Od czego zacząć...?

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

golo
Posty: 9
Rejestracja: 10 paź 2021, 0:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: golo »

@Ruta
Dziękuję za "wykład" (oczywiście żart z tym wykładem). Nie biorę pod uwagę rozstania czy rozwodu. Chcę być z żoną jak przyrzekałem na dobre i na złe. Oczywiście siedem grzechów głównych na pewno i mnie dotyczy. Z wszystkiego pewnie najtrudniej przyznać się przed samym sobą, że "coś tam" u mnie nie domaga i jest nie w porządku. Ks. Chmielewskiego często słucham na necie, a księdza Chylińskiego muszę jeszcze nadrobić. W każdym razie Bóg zapłać😊
@Pavel
Dziękuję za Twój głos. Postaram się zdobyć i przeczytać ową książkę. Dzięki😊
golo
Posty: 9
Rejestracja: 10 paź 2021, 0:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: golo »

Jedno w życiu jest pewne nie ma się co dobra spodziewać. Ostatni same traumatyczne przeżycia i Bóg jakoś próbuję mą wiarę nie widzieć czemu. Straciłem pracę, o którą się modliłem i wydawało się, że jest dla mnie zgodna z wykształceniem, a tu w jednym dniu straciłem ją (tzn. nie przedłużyli mi umowy) i tego samego dnia szwagier zakonnik po zatrzymaniu krążenia zapadł w śpiączckę. Stan beznadziejny od dwóch miesięcy (12.08.2021). Bez szans na poprawę. Dwa tygodnie temu umarł nagle siostrzeniec żony 26 lat też na serce. I jeszcze w małżeństwie się nie układa. Pewnie i są większe tragedie, ale jedno jest pewne, lepiej nie spodziewać się niczego dobrego, bo i tak może być jeszcze gorzej. Z wszystkiego co Bóg zaplanował lepiej spodziewać się tylko krzyża i cierpienia - zresztą On nic innego nie obiecywał. Reasumując myślę, że tracę już wiarę i siły, że będzie lepiej. Nie spodziewam się niczego dobrego. Żonę cały czas pocieszam, bo wiem, że ciężko to wszystko przeżywać, gdy brat ni to żyje ni umarł. Jeszcze jej chrześniak umarł nagle, a jej rodzice ledwie się trzymają, bo pochowali już drugiego wnuka i jeszcze ich syn w takim stanie. Myślę, że Bóg może jeszcze tylko zabrać ich i szwagra, bo nic innego chyba nie można się spodziewać. Wiem, że w tym wszystkim sprawy współżycia są nieistotne i być może zbyt dużo oczekuję. Właśnie lepiej nic nie oczekiwać, bo nie ma przynajmniej zawodu.... Przepraszam, ale musiałem choć w ten sposób wyrzucić to z siebie. Pozdrawiam
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Ruta »

Golo,
bardzo mi przykro, że macie tak trudną emocjonalnie sytuację. Rozumiem, że po tylu trudnych zdarzeniach można zacząć się spodziewać kolejnego ciosu i ogólnie czuć się przytłoczonym.

Myślę podobnie jak ty, że twojej żonie może być obecnie trudno myśleć o współżyciu. Wiele kobiet na sytuacje trudne reaguje w taki sposób, że sfera erotyki na jakiś czas przestaje istnieć. Zbyt wiele stresu, by móc o tym nawet pomyśleć. Wręcz może się to wydawać niewłaściwe. Jak głupio by to z męskiej perspektywy nie brzmiało. Mężczyźni chyba reagują inaczej i stres, smutek może być powodem do aktywności seksualnej, sposobem na ich załagodzenie.

W takiej sytuacji kluczem do kobiety często jest bliskość emocjonalna. Na to trzeba czasu. I uważności.

Wiesz pewnie, że przy takich trudnych okolicznościach zły lubi dorzucić swoje i mieszać. Bo człowiek doświadczany raz po raz zaczyna mieć problem z tym, czy Bóg jest dobry, czy jest sens żyć uczciwie, czy nie lepiej mają ci, co się nie przejmują, życie jest krótkie, przynajmniej coś skorzystają, w przeciwieństwie do tych co się modlą, no i rodzi się też żal do Boga. Nie wiem ile takich lub podobnych myśli ci wyskakuje. Ja to już przeszłam i dałam się wywieść w pole. Dwa razy tak poważnie. Aż do utraty relacji z Bogiem.

