Kryzys własny, kryzys małżeński

Powrót to dopiero początek trudnej drogi...

Moderator: Moderatorzy

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 09 lut 2022, 18:09

Piszę tutaj, bo szukam pomocy. Oglądu na sytuację, co pomoże mi spojrzeć inaczej/szerzej na to co się dzieje, bo w sumie już nie wiem jak mam funkcjonować. Sytuacja wydaje mi się patowa. Jednak od początku...
Jesteśmy małżeństwem sakramentalnym od prawie 9 lat, znamy się 11 lat. Po roku znajomości się zaręczyliśmy, zamieszkaliśmy razem i podjęliśmy decyzję o spowiedzi i czystości do ślubu. Gdy poznałam Męża, mój świat totalnie się przewrócił do góry nogami. Nie wierzyłam, że ktoś może mnie tak bardzo kochać! Jestem DDD, nieakceptowana i wiecznie odrzucana przez rodziców, więc czułam miłość męża wyjątkowo mocno. Czułam się kochana przez Niego, dosłownie nosił mnie na rękach. Równolegle otworzyłam swoją firmę, która bardzo szybko się rozkręciła. Byłam z siebie dumna, że mi się udało mimo wielu przeszkód. Mąż mnie bardzo wspierał od początku, również był ze mnie dumny. Po roku małżeństwa postanowiliśmy, powiększyć naszą rodzinę. Szybko udało się zajść w ciąże, oboje byliśmy bardzo przejęci i szczęśliwi. Byłam wdzięczna Bogu, że tyle dobrego mnie spotyka, nie wierzyłam, że zasługuje na tyle dobrego. Naszej radości z ciąży nie dzielili z nami moi rodzice, na których ta wiadomość nie zrobiła żadnego wrażenia. Dotknęło mnie to. Niestety w ciąży uaktywniła się uśpiona choroba, o której nie miałam pojęcia i nie pozwalała mi na dalszą pracę. Chciałam wtedy zadbać o swoje zdrowie i naszej córeczki. Gdy córka się urodziła, oboje oszaleliśmy. Mąż z radości, ja z przerażenia. Pojawienie się na świecie naszej córki rozdrapał moje podświadomie skrywane rany. Nie radziłam sobie jako matka, czułam się coraz gorzej. Moje dziecko płakało, a ja nie wiedziałam co robić. Mąż ma pracę kontraktową i wyjeżdża za granicę. Na czas okołoporodowy miał 2 miesięczny pobyt w domu. Był ze mną miesiąc przed porodem i miesiąc byliśmy już we 3. Gdy córka miała miesiąc, Mąż wyjechał. Ja nie oponowałam, bo wiedziałam o tym. Jednak widząc go wsiadającego do taksówki, miałam łzy w oczach "jak ja sobie teraz poradzę??" A Mąż był, nadal jest świetnym ojcem. Nie wiedział co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie, że cały mój optymizm zszedł ze mnie niczym powietrze z balonika. Gasłam w oczach, jeszcze ta choroba się za mną wlokła. Najbardziej wtedy bolało mnie to, że nie mogłam liczyć na pomoc mojej mamy. Na kogo miałam wtedy liczyć, jak nie na nią? Ona wprost mi mówiła, że pomagać mi nie zamierza. Serce mi wtedy pękło. Miałam nadzieję, że jak córeczka będzie miała rok, półtorej wrócę do pracy. Niestety się nie udało. W żłobku cały czas płakała, w domu nie mogłam jej odłożyć, ciągle na mnie wisiała. Moja frustracja rosła, ale nie chciałam, żeby mała cierpiała. Postanowiłam zostać w domu. To była nasza z mężem wspólna decyzja. Moja firma przestała istnieć, czułam ogromny smutek. W między czasie budowaliśmy dom. Gdy Mąż był na miejscu, to on doglądał budowy. Jak wyjeżdżał, ja to robiłam. Gdy córeczka miała prawie 3 lata, znowu podjęłam próbę powrotu do pracy. Jednak już na etat, żeby być bardziej dyspozycyjna dla córki. Niestety znowu się nie udało. Córka przestała jeść, nie chciała chodzić do przedszkola. Była bardzo absorbująca, chciała być tylko ze mną, nie mogła mnie tracić z oczu. Ja cały czas gasłam. Tym bardziej, że Mąż po narodzinach córki miłość do mnie, przelał na córkę. Nie wiedziałam co się dzieje. Jak zaczął mówić do córki w ten sam sposób co do mnie kiedyś, zaczęłam nawet czuć zazdrość. Miałam wrażenie, że doszłam do ściany. Czułam się okropną matką, która musiała pogrzebać życie zawodowe, której zabrano Męża i pokazała prawdę o rodzicach. Powiedziałam Mężowi, że muszę pójść na terapię, bo jestem na skraju wytrzymałości... Nie miał nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Odniosłam wrażenie, że to przyniesie mu ulgę, że nie będę go męczyła rozmowami o tym co się ze mną dzieje. I tak rozpoczęłam 4letnią przygodę z terapeutką, która bardzo szybko zdiagnozowała u mnie depresję. Męża to totalnie przybiło, ale nie chciał o tym rozmawiać. Mąż jest DDA i wiele przygód miał ze swoją mamą. Miałam wrażenie, że nasze małżeństwo również gaśnie. Liczyła się tylko córka i dom. Czułam już totalnie odepchnięta. Raczej jako opiekunka do dziecka i wszystko ogarniająca, niż życiowa partnerka i przyjaciółka. Nasze pożycie też powoli umierało. Rozmowy Męża męczyły, czułam się niechciana, niekochana i nieatrakcyjna. Gdy żyłam