Echo Słowa

Pomogła Ci jakaś modlitwa? Któryś ze Świętych jest Ci szczególnie bliski?...

Moderator: Moderatorzy

jacek-sychar

Re: Echo Słowa

Post autor: jacek-sychar »

Pantop pisze: 09 lip 2018, 11:21 Wg Ciebie wolna wola i WSZELKIE konsekwencje z niej wypływające są czymś co nie zostało przewidziane przez Stwórcę
:shock: :shock: :shock:

Jednak mnie nie zrozumiałeś.

Podam przykład.
Czy ktoś wdając się w romans zakłada, że z tego zrodzi się dziecko? Albo że złapie brzydka chorobę?
Nie robi tego w tym celu. Musi się jednak z tym liczyć.

Bóg nie stwarzał śmierci dla samej śmierci. To my wybraliśmy śmierć poprzez swoje wybory, czyli realizację wolnej woli.

Ale widzę, że temat robi się dyskusyjny, a nie taki jest cel tego wątku.
Pozostańmy więc przy swoich zdaniach i zostawmy ten wątek tylko do dzielenia się swoimi wrażeniami wynikającymi z czytania Słowa Bożego.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

Drogi Pantopie, wierny czytelniku moich wynurzeń. Chętnie odpowiem na Twoje pytanie w sprawie mocy i słabości, może nawet znajdziesz w tym coś dla siebie, ale dopiero jutro, tj. we wtorek. Dziś już nie dam rady.
A sprawie obecności śmierci i cierpienia mimo wszechmocy Boga jest poświęcony inny wątek w tym dziale:
viewtopic.php?f=16&t=980
Nikt Ci tam wprawdzie nie odpowiedział na pytanie o źródło tradycji o Lucyferze, ale to chyba nie jest istota problemu, prawda?
http://brewiarz.pl/vii_18/0907p/czyt.php3
Oz 2, 16. 17b-18. 21-22
Tak mówi Pan:
«Zwabię oblubienicę i wyprowadzę ją na pustynię, i przemówię do jej serca. I tam odpowie Mi jak w dniu, w którym wychodziła z ziemi egipskiej.
I stanie się w owym dniu – mówi Pan – że nazwie Mnie: Mąż mój, a już nie powie: Mój Baal.
I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana».
Mt 9, 18-26
Gdy Jezus mówił do uczniów, oto przyszedł do Niego pewien zwierzchnik synagogi i oddając Mu pokłon, prosił: «Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i połóż na nią rękę, a żyć będzie». Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim.
Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Mówiła bowiem sobie: «Żebym choć dotknęła Jego płaszcza, a będę zdrowa».
Jezus obrócił się i widząc ją, rzekł: «Ufaj, córko! Twoja wiara cię ocaliła». I od tej chwili kobieta była zdrowa.
Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: «Odsuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi». A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.
Niedawno, w niedzielę 1 lipca, przeżywaliśmy w liturgii tę samą scenę przez opis św. Marka. Tam Jair przychodzi do Jezusa ze słowami: Moja córeczka dogorywa, przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła (Mk 5, 23), a gdy przychodzą do domu, witają ich słowa: Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? (Mk 5, 35b) U św. Łukasza jest to ujęte jeszcze mocniej: Twoja córka umarła, nie trudź już Nauczyciela! (Łk 8, 49b) Tylko odpowiedź Jezusa jest u wszystkich trzech synoptyków ta sama: dziewczynka nie umarła, tylko śpi. I Bóg budzi ją z tego śmiertelnego snu, bo On jest Panem życia i śmierci. To jest Jego odpowiedź na każdą śmierć, na każdą sytuację beznadziejną w oczach człowieka.
Wygląda to trochę tak, jakby Bóg w swojej wszechmocy nie musiał się niczym przejmować. Jakby nie cierpiał. Oczywiście wiemy o męce Jego Syna. Ona miała miejsce kiedyś. A teraz? I czy Bóg Ojciec też zna ból? Czy zna to rozdarcie między pragnieniem bliskości z ukochaną osobą a odrzuceniem przez nią? To miotanie się między pragnieniem wszelkiego dobra dla niej a słusznym gniewem na niewierność i doznawaną krzywdę, potrzebą twardej miłości? Zadania bólu, który boli bardziej, niż gdybym zadał go sobie?
Zachęcam do przeczytania całego rozdziału drugiego z Księgi Ozeasza. On ukazuje właśnie obraz Ojca szarpanego bólem niewierności narodu wybranego, Jego oblubienicy. Zapowiedzi dobrobytu i klęski przeplatają się nawzajem. Bóg krzyczy nawet, że ona już nie jest Jego żoną, a On już nie jestem jej mężem (Oz 2, 4), by od razu wezwać ją do zdjęcia oznak nierządu. Bóg wije się z bólu... Śmierć Chrystusa na krzyżu nie była apogeum cierpienia Boga z powodu grzechów człowieka, lecz ukazaniem nam Jego bólu, który przeżywa od grzechu pierworodnego.
Wszechmocny Bóg nie wyprowadza swej oblubienicy na pustynię, nie porywa jej tam. On ją tam zwabia. Szanuje jej wolność. Nie podejmuje decyzji za nią, bo Jemu chodzi właśnie o tę decyzję. Jedynie jej pomaga, zachęca. Czeka tam na nią – na swojej pustyni porzucenia. Wtedy do niej przemówi. Wtedy, gdy ona dojrzeje do chwili ciszy, gdy będzie gotowa usłyszeć ten głos.
I stanie się w owym dniu – mówi Pan – że moja żona nazwie mnie: mąż mój, a już nie powie: mój były. Jest taki dzień, kiedy to się stanie.
Następne wersety mówią o ponownym poślubieniu oblubienicy. I poślubię cię sobie na wieki, poślubię przez sprawiedliwość i prawo, przez miłość i miłosierdzie. Poślubię cię sobie przez wierność, a poznasz Pana. Nie dajmy się zmylić tej kolejności: to jest wciąż głos udręczonej miłości, gdzie wszystko dzieje się jednocześnie. Ostatnim etapem jest ten pierwszy: ona pozna Pana, nazwie Go: mój mąż. On najpierw poślubi ją sobie na wieki, poślubi ją sobie przez miłość i wierność. To On ją poślubi sobie, poślubi w Sobie, przez swoją miłość i wierność, nie przez wzajemność. Nie przez jej wierność, nie przez jej miłość.
To jest droga dla mnie. Mam poślubić swoją żonę na nowo, poślubić ją sobie po kres naszego życia, poślubić ją sobie przez moją miłość i wierność. A gdzieś jest ta godzina, kiedy ona pozna Pana i powie o mnie: mój mąż.
Bóg mówi do mnie przez to Słowo również, a może nawet przede wszystkim, co innego. To ja jestem niewierną oblubienicą. To mnie wyprowadził na pustynię kryzysu, abym Go poznał, abym na powrót, od nowa, głębiej rozpoznał Go i powiedział o Nim – tylko o Nim, nie o żonie! – mój Bóg. To z powodu mojej niewierności cierpi i czeka cierpliwie, wabiąc mnie na pustynię, czekając na moment ciszy, gdy usłyszę Jego głos.
Zbolały ojcze, twoje maleństwo nie umarło, tylko śpi. Porzucony małżonku, zdeptany rozwodem, twoje małżeństwo nie umarło, tylko śpi. Nie słuchaj „rozsądnych” rad: twoje małżeństwo umarło, po co jeszcze trudzisz Nauczyciela? Nie słuchaj ich szyderczego śmiechu, gdy powtarzasz Jego słowa, że twoje małżeństwo żyje. Nie bój się, wierz tylko! (Mk 5, 36) A stanie się kiedyś ten dzień, że wasze dłonie znów się splotą jak wtedy przed ołtarzem, a On te dłonie oplecie swoim tchnieniem życia i powstaniecie.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

