jacek-sychar pisze: ↑15 sty 2022, 12:54
Ruta pisze: ↑12 sty 2022, 9:58
Moja konstatacja, że zgoda na rozwód pozostaje w sprzeczności z nauczaniem Kościoła, oraz z przysięgą małżeńską nie stanowi oceny ciebie, a jedynie wyraz mojej własnej uwewnętrznionej zgody na to co płynie z Ewangelii. Odnoszę wrażenie, choć zakładam, że jak to wrażenie, może być ono mylne, że masz wewnętrzne oczekiwanie, że osoby postrzegające wiarę w taki sposób jak ja, zmienią swoje postrzeganie. Szanuję twój odmienny pogląd, i myślę, że dobrze byś i ty uszanował mój.
A gdzie ja sugerowałem, że tak jak ja mieliby niby postępować inni?
Ja przedstawiłem swój punkt widzenia, który wynikał z mojej sytuacji.
Jeżeli ktoś ma inaczej, to jego prawo i jego wybór.
Ja raczej ciągle odbieram, że niektórzy próbuję mnie tutaj "nawracać i prostować".
Szeroko jest tutaj przywoływana broszurka "Katolik wobec rozwodu", jako jedyne prawidłowe postępowanie katolika w sytuacji okołorozwodowej. Recenzentem kościelnym tej broszurki był o. prof. Tomasz M. Dąbek.
Przed swoim rozwodem zwróciłem się do o. Profesora z pytaniem, czy w mojej sytuacji postąpiłem słusznie. Ojciec odpisał mi, że tak. Dodał również, że jeżeli coś jest słuszne (tutaj: niezgoda na rozwód), to nie znaczy jednak, że jest to jedyne możliwe rozwiązanie w danej sytuacji.
Konsultowałem się również z kilkoma kapłanami, którzy znali moją sytuację. Wszyscy oni uznali, że postąpiłem w mojej sytuacji słusznie i nie przekroczyłem ram moralnych katolika.
Czy na tym możemy uznać, że jedni uznają, że ich świadectwem jest niezgoda na rozwód, a inni mają prawo zgodzić się na rozwód?
I nikt, jeżeli dalej żyje sam i dochowuje wierności sakramentalnemu małżonkowi, to nie łamie przykazań bożych?
Bo również możemy sobie chyba wyobrazić sytuację, że ktoś nie godzi się na rozwód, ale żyje już z inną osobą niż małżonek sakramentalny?
Co wtedy jest lepsze? Niezgoda na rozwód, czy dochowywanie wierności sakramentalnemu małżonkowi?
Jacku,
są ludzie, którzy zawsze znajdą sobie kogoś do prostowania i nawracania. To boli szczególnie wtedy, gdy trafiają w jakieś otwarte rany. Ja na przykład bywam "nawracana na rozwód", i bywa, że prawie ogniem i mieczem
Dokąd nie miałam w sobie spójnej postawy wewnętrznej i sama miałam różne wątpliwości, dotąd bolało. Teraz jest lepiej. Co najwyżej się wkurzam. Pracuję nad sobą, ale długa droga przede mną, więc pewnie wkurzę się jeszcze nie raz.
Sama, osobiście spotkałam się ze szczególnego rodzaju rozeznaniem trzykrotnie. Raz spowiednik z dobrego serca poinformował mnie o tym, że moje małżeństwo może być nieważne. Co się jeszcze (w domyśle a co tam: niebrzydka) dziewczyna będzie męczyć sama, a mąż (a co tam, w domyśle: drań) sobie życia używał. Wprowadził tym we mnie wielki zamęt, ale też konieczność rozeznania tej sprawy. Więc owoc był dobry. Niemniej jednak każde małżeństwo jest pod ochroną prawną domniemania ważności i nie wolno sugerować nieważności czyjegoś małżeństwa. Innym razem ksiądz na kolędzie (z naszej nowej parafii, więc nam nie znany) powiedział, że może lepiej zgodzić się na rozwód i skoro mąż odszedł,to się może po rozwodzie dogadamy. Także miał dobre intencje, chciał mnie pocieszyć, że ten rozwód nie taki ważny. Mój syn chciał wtedy, zaraz po wyjściu księdza, dzwonić i zawiadamiać parafię, albo i wyżej, że chodzi fałszywy ksiądz po kolędzie, bo słyszał, że są tacy oszuści, a "ksiądz by przecież nic takiego nie powiedział"
Trzeci ksiądz także nie był przekonany i raczej był "za rozwodem". Teraz czasem rozmawiamy i ksiądz zaczyna rozumieć sens postawy niezgody na rozwód, nawet gdy niesie ze sobą koszty. Bo niesie też korzyści.
