Czy muszę pójść na terapię?

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Caliope » 16 lis 2021, 13:11

Niepoprawny83 pisze:
16 lis 2021, 11:39
Pavel pisze:
16 lis 2021, 10:04
Melisa pisze:
14 lis 2021, 20:53

A może rozbroić sytuację za pomocą żartu, trochę "ośmieszyć" żonine zachowanie. Np mówiąc do dzieci "oj coś się chyba naszej mamie pomyliło, przecież nie odzywamy się do siebie per kretynie, prawda? " czy coś w tym stylu.
A na mnie z kolei podziałałoby to trzeźwiąco, nawet przed kryzysem.
Może dlatego, że to w moim guście?
Twoje słowa oznaczają, że zwrócenie uwagi przy dzieciach podziałało by na Ciebie trzeźwiąco? Pytam, bo mogłem źle zrozumieć?

Na moją żonę tak to nie działa. Oskarżony o kłótnie przy dzieciach broniłem się, ze chwilę wcześniej zrobiła to samo tylko na większą skalę. Odpowiedź żony: "mi wolno, tobie nie bo ty twierdzisz, ze jesteś katolikiem. Skoro nie umiesz się powstrzymać, tzn. że nim nie jesteś, więc słusznie robię, że nie wierzę w twoją przemianę, to tylko słowa, w ogóle ci nie wierzę" Koniec w miarę wiernego cytatu.
Chwilę się zastanawiałem, czy to piękna manipulacja (mi wolno, tobie nie) czy słuszna uwaga. Doszedłem do wniosku, że kwestii nie rozstrzygnę, ale nie pozostaje mi nic innego jak starać się być spójnym katolikiem, czyli jak najlepszym ojcem i mężem. (w moim rozumieniu milczenie zamiast awantur) Jeśli to przepracuje całościowo, to bez względu na wynik końcowy małżeństwa, będę wygrany. A ściślej pisząc spełnię swoje powołanie.
Jednak żonie nie wolno, ale ona sobie pozwala. Manipulacja której trzeba postawić granice, granice w sobie. Jak ty się z tym czujesz, choć wiem, że mężczyzna myśli logicznie, ale czasem też trzeba opowiedzieć o uczuciach. Ja bym powiedziała, że rani mnie takie zachowanie, bo to moja sprawa co robię i jak mi wyjdzie.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Pavel » 16 lis 2021, 13:44

Niepoprawny83 pisze:
16 lis 2021, 11:39
Pavel pisze:
16 lis 2021, 10:04
Melisa pisze:
14 lis 2021, 20:53

A może rozbroić sytuację za pomocą żartu, trochę "ośmieszyć" żonine zachowanie. Np mówiąc do dzieci "oj coś się chyba naszej mamie pomyliło, przecież nie odzywamy się do siebie per kretynie, prawda? " czy coś w tym stylu.
A na mnie z kolei podziałałoby to trzeźwiąco, nawet przed kryzysem.
Może dlatego, że to w moim guście?
Twoje słowa oznaczają, że zwrócenie uwagi przy dzieciach podziałało by na Ciebie trzeźwiąco? Pytam, bo mogłem źle zrozumieć?

Na moją żonę tak to nie działa. Oskarżony o kłótnie przy dzieciach broniłem się, ze chwilę wcześniej zrobiła to samo tylko na większą skalę. Odpowiedź żony: "mi wolno, tobie nie bo ty twierdzisz, ze jesteś katolikiem. Skoro nie umiesz się powstrzymać, tzn. że nim nie jesteś, więc słusznie robię, że nie wierzę w twoją przemianę, to tylko słowa, w ogóle ci nie wierzę" Koniec w miarę wiernego cytatu.
Chwilę się zastanawiałem, czy to piękna manipulacja (mi wolno, tobie nie) czy słuszna uwaga. Doszedłem do wniosku, że kwestii nie rozstrzygnę, ale nie pozostaje mi nic innego jak starać się być spójnym katolikiem, czyli jak najlepszym ojcem i mężem. (w moim rozumieniu milczenie zamiast awantur) Jeśli to przepracuje całościowo, to bez względu na wynik końcowy małżeństwa, będę wygrany. A ściślej pisząc spełnię swoje powołanie.
Nie chodzi o tym czy przy dzieciach czy nie. Chociaż osobiście uważam, że o ile robi się to w rozsądny sposób to można i przy dzieciach. Dla nich to również świadectwo i nauka jak bezprzemocowo rozwiązywać konflikty, jak się bronić itd.
Przeróżne sytuacje je bowiem czekają w życiu i jeśli nie my je nauczymy, zrobią to filmy, bajki, internet, ulica.
Chodziło mi o to, że na mnie takie sposoby działają - poczucie humoru (nawet te zwane czarnym humorem, sarkazm, ironia.
Oczywiście trzeba mieć by to działało dystans do siebie, jakąś zdolność do refleksji.
A jeśli ktoś jest na swoim punkcie przewrażliwiony, to i tak mało co działa.
Dlatego zaznaczam, że piszę o sobie.
Z innymi może być inaczej.
Skoro dwie osoby na forum zwróciły uwagę, że może to przynieść odwrotny skutek, warto i taką ewentualność brać pod uwagę.

