oni nie wiedzą, nie chciałam żeby w rodzinie były uprzedzenia, etc....
Staram się jak mogę, z miłości do męża urządziłam w domu kolację z Okazji Dnia matki i wczoraj ojca, bo akurat jego rodzice znów u nas byli... Nie mogłam świętować z moimi, więc zrobiłam to dla teściów, którzy mi powiedzieli tak przykre słowa. Chciałam w ten sposób okazać im szacunek i wdzięczność. Tylko na tyle mnie stać.
Prace budowlane w domu znów przybrały na sile, mąż jest tylko tam. Zaniedbał rozmowy, bliskość, czułość. Prosilam go, by poświęcał więcej czasu na relacje. Deklaruje że chce, że kocha, ale NIC nie robi. Zawsze przegrywam z budową, pracą, jego rodziną. Ostatnio zaprosił swoje siostrzenice na wspólne wakacje nie uzgadniajac tego ze mną.
Czuje się zebrakiem w tej relacji.
Modlilam się, cała swoja młodość, 10 lat do ślubu modlilam się o dobrą, piękne rodzinę. Czytałam, rozmawialam z ludźmi, przygotowywałam się świadomie, miałam wielkie pragnienia Bożej rodziny.

Dziś nie mam już siły się modlić.
Budzę się w nocy z płaczem, mam lęki w nocy, gdzie NIGDY czegoś takiego nie miałam, a nie zylam pod kloszem, proszę mi wierzyć.
I emocjonie okazało się to dla mnie za dużo.
Wczoraj omdlalam przy stole podczas wspomnianej kolacji z teściami...

Jestem w relacji, która mnie totalnie rozczarowuje, wśród ludzi, którzy mnie nie przyjęli, mój mąż rozdarty między ich A mnie, nieumiejący rozmawiać.

Czasem myślę, że to moja wina, że sama do tego doprowadziłam, w końcu wyszłam za niego.
Czasem mam żal do Boga, że mimo, że modlilam się tyle lat, zawierzałam, to On dopuścił, że dzieją się takie rzeczy w moim życiu...
Przyrzekałam przed Bogiem, lecz ta relacja i miejsce, w którym jestem mnie wyniszczają (dodam, że mam lęki o to, co że mną będzie, gdy coś się mężowi stanie), gdzie całe siły i środki przeznaczamy teraz na ten dom, który nie jest nasz
On o tym wie, ale lekceważy moje obawy. Powiedział raz "Bog się Tobą zaopiekuje". To brak odpowiedzialnosci, tak uważam.
Mam koleżankę wdowę 35letnią i naprawdę biorę pod uwagę takie sytuacje.
Mąż zdaje się funkcjonować jak dziecko.

Nie pamiętam kiedy się szczerze śmiałam. Moi przyjaciele widzą, że coś się ze mna dzieje, że ja to nie ja (choć długo starałam się to ukrywać).
Ja sama nie lubię siebie w tej relacji.

Chcę znow żyć...
W małżeństwie, bo taką decyzję podjęłam...
Wybaczcie, że tak długo.

Liczę na wasze wsparcie.
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Al la »

Witaj, Beata_T, na naszym forum.

Rozumiem, że rzeczywistość nie okazała się zgodna z Twoimi oczekiwaniami.
Nasze krótkie 7mies. marzeczenstwo było ok. Więcej rozmawialiśmy, chodziliśmy na świetny kurs, dużo się razem modlilismy. Jednak cały czas czułam deficyt rozmów, głębi...
Jesteście niespełna rok po ślubie, może warto wrócić do początków, wspólnie przypomnieć sobie i przeanalizować np to, o czym mówiliście na kursie?
Może zwrócicie się o pomoc do księdza, terapeuty?

Zachęcam do posłuchania konferencji na naszej stronie pomocowej http://sychar.org/pomoc/, szczególnie to: – „Konsekwencje przysięgi małżeńskiej” – ks. Marka Dziewieckiego: www.sychar.org/przysiega

I tak na koniec.
Piszesz, że odbyłaś warsztaty 12-krokowe. No to wiesz, że drugiej osoby nie zmienisz. Możesz zmienić tylko siebie.
Mam dobre mniemanie o sobie. 3 lata temu skończyłam Program 12k. Czuje, że osadziłam się w sobie, wiem czego chcę, lubię siebie.
A mnie uderza ta dysproporcja w relacji.
Programu 12 Kroków się nie kończy, tym programem się żyje. Jednym z jego założeń jest akceptacja i wdzięczność.
I zrobienie porządku w sferach swojego życia, które szwankują, stanięcie w prawdzie wobec swoich wad i grzechów, nabycie umiejętności stawiania granic sobie i innym, rozwój duchowy.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że uzyskasz wsparcie od naszych forumowiczów.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Ewuryca