Jacku, jestem przekonana, że jeśli zgłoszę się do kapłana i omówię swoją sytuację, połowa księży, a może i więcej, powie mi, że w mojej sytuacji zgoda na rozwód będzie usprawiedliwiona. Niewielu księży będzie miało odwagę powiedzieć mi prawdę, czyli to, co mamy zapisane w Ewangelii: niech nie oddala, niech żyje samotnie. Ślubowałaś, dotrzymaj. Jest różnica między poradą "po ludzku" i wyrozumiałością, a poradą duchową. W podobnej sytuacji są osoby w związkach niesakramentalnych. Ilu kapłanów ma odwagę im mówić: kobieto, nawróć się, zostaw kochanka, bo żyjesz w grzechu śmiertelnym, człowieku ty masz żonę, weź się rozwiedź z kochanką i ogarnij, czy zapytać jak tam zaległości alimentacyjne. A jednak te świadectwa nawróceń, które znam, dokonują się przy właśnie takich kapłanach, którzy głoszą prawdę, a nie mówią: masz czas, to zrozumiałe, za trudne, no tak kasy nie starcza, a nowe dziecko w drodze, tak tak. Prywatna porada kapłana to nie to samo, co nauczanie Kościoła. Jestem też pewna, że gdy zapytam Jezusa, za każdym razem odpowie mi tak samo. Przez Ewangelię, przez nauczanie Kościoła, w moim sercu. To najważniejsza i pierwsza Osoba.
Jest też coś takiego jak fałszywe miłosierdzie. Zdarza się także u księży. I księża o tym mówią. O tym opowiada Ksiądz Dziewiecki, w nieco innym kontekście. Przyszła do niego dziewczyna, zapłakana, pytając, czy jeśli krzywdziciel się pokaja, prawdziwie nawróci i przeprosi to jest chrześcijańskim obowiązkiem się z nim pojednać. Księdzu żal się zrobiło, pomyślał, skrzywdzona, biedna i co ja jej będę mówił, że ma obowiązek wybaczyć, pojednać się... I był gotowy powiedzieć wbrew nauczaniu i wbrew sobie. Ale jednak powiedział prawdę. Dziewczę rozpłakało się jeszcze bardziej... z ulgi. To ona była krzywdzicielką.
O podobnej sytuacji opowiada ojciec Salij, tu już w kontekście rozwodu. Swoją postawę przyzwolenia na rozwód, która i jemu się przytrafiła, nazywa "odezwał się we mnie chłopek-roztropek".
https://www.youtube.com/watch?v=TQ7Pba61Pvw&t=6s
Dla tych co mają mało czasu: od 4:28 parę zaledwie minut, ale interesujących.
W Biblii jest wiele pięknych obietnic Boga. Wiele dotyczy wierności danemu wobec Boga Słowu. Takiej nieco szalonej, dosłownej wręcz wierności. Co ja mogę powiedzieć? Poznaję w Sycharze małżeństwa, które poszły tą drogą, którą Sychar od lat jako Wspólnota rozeznaje, buduje. Piękne, szczęśliwe małżeństwa. Podniesione z głębokich upadków. Często zaczynało się od jednego małżonka. Drugie dołączało często po kilku (nastu) latach. Ja jestem oporna we współpracy z Łaską, mam ego, mam pychę, mam swoje plany i przekonania, w dodatku mimo wszystkich swoich doświadczeń, z uzdrowieniem z nałogu palenia włącznie, nie mam prostej mocnej wiary, wszystko sprawdzam, testuję, nie dowierzam, badam, kwestionuję. Więc pewnie wcale nawet swojego własnego uzdrowienia i nawrócenia nie przyśpieszam. Ale jedno wiem, doświadczam ogromnych łask w życiu, zawsze wtedy gdy podążam za Słowem, gdy staram się je sumiennie wypełniać i nie patrzę na koszty. Szczęście to nie stan życiowy, to stan ducha.