Co do relacji z żoną. Wiesz, od jakiegoś czasu uczę się komunikacji bez przemocy. I wczoraj i dziś rozmawiałam z synem o tym jak lepiej mogę go wspierać. Bo ma trochę trudności różnych. Powiedziałam, że wysłucham go i przyjmę co mówi, nie skrytykuję. Bo zależy mi na tym, by to co dla niego robię było dla niego, by było pomocne i odpowiadało jego potrzebom. I że mogę czegoś nie wiedzieć, i nie robić czegoś co jest mu potrzebne, albo mogłoby być wsparciem, a ja o tym nie wiem. Albo mogę nawet coś robić nie tak. i zamiast wspierać mogę rozbijać. I że jeśli chce, żebym czegoś nie robiła, nie mówiła, to też chętnie się dowiem.
I wiesz, syn się po takim wstępie otworzył. Sporo się dowiedziałam. Może warto przeprowadzić taką rozmowę z żoną. Bo to co ty rozumiesz jako pocieszam, może dla żony nie być tym rodzajem wsparcia jakiego z uwagi na swoją konstrukcję potrzebuje.

Po jakimś czasie, wcale nie długim, ale dajmy ze dwa tygodnie... sam wyczujesz, czy juz...gdy będziesz efektywnym wsparciem dla żony, możesz zacząć rozmowę o sobie. Czy moge cie prosic o... czuje ze mogloby mi to pomóc, potrzebuję ciebie i twojego wsparcia. Wiem, ze masz teraz dużo na głowie, zeozumiem odmowę, ale jest to dla mnie ważne, zebysmy... Co o tym sądzisz? Myślę, że może nie od razu kwestie intymności i potrzeby z tej sfery, ale może masz jakieś inne potrzeby, takie ze sfery bliskości?

Fajnie, jeśli zgłaszając swoją potrzebę mamy gotowość do przyjęcia odmowy. Inaczej to nie prośba, a presja.

No i uwaga na złego, bo zwykle jak sie wcisnie to gada tak: wiesz kochanie, mam do ciebie prosbe. Wiem, ze sie stresujesz i jest co ciezko. Ja tez, i bardzo to mnie przygnebia i jest mi coraz trudniej. I wiesz chyba potrzebuje troche przestrzeni. Wiec chce zebys sie zgodzila zebym mogl sie troche odstresowac, a akurat chlopaki jada na wyjazd/kumpel robi czterdziestke tylko dla mezczyzn/chce mniec wolne dwa najblizsze weekendy, albo we wtorki i srody chce chodzic na silownie i potem na spacer, ale w inne dni bede ci pomagac. Zły może też cie zafiksować na współżyciu, bo to ci odbierze siły by być oparciem dla żony, dla siebie, dla rodziny na trudny czas.

Klucz: czy to co chce zaproponować żonie dzieli, czy łączy, zbliża czy oddala, angażuje mnie w rodzinie i małżeństwie czy poza nią.

Mysle, że specjalistą od sytuacji kryzysowych i trudnych w rodzinie jest Święty Józef. Święta Rodzina przeszła bardzo dużo. A Święty Józef ze wszystkim sobie radził. Myślę, że może być dla ciebie dobrym wsparciem w formowaniu na najlepszego męża w kryzysie, mężczyznę-oparcie. Jest też specjalistą od radosnej czystości. Wiesz w tym, by być oparciem dla rodziny jest dużo satysfakcji i radości. Takie kryzysy mogą bardzo zbliżać i wydostawać z nas to co najlepsze. Pogadaj ze Świętym Józefem. Jest mi bardzo bliski i wiem, że odpowiada tym, którzy go proszą o pomoc. I jeszcze skutecznie goni złego.
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Avys »

Golo,
Wiadomo, że ludzie chorują i umierają, ale to co opisałeś w swojej rodzinie w sensie skomasowania w jednym czasie to się zdarza zdecydowanie rzadziej. Rodzice żony mając syna w śpiączce i dwóch zmarłych wnuków są w niewyobrażalnie bolesnej sytuacji takiej, że serce pęka. Również rodzice tych wnuków. Wydaje mi się, że śmierć dziecka powoduje często, że coś w ludziach pęka…nie da się tego opisać. Współczuję całej Twojej Rodzinie, też Twojej Żonie- ona potrzebuje teraz wsparcia. Przede wszystkim Twojej obecności, kroczenia przy niej- być może bez słów. To daje ulgę w cierpieniu- obecność drugiego człowieka który sercem próbuje być z nami. Nie z doskoku, ale systematycznie i wiernie, nawet jak „nie czuć” że pomagam. Owoce przyjdą w swoim czasie.