Aha, tobie nie wolno, ale nie wolno i twojej żonie.
To co powiedziała twoja żona to niewątpliwie manipulacja.
A bycie katolikiem to wezwanie do dążenia do świętości.
Nie jest to tożsame z byciem świętym zaraz po chrzcie, komunii, bierzmowaniu.
A szkoda ;)
Czyli - warto. Je usprawiedliwiać swoich czynów na zasadzie „bo ona pierwsza”.
Jednocześnie, nie dawać się popychać, kopać.
Można to ogarnąć moralnie dopuszczalnymi drogami, zdrowo.
I tak robić warto :)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 17 lis 2021, 22:03

Mam już skierowanie do psychologa. Poniewczasie żałuję, że powiedziałem o tym żonie, choć miałem zatrzymać to dla siebie.
Rozumiem, że mam uderzać do specjalisty z najkrótszymi terminem a on zdecyduje o tym jak długo będzie trwało i wyglądało leczenie, czy tak?
Zaufaliśmy miłości.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Ruta » 17 lis 2021, 23:12

Niepoprawny83 pisze:
17 lis 2021, 22:03
Mam już skierowanie do psychologa. Poniewczasie żałuję, że powiedziałem o tym żonie, choć miałem zatrzymać to dla siebie.
Rozumiem, że mam uderzać do specjalisty z najkrótszymi terminem a on zdecyduje o tym jak długo będzie trwało i wyglądało leczenie, czy tak?
Jakby to dziwnie nie brzmiało, to ja polecam zaczęcie od modlitwy w intencji terapii. Jak
serca i tak w całości zawierzysz sprawę Matce Bożej, to trafisz do tej osoby, która będzie dla ciebie najlepsza :)

Na pierwszym spotkaniu zwykle omawia się cel terapii, twoje oczekiwania, co chciałbyś zmienić i mniej więcej określa się czas jej trwania. Warto też porozmawiać o metodach. Jest ich bardzo dużo.

Z moją terapeutką głównie gadam, a ona słucha. Ale są momenty gdzie terapeutka wyłapuje coś i wtedy wchodzi z mieszanymi technikami. Na przykład trochę psychoedukacji, gdy po prostu dowiaduję się jak coś działa, szczególnie jeśli chodzi o mechanizmy uzależnieniowe i współuzależnieniowe. Bardzo lubię też treningi, gdy po prostu trenuję coś, czego nie umiem. Na przyklad wkurzenie się albo zrelaksowanie. Czasem też moja terapeutka staje się dla mnie sparing partnerem, na przykład mężem i mogę wtedy z nim "pogadać". To mnie ośmiela do wypowiadania się wobec męża szczerze w realu. Ale tez pomaga mi lepiej znosić jego "niedoskonałe formy komunikacji". Dostaję też czasem pytania, które pomagają mi dostrzec różne moje przekonania. I się nad nimi zastanowić.
W moim przypadku nie sprawdza się natomiast terapia behawioralna, gdzie pracuje się nad zmianą zachowań metodą, która dla mnie jest formą tresury. Ja nie umiem tak nic osiągnąć, a żadne kary i nagrody mi nie pomagają.

W trakcie terapii mogą wychodzić różne inne potrzeby, można je wtedy zgłaszać. Na przyklad "zauważyłam, że podczas rozmów z mężem czuję napięcie, ale nie umiem nic z tym zrobić, ani nie do końca rozumiem skąd się bierze". Terapeutka pomaga mi wtedy w tym pogrzebać, zobaczyć o co chodzi, co to napięcie mi sygnalizuje. I poszukać sposobów, by je zredukować i sobie z nim radzić.