tylko swoimi deficytami, poznałam innego mężczyznę, z którym zdradziłam męża. Chciałam w końcu poczuć się jak prawdziwa kobieta. Chciałam być widziana inaczej niż jako matka czy kucharka, sprzątaczka. Tym bardziej, że dbam o siebie, o figurę. Chciałam się po prostu mężowi podobać, który od początku mówił, że mu się podobają szczupłe i drobne kobiety, a on przestał to widzieć. Zdrada była dla mnie krzykiem rozpaczy, może nawet próbą zwrócenia na siebie uwagi. Może nawet karą dla męża za to, że mnie odrzucił. Mój mąż niczego nie przeczuwał, o nic nie podejrzewał. Wszystko się wydało, gdy sama dałam Mężowi telefon do ręki, bo szukał jakiegoś numeru telefonu. To działo się 2,5 roku temu. Od tamtego czasu czytam forum Sychar. Pierwsze miesiące po zdradzie były trudne. Mąż na początku chciał się rozwieść, później postanowił dać nam szansę ze względu na córkę. Pozwalałam mu na wybuchy złości, odniosłam wrażenie, że wcześniej ze mną tak szczerze nie rozmawiał jak wtedy. Miałam problem z wybaczeniem sobie, ale oddałam to Bogu. Bogu oddałam nasze małżeństwo. Modliłam się o cierpliwość, pokorę i siłę dla siebie, żeby przetrwać. Mąż się mną brzydził i mam wrażenie, że do teraz tak jest, z małymi przebłyskami. Miałam myśli samobójcze, jednak nie chciałam tego zrobić córce, nie chciałam jej zostawić. Jednak życie mnie bolało, nie mogłam patrzeć w lustro, w oczy Męża tym bardziej. Chciałam być dla niego najlepszą żoną. O nic nie dopytywałam, uważnie słuchałam, dbałam. Chwaliłam za drobnostki, nie czepiałam się. Jedno jego krzywe spojrzenie wystarczyło, żebym dała mu przestrzeń jakiej oczekuje. Nie rozmawialiśmy już potem zbyt często o tym co się stało. Jeżeli już, to ja zaczynałam rozmowę, jednak słyszałam wiele raniących słów, np. że "nie mam prawa mówić co mi się w małżeństwie nie podoba". Powiedziałam w końcu, że jeżeli oboje nie chcemy się rozstawać, ale nie chcemy się znienawidzić, to powinniśmy pójść na terapię, żeby może ktoś poskładał do kupy nasze myśli, nazwał to. Dostałam warunek, że pójdziemy na terapię, jeżeli ja zrezygnuję ze swojej. Chodziło o kwestie finansowe. Byliśmy na kilku spotkaniach i było lepiej. Po kolejnym Jego kontrakcie znowu wszystko wróciło na stare tory. Nie radzę sobie z tym. Czuję się we własnym domu jak intruz. Czasami odnoszę wrażenie, że Mąż mnie nie zostawi, bo bez problemu ogarnę dom, ogród, dziecko, psa, itp. Ugotuję, wypiorę, posprzątam i pogadamy, bo mamy podobne poglądy. Jednak czuję pustkę wewnętrzną.
Co dała mi moja terapia?
- Pokochałam córkę, tak naprawdę pokochałam. Nie traktuję jej jako rywalki, tylko jako cud boski i owoc naszej miłości,
- pokonałam depresję, choć stany obniżonego nastroju czasami mi się zdarzają,
- odkryłam swoje deficyty i wiem, że nikt ich za mnie nie wypełni,
- trochę bardziej siebie polubiłam, nadal wiele sobie zarzucam, brakuje mi pewności siebie,
- potrafię nazwać swoje potrzeby.
Co usłyszałam na terapii małżeńskiej?
- Mój Mąż nie potrafi inaczej, nie potrafi mnie kochać miłością prawdziwą jak kiedyś, nie ufa mi i nie chce rozmawiać o małżeństwie. Nie zmieni swojej postawy. Chce żyć z dnia na dzień, a jak przychodzi gorszy nastrój, mam omijać go z daleka, aż mu przejdzie. Boli mnie, że patrzy na mnie przez pryzmat swojej matki, którą nie jestem, a czuję się, że traktuje mnie jak ją. Żałuję, że nie pogłębiliśmy tego tematu, bo to rzuciłoby nowe światło na naszą sytuację. Jednak widziałam jak Mąż się przed tym bronił. Terapeutka sama zasugerowała, żeby jednak nie rozdrapywać tych ran, bo mimo wszystko, mąż dobrze radził/radzi sobie z tą sytuacją.
Jakie są moje wnioski? Że mówimy totalnie różnymi językami miłości. Mąż sam kupił te książkę lata temu. Staram się mówić do niego jego językiem, cały czas się tego uczę, bo to wychodzenie z mojej strefy komfortu, ale robię to z głębokiej miłości do niego. Chcę dobrze dla mojego Męża. Pragnę dla niego szczęścia. Razem ze mną czy osobno. Ale jak słyszę, że coraz łatwiej mówi o rozstaniu, jak mi nie ufa, jak moja osoba go nie interesuje, jak mój smutek totalnie ignoruje, wręcz od niego ucieka, nie interesuje go jako kobieta, to już nie wiem co myśleć. Potrzebuje rozmowy, zrozumienia i akceptacji. Mąż woli kontemplować bądź uciekać do swoich pasji, których mu nie bronie. i Tak, jestem wdzięczna, że dał nam szansę. Jestem wdzięczna, że daje mi kredyt zaufania zostawiając dziecko, dobytek i mnie wyjeżdżając do pracy za granice. Jestem wdzięczna, że mnie nie kontroluje, nie sprawdza. Po prostu po ludzku brakuje mi miłości i równowagi w małżeństwie. Czego nie widzę? czego nie dostrzegam?