Co do teorii z cierpieniem i krzyżem, chorobami i śmiercią i że nie czeka nas nic dobrego….
Po pierwsze co to byłby za Bóg, Ojciec który zsyłał by na nas choroby. Sorry, ale ja takiego Boga nie chcę!! W życiu nie wyobrażam sobie, aby spowodować, żeby moje dziecko zachorowało a dobry Bóg miałby to robić??? Jezus nie zsyłał chorób a uzdrawiał. Choroby to nie krzyż który mamy brać. Przecież to się wyklucza:

Jezus stojący na łące i krzyczący „Kto chce iść za Mną niech weźmie swój krzyż i Mnie naśladuje” po czym uzdrawia wszystkich ich chorych (!!?!) No bez sensu!

Jezus też nie wciska nam krzyża na siłę- mamy wolną wolę, możemy go nie brać. Mi się wydaje, że krzyż jest to dobrowolne przeżywanie tego co się dzieje w życiu z miłością ale jeśli jakieś cierpienie mamy władzę oddalić to oczywiście jak najprędzej! W Twoim przypadku krzyż to jest wzięcie na kark tego obecnie braku współżycia nie z pretensją, złością do Żony, ale z miłością przejście tego okresu braku współżycia. Ktoś może być chory i swoją chorobę przeżywać w sposób egoistyczny, z pretensjami do świata i ludzi, a ktoś inny poprzez dzielność w chorobie czy innej ułomności może przekazywać wiarę i miłość. Choroby, śmierć są wynikiem grzechu pierworodnego i zepsucia świata. Tylko od nas zależy czy weźmiemy to z miłością i przyniesie to owoce czy pozostaniemy zimni i egoistyczni.

Są osoby bardzo chore czy doświadczone nieszczęściami które nie niosą krzyża, myślą tylko o sobie. Poznać można to po owocach. Takie osoby stają się chodzącymi zombi, żywą Zgorzkniałością i odpychają życie. A krzyż Jezusa daje życie! Spotkałam w życiu osoby chore, bardzo stare, upośledzone, doświadczone nieszczęściami które aż promieniowały życiem które pochodzi od Boga żywego, z wnętrza człowieka. Tutaj na forum jest wiele osób opuszczonych przez małżonka. Jakby chciały mogłyby nie brać tego krzyża, przestać kochać i też znaleźć sobie kowalskiego/kowalską. A pomimo zdrady małżonka wybierają miłość i wierność. Owoce przychodzą w różnym czasie- pokój w sercu, Szczęście przed duże S nie to ziemskie ulotne mniej warte, czasami powrót małżonka, dawanie życia ludziom wokół.

Golo spróbuj przetrzymać ten ciężki dla Was czas, nie poddawaj się, miłuj żonę, a owoce mogą być takie, że Ci się nawet nie śniło. Tego nie wiem, ale warto zaryzykować.

Tak po ludzku jak piszesz to faktycznie może nie czeka nas nic dobrego- starość, choroby i śmierć ale po Bożemu to czekają nas same dobre rzeczy których nawet nie potrafimy sobie wyobrazić ale nawet tu na ziemi pomimo tego wszystkiego co się dzieje to czy Wasze dzieci nie są dobrem ratującym teraz Dziadków? Czy Wasze dzieci nie niosą im teraz życia?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Caliope »

Golo, zacznij żyć swoim życiem, nie żony. Twoje problemy, to ta lepsza praca i tylko tyle. Reszta nie jest twoja, Ty możesz wesprzeć słowem, ale nie wchodź żonie do ogródka. Ja też żyłam życiem męża, a on wcale tego nie chciał, wchodziłam w każdy jego problem, martwiłam się wiecznie nie swoimi problemami. To nie jest dobra droga, to destrukcja, bo współmałżonek nie ma wsparcia, bo starczy by go tylko ktoś wysłuchał, a sam sobie poradzi.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Bławatek »