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Ewuryca »

Witaj Beata, zdecydowałam się odpisać bo twoje zachowanie przypomina mi mnie samą sprzed nawrócenia. Wiedziałaś jaki mąż jest, znałaś wasze wady i zalety, po czym decydujesz się na ślub, a po niecałym roku piszesz o mężu jakbys nawet go nie lubiła. Ja również wzięłam ślub po niecałym roku bycia razem, widziałam męża wady, nie lubiłam jego rodziny, ale stanęłam na ślubnym kobiercu, a po ślubie wszystko nakręciło się coraz bardziej, po 5 latach nie mogliśmy siebie nawzajem znieść, przy czym u nas w grę wchodził alkohol i zdrady, z teściami się pokłóciłam bo byli po stronie męża. Po rozwodzie o który ja wnioskowalam przyszło nawrócenie i był to ciężki krzyż do uniesienia, bo wraz z nawroceniem Bóg nie pokazał mi wad męża, ale moje własne. I było to między innymi co ty robisz: narzekanie, doszukiwanie się wszędzie winy męża, winy teściów, wzdychanie do niespełnionych marzeń i wyobrażeń. Niestety, takiego męża wybrałaś, z takim jesteś związana do końca życia. Może warto zacząć modlić się o pokochanie męża takim jakim jest. Ja żałuje każdego złego słowa i czynu jaki wymierzyłam w męża i teściów, nie tedy droga. Na żałowanie ze masz takiego męża już za późno, nawet jeśli to był błąd to nie ma tylnego wyjścia zgodnego z wiarą. Mysle wiec ze lepiej przestać rozdrapywać myślenie o tym a zacząć cieszyć się małymi wspólnymi rzeczami, choćby tym ze będziecie mieć swój dach nad głową bo wiele ludzi tego nie ma, czy taką kolacją z rodziną.
Akacja
Posty: 123
Rejestracja: 18 gru 2019, 4:31
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Akacja »

Cześć, przeczytaj to sobie nawet kilka razy, naprawdę warto ;)
Jest coś bardzo dobrego co możesz zrobić, miłosierdzie. Gdybym w sercu trzymała urazy to do nikogo bym się dzisiaj nie odezwała nawet do dzieci. Nieraz naprawdę lepiej zapomnieć o ranach. Na dobrą sprawę ty też zraniłaś teściów, mówiąc żeby dawali znać kiedy przyjadą. U nas każdy przyjeżdża do nas kiedy chce bez zapowiedzenia z rodzeństwa i nie mamy z tym problemu. Kobieta ma taką umiejętność wyolbrzymiania, że nawet nie zdaje sobie z tego sprawy.
Jeśli rzeczywiście jest to mimo starań dla ciebie problem, a macie pieniądze, to może wynajmijcie mieszkanie, żeby co jakiś czas pobyć sami, nawet na weekendy. My mamy taką odskocznię i dobrze nam z tym ;)
Ja też przy budowie nie wszystko wiedziałam ale cieszyłam się, że mój mąż z teściem dużo rozmawiają i budują nam dom.
Kwietnia tego, że należy to wszystko do teściów nie jest ok. Nie wiem jak to rozwiązać. Gdy umrą wszystko spadnie na dzieci. Ale u nas były takie syt. Jest trudniej ale da się dogadać.

http://zona-spelniona.blogspot.com/2012 ... 1.html?m=1
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13317
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Nirwanna »

Myślę, Akacjo, że to tylko przejęzyczenie, ale potrzebuję sprostować.
Akacja pisze: 25 cze 2021, 0:11 Nieraz naprawdę lepiej zapomnieć o ranach.
Jednak lepiej NIE zapominać o ranach. Rany poddane zapomnieniu bardzo często wracają gangreną. Rany są od tego, aby je rozpoznać, nazwać, wydobyć na światło dzienne, i oddać do leczenia Jezusowi. Wtedy mają szansę się zabliźnić. Wtedy więc również o nich zapomnieć się nie da, bo blizna przypominać będzie, choć już nie będzie boleć.
Pamiętając, że Jezus czasem leczy rany od razu, jak w dzisiejszej Ewangelii, ale czasem przeprowadza człowieka przez proces leczenia, czasem długotrwały, wymagający współpracy człowieka. Jednak zawsze - warto.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Beata_T
Posty: 8
Rejestracja: 14 cze 2021, 10:51
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Beata_T »