Dobrej radosnej podróży, jaką jest terapia. Jest fajnie :)

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 18 lis 2021, 8:17

Ruta pisze:
17 lis 2021, 23:12
Niepoprawny83 pisze:
17 lis 2021, 22:03
Mam już skierowanie do psychologa. Poniewczasie żałuję, że powiedziałem o tym żonie, choć miałem zatrzymać to dla siebie.
Rozumiem, że mam uderzać do specjalisty z najkrótszymi terminem a on zdecyduje o tym jak długo będzie trwało i wyglądało leczenie, czy tak?
Jakby to dziwnie nie brzmiało, to ja polecam zaczęcie od modlitwy w intencji terapii. Jak
serca i tak w całości zawierzysz sprawę Matce Bożej, to trafisz do tej osoby, która będzie dla ciebie najlepsza :)

Na pierwszym spotkaniu zwykle omawia się cel terapii, twoje oczekiwania, co chciałbyś zmienić i mniej więcej określa się czas jej trwania. Warto też porozmawiać o metodach. Jest ich bardzo dużo.

Z moją terapeutką głównie gadam, a ona słucha. Ale są momenty gdzie terapeutka wyłapuje coś i wtedy wchodzi z mieszanymi technikami. Na przykład trochę psychoedukacji, gdy po prostu dowiaduję się jak coś działa, szczególnie jeśli chodzi o mechanizmy uzależnieniowe i współuzależnieniowe. Bardzo lubię też treningi, gdy po prostu trenuję coś, czego nie umiem. Na przyklad wkurzenie się albo zrelaksowanie. Czasem też moja terapeutka staje się dla mnie sparing partnerem, na przykład mężem i mogę wtedy z nim "pogadać". To mnie ośmiela do wypowiadania się wobec męża szczerze w realu. Ale tez pomaga mi lepiej znosić jego "niedoskonałe formy komunikacji". Dostaję też czasem pytania, które pomagają mi dostrzec różne moje przekonania. I się nad nimi zastanowić.
W moim przypadku nie sprawdza się natomiast terapia behawioralna, gdzie pracuje się nad zmianą zachowań metodą, która dla mnie jest formą tresury. Ja nie umiem tak nic osiągnąć, a żadne kary i nagrody mi nie pomagają.

W trakcie terapii mogą wychodzić różne inne potrzeby, można je wtedy zgłaszać. Na przyklad "zauważyłam, że podczas rozmów z mężem czuję napięcie, ale nie umiem nic z tym zrobić, ani nie do końca rozumiem skąd się bierze". Terapeutka pomaga mi wtedy w tym pogrzebać, zobaczyć o co chodzi, co to napięcie mi sygnalizuje. I poszukać sposobów, by je zredukować i sobie z nim radzić.

Dobrej radosnej podróży, jaką jest terapia. Jest fajnie :)
Dzięki za przypomnienie o modlitwie, jak ma być lepiej skoro cały czas zapominam o podstawach. Dam sobie weekend na rozeznanie i gdzieś się zapiszę. Tobie terapia pomaga, zobaczymy jak będzie ze mną, wydaje mi się, że znam siebie b. dobrze. O wielu swoich popapraniach nie piszę, bo internet nie jest anonimowy. Ale nie uprzedzajmy faktów, pomalutku stale naprzód.
Zaufaliśmy miłości.

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 20 lis 2021, 19:45

Nie wiem czy przyjąłem taktykę samowyzwolenia czy samozaorania...
Rankiem lekka wtopka, próba przytulenia się do żony skończyła się odmową, na szczęście nie naprzykrzałem się i dla wtajemniczonych dodam, że zrobiłem wcześniej kanapki ;) Wiem, że nie powininem, ale czułem, że powinienem, no nic.
Teraz meritum. Pojechałem na zakupy. Ustaliłem z żoną, że dziś na obiad filet z zamrażarki, na jutro kupuję mięsko na spagetti. Na zakupach jesteśmy w kontakcie. Po powrocie żonka naskakuje na mnie mnie co kupiłem na obiad... Ja mówię, że wszak jemy fileta, ona na to, że nie ma fileta i miałem coś pomyśleć na obiad. Poza tym mam iśc po brokuły bo nie ma smaka na mięo. No nic, idę się przebrać i zapylam po brokułki, doceniam każdy posiłek przez nia przyrządzony. Ale po drodze włącza mi się poczucie niesprawiedliwości. Mówię żonie grzecznie, ze jeśli nie będzie chciał jeść mięsa to niech mi powie od razu, a nie wymyśla jakieś manipulacje z zakupami które rzekomo miałem robić.
I tak zaczęła się kłótnia w której ja stwierdziłem, że wykaże się ogromną wiedzą zdobytą na temat manipulacji po przeczytaniu jednej ksiązki z dziedziny poppsychologii. :oops: No i wytłumaczyłem żonie, że takie traktowanie mnie boli i że jest winą tego, ze pewnie manipulowała nią jej matka w dzieciństwie... Pewnie nie powinienem tego robić, ale się nie powstrzymałem. Jej matka naprawdę jest despotyczna, kilka leveli ponad przeciętną matkę. Żona w lepszych czasach ostrzegała mnie, żebym się nie zwierzał jej rodzicom bo wykorzystają to przeciwko mnie. W jednej z kłótni nazwała matkę chorą psychicznie kobietą, która ich krzywdziła, co dla mnie było szokujące, teraz myślę, że może coś było na rzeczy.
Żona stwierdziła, że nie powinienem tykac jej matki bo ona nie rusza moich rodziców, na co zwróciłem jej uwagę, że wielokrotnie wspominała o pijaństwie mojego śp. ojca, choć nawet go nie znała. Skończyłem stwierdzeniem, że rozumiem, że mnie obwinia o wszystko co złe w jej życiu, ale moje słowa może pomogą jej spojrzeć na siebie trochę krytyczniej, tak jak ja spojrzałem na siebie po jej słowach prawdy. Jeśli nie to nie też jestem na to gotowy.
Co dziwne, nie uważam, że popełniłem wielki błąd... Jakoś odpowiedziałem na manipulację. Żonie po kłótni zaszkliły się oczy, ale resztę dnia spędzamy w rodzinnej atmosferze. Nie wiem tylko skąd poczucie, że mój watek coraz bardziej pasuje do działu "rozwód czy ratowanie małżeństwa"....
Zaufaliśmy miłości.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Ruta » 21 lis 2021, 21:41