golo pisze: 14 paź 2021, 20:40 Jedno w życiu jest pewne nie ma się co dobra spodziewać. Ostatni same traumatyczne przeżycia i Bóg jakoś próbuję mą wiarę nie widzieć czemu. Straciłem pracę, o którą się modliłem i wydawało się, że jest dla mnie zgodna z wykształceniem, a tu w jednym dniu straciłem ją (tzn. nie przedłużyli mi umowy) i tego samego dnia szwagier zakonnik po zatrzymaniu krążenia zapadł w śpiączckę. Stan beznadziejny od dwóch miesięcy (12.08.2021). Bez szans na poprawę. Dwa tygodnie temu umarł nagle siostrzeniec żony 26 lat też na serce. I jeszcze w małżeństwie się nie układa. Pewnie i są większe tragedie, ale jedno jest pewne, lepiej nie spodziewać się niczego dobrego, bo i tak może być jeszcze gorzej. Z wszystkiego co Bóg zaplanował lepiej spodziewać się tylko krzyża i cierpienia - zresztą On nic innego nie obiecywał. Reasumując myślę, że tracę już wiarę i siły, że będzie lepiej. Nie spodziewam się niczego dobrego. Żonę cały czas pocieszam, bo wiem, że ciężko to wszystko przeżywać, gdy brat ni to żyje ni umarł. Jeszcze jej chrześniak umarł nagle, a jej rodzice ledwie się trzymają, bo pochowali już drugiego wnuka i jeszcze ich syn w takim stanie. Myślę, że Bóg może jeszcze tylko zabrać ich i szwagra, bo nic innego chyba nie można się spodziewać. Wiem, że w tym wszystkim sprawy współżycia są nieistotne i być może zbyt dużo oczekuję. Właśnie lepiej nic nie oczekiwać, bo nie ma przynajmniej zawodu.... Przepraszam, ale musiałem choć w ten sposób wyrzucić to z siebie. Pozdrawiam
Golo, spotkało Was ostatnio dużo negatywnych zdarzeń, chciałoby się powiedzieć - za dużo na raz jak na jedną rodzinę.

Też byłam kiedyś w podobnej sytuacji - najpierw zmarła moja babcia, która od zawsze z nami mieszkała i przy której przez 10 lat pomagałam w opiece bo już była schorowana i coraz mniej sprawna. Ledwo otrząsnęliśmy się z tego, okazało się, że nasz syn ma zaburzenie z którego może wyjść dzięki drogim terapiom psychologiczno-pedagogicznym, na które nie mieliśmy pieniędzy. A jeszcze mąż naciskał żebyśmy się wyprowadzili do mieszkania innego - też nie mając na to pieniędzy. Dodatkowo przed moim urlopem mój brat mający różne problemy życiowe i psychiczne powiesił się na naszej posesji, w czasie gdy ja byłam w pracy a synem zajmował się ktoś z rodziny - szybki dojazd do domu, zajęcie się synem gdy trwały czynności policji, potem załatwianie innych formalności. Choć nie byłam zbyt blisko z bratem to jednak trauma była. Na urlopie wypocząć nie umiałam bo ciągle w głowie były te wszystkie wydarzenia. Dużo tego. A na dodatek zero wsparcia mojego męża, który w tym czasie był "skrzywdzonym dzieckiem" tylko wymagającym uwagi oraz wymagającym ode mnie poświęceń w różnych sprawach.

Więc nie zgodzę się z Caliope, że masz zostawić żonę w spokoju - nie, wg mnie, tym bardziej, że sam wspomniałeś, wyręczasz żonę i jej pomagasz na codzien, to teraz tym bardziej bądź przyniej i jej pomagaj. Ja mam naturę "zosi samosi" i nie potrafię prosić o pomoc, a w wielu przypadkach wtedy pragnęłam wsparcia. Tym bardziej, że na męża nigdy liczyć nie mogłam. Najważniejsze abyś teraz trwał przy żonie i pamiętał, że mogą nią teraz targać różne emocje, bo żyje w ciągłym stresie - martwiąc się też pewnie o swoich rodziców.

Trudne to wszystko ale możliwe do przejścia. I pamiętaj, że najwięcej siły dostajemy od Boga właśnie w takich ciężkich sytuacjach. Gdy mnie życie przerasta to zawsze zwracam się do Niego z prośbą "Boże pomóż bo nie daję rady", a On zawsze pomaga choć niekoniecznie tak jak ja sobie planuję.