Osmielę się nie podziękować za te z rad, które niewiele mają wspólnego z prawdziwym zrozumieniem sytuacji, a raczej zdają się być powierzchowną oceną, moralizatorstwem i wyglądają jakby wyzierała z nich zawiść.
Czy kluczem jest zdanie "Pieniędzy nam nie brakuje"? Czy ktoś, kto w zaufaniu podzieli się takim wyznaniem, nie zasługuje na kulturalne potraktowanie na darmowym, publicznym forum?
Polska w pigułce.
Nie zasługuję tu na nic, to jasne.

Nie generalizuję, a za wnikliwość dziękuję.
Ewuryca

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Ewuryca »

Beato uwierz mi ze nie było w moim poście za grosz zawiści, życzę zarówno tobie jak i mężowi jak najlepiej, i to nie tylko pod względem finansowym, ale rodzinnie a przede wszystkim duchowo. napisałam szczerze to co uważam, patrząc w przeszłość na moje własne doświadczenie. Oczywiście ze po jednym poście nie znamy sytuacji ale na podstawie tego postu mogłam napisać to co do mnie wróciło patrząc na moją postawę z przeszłości. Mam ci napisać ze mąż jest zły i żebyś szukała sobie szczęścia gdzie indziej? Nie napisze tego, bo ja tak właśnie zrobiłam i odbiło się to na całym moim życiu przede wszystkim duchowym.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: JolantaElżbieta »

Czasami warto się przyjrzeć sobie w innych, żeby się dowiedzieć o sobie tego, czego nie chce się wiedzieć, albo czego się nie widzi. I jeszcze jedno: jak ktoś zjada muchomora, to się go nie klepie po ramieniu i nie mówi smacznego; dziękuję za takie poparcie:-(
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Caliope »

Beata_T pisze: 25 cze 2021, 8:47 Osmielę się nie podziękować za te z rad, które niewiele mają wspólnego z prawdziwym zrozumieniem sytuacji, a raczej zdają się być powierzchowną oceną, moralizatorstwem i wyglądają jakby wyzierała z nich zawiść.
Czy kluczem jest zdanie "Pieniędzy nam nie brakuje"? Czy ktoś, kto w zaufaniu podzieli się takim wyznaniem, nie zasługuje na kulturalne potraktowanie na darmowym, publicznym forum?
Polska w pigułce.
Nie zasługuję tu na nic, to jasne.

Nie generalizuję, a za wnikliwość dziękuję.
Witaj, na spokojnie, nie bierz wszystkiego tak do siebie. Z mojego doświadczenia, trzeba stawiać granice ,bo pod kogoś nie ma sensu żyć. Mąż nie przeciął pępowiny z rodzicami, potrzebna jest widać terapia by przepracował swoje dysfunkcje. Ty masz prawo postępować z tesciami tak, by nie żyć w wiecznym dyskomforcie. Też bym nie chciała żeby ktoś mi wchodził bez zapowiedzi i sobie u mnie spał. Ja bym z mężem porozmawiała, że ja w tym domu mieszkać nie chcę, jeśli to taki problem, po co się męczyć i kłócić, krótki komunikat. Też wiem, że jak ktoś mnie nie lubi, to żaden obiad nie pomoże, bo będzie i tak czuć napięcie.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Bławatek »

Witaj na forum.

Chyba każdy z nas na początku dostawał "po głowie", że tak to ujmę. Gdy mój mąż odszedł i byłam w totalnej rozsypce to dzięki Bożej pomocy znalazłam to forum. I chociaż byłam pokrzywdzoną to też słyszałam komentarze - znajdź też w sobie winę za tą sytuację. I tych win przez ostatni rok udało mi się trochę zobaczyć, tzn. one były wcześniej, ale ja ich nie widziałam. Np. z racji tego, że mój mąż się nie garnął do pomocy w domu i przy dziecku to musiałam polegać na pomocy mojej rodziny, bo niestety musiałam pracować - i z tego też powodu nie chciałam się gdzieś dalej wyprowadzić - zarzut mojego męża - jestem uwiązana do rodziny. Dodatkowo mieliśmy problemy finansowe, a mój mąż nie garnął się do dodatkowej pracy, a ja wyrozumiała nie nalegałam, choć trochę mu to wytykałam - zarzut mojego męża jestem rozrzutna i czepliwa względem niego. Itd. A teraz słucham konferencji, czytam forum i mądre poradniki tu polecane i teraz widzę ile oboje błędów zrobiliśmy. Tylko, że ja je widzę i się zmieniam, a mój mąż dalej trwa w swoim upartym mniemaniu jak powinno być.