Niepoprawny,

Już pewnie się zorientowałeś, że jestem przeciwniczką poppsychologii. Za to jestem zwolenniczką pracy nad sobą, także przy wsparciu psychologa, czy terapeuty - żeby nie było, że wyrzucam do kosza cały ten obszar.

Ja po prostu jestem za tym, by psychologię zostawić psychologom, a terapie terapeutom.
A poppsychologię zarzucić zupełnie. Myślę, że wszyscy się w jakimś stopniu "spsychologizowaliśmy", psychologizujemy siebie, małżonków, współpracowników, psychologizujemy też zjawiska społeczne, a nawet grzech.

Myślę, że "diagnozując" kogoś tak naprawdę przyklejamy mu etykiety. Myślę też, że łatwo możemy w ramach psychologizowania dotknąć obszaru, który drugą osobę boli. Coś co terapeuta robi w procesie, delikatnie, my możemy zrobić z gracją oszalałego słonia. Widzę jak delikatnie prowadzi mnie moja terapeutka, jak delikatnie otwiera ze mną różne bolesne tematy...i jak je delikatnie zamyka. Bym nie zostawała z nimi sama. Nie nabywamy takich kompetencji, choćby i po stu książkach nawet i bardzo wysokich lotów. I w efekcie analizujemy bez pardonu i bez wstępu relacje męża czy żony z jego rodzicami, jego czy jej być może bolesne dzieciństwo, otwieramy rany. Kowal zamiast dentysty...

Myślę, że zamiast postawy psychologiczno-terapeutycznej mamy do zaoferowania naszym małżonkom coś zupełnie innego i o wiele cenniejszego. Nas samych.

Myślę, że do czasu gdy mówimy o sobie, o swoich uczuciach jest zupełnie w porządku. Wtedy dajemy drugiej osobie szansę na wgląd w siebie, ale także w to co robi, jak my to odczuwamy.

Wiesz, mój mąż ma wiele trudnych zachowań. I ja nauczyłam się spokojnie informować go o tym, że jest mi przykro, i o innych moich odczuciach. Wydawało mi się to głupie, naiwne, bez sensu, byłam pewna, że podstawię się do kolejnego bicia. Przecież jak powiem, że boli, to dopiero się zacznie... Jesteśmy w procesie rozwodowym. Mąż raz po raz mnie rani. Naprawdę się bałam takiego odsłaniania. Rozeznawałam to w modlitwie. I wychodziło mi to samo. Odsłoń się, nadstaw drugi policzek. Zaryzykowałam. Będąc pewna, że wkraczam na drogę męczeństwa, a nie porozumienia. Zaczęłam mówić o sobie i tylko o sobie. O tym co czuję. Także, a nawet przede wszystkim, o tym co jest dla mnie trudne, co boli.

Komunikacja z moim mężem jest trudna. Często jest w stanie w którym jest to na granicy nieprawdopodobieństwa. Trudno też przewidzieć jego reakcje, nawet jemu samemu. Uzależnienie jest bardzo ciężką chorobą.

Mimo to otwierając się i odsłaniając zupelnie szczerze i bez oczekiwań nie dostałam drugiego ciosu. Ani razu. W wielu sytuacjach mój mąż skorygował swoje zachowanie, lub przykry komunikat.