http://brewiarz.pl/vii_18/1007p/czyt.php3
Oz 8, 4-7. 11-13
Tak mówi Pan:
«Synowie Izraela ustanawiali sobie królów, ale beze Mnie. Książąt mianowali – też bez mojej wiedzy. Czynili posągi ze srebra swego i złota – na własną zagładę. Odrzucam cielca twojego, Samario, gniew mój się na nich rozpala; jak długo jeszcze nie będą mogli być wolni od winy synowie Izraela? Wykonał go rzemieślnik, lecz nie jest on bogiem; w kawałki się rozleci cielec samaryjski. Skoro sieją wiatr, zbiorą burzę. Zboże bez kłosów nie dostarczy mąki, jeśliby nawet dało, zabierze ją obcy.
Wiele ołtarzy Efraim zbudował, ale służą mu jedynie do grzechu. Wypisałem im moje liczne prawa, lecz je przyjęli jako coś obcego. Lubią ofiary krwawe i chętnie je składają, lubią też mięso, które wówczas jedzą, lecz Pan nie ma w tym upodobania. Wspominam wtedy na ich przewinienia i karzę ich za grzechy – niech wrócą znów do Egiptu!»
Ps 115 (113B), 3-4. 5-6. 7ab i 8. 9-10
Nasz Bóg jest w niebie, *
czyni wszystko, co zechce.
Ich bożki są ze srebra i złota, *
dzieła rąk ludzkich.
Mają usta, ale nie mówią, *
mają oczy, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą, *
mają nozdrza, ale nie czują zapachu.
Mają ręce pozbawione dotyku, *
nogi mają, ale nie chodzą.
Do nich będą podobni ci, którzy je robią, *
i każdy, który im ufa.
Ale dom Izraela pokłada ufność w Panu, *
On jest ich pomocą i tarczą.
Dom Aarona pokłada ufność w Panu, *
On jest ich pomocą i tarczą.
Mt 9, 32-38
Przyprowadzono do Jezusa opętanego niemowę. Po wyrzuceniu złego ducha niemy odzyskał mowę, a tłumy pełne podziwu wołały: «Jeszcze się nigdy nic podobnego nie pojawiło w Izraelu!»
Lecz faryzeusze mówili: «Wyrzuca złe duchy mocą ich przywódcy».
Tak Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski. Nauczał w tamtejszych synagogach, głosił Ewangelię o królestwie i leczył wszystkie choroby i wszystkie słabości.
A widząc tłumy, litował się nad nimi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce niemające pasterza. Wtedy rzekł do swych uczniów: «Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo».
Dzisiejsze czytania są zbudowane z przeciwstawienia. Najwyraźniej widać to w psalmie. Bożki pogan mają usta, ale nie mówią, mają oczy, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą; co znacznie ważniejsze, do nich podobni są ci, którzy je robią i im ufają. Prorok Ozeasz mówi do ludu Efraima, że buduje ołtarze, które służą do grzechowi zamiast chwale Bożej. Faryzeusza zarzucają Jezusowi, że czyni dobro jako przywódca złych duchów – są świadkami wielkich znaków, ale czynią z nich narzędzie własnego upadku.
Do synów Izraela Bóg również przemawiał, wypisał im swoje liczne prawa, lecz je przyjęli jako coś obcego. Przyjęli nie przyjmując, przyjęli odrzucając. To było to samo prawo, które Bóg już wcześniej wypisał w ich sercach. Słowa proroków miały być ich przypomnieniem, pomocą w drodze do odkrycia ich prawdziwej tożsamości, a oni przyjęli je jako coś obcego. Mieli uszy, ale nie słyszeli, mieli oczy, ale nie widzieli. Budowali ołtarze i składali ofiary, ale nie Bogu, czyli tak naprawdę nie składali. Mają usta, poruszają nimi, ale nie mówią, wydobywa się jakiś obcy dźwięk, ale nie płynie z nich pieść na cześć Pana, do czego zostały stworzone. Faryzeusza otrzymali rozum i zdawało im się, że myślą, ale w istocie robili coś przeciwnego. Dostali narzędzie do rozpoznania Bożego głosu, a użyli go do czegoś przeciwnego.