Moi teściowie są trudnymi ludźmi - znam ich już 12 lat i ciągle poznaję ich na nowo. Oni zawsze wszystko wiedzą najlepiej i jak tylko ich synowie z nimi rozmawiali to my synowe miałyśmy "przeboje" - bo teściowie uważali że powinniśmy robić tak a tak. My za bardzo nie mogliśmy liczyć na pomoc przy dziecku czy finansową z ich strony (choć czasami naszych synem się zajmowali lub zabierali go na tydzieńw góry, ale tylko na ich warunkach).

Właśnie czytam super książkę "Granice w relacjach małżeńskich" (Henry Cloud i John Townsend). Polecam do wspólnego poczytania z mężem. Bo zapewne macie duży problem z komunikacją między sobą (zresztą jak większość małżeństw). A ta książka zawiera dużo przykładów i rozwiązań.

Może dałabyś radę namówić męża na rozmowę z jakimś terapeutą rodzinnym? My swój pierwszy poważny kryzys mieliśmy 1,5 roku po ślubie - mąż uciekł wtedy do rodziców a mnie zostawił z malutkim dzieckiem. Dzięki rozmowom z naszymi rodzinami udało nam się żyć razem kilka lat - do czasu aż mąż znów wolał uciec. Bardzo żałuję, że wtedy na początku małżeństwa nie poszliśmy na terapię.

I pamiętaj, że każdy z nas jest inny a miłość to codzienny wybór i postawa. W tej książce o granicach też to jest pięknie opisane.

Piękny fragment o miłości z tej książki:
"Miłość jest fundamentem małżeństwa - miłość do Boga i miłość do bliźniego. Wyraża się ona zabieganiem o dobro współmałżonka, niezależnie od tego, czy na to zasługuje. Miłość umieszcza drugiego ponad własnymi egoistycznymi potrzebami i pragnieniami. Jest ofiarna, obdarowuje i nie ucieka przed cierpieniem. Znosi rany i wytrzymuje burze, aby dotrzymać przymierza. Jest wytrwała, tak jakby walczyła o życie - i tak też ostatecznie jest, ponieważ miłość i życie towarzyszą sobie od początku stworzenia."

Niestety większość ludzi nie potrafi tak kochać (mój mąż musiałby się takiej miłości nauczyć).
Beata_T
Posty: 8
Rejestracja: 14 cze 2021, 10:51
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Beata_T »

Wiem, że moja pierwotna wiadomość, jest bardzo chaotyczna. To trudne zmieścić w słowach to, z czym się zmagam.
Tak, nie lubię rodziny mojego męża.
Tak, nie lubię wielu zachowań mojego męża, ranią mnie i wpływają na poczucie jedności małżeńskiej bądź bezpośrednio w nią uderzają/nie respektują jej.
Nie, nie zamierzam się rozwiesc! (Wiem, co przysięgałam i jakie to forum).
Sytuacja, w jakiej się znalazłam przerasta moje możliwości psychiczne/ wiedzę, jak mogę sobie /mężowi/nam pomóc, i dlatego napisałam.
Mąż ma zalecenie terapii, ale nic z nim nie robi... PROSZĘ go o to co tydzień-dwa.
Naprawdę, wiem, że ludzie mają wady, ja i mąż tez. Ale w momencie kiedy te postawy niszczą naszą jednośc małżeńską, to jestem bardzo zdecydowana!

Polecenia matki mąż realizuje bez wahania. Podobnie z pracą. Dręczy go poczucie winy za 30min spóźnienia (chyba 4 raz w ciągu 7 lat pracy się spóźnił...), a nie dręczą go wyrzuty sumienia, że kompletnie nie angażuje się w naszą relację.
To boli. Bardzo...
I uważam, że ma prawo a nawet powinno powodować niezgodę w zdrowej relacji.
Rozumiem czasowe poswięcenie, gdy druga strona ma bardziej wymagający czas. Ale u nas jest tak, że tylko ja się poświęcam by on (i teściowie) realizowali swój projekt pt. Dom. Ja o to nie prosiłam, nie potrzebowałam. Maz nie przysięgal mi, że zbuduje mi dom, tylko że będzie mnie kochał i był mi wierny. Te wartości gubi.
Jest głuchy na moje nawoływania. Motywuje go tylko praca.
Nie wyobrażam sobie wychowania dzieci z takim człowiekiem.
Jestem tym kompletnie załamana.