Korzystajcie z jesiennej aury - wspólny spacer, z dziećmi czy bez, potrafi wiele zdziałać. Na pewno przewietrzyć głowę i choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.
golo
Posty: 9
Rejestracja: 10 paź 2021, 0:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: golo »

Bardzo Was wszystkich przepraszam za wczorajszy wpis. Miałem chyba naprawdę gorszy dzień. Nie chcę się użalać nad sobą, bo wiadomo, że każdy ma w życiu ciężko i nie jest wolny od cierpienia. Diabeł chyba naprawdę chce zniszczyć naszą rodzinę i podkopać zaufanie Bogu. Niby człowiek o tym wie, a emocjonalnie i tak da wywieźć się w pole. Muszę (źle słowo) raczej powinienem zaufać Bogu i w "życiu i śmierci należeć do Pana"! Wiem przecież, że"Jego drogi nie są naszymi drogami", a jednak się buntuję.... Dziękuję za wysłuchanie. Wiem, że głupie te emocje, które przeżywam i że współżycie z żoną powinno być ostatnią rzeczą, o którą mogę mieć pretensję, a jednak i tak mam złość w sobie.... Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, a jednak i tak się wkurzam. Chciałbym być lepszym człowiekiem, dobrym mężem i ojcem, a i tak grzech zbyt często bierze górę w moim życiu. Dziś postanowiłem bez względu na wszystko błagać Boga o interwencję w naszej rodzinie. Niech On się tym wszystkim zajmie. Wiem jedno, że naprawdę chcę być z żoną w tym wszystkim, bo skoro przysięgałem być z nią na dobre i złe to nie ma innej opcji. Bóg widocznie po coś dopuszcza taki trud na naszą rodzinę. Cóż egoizm i grzech zawsze w człowieku niestety będzie, ale jak to mówią "bez Boga ani do proga". Pozdrawiam.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Bławatek »

Golo każdy z nas jest słaby i grzeszny. I często albo nie rozumiemy tego co się w naszym życiu dzieje, albo się i nawet buntujemy.

Warto pamiętać, że po każdej burzy, pochmurnym dniu słońce i tak zaświeci.

Super, że chcesz pomagać żonie w tym trudnym dla niej czasie, mimo że dla ciebie z różnych innych powodów jest to trudny czas, że nie uciekasz. To jest właśnie odpowiedzialna męska postawa.

Czy słuchałeś lub czytałeś Pana Jacka Pulikowskiego? On super wyjaśnia różnice między kobietą i mężczyzną. Może jak żona będzie chciała to razem posłuchacie. Na wesoło i konkretnie 🙂
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Caliope »

golo pisze: 15 paź 2021, 11:54 Bardzo Was wszystkich przepraszam za wczorajszy wpis. Miałem chyba naprawdę gorszy dzień. Nie chcę się użalać nad sobą, bo wiadomo, że każdy ma w życiu ciężko i nie jest wolny od cierpienia. Diabeł chyba naprawdę chce zniszczyć naszą rodzinę i podkopać zaufanie Bogu. Niby człowiek o tym wie, a emocjonalnie i tak da wywieźć się w pole. Muszę (źle słowo) raczej powinienem zaufać Bogu i w "życiu i śmierci należeć do Pana"! Wiem przecież, że"Jego drogi nie są naszymi drogami", a jednak się buntuję.... Dziękuję za wysłuchanie. Wiem, że głupie te emocje, które przeżywam i że współżycie z żoną powinno być ostatnią rzeczą, o którą mogę mieć pretensję, a jednak i tak mam złość w sobie.... Wiem, że to egoistyczne z mojej strony, a jednak i tak się wkurzam. Chciałbym być lepszym człowiekiem, dobrym mężem i ojcem, a i tak grzech zbyt często bierze górę w moim życiu. Dziś postanowiłem bez względu na wszystko błagać Boga o interwencję w naszej rodzinie. Niech On się tym wszystkim zajmie. Wiem jedno, że naprawdę chcę być z żoną w tym wszystkim, bo skoro przysięgałem być z nią na dobre i złe to nie ma innej opcji. Bóg widocznie po coś dopuszcza taki trud na naszą rodzinę. Cóż egoizm i grzech zawsze w człowieku niestety będzie, ale jak to mówią "bez Boga ani do proga". Pozdrawiam.
To nie złe myśleć o potrzebach, ja bym tak chciała, dopiero się uczę wielu rzeczy. Żonie potrzebne jest wsparcie, nie życie jej życiem. Ja bym chciała od męża usłyszeć, jesteś dobrym czlowiekiem, doceniam cię, razem damy radę. To był by komunikat do rozwijania skrzydeł.
golo
Posty: 9
Rejestracja: 10 paź 2021, 0:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: golo »