To czasem dotyczy takich prostych sytuacji. Któregoś razu usłyszałam od męża - "Za dużo gadasz". Ton był nazwijmy to "studzący".
We mnie uruchomiło się mnóstwo rzeczy. Skuliłam się wewnętrznie. Uruchomiły się wszystkie usłyszane krytyki. Co mam mu powiedzieć, co on chce mi zrobić, czemu mnie atakuje, jak mam odpowiedzieć, jak się bronić.

Zostawiłam ten młyn w głowie i powiedziałam prawdę, że jest mi przykro. Mąż chwilę się zastanowił. I powiedział, że potrzebuje chwili ciszy. I nie chciał mi sprawiać przykrości.

Nawet rozwodzący się małżonek w kryzysie osobistym nie zawsze jest potworem. Nawet gdy rani, nie zawsze rani celowo. Czasem po prostu nie potrafi powiedzieć, że chce zebrać myśli. Albo wyrazić inne swojej potrzeby. I wtedy krytykuje, krzyczy o niezmyte gary, albo o nie takie zakupy.

Zamiast popsychologii nadal polecam gorąco Rosenberga :)

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Caliope » 22 lis 2021, 9:00

Nie zniechęcaj się tylko do terapii po poście Ruty, ja się nie za bardzo z tym zgadzam co napisała i nie praktykuję psychologii na ludziach.Szczególnie noe zgadzam się ze zdaniem ,że mam siebie do zaoferowania mężowi. Nie mam, bo on mnie nie chce, a zmuszać go nie mam zamiaru. Dziś wystąpił punkt zwrotny, czyli po 2 latach znów słyszałam o odejściu. Dzięki terapii jestem jednak w innym punkcie i mnie to już tak nie boli jak kiedyś.

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 22 lis 2021, 16:18

Ruta pisze:
21 lis 2021, 21:41
Niepoprawny,
(...)
Widzę jak delikatnie prowadzi mnie moja terapeutka, jak delikatnie otwiera ze mną różne bolesne tematy...i jak je delikatnie zamyka. Bym nie zostawała z nimi sama. Nie nabywamy takich kompetencji, choćby i po stu książkach nawet i bardzo wysokich lotów. I w efekcie analizujemy bez pardonu i bez wstępu relacje męża czy żony z jego rodzicami, jego czy jej być może bolesne dzieciństwo, otwieramy rany. Kowal zamiast dentysty...

Myślę, że zamiast postawy psychologiczno-terapeutycznej mamy do zaoferowania naszym małżonkom coś zupełnie innego i o wiele cenniejszego. Nas samych.
(...)
Zgadzam się tym co napisałaś, że wszedłem w nie swoją działkę próbując bawić się w psychologa... Zawaliłem, mam nadzieję, że nie obudziłem jakiś demonów przeszłości, koniec z tym.
Twoja opcja ofiarowania nas samych trudnym małżonkom wydaje się ciekawa, może to nawet jedyna słuszna opcja, ale ja nie jestem na to jeszcze gotów. Uważam, że żona doskonale wie kiedy mnie rani. Kiedy mam wątpliwości co do celowości milczę, kiedy mam pewność, że po raz kolejny próbuje podkopać moją pewność siebie tłumaczę jej, że źle robi. Pół dorosłego życia nic nie działałem bo bałem się, że coś spapram, stałem niemal się całkowicie zależny od innych. Teraz z tym walczę i ostatnie co potrzebuje to ciosanie codziennie kołków na głowie za drobne przewinienia, bądź też urojenia bo tym były jej pretensje o zakupy.
Nie będę się odsłaniał za bardzo. Zona wielokrotnie podkreślała, że ceni twardych ludzi. Kilkukrotnie w ciągu małżenstwa dawała wyraz przekonaniu, że nikt nie jest bezinteresownie dobry, każde nawet pozornie bezinteresowne działanie ma na celu wykorzystanie drugiej osoby. Nie wymyślam. Tak ją wychowano widocznie. Po prostu nie wierzy w to, że mogę być dobry. Myślę, że skoro ma takie podejście to jeśli ją odzyskam to przez pewność siebie i swych działań, prezentacje postawy niezależnej, a nie miękkiej. Nie odwieszę się od żony podkreślając na każdym kroku, że mnie rani, nawet w liście Zerty jest chyba punkt by nie rozmawiać o uczuciach bo to je potęguje.
Podkreślę raz jeszcze, że zdaję sobie sprawę, ze mogę się mylić. Czytając swoje wcześniejsze posty widzę, jak ewoluuje moja postawa, póki co nie umiem zastosować Twojej rady, być może bardzo dobrej rady.
Rozenberga czytam od tygodnia.... Wolno mi idzie, może 3/4 przeczytane i wiele z tej lektury nie wnoszę. Zraziłem się na początku, jego słowami o wychowaniu dzieci, a raczej antywychowaniu, tak ja to odebrałem. Poza tym wybiórczo wybrany werset z Pisma Św. z pominięciem innych fragmentów, ten o nieosądzaniu, mający uzasadnić tezy autora, wydaje mi się tendencyjnym nadużyciem. Jest coś w tym co pisze, ale myślę, że nie na każdego to działa. Na pewno sprawdza się na moich dzieciach. Może jeszcze nadejdzie czas, że docenię jego myśl.
Ogólnie jestem trochę zły na siebie, bo zdawało mi się, że odwiesiłem się od żonki, ale większa część czasu w pracy o niej myślałem.
Resztę czasu myślałem jak odpowiedzieć na Twój post i chciałem napisać coś mądrzejszego, ale wyszło mi jak wyszło, mam nadzieję, że nie zbyt napastliwie. Pozdrawiam.
Zaufaliśmy miłości.