Al la
Posty: 2654
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Al la » 10 lut 2022, 14:10

Witaj, orchidea, na naszym forum.
Trudna jest Twoja historia, wiele wątków do przepracowania.
Chodzisz na terapię, wiesz już dużo o sobie.
Czego nie widzę? czego nie dostrzegam?
Pomyślałam o tych słowach ks. Marka Dziewieckiego:

Nie jest możliwe dojrzałe przebaczenie sobie i trwałe pojednanie z samym sobą bez pojednania z Bogiem. Nie jest też możliwe przebaczenie bliźniemu i uczynienie wszystkiego, co z mojej strony rozsądne i możliwe, żeby pojednać się z bliźnim, jeśli nie jestem jeszcze pojednany z samym sobą.

To z książki "Kod miłosierdzia".

W mojej historii tak było, kiedy zawiodły ludzkie sposoby na ratowanie, kiedy nic już nie działało "po mojemu", zwróciłam się do Tego, który wie o mnie wszystko, do Boga.

Zapraszam Cię na naszą stronę wspólnotową, są tam konferencje z naszych rekolekcji http://sychar.org/pomoc/, może coś cię poruszy i na nowo obudzi nadzieje?
Czego Tobie życzę, jak również wsparcia od naszych forumowiczów.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa

jacek-sychar

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: jacek-sychar » 10 lut 2022, 18:10

Witaj Orchidea

Cóż mam napisać ... Przypomniałaś mi moją żonę, która jest DDA, DDD i DDRR.
A u Was doszedł jeszcze mąż DDA.
Dobrze, że jeszcze jesteście razem, ale nie widzisz, że to Ty rozwalasz Wasze małżeństwo?
Tak, przez swoje nierealistyczne oczekiwania.
A próbowaliście terapię dla dorosłych dzieci?
Jak nie wyjdziecie ze swoich nawyków wyniesionych z chorych rodzin pierwotnych, to nie dacie rady stworzyć prawdziwego domu i właściwie funkcjonującej rodziny.

Więcej możesz znaleźć w moich wcześniejszych wpisach na forum.

Zachęcam Cię do zapoznania się z literaturą na temat dorosłych dzieci. Polecana literatura jest tutaj:
viewtopic.php?f=10&t=383

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 10 lut 2022, 19:26

Dziękuję Al la za odpowiedź. Tak sobie jeszcze myślę... Może moje myślenie jest za bardzo roszczeniowe? Może jednak powinnam przyjąć to co mówi do mnie mąż, że powinnam być mu dozgonnie wdzięczna za to, że został i już wyzbyć się wszelkich oczekiwań...? Jednak wewnętrznie nie czuję na to pełnej zgody ☹️

Sefie
Posty: 623
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Sefie » 10 lut 2022, 20:36

Orchidea,
Jako mąż dorosłego dziecka powiem Ci, że obcowanie z żoną jest trudne ale nie niemożliwe. Zależy na ile Wam obojgu zależy i czy któreś się w końcu nie podda. Mąż bo będzie miał dość, Ty bo zobaczysz, że małżeństwo o którym marzyłaś takie usłane różami nie jest.
orchidea pisze:
09 lut 2022, 18:09
Gdy poznałam Męża, mój świat totalnie się przewrócił do góry nogami. Nie wierzyłam, że ktoś może mnie tak bardzo kochać! Jestem DDD, nieakceptowana i wiecznie odrzucana przez rodziców, więc czułam miłość męża wyjątkowo mocno. Czułam się kochana przez Niego, dosłownie nosił mnie na rękach.
Gratulacje, że poczyniłaś kroki aby zdiagnozować siebie. Z moją żoną też tak było. Na początku był amok zakochania, sam sobie z tym nie radziłem bo żona odrzucona w dzieciństwie przez rodziców przytłaczała mnie swoimi uniesieniami miłości. Bywało tak, że nie wychodziliśmy z łóżka :) ale w innej formie. Ona chciała być ciągle głaskana po głowie, bywało że przesypiała całe popołudnie domagając się takiej formy okazywania uczuć, deficyt matki :)
Cóż po jakiś czasie opadł kurz miłosnych uczuć, zaczęła się proza życia ... czytaj dzieci :D i jak u Ciebie depresja, niestety nieleczona.

Powiem Ci ze swojego doświadczenia, że oczekiwaniami wobec świata, małżeństwa, wychowania dzieci, domu nie jak się mają u takich osób do rzeczywistości bo nie dopuszczają problemów do siebie a często o takich problemów po prostu uciekają zostawiając je innym żeby ich nie widzieć i nie musieć rozwiązywać. Też często boją się prosić innych o pomoc. Swojej żonie wielokrotnie powtarzałem, że potrzebuję żony nie kolejnego dziecka (czytaj jej) :)

Jeśli chodzi o zdradę, to ja nie przyjmuję do wiadomości sloganów, że ktoś chce się dowartościować bo ma gorszy okres. To Twój wybór, że zdradziłaś, usprawiedliwień nie szukaj. Skoro mąż znalazł coś w telefonie to pewnie nie był spontan tylko dłuższa znajość.
Wybaczył Ci i chciał naprawiać, szacun dla niego, nie każdy by potrafił. Wiele kobiet by Ci zazdrościło męża.