Uważam , że jako chrześcijanie mamy obowiązek robić wsyztsko by cierpienie likwidować. A nie się w nim taplać.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Caliope »

Przed ślubem było tak samo? Jeśli było, dlaczego od początku nic nie zrobiłaś, pozwoliłaś na takie zachowanie. Ludzie sami się zmieniają ,ale na gorsze. Ja jak kogoś nie lubię, to się z nim nie spotykam i nie wchodzę w relacje. Teraz dźwigasz ten swój krzyż, konflikty to totalna destrukcja, w takim momencie można się tylko obciąć, co jest u Ciebie niemożliwe.
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: lustro »

Beata_T pisze: 25 cze 2021, 8:47 Osmielę się nie podziękować za te z rad, które niewiele mają wspólnego z prawdziwym zrozumieniem sytuacji, a raczej zdają się być powierzchowną oceną, moralizatorstwem i wyglądają jakby wyzierała z nich zawiść.
Czy kluczem jest zdanie "Pieniędzy nam nie brakuje"? Czy ktoś, kto w zaufaniu podzieli się takim wyznaniem, nie zasługuje na kulturalne potraktowanie na darmowym, publicznym forum?
Polska w pigułce.
Nie zasługuję tu na nic, to jasne.

Nie generalizuję, a za wnikliwość dziękuję.
Witaj Beata_T

Rozumiem co czujesz. Bo to trudna dla Ciebie sytuacja.
Dla Ciebie
Bo wygląda na to, że ani teściów, ani męża, ani nikogo poza Tobą, nie rusza.
Jesteś coraz bardziej nieszczęśliwa, twoja frustracja rośnie, nikt Ciebie nie rozumie, mąż, pomimo obietnic, przestał zabiegać o wasze małżeństwo...zapadanie się w bagno.
Też kiedyś miałam ten stan. To nie prowadzi do niczego dobrego.
Wtedy nie trafiłam na to forum. Patrzylam na swoje życie swoimi oczami (bo jakimi miałam patrzeć?) i rósł we mnie bunt i niezgoda.
I popełniłam co nie co większych i mniejszych błędów.
I pomimo, że kryzys do jakiego doszło, wyszedł nam na dobre, to jednak można by było inaczej majac wiedzę,, która tu się dostaje.

Kiedy się tu pojawiłam, ktoś mi napisał - mamy to, na co sie godzimy.
O matko, jak ja się wkurzyłam wtedy.
Ale...ten ktoś miał ochotę i czas ze mną porozmawiać. I powolutku zaczęłam dostrzegać swoje życie z ciut innej perspektywy.

Rozumiem, ba - dokładnie pamiętam uczucia i emocje jakie sama miałam kiedyś - więc rozumiem i "czuję" Ciebie w tej sytuacji.
Dobrze by było jak byś mogła się trochę uspokoić, znaleźć dystans do tego, co Cie otacza.
Jakis wyjazd? Najlepiej samej.
Może do rodziny? (wiem, pandemia, ale już można co nie co podróżować)
Ten dystans jest Ci na dziś chyba bardzo potrzebny.
Z daleka świat i jego problemy, wygląda inaczej.
Jak masz spokojniejsza głowę, to możesz siebie zapytać jak sie czujesz z dala, czego chcesz...?

Masz za sobą kursy, konferencje, modlitwę...nawet 12 Krokow (hmmm)
Miały dać dobry start i zabezpieczyć dobrą przyszłość... I życie zweryfikowało teorie, która nie przełożyła się na praktykę.
To frustrujące.
Ale...tą frustrację można oddać Bogu. Oddać. Niech sobie ją weźmie. Bo dla Ciebie na dziś, to zbyt wiele.