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 22 lis 2021, 17:20

Caliope pisze:
22 lis 2021, 9:00
Nie zniechęcaj się tylko do terapii po poście Ruty, ja się nie za bardzo z tym zgadzam co napisała i nie praktykuję psychologii na ludziach.Szczególnie noe zgadzam się ze zdaniem ,że mam siebie do zaoferowania mężowi. Nie mam, bo on mnie nie chce, a zmuszać go nie mam zamiaru. Dziś wystąpił punkt zwrotny, czyli po 2 latach znów słyszałam o odejściu. Dzięki terapii jestem jednak w innym punkcie i mnie to już tak nie boli jak kiedyś.
Myślę, że nad słowami Ruty warto się zastanowić, nie wiem czy do końca właściwie ją zrozumiałaś. Nie zniechęcała mnie do terapii tylko zdecydowanie odradzała mi wchodzenie w rolę terapeuty mojej żony i tu jej trzeba oddać zdecydowanie rację.
Współczuję sytuacji z mężem. Nie bardzo umiem pocieszać strapionych, ale wierzę, że masz wystarczająco dużo siły i pogody ducha by zmierzyć się z kolejnym objawem słabości Twojego małżonka.
Zaufaliśmy miłości.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Ruta » 23 lis 2021, 10:15

Caliope,
To trudny czas dla was, gdy mąż zaczyna mówić ponownie o odejściu. Macie szansę na rozmowę, wysłuchanie siebie, czy mąż się zaciął zupełnie i jest zablokowany na wszelkie rozmowy? Wspieram modlitwą.

Niepoprawny. Terapia jak najbardziej, sama korzystam. Dobrze odczytałeś mój post. Ale na przyszłość postaram się pisać precyzyjniej, by nie było potrzeby domyślania się...

Często piszesz o męskości. O obrazie twardziela. Jaki jest twój wewnętrzny obraz mężczyzny? Twój, nie żony. Na ile sam spełniasz swoje własne kryteria męskości?

Nie jestem specjalistką od męskości. Znam za to dobrze problem tożsamości związany z płcią, z wewnętrznym obrazem siebie jako kobiety i obrazem kobiety idealnej. Miałam ogromny problem z własnym poczuciem kobiecości. Warto nie uciekać od tego, ale z tym pracować.

Wy mężczyźni macie tu wspaniałego sojusznika. Najbardziej męskiego mężczyznę wszech czasów, który został ziemskim ojcem samego Boga i mężem Matki Boga. Był przy tym w stu procentach człowiekiem. A sprostał temu zadaniu genialnie. Największy twardziel wszechczasów. Pogadaj ze Świętym Józefem, pomyśl o jakiejś nowennie, by z nim pobyć, poszukaj jego obrazu gdzieś w okolicznym kościele, by go sobie pomedytować. Ja mam środy dla Świętego Józefa. Leczę przy nim swoją zranioną kobiecość i wstawiam się za mężczyznami, ojcami, mężami. Wspomnę i o tobie.
Święty Józef jest dla was super, bo lubi krótkie konkretne modlitwy. Świetnie też wspiera ojców. I działa po męsku, zdecydowanie i efekty są od razu. Wiem, że może to brzmieć abstrakcyjnie, ale można po prostu samemu się przekonać. Na przykład przez dziewięć dni nowenny ze Świętym Józefem. Taka szkółka dla mężów i ojców... Sama byłam zdziwiona jak szybko działa Święty Józef, gdy już postanowiłam się przekonać... i zaufać.. Pisało o tym wielu Świętych. I wiele Sycharków i Sycharek mi mówiło. I mieli rację :) To jest też Święty z ogromnym poczuciem humoru. Czego także doświadczam. Ja bardzo go pokochałam.