Gdzieś tam pojawia się w twoich wypowiedziach pytanie, czy odpowiadasz za zbawienie żony. Też myślę o tym, czy odpowiadam za zbawienie męża. Do dziś są księża, którzy uczą, że małżeństwa wchodzą albo w parze, albo wcale. Tego nie wiem, i księża też raczej tak na pewno nie wiedzą: razem, osobno. Myślę inaczej: odpowiadamy wszyscy nawzajem za swoje zbawienie. Lubię bardzo określenie, że jesteśmy ludem pielgrzymującym do Królestwa Niebieskiego. Dlatego nasze czyny mają nie tylko charakter prywatny, ale i publiczny. To jak żyję, jakie decyzje podejmuję, ma wpływ na tych, którzy mnie otaczają. Moja modlitwa ma wpływ na innych, może być im pomocna. Dlatego i za mojego męża się modlę. Czasem krótko, czasem z oporami. Ale jednak. Nie wiem, czy jego zbawienie zależy ode mnie, ale chcę się z Nim spotkać w Niebie. Kocham tego mojego męża, no co mam powiedzieć. Do widoku kowalskiej w Niebie nie dojrzałam, może i nawet więcej mam sympatii dla dilerów męża, ale i za nią się modlę. Przecież jak się nawróci, to i z niej będzie nowy człowiek. Jak i ze mnie, jak już się nawrócę.
Jacek, fajnie, że trwasz w wierności, to ma znaczenie. Ale rozruszaj się trochę, nie kostniej. Pogadaj sobie z Bogiem, jak tam z tą modlitwą za żonę, bo temat cię wyraźnie wkurza. Jak mnie coś wkurza, to sobie gadam i fajne rzeczy czasem z tego wychodzą. Nie zawsze. Ale na tyle często i na tyle fajne, że metodę z serca polecam. Wkurzenie - rozmowa. Bóg ma poczucie humoru i znosi moje wkurzenia spokojnie, twoje też pewnie udźwignie. Kocha cię tak samo mocno jak i mnie. A ja mam na koncie więcej za uszami niż zgoda na rozwód. Wybaczone. Po to masz Wspólnotę, żeby cię podtrzymała, rozruszała i wkurzyła do białego. Co się masz w spokoju starzeć? Wspólnota pełni wiele ważnych funkcji, także tą, że zastępuje nam naszych dysfunkcyjnych małżonków
I tak jak małżonków mamy z klucza naszych dysfunkcji, to i każdy ma taką Wspólnotę jaką ma dysfunkcję. Najmniej dysfunkcyjni z nas obcują ze spokojnymi współbraćmi i współsiostrami, jeżdżą na pikniki i Uwielbienia, na forum wspierają się modlitwą i doświadczeniem, odżywiają się zdrowymi sałatkami, a my okładamy się kijami na forum w przerwach pogryzając panierowane kotlety
Jacku, choć wymieniamy się naszymi doświadczeniami, to jednak też w jakimś sensie, choć (mam nadzieję) nie wrogim, konfrontujemy też postawę niezgody i zgody na rozwód. Pozostałą część postu napiszę lżejszym piórem, ale bardzo serio.
Pantop napisał o tym, że może czeka nas we Wspólnocie seria rozwodów typu j-s "na rozeznanie". Właśnie to mam na myśli mówiąc o publicznym wymiarze naszych decyzji życiowych. Ale przecież gdybym zgodziła się na rozwód, moje życie nie stałoby się sielanką bez dołów, upadków. To jakieś dziecinne wyobrażenia rodem z telewizji śniadaniowej przecież. *Nie próbujcie tego sami w domu.
Jak ktoś by mnie zapytał jak to jest nie zgodzić się na rozwód w dzisiejszym świecie odpowiedziałabym, mimo wszystkich trudności: extra. Same łaski jakie przychodzą starczą za motywację, a jest tego więcej. I zapewne każdy dostaje według potrzeb.
Mój folderek reklamowy brzmiał by tak: Żądny przygód? Przygotowany na radykalne zmiany? Zazdrościsz patriarchom odlotowych przeżyć? Gotowy poznać Jezusa, Maryję, Józefa i zastępy Świętych? Chcesz, by Bóg zaczął spełniać twoje najskrytsze marzenia? Masz ochotę zobaczyć (ś)wirujący sąd? Polecam "niezgodę na rozwód typu Ruta".
*Małymi literkami dopisek, że osoby spokojne mogą pozostać spokojne, są i spokojne scenariusze niezgody.
Spot reklamowy mógłby być jak z Matrixa, dwie pigułki: zgody i niezgody. Łykasz pigułkę zgoda... i nic się nie dzieje. Niezgoda - i zaczyna się: świat przybiera kolorów, w tle niesamowite pojedynki sił światła i ciemności, choreografia walk lepsza niż na Przyczajonym tygrysie, kule świszczą w powietrzu, dzwonią kościelne dzwony, na niebie fruwają serduszka, o dzieje się...