No i...wiem,ze to jest mega wkurzające - ale niestety zmieniac można tylko siebie. Nie mamy mocy zmieniać innych.
Oni mogą się zmienuc pod wpływem naszej zmiany. Ale to też oni sami, a nie my ich.
Pomyśl
Skoro taka jaka jesteś, jesteś w tej relacji (w relacjach) nieszczęśliwa, to może możesz zrobić coś, co Cie trochę odnieszczęśliwi?
Co możesz zrobić sama dla siebie i sama że sobą?
Zostaw myślenie o teściach i mężu, pomyśl teraz o samej sobie.
Ewuryca

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Ewuryca »

Caliope pisze: 25 cze 2021, 9:55
Beata_T pisze: 25 cze 2021, 8:47 Osmielę się nie podziękować za te z rad, które niewiele mają wspólnego z prawdziwym zrozumieniem sytuacji, a raczej zdają się być powierzchowną oceną, moralizatorstwem i wyglądają jakby wyzierała z nich zawiść.
Czy kluczem jest zdanie "Pieniędzy nam nie brakuje"? Czy ktoś, kto w zaufaniu podzieli się takim wyznaniem, nie zasługuje na kulturalne potraktowanie na darmowym, publicznym forum?
Polska w pigułce.
Nie zasługuję tu na nic, to jasne.

Nie generalizuję, a za wnikliwość dziękuję.
Ja bym z mężem porozmawiała, że ja w tym domu mieszkać nie chcę, jeśli to taki problem, po co się męczyć i kłócić, krótki komunikat. Też wiem, że jak ktoś mnie nie lubi, to żaden obiad nie pomoże, bo będzie i tak czuć napięcie.
Caliope pozwole sobie nie zgodzic sie z tym zdaniem. Takie ostre granice stawia się kiedy ktoś stosuje przemoc i musimy sie bronic. Inne sytuacje, a przede wszystkim małżenstwo, to sztuka kompromisu. Jesli Beata powie ja tu nie chce mieszkac i koniec, a maz powie ja tu chce mieszkac i koniec to gdzie dalej ich to zaprowadzi? Potrzebna jest zdrowa komunikacja bez agresji - nawet a zwlaszcza tej ukrytej, potrzebne jest nastawienie z miloscią i szacunkiem, nawet do tego wkurzającego nas męza czy tesciów. A spotkania, obiady, rozmowy mimo niechęci to wedlug mnie dobre środki aby próbować relacje naprawiac czy budowac, w ten sposob poznajemy sie nawzajem, moze ktos zmieni zdanie, moze dostrzeze wiecej dobra niz zla. Jesli zakmniemy sie na relacje i komunikacje to jakim cudem zbudujemy malzenstwo?
Beata_T
Posty: 8
Rejestracja: 14 cze 2021, 10:51
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: To dopiero pierwszy rok...

Post autor: Beata_T »

Wiem, że mąż wykańcza ten dom z myślą o nas, sprawia mu to radość, poświęcił na to całą swoją młodość i oszczędności, nie chcę tak po prostu mu tego odbierać. Ale są granice. Podobnie w relacji z teściami.
Oni wszyscy mają problem właśnie z
ustawianiem i respektowaniem granic.
Teściowa powiedziała kiedyś nawet że "Ja wchodzę to tej rodziny i muszę się dostosować".
Oczywiście, tak jej byłoby najwygodniej. Trudniej uznać niezależność syna i synowej.
Ja stworzyłam nową rodzinę i zamierzam bardzo świadomie i niezależnie ją budować.
Mąż przez wiele lat zastępował matce w wielu rolach i sytuacjach jej męża i sądzę że nienawidzi mnie teraz za to, że jej go "odebrałam". Podobnie siostra męża. Kiedyś był na każde jej zawołanie (ona jest dominującą, mąż bywa uległy), i podobnie - klocki się posypały, nie może już nim dyrygować. To ewidentnie jego zadanie, by ustawić relacje w odpowiedniej hierarchii.
Boli mnie, że nie przychodzi mu to łatwiej. Nie oczekuje, że przyjdzie "naturalnie ", bo 34 lata w domu robią swoje, ale chociaż zeby świadomiej o to zabiegał... Moje starania o pierwszeństwo naszej relacji i przypominanie o NASZYCH sprawach są "czepianiem I odsuwaniem od rodziny".
Wyjechałam już raz z tego powodu, tak, jak ktoś mi tu poradził.
I rzeczywiście, po moim powrocie najważniejszym wnioskiem męża było to, że "mamy być dla siebie najważniejsi".
Przez jakiś czas było dobrze, ale wciąż wraca do dawnych schematów.

Dziękuję za słowa i poradę by odpocząć, myślę, że to najbardziej mi teraz potrzebne.
ODPOWIEDZ