Z tego co czytam w Twoim poście to większy problem jest w Tobie nie mężu chociaż DDA i pewnie też musi się z deficytami borykać.
orchidea pisze:
09 lut 2022, 18:09
Czego nie widzę? czego nie dostrzegam?
Dostrzegasz i widzisz, że jesteś DDD i DDDR ale nie widzisz i nie dostrzegasz skutków swoich deficytów.

Tobie mogę polecić:
Jim Conway, Dorosłe dzieci prawnie lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców. Jak uwolnić się od bolesnej przeszłości.

Mężowi znalezienia pracy blisko domu.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 11 lut 2022, 7:44

Jacku,
O ile dobrze pamiętam, chyba założyłeś wątek z cechami dorosłych dzieci. Dużo cech mogę przypisać sobie. Masz rację w tym, że nie potrafię się teraz odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ciągle podświadomie mam nadzieję, że będzie jak kiedyś. Nie będzie jak kiedyś i powinnam się z tym pogodzić. Gdy poszliśmy na terapię wspólnie, miałam nadzieję na nową jakość związku po tym co zrobiłam. Taki określiliśmy cel. Wyszło, że będzie tak jak potrzebuje tego mąż, ja nie mam nic do gadania. "Jak mi obecna forma nie odpowiada, to możemy się rozstać" cytując słowa męża.

Safie,
Sefie pisze:
10 lut 2022, 20:36
Jeśli chodzi o zdradę, to ja nie przyjmuję do wiadomości sloganów, że ktoś chce się dowartościować bo ma gorszy okres. To Twój wybór, że zdradziłaś, usprawiedliwień nie szukaj. Skoro mąż znalazł coś w telefonie to pewnie nie był spontan tylko dłuższa znajość.
Wybaczył Ci i chciał naprawiać, szacun dla niego, nie każdy by potrafił. Wiele kobiet by Ci zazdrościło męża.
Nie tłumaczę się. Napisałam co wtedy mną kierowało, że do tego doszło. To był ten moment kryzysu jak to określa Pavel "teraz ja!". Nie chciałam wtedy widzieć konsekwencji, chciałam, żeby było po mojemu i dla mnie. To była bardzo niedojrzała decyzja, egocentryczna i totalnie spłycona forma ucieczki od tego co się dzieje. Nie chciałam zostawić męża, to nie była znajomość oparta na uczuciach. Co pokazuje jaka byłam wtedy wyrachowana. To nie była dłuższa znajomość, ale cokolwiek teraz napisze, to wiem, że to w ogóle nie powinno mieć miejsca. Totalny amok i zaślepienie. Jak to wszystko do mnie doszło, wtedy zaczęłam mieć myśli samobójcze, czułam się jak nic nie warte g... Wyrwałam i zdeptałam serce człowiekowi, któremu ślubowałam. Poczyniłam najgorsze w stosunku do małżonka. Długą drogę przeszłam, żeby sobie wybaczyć. Pokutować będę już do końca z piętnem zdrajcy. Mam świadomość tego co zrobiłam, jak to wpłynęło na relacje.

jacek-sychar

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: jacek-sychar » 11 lut 2022, 12:18

Orchidea

OK, rozumiemy już, że oceniasz negatywnie to, co zrobiłaś. Myślę, że jest to dobry punt wyjścia do dalszej pracy nad sobą (w pierwszej kolejności), a następnie nad Twoim małżeństwem.
Rozumiem, że tego chcesz. I świetnie. Zostawiamy więc, przeszłość Bogu, bo on nas najlepiej z tego rozliczy, a bierzemy się za teraźniejszość i za przyszłość.
Widzisz już (i chwała Ci za to, że to dostrzegłaś), że pewne Twoje zachowania były niedojrzałe. Wynikały z Twojej przeszłości. Może warto więc coś zmienić w sobie, żeby zobaczyć, że nie możesz zapracować sobie na czyjąś miłość. Ktoś obdarza nas miłością bezinteresownie. Ważne tylko, żeby tej miłości nie podeptać i nie odtrącić.
Ale jeżeli przeszłość Cię ciągle trzyma, to trzeba się od niej oderwać. I dlatego polecałem terapię dla dorosłych dzieci.
Czytałaś książkę, którą polecał Sefie?
Sefie pisze:
10 lut 2022, 20:36
Jim Conway, Dorosłe dzieci prawnie lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców. Jak uwolnić się od bolesnej przeszłości.
Autor tej książki też był dorosłym dzieckiem rozwiedzionych emocjonalnie rodziców. Już chciał z sobą skończyć. Czuł, że jest nic nie wart. Ale po terapii odzyskał dorosłe spojrzenie na świat. A teraz pomaga innym. Może i Ty byś poszła tą drogą?

Bławatek
Posty: 1611
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Bławatek » 11 lut 2022, 12:27

Witaj,
Orchideo, sytuacja, którą opisujesz tj. nie radzenie sobie po porodzie jest mi bliska. Mój mąż zaraz po ślubie zmienił się o 180 stopni, nic nie pomagał, za to dużo wymagał. Nasz syn od urodzenia wymagał dużo troski bo ciągle chorował, a mnie przytłaczało to że ze wszystkim byłam sama, bo przez pierwsze pół roku mąż wracał z pracy i umywał ręce od obowiązków domowych i opiekuńczych, a jak wróciłam do pracy (wtedy macierzyński trwał tylko 6 miesięcy) to dalej nie mogłam na niego liczyć bo ma odpowiedzialną pracę i musi wypoczywać. I mimo, że mój mąż był na miejscu, a nie tak jak Twój, który wyjeżdżał do pracy to się czułam jakby męża na codzien nie było - wszystko na mojej głowie, nie miałam nawet siły cieszyć się macierzyństwem. A przecież mąż obiecywał przed ślubem ile będzie robił w domu, ile pomagał.