Cały zostałem stworzony, utkany jeszcze w łonie matki, do kochania Boga i ludzi. Moje usta kształtowały się po to, żebym mógł w przyszłości wypowiadać słowa modlitwy i przysięgi małżeńskiej, żebym całował moją żonę. Dał mi ręce, abym je wznosił w uwielbieniu, abym nimi pracował, abym nimi pieścił tę, która stała się ze mną jednym ciałem, abym brał na ręce nasze dzieci. Bóg dał mi to życie, aby je wypełniał miłością, abym ją chłonął i rozlewał wokół, abym zostawiał po sobie dobro jak ślady na piasku i w tym ukrył moje najgłębsze szczęście po tej stronie. Każda cząstka mojego ciała i mojej duszy zaistniała z Jego woli i tylko po to, bym kochał. Tylko spojrzenie z miłością jest prawdziwym widzeniem. Tylko takie słowa są mową. Tylko słuchanie z miłością pozwala usłyszeć to, co ważne. Dlatego czciciele pustki i kłamstwa są ślepi, głusi i niemi. Mają oczy, uszy i usta, ale nie potrafią się nimi posłużyć zgodnie z ich naturą. Pozwolili złemu odebrać sobie wzrok, słuch i mowę. Oddają mu swoje ręce czyniąc się kalekami: nie umieją już nimi kochać, a zaczynają krzywdzić. Stają się gorsi niż martwe posągi.
To jest w każdym z nas, to jest po prostu grzech. Każdy uczynek, który nie jest uczynkiem miłości. Puste słowa, obojętne spojrzenia, zmarnowana chwila, niewysłuchana prośba o pomoc, otrzymane dobro, w którym dopatrzyłem się złych intencji, ofiara, która miała być dla Boga, a została złożona na ołtarzu mojej pychy.
Znacznie łatwiej rozpoznaję zło, które mnie spotyka. Ono boli. Dzięki temu je dostrzegam i mam szansę zobaczyć je także w sobie. To cierpienie, które jest łaską.
Ręce splecione stułą i usta wypowiadające słowa przyrzeczenia. Wiem, że tak było nie tylko u mnie. Pierwszymi symptomami odejścia żony było to, że zabrała swoje dłonie i usta. Brak pocałunków zauważyłem od razu, niechęć do dotknięcia jej dłoni później. Usta i ręce stworzone do wyrażania miłości, powołane do tego odwiecznym postanowieniem Boga i potem wolną decyzją człowieka. Usta, które potem milkną, ręce pozbawione dotyku. Człowiek, który zaczyna tworzyć sobie bożka i w nim pokładać ufność. Traci mowę, dotyk. Przestaje dostrzegać miłość i nazywa ją nienawiścią. Znamy to wszyscy, prawda? Mają oczy, ale nie widzą, mają uszy, ale nie słyszą, mają nozdrza, ale nie czują zapachu. Bożki i ci, którzy je robią i którzy im ufają.
Na tę chorobę jest tylko jedno lekarstwo – Jezus. On ma władzę wyrzucić złego ducha i przywrócić mowę. Dzięki niemu znów kocham swoją żonę. Znów mam usta, które mówią, oczy, które widzą, uszy, które słyszą, ręce obdarzone dotykiem. Serce zdolne do odczuwania bliskości i tęsknoty, radości i bólu.
Już od rana miałem pomysł, co napisać o dzisiejszych czytaniach. Wieczorem zasiadłem do komputera z zamiarem spisania go. Przedtem pomodliłem się krótko do Ducha Świętego i popłynął strumień. Tym razem nic nie szukałem, nie sprawdzałem, nie kombinowałem. Coś z wcześniejszych zamierzeń zostało. Coś z tych nowych pewnie przeinaczyłem i zepsułem, ale mam poczucie że jednak coś nie tylko mojego ocalało. Nie oddzielę tego od reszty, ale dziękuję Panu, że mogłem to napisać.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