Dziś niestety uświadomiłem sobie, że "nasze pragnienie bliskości" umarło. Po kolejnej rozmowie na ten temat usłyszałem tylko od żony, że cytuję: "ja już tak mam i się to nie zmieni"... Cóż pozostaje mi pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie. To mój ostatni post tutaj, bo już nie mam siły walczyć o nasze nawet nie wiem co... Pewnie zostanę dla dzieci, ale już nie liczę na żaden cud we wspomnianej kwestii. Może to i fakt mój egoizm, ale cóż c'est la vie 😔 Żałuję tylko, że niepotrzebnie tyle lat walczyłem z wiatrakami. Jedno jest tylko pewne w życiu nie ma nic za darmo i wszystko ma swoją cenę! Z wiary, nadziei i miłości w małżeństwie zostało tylko złudzenie. Koniec i kropka. Wiem, że pewnie zostanę oskarżony, że to moja wina za zaistniały stan rzeczy i pewnie to i prawda skoro nie potrafiłem żony w sobie na tyle rozkochać. Piszę to jak stuprocentowy facet i przepraszam jeśli któraś z Szanownych Pań poczuła się tym urażona. Żegnam i wszystkim Wam chociaż życzę lepszej miłości małżeńskiej niż u mnie.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Nirwanna »

Golo, przede wszystkim fakty: dopiero co opisałeś Waszą bardzo trudną sytuację rodzinną, a za chwilę przeprowadzasz z żoną "kolejną rozmowę"... choć podstawowa logika podpowiada, że to nie są dobre momenty na takie rozmowy :roll:
Dla mnie to oznacza, że:
- bardzo (!) nie rozumiesz emocjonalności kobiet, w tym swojej żony,
- nie rozumiesz również własnej emocjonalności,
- wychodzi więc w efekcie brak cierpliwości i zjawisko "słonia w składzie porcelany".

Zamiast więc się żegnać, wdróż pomysły, które padły w Twoim wątku, nastaw się na czasookres wdrażania minimum rok, dopiero po minimum roku zacznij robić ewaluację - czy to działa i jak. Na forum możesz na bieżąco kanalizować trudne emocje.

Moim osobistym zdaniem cierpliwość jest bardzo istotną męską cechą, brak cierpliwości charakteryzuje emocjonalnych chłopców.
Co do zasady - im dojrzalsza emocjonalnie kobieta, tym bardziej chce być w związku z mężczyzną, a nie z chłopcem. W łóżku też. Rozważ.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Pavel »

Wybacz, ale masz się za mężczyznę, więc powinieneś to udźwignąć.

Ty chcesz rozwiązać poważny problem w tydzień?
Po tygodniu bytności na forum się poddajesz? A może już wszystko wiesz?
To wygląda mi nieco jak „dramy” mojej 9 letniej córki.

Aby się cokolwiek zmieniło, potrzeba najpierw twojej gruntownej przemiany (wiedza o sobie jako mężczyźnie, o żonie jako kobiecie, o małzeństwie, nauka właściwej komunikacji, analiza problemu, odnalezienie źrodła, naprawa, wdrożenie tej wspomnianej wiedzy w praktykę na poziomie przynajmniej elementarnym).

To zajmuje sporo czasu, to proces.

Pózniej, gdy ty będziesz rzeczywiście funkcjonował jak mężczyzna przez wielkie M, znalezienie subtelnego sposobu, aby i żona zechciała wymienić bazę danych.
(O ile nie „załapie” po drodze).

Bo pisałeś, że oboje jesteście praktykujący, modlicie się itd. a mam nieodparte wrażenie, że poza pobożnością nie rozumiecie istoty małżeństwa.
Brakuje komunikacji, dojrzałości.
Nie wiem w jaki sposób i w jakich okolicznościach (mogą być sprzyjające, średnio sprzyjające oraz uniemożliwiające wręcz dialog i konsensus) podjąłeś rozmowę z żoną, natomiast dla mnie „ja tak mam, to się nie zmieni” jest sygnałem, że jest problem z komunikacją, podejściem do współmałżonka i małżeństwa.