Jak nie czujesz się gotowy do bycia darem, czy nadstawiania drugiego policzka, poczekaj. Nic na siłę. Dojrzewałam do tego dwa lata. A najpierw nauczyłam się stawiać granice. I tego, że najlepiej stawiać je sobie. Tak sobie myślę teraz, pod wpływem naszej rozmowy, że żeby móc przestać się bronić najpierw potrzeba nauczyć się skutecznie bronić. Bez przemocy, spokojnie, stanowczo. Moje doświadczenie jest takie, że najskuteczniejsze jest tu właśnie stawianie granic sobie. Im lepsze mam swoje granice, tym mniej doświadczam od innych przykrości.

vertigo
Posty: 242
Rejestracja: 30 mar 2018, 10:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: vertigo » 23 lis 2021, 11:14

Ruta pisze:
23 lis 2021, 10:15
Wy mężczyźni macie tu wspaniałego sojusznika. Najbardziej męskiego mężczyznę wszech czasów, który został ziemskim ojcem samego Boga i mężem Matki Boga. Był przy tym w stu procentach człowiekiem. A sprostał temu zadaniu genialnie. Największy twardziel wszechczasów.
Chyba troszkę rozpędziłaś się. A co w takim razie z Jezusem jako wzorem męskości? Nie był twardzielem? Nie był w stu procentach człowiekiem? Uważasz, że Jezus był drugi po Józefie?
Ludzie robią wszystko, aby siebie samych przekonać, że świat nie wygląda tak, jak wygląda naprawdę.

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Caliope » 23 lis 2021, 12:03

Ruta pisze:
23 lis 2021, 10:15
Caliope,
To trudny czas dla was, gdy mąż zaczyna mówić ponownie o odejściu. Macie szansę na rozmowę, wysłuchanie siebie, czy mąż się zaciął zupełnie i jest zablokowany na wszelkie rozmowy? Wspieram modlitwą.
Nie ma rozmowy, on się zaciął tak, że teraz wiem na 100%, że nie jest tu ze mną. Tak myślałam ,więc nie jestem rozczarowana, a wiem jedno, zrobiłam wszystko co było w mojej mocy i jestem zadowolona z efektów pracy. Co zrobi mąż to już nie mój problem, ma wolną wolę i drogę.

Niepoprawny, korzystaj z każdego dobrodziejstwa jakie masz, bo naprawdę warto. Gdyby nie Bóg, modlitwa szczera od siebie, książki, forum i terapia nie byłoby u mnie co zbierać. Syn zostałby tylko z ojcem, miałam wiele różnych myśli, ale Bóg daje życie i tego się trzymam, też nie odeszłam, a o tym myślałam.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Ruta » 23 lis 2021, 14:57

vertigo pisze:
23 lis 2021, 11:14
Ruta pisze:
23 lis 2021, 10:15
Wy mężczyźni macie tu wspaniałego sojusznika. Najbardziej męskiego mężczyznę wszech czasów, który został ziemskim ojcem samego Boga i mężem Matki Boga. Był przy tym w stu procentach człowiekiem. A sprostał temu zadaniu genialnie. Największy twardziel wszechczasów.
Chyba troszkę rozpędziłaś się. A co w takim razie z Jezusem jako wzorem męskości? Nie był twardzielem? Nie był w stu procentach człowiekiem? Uważasz, że Jezus był drugi po Józefie?
Nie Vertigo, nie rozpędziłam się. Nie twierdzę żadnej z tych rzeczy, które mi przypisujesz.

Wielu Świętych czciło Świętego Józefa, w tym roku czcci go cały Kościół. Kult świętych nie stoi w opozycji do oddawania czci Bogu, ani nie przysłania Jezusa. Święci prowadzą nas do Boga. Józef był pierwszym wiernym, poświęcił Mu całe swoje życie z miłością, radością, czułością. Od kogo, jak nie od niego możemy się uczyć przyjmowania Jezusa? Święci są sojusznikami na naszej drodze do świętości. Także w przysiędze małżeńskiej zwracamy się o pomoc do Boga i Wszystkich Świętych. I po tą pomoc możemy śmiało sięgać. Święci to nasi przyjaciele, a wyjednać sobie opiekę Świętego lub Świętej to ogromna łaska.

Święty Józef był i jest wzorem dla wielu. Był ojcem i mężem. Dlatego możemy się tego od niego uczyć. Ja na przykład ucząc się relacji ze Świętym Józefem uczę się relacji z mężczyznami.
Jest także wiele świadectw wspaniałego i skutecznego wstawiennictwa Świętego Józefa. Także od Świętych, cieszących się szczególnym nabożeństwem właśnie do niego. Za wstawiennictwem Świętego Józefa dokonało się wiele cudów i powstało wiele wspaniałych dzieł. Wystarczy poczytać, porozmawiać. Święta Teresa mówiła, że kto nie wierzy w skuteczność wstawiennictwa Świętego Józefa, niech spróbuje i sam się przekona. Zawsze i ty możesz spróbować.