Ja też nie miałam zbyt dobrych w wzorców z domu rodzinnego - ojciec wycofany, matka wiecznie pracująca lub zajęta domem. I jak pojawił się mój mąż, dla którego byłam najważniejsza, to już nic więcej nie potrzebowałam. U nas problemem jest to, że mój mąż jest niedojrzałym człowiekiem, nie jest chętny do decydowania, brania odpowiedzialności za rodzinę. U Was jest inaczej, możesz polegać na mężu, a nie czujesz jego miłości bo może macie inne oczekiwania i sposoby wyrażania miłości, inne języki miłości (polecam lekturę "5 języków miłości"), a ponieważ przez dużą część roku się nie widzicie to wasza relacja nie ma możliwości w pełni się zawiązać, bo nie znacie się na codzien. Ja to nawet marzyłam, żeby mój mąż zaczął gdzieś dalej pracować, bo przecież i tak wszystko było na mojej głowie, przyjeżdżałby na 2 tygodnie, miesiąc, weekend - mielibyśmy "kolejny miesiąc miodowy", a potem każde by żyło po swojemu i nikt nikogo by nie denerwował. Ale ciężko budować relację gdy się nie jest z sobą na codzien, bo zawsze zostaje jakąś pustka, brak. A poza tym to się nie da kogoś poznać, jego codziennosci, nawyków, charakteru, na odległość.Wiesz dobrze o czym mówię.

Pisałeś, że nie kontynuujesz swojej terapii - może by było warto. Chociaż jak wiesz w jakich obszarach masz braki to możesz sama się doskonalić. Tu już padło kilka propozycji książkowych dla Ciebie, na stronie forum też są. W internecie są genialne konferencje Ks.Pawlukiewicza, o. Szustaka, Ks. Dziewieckiego. Warto słuchać i zastanawiać się co mogę wziąć z tych słów aby stać się lepszą. Powinnaś zacząć od zaakceptowania siebie, pokochania siebie. Bo dopóki nie pokochasz siebie to nikt inny nie pomoże Ci w poczuciu się kochaną. Bo osobie, która siebie nie kocha, nawet miłość Boga wydawać się może mała albo niemożliwa.

Pozdrawiam

Sefie
Posty: 623
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Sefie » 11 lut 2022, 13:14

Orchidea,
Zanim zaczniecie się na terapie małżeńską, warto aby zmieniła swoją bazę zaczynając od terapii dla DDD. Ciężko Ci będzie utrzymać związek jeśli nie uporasz się ze swoim dzieciństwem i wyobrażeniem świata.
To co mogę Ci zasugerować to znajdź specjalistę i udaj się do niego z wydrukowanym pierwszym Twoim postem. To jest piękne podsumowanie jak Twoje oczy patrzą na świat.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 11 lut 2022, 18:30

Jacku,
jacek-sychar pisze:
11 lut 2022, 12:18
Może warto więc coś zmienić w sobie, żeby zobaczyć, że nie możesz zapracować sobie na czyjąś miłość. Ktoś obdarza nas miłością bezinteresownie. Ważne tylko, żeby tej miłości nie podeptać i nie odtrącić.
Właśnie tego się obawiam. Dobrze to ująłeś, miałam problem z nazwaniem tego. Boję się, że swoją zdradą zdeptałam bezinteresowną miłość męża do mnie. I teraz działam na zasadzie, że muszę sobie zasłużyć na jego miłość. Nie we wszystkich obszarach, ale w niektórych na pewno. Np. nie chcę go już zawieźć. Dosyć wycierpiał przeze mnie.
Książkę, którą polecacie, dziś zamówiłam. Powinna dojść w przyszłym tygodniu. Pewnie podzielę się refleksją.

Bławatku,
śledzę również Twój wątek i Twoje wpisy na forum. Szanuję Cię za samodzielność, świetnie dajesz sobie radę. Napisałaś:
Bławatek pisze:
11 lut 2022, 12:27
a ponieważ przez dużą część roku się nie widzicie to wasza relacja nie ma możliwości w pełni się zawiązać, bo nie znacie się na codzien. Ja to nawet marzyłam, żeby mój mąż zaczął gdzieś dalej pracować, bo przecież i tak wszystko było na mojej głowie, przyjeżdżałby na 2 tygodnie, miesiąc, weekend - mielibyśmy "kolejny miesiąc miodowy", a potem każde by żyło po swojemu i nikt nikogo by nie denerwował. Ale ciężko budować relację gdy się nie jest z sobą na codzien, bo zawsze zostaje jakąś pustka, brak. A poza tym to się nie da kogoś poznać, jego codziennosci, nawyków, charakteru, na odległość.Wiesz dobrze o czym mówię.