W takiej sytuacji mężczyzna nie ucieka, nie dramatyzuje, nie poddaje się, a działa.
Zaczynając od siebie.

Jasne, możesz sobie odpuścić forum, pracę nad sobą i małżeństwem.
Z określonymi konsekwencjami tego.

Nie chce porównywać, to co napiszę ma na celu ukazania ci wachlarza możliwości którego niemalże nikt na forum nie ma, a który w waszym przypadku jest zapewne dostępny.
Razem się modlicie, chodźcie do kościoła itd.
Czyli jest baza wspólnych wartości, nauka KK, Słowo Boże jej „nie parzy”, nie odrzuca.
Są rekolekcje małżeńskie na które możecie się wybrać.
Jest nauka dialogu.
Są konferencje w internecie i lektury.
Jest też terapia małżeńska.
Twoja żona nie chce rozwodu, nie ma kowalskiego, nie odchodzi.

Może więc mając to na uwadze, warto działać zamiast się poddawać?
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
golo
Posty: 9
Rejestracja: 10 paź 2021, 0:57
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: golo »

Być może jestem dziecinny i zachowuje jak słoń w składzie porcelany, ale to nie jest tak jak myślicie, że od tygodnia na forum próbuję rozwiązać ekspresowo nasz problem. Zresztą nie mam zamiaru się tłumaczyć. Jeśli chcesz mnie oceniać to ubierz moje buty i przejdź moje ścieżki życia... Były już rekolekcje, rozmowy, wspólna modlitwa (nadal jest) lecz naprawdę nie mam zamiaru się tłumaczyć. Myślę, ze nie ma gotowych szablonów do rozwiązania z pozoru podobnych problemów. Oczywiście są wskazówki pomocne każdemu, lecz wbrew temu co nieudolnie opisałem wszystko nie jest takie proste i jednoznaczne, jak się wydaje. Macie rację, że mam problem z emocjami w tej kwestii, ale trudno nie mieć. Choć pewnie zbyt głupi jestem i tego nie rozumiem. W każdym razie dziękuję za wskazówki z Waszej strony. Pozdrawiam.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Caliope »

golo pisze: 19 paź 2021, 9:51 Być może jestem dziecinny i zachowuje jak słoń w składzie porcelany, ale to nie jest tak jak myślicie, że od tygodnia na forum próbuję rozwiązać ekspresowo nasz problem. Zresztą nie mam zamiaru się tłumaczyć. Jeśli chcesz mnie oceniać to ubierz moje buty i przejdź moje ścieżki życia... Były już rekolekcje, rozmowy, wspólna modlitwa (nadal jest) lecz naprawdę nie mam zamiaru się tłumaczyć. Myślę, ze nie ma gotowych szablonów do rozwiązania z pozoru podobnych problemów. Oczywiście są wskazówki pomocne każdemu, lecz wbrew temu co nieudolnie opisałem wszystko nie jest takie proste i jednoznaczne, jak się wydaje. Macie rację, że mam problem z emocjami w tej kwestii, ale trudno nie mieć. Choć pewnie zbyt głupi jestem i tego nie rozumiem. W każdym razie dziękuję za wskazówki z Waszej strony. Pozdrawiam.
Weź pod uwagę innych ludzi, nie czubek swojego nosa. Żona nie ma kowalskiego, nie rząda rozwodu, nie mówi że jest z tobą z litości, bo byś sobie nie poradził i że już nie kocha. Jesteś w lepszej sytuacji niż większość tutaj, możesz być z żoną emocjonalnie, a to podstawa. Każdy ma swoje własne buty, ja bym weszła chętnie w twoje, a ja zapraszam do moich gdzie bliskości nie ma 2 lata.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Od czego zacząć...?

Post autor: Ruta »

Golo,
odebrałam twoje wpisy, tak, że szukasz potwierdzenia, by odejść "z winy żony", i rozwiać sobie wyrzuty sumienia, bo ty się przecież starałeś i nawet na forum katolickim byłeś. Zresztą ci o tym napisałam.
Nie wiem, co tam się w twoim sercu przez moment zadziało, że się w tym zawahałeś.
Teraz znów jesteś w pozycji wyjściowej, którą odbieram tak: mam prawo do seksu, chcę seksu, w moim małżeństwie już seksu nie będzie, nie jestem męczennikiem, mam prawo odejść. Bo mam prawo do seksu.
W moim odbiorze jesteś skoncentrowany właśnie na seksie, nie zaś na relacji i intymności z żoną, na więzi. Raczej na rozładowaniu napięcia i uzyskaniu przyjemności. Niekoniecznie z żoną. Może być z kimś innym.