Nic co czynią Święci nie ma źródła w nich samych, a wszystko jest w nich od Boga. Dlatego są Święci. Ale też dlatego kochają nas i wspierają.

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy muszę pójść na terapię?

Post autor: Niepoprawny83 » 23 lis 2021, 18:22

Ruta pisze:
23 lis 2021, 10:15

Niepoprawny. Terapia jak najbardziej, sama korzystam. Dobrze odczytałeś mój post. Ale na przyszłość postaram się pisać precyzyjniej, by nie było potrzeby domyślania się...

Często piszesz o męskości. O obrazie twardziela. Jaki jest twój wewnętrzny obraz mężczyzny? Twój, nie żony. Na ile sam spełniasz swoje własne kryteria męskości?

Wy mężczyźni macie tu wspaniałego sojusznika. Najbardziej męskiego mężczyznę wszech czasów, który został ziemskim ojcem samego Boga i mężem Matki Boga. Był przy tym w stu procentach człowiekiem. A sprostał temu zadaniu genialnie. Największy twardziel wszechczasów. Pogadaj ze Świętym Józefem, pomyśl o jakiejś nowennie, by z nim pobyć, poszukaj jego obrazu gdzieś w okolicznym kościele, by go sobie pomedytować. Ja mam środy dla Świętego Józefa. Leczę przy nim swoją zranioną kobiecość i wstawiam się za mężczyznami, ojcami, mężami. Wspomnę i o tobie.
Święty Józef jest dla was super, bo lubi krótkie konkretne modlitwy. Świetnie też wspiera ojców. I działa po męsku, zdecydowanie i efekty są od razu. Wiem, że może to brzmieć abstrakcyjnie, ale można po prostu samemu się przekonać. Na przykład przez dziewięć dni nowenny ze Świętym Józefem. Taka szkółka dla mężów i ojców... Sama byłam zdziwiona jak szybko działa Święty Józef, gdy już postanowiłam się przekonać... i zaufać.. Pisało o tym wielu Świętych. I wiele Sycharków i Sycharek mi mówiło. I mieli rację :) To jest też Święty z ogromnym poczuciem humoru. Czego także doświadczam. Ja bardzo go pokochałam.
Mój obraz męskości, tj. być dobrym ojcem i mężem. Tj. mieć siłę i umiejętności by pracować dla rodziny 25 h na dobę... Idealny mężczyzna przyzwoicie zarabia, remontuje dom i ma czas dla dzieci. (Taki jest mój teść, tytan pracy i fajny dziadek) Tak rozumiem ofiarowanie siebie rodzinie, poświęcenie się. Ja swoich kryteriów nie spełniam. Tracę sporo czasu na głupoty, zarabiam mało a w domu niewiele umiem zrobić. Wiem, że to trzeba zmienić. Zacząłem do prac domowych i poświęcaniu się dzieciom. Wczoraj ugotowałem pierwszą zupę w życiu i nawet mi wyszła. Zrobiłem to dla siebie, żeby mieć ciepły posiłek po pracy, ale cieszę się bardzo, że żonie również smakowało, bo obstawiałem, że nie będzie jadła (zaiste nie ma co wchodzić w głowę żony). Zupa to sukces, ale nazwanie tego sukcesem pokazuje jak wiele mam do zrobienia. Muszę skupić się na tym co robię bo chcę dobrze, ale robię wszystko niedokładnie, co psuje efekt i nie przynosi satysfakcji, wręcz frustruje. Nie rozumiem dlaczego mam takie problemy z robieniem czegokolwiek dokładnie, od pracy począwszy na hobby skończywszy wszystko wygląda na robione na odczep się.
Już kiedyś pisałem, że wciągnę do współpracy Św. Józefa, ale mi nie wyszło. Oby tym razem było inaczej, w końcu to jeden z moich patronów :) W jednym z kościołów odbywa się comiesięczna adoracja Najświętszego Sakramentu za wstawiennictwem św. Józefa. Bywam tam regularnie jak nie wypada mi praca, o dziwo w tym miesiącu zapomniałem.... Nie umiem tego wytłumaczyć. Jakoś do tej pory ignorowałem myśl przewodnią tej adoracji tj. wstawiennictwo św. Józefa, ale następnym razem podejdę do tego zupełnie inaczej.
Zaufaliśmy miłości.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 13 gości