Pantop pisze: 08 lip 2018, 23:25
Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
Nie rozumiem.
,,Moc w słabości się doskonali,,
Tego również nie rozumiem.
Może kto wyłoży mi te kwestie.
To jest Słowo Boga. Nie da się go wytłumaczyć. Jest żywe, przemawia wciąż inaczej i do każdego inaczej. Mogę się tylko podzielić tym, co ja w nim odnajduję dzisiaj – a raczej to, jak się w nim odnajduję dzisiaj.
Pierwszy poziom rozumienia „mocy w słabości” jest bardzo racjonalny. Jak na treningu: jeśli w wysiłku nie dojdziesz do swojej granicy, do swojej słabości, to nic nie wytrenujesz. Nawet spłycając życie duchowe do prostej psychotechniki działa to tak samo. Bez poddawania się autentycznej próbie nie przygotujesz się do następnej, rozwali Cię każda pokusa. Jeśli swoją słabą stronę będziesz zawsze chronił tak, by nigdy nie wyszła na światło dzienne, będziesz tam coraz słabszy. I tak dalej – mechanizm jest chyba prosty.
Drugim poziomem nazwałbym wstęp do warsztatów 12 kroków. Aby rozpocząć pracę nad sobą, trzeba uznać własną bezsilność. Ja osobiście wolę to nazwać słabością, ale w tym kontekście to na jedno wychodzi. Dopóki nie uznam, że sam, bez Boga, nie mam mocy zmienić swojego życia, nic nie zdziałam. Dopiero uznając swoją słabość i robiąc miejsce Jego mocy mogę wejść na drogę naprawy, uwolnienia.
Dostrzegam jeszcze jeden poziom, a w zasadzie jakoś go jedynie ogólnie wyczuwam. Bóg wyraźnie przeciwstawia ziemską siłę we wszelkich jej przejawach – bogactwa, mądrości, pozycji – swojemu królestwu. To, co silne w oczach ludzi, jest słabe w oczach Boga. To, co słabe w oczach ludzi, może być potężne przed Bogiem. Istotą jest bowiem moc miłości. Im ktoś jest potężniejszy, tym mniej może kochać. W ogóle trudno mi sobie wyobrazić Boga, który w nieograniczony sposób korzysta ze swej mocy i tak kocha. Czy mając kartę płatniczą bez limitu mógłbym kupieniem czegoś żonie wyrazić swoją miłość? Przecież nie dałbym jej w istocie nic, co było moje, nic bym sobie nie odjął. Miłość jest dawaniem siebie: im więcej daję, tym mniej mnie zostaje, tym staję słabszy, a jednocześnie silniejszy w tym jedynym wymiarze, który się liczy. Chrystus jest najpotężniejszy miłością umierając na krzyżu: ogołocony ze wszystkiego, wyczerpany pod każdym względem, przybity gwoździami do drzewa, wyszydzony, w chwili, gdy gaśnie w nim wszelka siła dostrzegalna ludzkim okiem. Właśnie w tej chwili jest mocarzem przewyższającym świat.
Pantop
Posty: 3167
Rejestracja: 19 lis 2017, 20:50
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Echo Słowa