Nie ze wszystkim mogę się zgodzić. Nawet dlatego, że każda relacja i każdy z nas jest inny. Ma inne doświadczenia, sposób myślenia i patrzy na świat przez pryzmat własnych uczuć i emocji. Mąż pracuje na kontraktach odkąd się poznaliśmy. Nie narzekałam, z resztą "widziały gały co brały" ;) Nasza codzienność jest inna niż dwojga ludzi pracujących na etat. Wiadomo, że inaczej organizuje życie jak jestem sama z córką i inaczej jak jesteśmy wszyscy razem. "Przestawiam się" z trybu z wszechodpowiedzialny, wszechogarniający na tryb hhmm bardziej "uufff". Tylko odkąd się to wszystko wydarzyło, to moje "ufff", już nie jest "uufff", bo nadal jestem w trybie gotowości, żeby pokazać Mężowi, że jestem jego warta. Tak wiem, że to niezdrowe. Nawet pisząc to, uderza mnie jakie to jest silne we mnie. I to mam do przepracowania. Żyć dla siebie, nie dla męża. Ten mój tryb gotowości chyba bierze się z chęci zadośćuczynienia mu krzywdy.
Bławatek pisze:
11 lut 2022, 12:27
Powinnaś zacząć od zaakceptowania siebie, pokochania siebie. Bo dopóki nie pokochasz siebie to nikt inny nie pomoże Ci w poczuciu się kochaną. Bo osobie, która siebie nie kocha, nawet miłość Boga wydawać się może mała albo niemożliwa.
Z tym mam problem. Nie jest tak przytłaczający jak kiedyś, ale nadal jest to problem. Dziękuję Bławatku.

Sefie,
Sefie pisze:
11 lut 2022, 13:14
To co mogę Ci zasugerować to znajdź specjalistę i udaj się do niego z wydrukowanym pierwszym Twoim postem. To jest piękne podsumowanie jak Twoje oczy patrzą na świat.
Trudno mi się to czyta. Myślałam, że mocno się napracowałam przez 4 lata terapii, ciężko mi dopuścić myśl do siebie, że jest ze mną tak tragicznie.

Sefie
Posty: 623
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Sefie » 11 lut 2022, 20:18

orchidea pisze:
11 lut 2022, 18:30
Sefie,
Sefie pisze:
11 lut 2022, 13:14
To co mogę Ci zasugerować to znajdź specjalistę i udaj się do niego z wydrukowanym pierwszym Twoim postem. To jest piękne podsumowanie jak Twoje oczy patrzą na świat.
Trudno mi się to czyta. Myślałam, że mocno się napracowałam przez 4 lata terapii, ciężko mi dopuścić myśl do siebie, że jest ze mną tak tragicznie.
Orchidea,
To nie jest tak, że ja Cię naznaczam. Czytam Ciebie i widzę swoją żonę nad którą płaczę. Nie piszę tego żeby Ci dopiec raczej żeby wskazać rozeznanie nad swoim życiem, nad którym moja żona nie chce się pochylić.
Twój pierwszy post dużo mówi o Tobie i postrzeganiu życia przez pryzmat tego jakimi Cię wychowano.
Pamiętaj, że do póki walczysz jesteś zwycięzca.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 12 lut 2022, 7:49

Sefie pisze:
11 lut 2022, 20:18
orchidea pisze:
11 lut 2022, 18:30
Sefie,
Sefie pisze:
11 lut 2022, 13:14
To co mogę Ci zasugerować to znajdź specjalistę i udaj się do niego z wydrukowanym pierwszym Twoim postem. To jest piękne podsumowanie jak Twoje oczy patrzą na świat.
Trudno mi się to czyta. Myślałam, że mocno się napracowałam przez 4 lata terapii, ciężko mi dopuścić myśl do siebie, że jest ze mną tak tragicznie.
Orchidea,
To nie jest tak, że ja Cię naznaczam. Czytam Ciebie i widzę swoją żonę nad którą płaczę. Nie piszę tego żeby Ci dopiec raczej żeby wskazać rozeznanie nad swoim życiem, nad którym moja żona nie chce się pochylić.
Twój pierwszy post dużo mówi o Tobie i postrzeganiu życia przez pryzmat tego jakimi Cię wychowano.
Pamiętaj, że do póki walczysz jesteś zwycięzca.
Sefie,
Po przemyśleniach, trochę się "obronię" ;)
Gdy pisałam pierwszy post, wracałam do przeszłości. Tak czułam się wtedy i wtedy postępowałam tak, a nie inaczej. W gruncie rzeczy nie zastanawiałam się mocno nad konsekwencjami. Po prostu nie umiałam się wtedy odnaleźć i kręciłam się w koło, postępowałam tak, żeby innym było dobrze. Najbardziej otworzył mi oczy moment, gdy zdrada wyszła na jaw. Może to okrutnie zabrzmi, ale mimo bólu i cierpienia jakie wyrządziłam, dało to duże pole do rozwoju. W końcu zaczęłam ponosić konsekwencje swoich poczynań. Spadły klapki z oczu, że na świecie nie jestem tylko ja.
Teraźniejszość jest taka, że nie do końca sobie z tymi konsekwencjami radzę i mam duży problem z decyzyjnością. Po ludzku nie wiem, w którą stronę iść. Z Bogiem i Jego wsparciem, to jasne. Póki co, postanowiłam, że na razie nie będę drążyć tematu moich potrzeb z mężem. Jasno i prosto je mu nazwałam i przekazałam. Co z tym robi, to jego sprawa. Może sam toczy ze sobą wewnątrzna walkę, a może nic z tym nie robi. Nie wiem. Póki co, nie zauważam, żeby to się zmieniało. I boję się konsekwencji moich zaniedbanych potrzeb jako żona. Wracam do punktu wyjścia. Nie zamierzam popełniać tych samych błędów. Boję się, że mój optymizm, radość uleci. Chociaż teraz jak to piszę, to "słyszę" jak mój byt i jest zależny od Męża. Czyli to, co powtarzacie tu jak mantrę: "odwiesić się od małżonka, zająć się sobą". Powtórzę to, co napisałam wyżej. Nie wiem czy to moje uwieszenie się, nie jest spowodowane chęcią zadośćuczynienia mężowi krzywd.
Dziękuję, że mogę tu pisać.

Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13301
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Nirwanna » 12 lut 2022, 9:07

orchidea pisze:
11 lut 2022, 18:30
Myślałam, że mocno się napracowałam przez 4 lata terapii, ciężko mi dopuścić myśl do siebie, że jest ze mną tak tragicznie.
orchidea pisze:
12 lut 2022, 7:49
Po przemyśleniach, trochę się "obronię" ;)
Orchidea, bardzo się cieszę, że tak napisałaś. Bo to oznacza, że właśnie tragicznie nie jest. Czyli nawet jeśli w pierwszym odruchu w sposób typowy dla DDX jedziesz schematem czarno-białym (jest albo cudownie, albo tragicznie, nie ma środka), to potem, i to jednak dość szybko - stać Cię na refleksję i urealnienie siebie i swojego odbioru. To dobry kierunek i dobra postawa, choć oczywiście sporo pracy jeszcze przed Tobą. Cóż, każdy z nas jest w drodze :-)
orchidea pisze:
12 lut 2022, 7:49
Po ludzku nie wiem, w którą stronę iść. Z Bogiem i Jego wsparciem, to jasne.
orchidea pisze:
12 lut 2022, 7:49
Boję się, że mój optymizm, radość uleci. Chociaż teraz jak to piszę, to "słyszę" jak mój byt i jest zależny od Męża.
Orchideo... prawie na pewno - uleci. Ale warto się tego nie bać, bo to normalny etap.
Dobrze, że widzisz wciąż swoje uwieszenie na mężu. Aby to zmienić, warto np. pisać go małą literą, a dużą zostawić dla Boga :-)
Z dużym prawdopodobieństwem - gdy odwiesisz się od męża i wyjdziesz z uzależnienia od relacji, będzie etap radości, fruwania i delektowania się nowym stanem, i Bóg daje taki etap, niektórzy nazywają to "etap cukierków". Jednak Bogu jako mądremu Rodzicowi, zależy na wzroście swojego dziecka, na jego rozwoju, i przestaje dawać na bieżąco te cukierki. Dla DDX to szczególnie trudne, bo to etap zwyczajności bez skrajności, a duchowo - to etap pustyni. Osoba niedojrzała od tego ucieknie, bo ciężko jej przeżyć stratę tego etapu cukierków, i potrzebuje wciąż stymulacji, osoba dojrzała/w procesie dojrzewania - potraktuje to jako etap wzrostu wiary, taką osobistą odpowiedź na Boże pytanie "czy jesteś ze Mną dla Mnie czy dla cukierków?" W tym etapie nie ma lub jest mało radości emocjonalnej, bywa że jest etap "nocy ciemnej" czyli "braku wszystkiego", ale za to potem jest radość jako owoc Ducha Świętego, ona się różni od tej emocjonalnej, ta od Ducha nie zawsze jest łatwo zauważalna... czasem się ją też nazywa Pogodą Ducha, albo poczuciem sensu. Więc mimo wszystko warto wejść na tę drogę. Bo to droga do świętości. Dostępna dla każdego :-)
orchidea pisze:
12 lut 2022, 7:49
Nie wiem czy to moje uwieszenie się, nie jest spowodowane chęcią zadośćuczynienia mężowi krzywd.
Jeśli w zadośćuczynianiu wybrzmiewa Ci częściej "muszę" a nie "chcę" - to jest to wciąż uwieszenie się. I też taki subtelniejszy wyraz kontroli nad mężem.
Warto badać siebie i sprawdzać, jak funkcjonuję gdy "muszę" (przymus, uzależnienie, uwieszenie się), a jak gdy "chcę" (działanie w wolności). Złapanie różnicy w osobistym przeżywaniu między tymi postawami jest istotnym elementem, aby zamieniać stopniowo "muszę" na "chcę".
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II

Sefie
Posty: 623
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: Sefie » 12 lut 2022, 13:34

orchidea pisze:
12 lut 2022, 7:49
Sefie,
Po przemyśleniach, trochę się "obronię" ;)
Gdy pisałam pierwszy post, wracałam do przeszłości. Tak czułam się wtedy i wtedy postępowałam tak, a nie inaczej. W gruncie rzeczy nie zastanawiałam się mocno nad konsekwencjami. Po prostu nie umiałam się wtedy odnaleźć i kręciłam się w koło, postępowałam tak, żeby innym było dobrze. Najbardziej otworzył mi oczy moment, gdy zdrada wyszła na jaw. Może to okrutnie zabrzmi, ale mimo bólu i cierpienia jakie wyrządziłam, dało to duże pole do rozwoju. W końcu zaczęłam ponosić konsekwencje swoich poczynań. Spadły klapki z oczu, że na świecie nie jestem tylko ja.
Teraźniejszość jest taka, że nie do końca sobie z tymi konsekwencjami radzę i mam duży problem z decyzyjnością. Po ludzku nie wiem, w którą stronę iść. Z Bogiem i Jego wsparciem, to jasne. Póki co, postanowiłam, że na razie nie będę drążyć tematu moich potrzeb z mężem. Jasno i prosto je mu nazwałam i przekazałam. Co z tym robi, to jego sprawa. Może sam toczy ze sobą wewnątrzna walkę, a może nic z tym nie robi. Nie wiem. Póki co, nie zauważam, żeby to się zmieniało. I boję się konsekwencji moich zaniedbanych potrzeb jako żona. Wracam do punktu wyjścia. Nie zamierzam popełniać tych samych błędów. Boję się, że mój optymizm, radość uleci. Chociaż teraz jak to piszę, to "słyszę" jak mój byt i jest zależny od Męża. Czyli to, co powtarzacie tu jak mantrę: "odwiesić się od małżonka, zająć się sobą". Powtórzę to, co napisałam wyżej. Nie wiem czy to moje uwieszenie się, nie jest spowodowane chęcią zadośćuczynienia mężowi krzywd.
Dziękuję, że mogę tu pisać.
To co się wydarzyło było 2,5 roku temu. Czasu żeby "zadośćuczynić" czy jak to widzisz trochę już było. Mąż miał czas na przegryzienie tematu, chociaż jest to blizna na całe życie ale nie odtrącił Cię i został. Wydaje mi się, że Wasze małżeństwo zatrzymało się w czasie i koncentruje na tym wydarzeniu. A być może sama Ty się na tym koncentrujesz i mężowi swoim zachowaniem, byciem takim przylepem :) próbą przypodobania mu się, zasłużeniem na zostanie jego przy Tobie przypominasz mu o tym.
Przeczytałaś 5 języków miłości, a przeczytałaś Dobson J. C. - Miłość potrzebuje stanowczości?
Polecam ją po przeczytaniu tej książki, którą już zamówiłaś.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II