Wiesz, ja żyję kolejny rok w czystości, by dochować wierności przysiędze małżeńskiej. Zanim doszłam do takiej kondycji, stoczyłam sporo walk sama ze sobą. Nie pierwszy raz.
Miałam taki moment w życiu, gdy byłam na skraju romansu, oględnie zwykle piszę, że się zakochałam, ale bardziej wprost, po prostu zbyt zbliżyłam się wtedy do mężczyzny innego niż mąż, bo w małżeństwie była pustka i rozkręciło się na full pożądanie. Nie planowałam tego, nie chciałam, byłam pewna, że się przyjaźnimy, nie chciałam takich rzeczy. Zatrzymałam się w tym. Kocham mojego męża i wolałam zapanować na żądzą, niż go zdradzić. Mimo, że między mną a mężem nie było wtedy relacji intymnej, ani żadnej bliskości. Bolało, frustracja była ogromna. Ja tylko wiem, ile wtedy przepłakałam i się z sobą natłukłam. Więcej nikogo do siebie tak blisko nie dopuściłam. Szanuję swoje słowo.

Więc rozumiem, że wyjściowo może się wydawać, że bez intymności, czy też bez seksu, to się nie da rady żyć. Da się. Warto sobie zadać sobie pytanie, co ci obecnie nakręca libido i pożądanie? Leki, używki, filmy określonej kategorii, sąsiadka, flirt z koleżanką z pracy, za duzo czasu na wypoczynek? Gdzieś jest źródło. Wywaliłam źródła, to i libido zeszło mi do poziomu, nad którym panuję i który nie prowadzi do stałej frustracji. To nie jest dobry pomysł, rozkręcać sobie żądzę, a potem się nią kierować i pod jej wpływem podejmować decyzje. Zresztą wiesz o tym. I w każdej chwili możesz się zatrzymać. To też wiesz.
Jak już pisałam, zły przyjdzie, naobiecuje ci, nagada, skusi przyjemnością. Przekona, że bez tej przyjemności, to ty biedaku już martwy zaraz będziesz, albo wybuchniesz. Albo co. Albo, że życie ci przecieknie, zaraz starość, tyle pięknych kobiet, a ty sobie nic nie użyjesz,
Po mojemu, będę szczera, to albo już brniesz w romans, albo w branżę filmową. Zasłaniając się, że żona nie chce. Potrzebujesz mieć usprawiedliwienie, ale decyzję już w sobie masz. A masz odwagę by wziąć ją na siebie, a nie zrzucać na żonę?

Jak zły atakuje sferę czystości, to się bierze za post i modlitwę. I pokutę. Czterdzieści dni postu, w którym dokonasz konkretnych wyrzeczeń w intencji swojego małżeństwa i żony, codzienna modlitwa i Eucharystia, jałmużna nie mniejsza niż dziesięć procent dochodu. Ofiarna praca na rzecz żony i rodziny w ramach umartwienia. I za czterdzieści dni będziesz innym człowiekiem. Wiem, bo sama taki post przeszłam, bijąc się o swoją czystość i swoją drogę wierności małżeńskiej. Pomogło. To chyba bardziej po męsku się ogarnąć i zapanować nad żądzą, a nie piszczeć, że się nie da. No da się. Ale trzeba chcieć.

Przykro mi też, tak po kobiecemu w imieniu twojej żony, że w tak trudnym dla niej momencie na pierwsze miejsce wysunąłeś siebie i swoje potrzeby, i w ogóle zdecydowałeś się taką rozmowę z żoną zacząć. Dla kobiety to bardzo raniące. W sumie było raczej do przewidzenia jaką odpowiedź uzyskasz. Gdzie to wsparcie które tak deklarowałeś?

Twoje życie, twoje decyzje. Możesz gonić te góry złota i szukać seksu poza małżeństwem. Nikt ci nie zabroni. I nikt poza tobą samym cię nie powstrzyma.
ODPOWIEDZ