Post autor: Pantop »

Moc w słabości się doskonali - objąłem - dobry przykład z treningiem do kresu sił - perfekt!


Natomiast
,,Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.,, dalej pozostaje dla mnie zagadką na zasadzie :
ile razy się topię tyle razy się nie topię :D


I byłbym ostrożny w niedocenianiu bogactwa tego świata - pieniędzy, wpływów, potencjału jaki to wszystko z sobą niesie.
Wszak pamiętamy jak zakończyła się przygoda Hioba. A mógł zostać dziadem do końca swych dni.

Oczywiście, oczywiście:
Bogaty młodzieniec zbity z pantałyku odchodzi bo miał wiele dóbr.

No i nawiązałeś do karty płatniczej bez limitu.
Rozumiem intencję przekazu i zgadzam się z nią.
Jeśli weźmiemy rzecz taką jaką ona jest - to wiesz ilu panów chciałoby taką kartą dysponować?
Pomijam ten drobny szczegół, że małżeństwa rozpadałyby się wtedy ze wszystkich innych powodów niż finansowe GDYŻ temat pieniędzy byłby powszechnie śmieszny.
No ale fajnie pogdybać :mrgreen:
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Echo Słowa

Post autor: ozeasz »

2 Kor 12, 7-10
Bracia:
Aby nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik Szatana, aby mnie policzkował – żebym się nie unosił pychą. Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz mi powiedział: «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali».
Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.
I ja chciabym się podzielić swoją refleksją , ogólnie dobrze jest rozpatrywać wersety z PŚ w kontekście tekstu w którym zostało umieszczone , a może nawet księgi ,w tym wypadku listu, i intencji autora który chce coś przekazać w całym liście tym do których kieruje to słowo .