orchidea
Posty: 6
Rejestracja: 17 mar 2021, 5:30
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys własny, kryzys małżeński

Post autor: orchidea » 15 lut 2022, 4:10

Nirwanno,
Dziękuję Ci za krzepiące słowa, są one dla mnie budujące. Jako "dziecko" potrzebuję ich ;)
Nirwanna pisze:
12 lut 2022, 9:07
Z dużym prawdopodobieństwem - gdy odwiesisz się od męża i wyjdziesz z uzależnienia od relacji, będzie etap radości, fruwania i delektowania się nowym stanem, i Bóg daje taki etap, niektórzy nazywają to "etap cukierków". Jednak Bogu jako mądremu Rodzicowi, zależy na wzroście swojego dziecka, na jego rozwoju, i przestaje dawać na bieżąco te cukierki. Dla DDX to szczególnie trudne, bo to etap zwyczajności bez skrajności, a duchowo - to etap pustyni. Osoba niedojrzała od tego ucieknie, bo ciężko jej przeżyć stratę tego etapu cukierków, i potrzebuje wciąż stymulacji, osoba dojrzała/w procesie dojrzewania - potraktuje to jako etap wzrostu wiary, taką osobistą odpowiedź na Boże pytanie "czy jesteś ze Mną dla Mnie czy dla cukierków?" W tym etapie nie ma lub jest mało radości emocjonalnej, bywa że jest etap "nocy ciemnej" czyli "braku wszystkiego", ale za to potem jest radość jako owoc Ducha Świętego, ona się różni od tej emocjonalnej, ta od Ducha nie zawsze jest łatwo zauważalna... czasem się ją też nazywa Pogodą Ducha, albo poczuciem sensu. Więc mimo wszystko warto wejść na tę drogę. Bo to droga do świętości.
To dla mnie nowe zagadnienie względem wiary. O ile się nie mylę, można to też przełożyć na relację małżeńską. Najpierw są motyle w brzuchu, euforia poznawania, zakochanie. Później zderzenie się z rzeczywistością proza życia, kryzysy, sinusoida, miłość jako postawa, miłość dojrzała. Jednak wcześniej nie zastanawiałam się nad tym pod kątem Boga, muszę się temu przyjrzeć.
Nirwanna pisze:
12 lut 2022, 9:07
Jeśli w zadośćuczynianiu wybrzmiewa Ci częściej "muszę" a nie "chcę" - to jest to wciąż uwieszenie się. I też taki subtelniejszy wyraz kontroli nad mężem.
Warto badać siebie i sprawdzać, jak funkcjonuję gdy "muszę" (przymus, uzależnienie, uwieszenie się), a jak gdy "chcę" (działanie w wolności). Złapanie różnicy w osobistym przeżywaniu między tymi postawami jest istotnym elementem, aby zamieniać stopniowo "muszę" na "chcę".
Staram się to robić. Szczególnie po wiadomym wydarzeniu zmieniło się moje podejście. Wcześniej więcej było na "muszę", teraz szala cięższa jest po stronie "chcę". Dziękuję za wskazówki.

Sefie,
Sefie pisze:
12 lut 2022, 13:34
To co się wydarzyło było 2,5 roku temu. Czasu żeby "zadośćuczynić" czy jak to widzisz trochę już było. Mąż miał czas na przegryzienie tematu, chociaż jest to blizna na całe życie ale nie odtrącił Cię i został.
Nie mi oceniać czy dla mojego męża minęło wystarczająco dużo czasu, żeby sobie to jakoś poukładał. W kłótni ok. 4 miesięcy temu wykrzyczał mi, że nie ma dnia, żeby o tym nie myślał.
Sefie pisze:
12 lut 2022, 13:34
Wydaje mi się, że Wasze małżeństwo zatrzymało się w czasie i koncentruje na tym wydarzeniu. A być może sama Ty się na tym koncentrujesz i mężowi swoim zachowaniem, byciem takim przylepem :) próbą przypodobania mu się, zasłużeniem na zostanie jego przy Tobie przypominasz mu o tym.
I tu możesz mieć sporo racji. Nad tym powinnam się pochylić. Skoro moje zachowanie i chęć drążenia tematu jest natarczywe, to jak chłop ma przestać o tym myśleć? To i tak sprowadza się u mnie do korzenia problemu, schematu wyniesionego z domu. Lęk przed odrzuceniem.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości