Łucjo
A może czas zabrać się za siebie i pozwolić dorośleć swojemu wewnętrznemu dziecku?
Tobie się wydaje, że problem jest w mężu. A mi się coś wydaje, że to problem może być w Tobie. To Ty nie jesteś gotowa na życie we dwoje. Ciągle się boisz, że zostaniesz sama. Co więc robisz? Sama odchodzisz - jak inaczej potraktować Twoje mówienie o rozwodzie? Tak przycisnęłaś męża, że w końcu nie wytrzymał i uciekł. Nie był w stanie żyć dalej w stanie permanentnej niepewności i Twoich rozchwianych emocji.
Ja też miałem żonę DDA/DDD/DDRR. Taki trójpak.
Też mi robiła takie jazdy, o których Ty piszesz. Też tak była pewna, że ją nie kocham, że znalazła sobie kogoś innego. A ja tylko trochę się wycofałem, żeby nie być narażony na jej jazdy emocjonalne, jej ciągłe decydowanie o wszystkim, jej kłamstwa (to też jedna z cech dorosłego dziecka - kłamie nawet wtedy, gdy nie ma takiej potrzeby, bo jest nauczona z domu, że prawda zawsze była dla niej stratą i problemem), jej brak poczucia pewności siebie, który wyładowywała na mnie, jej nienasycenie na wszystko (ze względy na braki w domu rodzinnym, ciągle jej było mało, a więc również zakupoholizm).
Spróbuj znaleźć terapię dla siebie. Jak Ty znajdziesz wreszcie siebie, będziesz mogła wreszcie stworzyć trwały i stabilny związek. Twój mąż traktuje Cię (moje przypuszczenie) jak pole minowe, które wybucha nie wiadomo dlaczego. Dlatego uciekł ze strachu. Jeżeli jest sam i Ty się zmienisz, jest szansa na naprawę Waszego małżeństwa. Powiedz mu jednak teraz, że wiele zrozumiałaś i że TY chcesz się zmienić, a nie chcesz zmienić jego. Musi wreszcie zrozumieć, w co gracie. Bo życie z dorosłym dzieckiem, to jest jak gra, kiedy nie zna się zasad tej gry. Partner dorosłego dziecka myśli, że gramy w piłkę nożną, a nagle okazuje się, że to była siatkówka. Chociaż często jest to jeszcze bardziej skomplikowane. Pierwsza połowa to siatkówka, druga połowa to koszykówka a dogrywka to hokej, w dodatku na lodzie, ale zamiast strzelonych bramek liczą się piruety jak w jeździe figurowej. Niewielu więc wytrzymuje życie na takim wulkanie. Chociaż częściej to dorosłe dzieci same wcześniej odchodzą.
I jeszcze jeden problem. Dorosłe dzieci nie dorośleją z czasem (gdy nad sobą nie pracują), tylko stają się coraz bardziej dziecięce. Coraz gorzej z nimi wytrzymać. I im ze sobą również.