Powyższy cytat jest osadzony m.in w takich słowach Św.Pawła :
2 Kor 1, 5 Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy.
2 Kor 4,5 Nie głosimy bowiem siebie samych, lecz Chrystusa Jezusa jako Pana, a nas - jako sługi wasze przez Jezusa.
2 Kor 4,7-11 Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym śmiertelnym ciele.
2 Kor 11,22-30Hebrajczykami są? Ja także. Izraelitami są? Ja również. Potomstwem Abrahama? I ja. Są sługami Chrystusa? Zdobędę się na szaleństwo: Ja jeszcze bardziej! Bardziej przez trudy, bardziej przez więzienia; daleko bardziej przez chłosty, przez częste niebezpieczeństwa śmierci. Przez Żydów pięciokrotnie byłem bity po czterdzieści razów bez jednego8. Trzy razy byłem sieczony rózgami, raz kamienowany, trzykrotnie byłem rozbitkiem na morzu, przez dzień i noc przebywałem na głębinie morskiej. Często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustkowiu, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach od fałszywych braci; w pracy i umęczeniu, często na czuwaniu, w głodzie i pragnieniu, w licznych postach, w zimnie i nagości, nie mówiąc już o mojej codziennej udręce płynącej z troski o wszystkie Kościoły. Któż odczuwa słabość, bym i ja nie czuł się słabym? Któż doznaje zgorszenia, żebym i ja nie płonął? Jeżeli już trzeba się chlubić, będę się chlubił z moich słabości.
I jest odpowiedzią m.in. tak myślę Apostoła dla Koryntian wobec widzenia Go przez Nich inaczej niż jest naprawdę .

Co do mnie ja odbieram kwestię słabości «Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali» z perspektywy historii mojego życia , w którym to słabe strony mojej osoby stają się przez praktykę podnoszenia się z upadków
na tyle wartościowym doświadczeniem ,że mogę się z nim dzielić z innymi i być uznany jako "mocny" w tej kwestii. Warunek jest taki że nie rezygnuję z walki , powstawania , mimo ciągłych upadków. To daje doświadczenie o tyle bogatsze ,o ile czerpiące z poszukiwań rozwiązań wobec niepowodzeń tam , gdzie inni ich nie widzą lub już zrezygnowali .

Ja odbieram słowa Pawła jako wskazujące na rzeczywistość prawdziwego powodu do chluby , którym jest objawienie się mocy Bożej w słabości człowieka , im większa słabość tym lepiej widać na jej tle działanie Boga ,przykładem jest chociażby zwycięstwo Gedeona( zredukowanie ilości wojowników których miał do dyspozycji ,aby zwycięstwo nie zostało przypisane sile ludzkiej) .

Wobec powyższego , treść drugiej części cytatu odbieram tak : im więcej niedomagam ,jestem słaby tzn. potrzebujący ,tym bardziej może we mnie zaistnieć ,zadziałać moc Chrystusa .
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

http://brewiarz.pl/vii_18/1107p/czyt.php3
Mt 19, 27-29
Piotr powiedział do Jezusa: «Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy?»
Jezus zaś rzekł do nich: «Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach i będziecie sądzić dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy».
Dziś jest święto św. Benedykta, opata. Teksty czytań mszalnych poświęcone są życiu mniszemu. Ich ukoronowaniem jest Ewangelia, skierowana jednoznacznie do tych, którzy zostawili wszystko i poszli za Panem.
Jest to jednocześnie na pewno Słowo skierowane do każdego z nas tu i teraz. Nie zostałem powołany do zakonu, lecz do małżeństwa. Opuściłem dom moich rodziców nie dla służby Bożej, lecz dla założenia własnej rodziny. Żony też nie opuściłem, to ona opuściła mnie (przynajmniej tak ja to w tej chwili widzę...). Warto zresztą przypomnieć, że Chrystus nie wspomina o opuszczeniu żony lub męża i na pewno nie jest to przypadek.
Widzę jednak pewne podobieństwo między porzuconym małżonkiem, który dochowuje wierności, i celibatem, właściwym drodze zakonnej. W obu przypadkach jest zgoda na brak intymnej relacji z drugim człowiekiem i jest to postawa wynikająca z wierności Bogu. Często jest to także przynajmniej częściowe pozbawienie bliskości z dziećmi, nierzadko konieczność opuszczenia domu i kłopoty materialne. Świat wzywa, żeby znaleźć łatwą drogę wyjścia z tego bolesnego osamotnienia: znajdź sobie kogoś, ułóż sobie życie na nowo. Wybieramy wierność własnemu słowu i ukochanej osobie, ale przede wszystkim Bogu. Dla Niego rezygnujemy z perspektywy nowego domu, dzieci, może nawet nowych „rodziców” czy nowego „rodzeństwa”, nowych perspektyw materialnych. Za Nim idziemy przez pustynię i nie wiemy, co nas czeka dalej.
W Psalmie 90 (w. 15) jest modlitwa o pocieszenie: daj radość według [miary] dni, w których nas przygniotłeś, i lat, w których zaznaliśmy niedoli. Im dłużej trwamy, tym większą powinniśmy mieć nadzieję. Chrystus zna tę modlitwę i na nią odpowiada. Nie, nie odda nam według takiej miary: każdy, kto dla Jego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Zadziwiający jest spójnik „i” między tymi obietnicami. Jezus obiecuje nam nie skarby w życiu wiecznym, lecz życie wieczne i niezmierzone dary, których wartość stukrotnie przewyższa to wszystko, co Mu ofiarowaliśmy, czego się wyrzekliśmy. Tego nie da się sobie wyobrazić, a i tak warto spróbować. Marzę o spojrzeniu głęboko w oczy ukochanej, o ciepłym słowie, o czułym geście... W geście miłosierdzia dla moderacji i nie tylko zatrzymam się w tym miejscu.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

http://brewiarz.pl/vii_18/1207p/czyt.php3
Oz 11, 1-4. 8c-9
Tak mówi Pan:
«Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem, i syna swego wezwałem z Egiptu. Im bardziej ich wzywałem, tym dalej odchodzili ode Mnie, składali ofiary Baalom i bożkom palili kadzidła. A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że przywracałem im zdrowie. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je.
Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności. Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu, i Efraima już więcej nie zniszczę, albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem; pośrodku ciebie jestem Ja – Święty, i nie przychodzę, żeby zatracać».
Mt 10, 7-15
Jezus powiedział do swoich apostołów:
«Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy. Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie w drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski. Wart jest bowiem robotnik swej strawy.
A gdy przyjdziecie do jakiegoś miasta albo wsi, wywiedzcie się, kto tam jest godny, i u niego zatrzymajcie się, dopóki nie wyjdziecie. Wchodząc do domu, przywitajcie go pozdrowieniem. Jeśli dom na to zasługuje, niech zstąpi na niego pokój wasz; jeśli zaś nie zasługuje, niech pokój wasz powróci do was.
A jeśliby was gdzieś nie chciano przyjąć i nie dano posłuchu słowom waszym, wychodząc z takiego domu albo miasta, strząśnijcie proch z nóg waszych! Zaprawdę, powiadam wam: Ziemi sodomskiej i gomorejskiej lżej będzie w dzień sądu niż temu miastu».
Bogiem jestem, nie człowiekiem, mówi do mnie Pan. I ukazuje się od strony tak ludzkiej, że chyba bardziej nie można. Wzdraga się Jego serce, rozpalają się wnętrzności. Przeżywa swoją miłość bardzo intensywnie i tak konkretnie, że mówi o niej jak o kontakcie cielesnym. Bierze na ręce niemowlę, w czułym geście podnosi je do swojego policzka, schyla się ku niemu, karmi je, uczy chodzić, pociąga je ku sobie swoją miłością. Nazywa to wszystko ludzkimi więzami - a jednocześnie podkreśla, że nie jest człowiekiem.
Jest pośrodku nas - pośrodku mnie, we mnie, głębiej, niż sam mogę sięgnąć nawet myślą. Jest tam w Swojej świętości, czyli boskości, odrębności, w tym, co Jego - Boga - odróżnia od człowieka. Przychodzi, zagłębia się we mnie i stamtąd się wyłania, abym mógł Go dostrzec, doświadczyć. Nie robi tego po to, żeby zatracać, ale by ofiarować mi więzy miłości, ludzkie, takie, bym mógł w nie wejść, ale zarazem Swoje, Boskie. Zbliża się do mnie, nieporadnego niemowlęcia tak, że Jego policzek dotyka do mojego. Zwraca się do mnie jakby Swoją ludzką stroną, tym, co złożył we mnie stwarzając mnie na Swój obraz i podobieństwo.
Jednocześnie subtelnie zaznacza piękną różnicę. Nie jest człowiekiem, nie jest mężczyzną. Nie jest też kobietą, choć karmi niemowlę. Jemu obce są te ograniczenia, które dla nas stanowią fundament tożsamości i otwierają zdolność do kochania.
Ostatni akapit dzisiejszej Ewangelii zdaje się ostro kontrastować z tym obrazem. Apostołowie Jezusa, jeśli nie zostaną przyjęci w jakiejś wspólnocie, mają wychodząc strząsnąć nawet proch ze swoich nóg, ich pokój wróci do nich, nie pozostanie tam nic z ich misyjnej wizyty, a tamtych ludzi czeka los gorszy niż spalonych ogniem z nieba Sodomy i Gomory... Przerażająca twardość, zupełnie inna strona potęgi. Po co Jezus mówi apostołom te słowa? Żeby wzbudzić w nich nienawiść i pogardę wobec tych, którzy ich nie przyjmą? Obiecuje zemstę?
Chrystus nie zapowiada żadnego swojego działania. Mówi tylko o nieuchronnych konsekwencjach. Pozbawia złudzeń. Odrzucenie Jego posłania zostawia człowieka w strasznej sytuacji, bez zbawienia, bez ratunku. Ten przekaz musi być bardzo jasny. Jest kierowany do apostołów. Muszą wiedzieć, jakie będą skutki fiaska ich misji. Co się stanie, jeśli zawiodą, jeśli nie zdołają przekazać Dobrej Nowiny. Ich klęska będzie całkowita: nawet słowo pozdrowienia wróci bezowocne, nie zabiorą z sobą stamtąd do Jezusa nawet pyłu na nogach. Pan powierza im wielką misję i wielką odpowiedzialność. Wzdraga się Jego serce i rozpalają się wnętrzności. Nie wysyła apostołów po to, żeby zatracać, tylko po to, żeby on sam, Święty, stanął pośrodku nich, pośrodku tamtego miasta, tamtej wspólnoty.
Taka jest moja misja. Mam kochać tak, żeby w żadnej mierze nie zasłaniać Go sobą. Dać z siebie wszystko i pamiętać, że nie znam efektu, że mogę się spotkać z odrzuceniem. Przyjąć to z pokorą.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

Najpierw nie miałem komputera i spisywałem rozważania ręcznie, a potem przez kilka dni brakowało czasu na wszystko. Teraz wreszcie mogę wrzucić myśli sprzed tygodnia. Na dzień dzisiejszy znów zabrakło sił.
http://brewiarz.pl/vii_18/1307p/czyt.php3
Oz 14, 2-10
Tak mówi Pan:
«Wróć, Izraelu, do Pana, Boga twojego, upadłeś bowiem przez własną swą winę. Zabierzcie z sobą słowa i nawróćcie się do Pana! Mówcie do Niego: „Usuń cały grzech, a przyjmij to, co dobre, zamiast cielców dajemy Ci nasze wargi. Asyria nie może nas zbawić; nie chcemy już wsiadać na konie ani też mówić: nasz boże do dzieła rąk naszych. U Ciebie bowiem znajdzie litość sierota”.
Uleczę ich niewierność, szczodrze obdarzę ich miłością, bo gniew mój odwrócił się od nich. Stanę się jakby rosą dla Izraela, tak że rozkwitnie jak lilia i jak topola zapuści korzenie. Rozwiną się jego latorośle, będzie wspaniały jak drzewo oliwne, woń jego będzie jak woń Libanu.
I wrócą znowu, by usiąść w mym cieniu, i zboża uprawiać będą, winnice sadzić, których sława będzie tak wielka, jak wina libańskiego. Co ma jeszcze Efraim wspólnego z bożkami? Ja go wysłuchuję i Ja na niego spoglądam, Ja jestem jak cyprys zielony i Mnie zawdzięcza swój owoc. Któż jest tak mądry, aby to pojął, i tak rozumny, aby to rozważył? Bo drogi Pańskie są proste; kroczą nimi sprawiedliwi, lecz potykają się na nich grzesznicy».
Ps 51 (50), 3-4. 8-9. 12-13. 14 i 17
Zmiłuj się nade mną, Boże, w łaskawości swojej, *
w ogromie swej litości zgładź moją nieprawość.
Obmyj mnie zupełnie z mojej winy *
i oczyść mnie z grzechu mojego.
Ty masz upodobanie w ukrytej prawdzie, *
naucz mnie tajemnic mądrości.
Pokrop mnie hizopem, a stanę się czysty, *
obmyj mnie, a nad śnieg wybieleję.
Stwórz, Boże, we mnie serce czyste *
i odnów we mnie moc ducha.
Nie odrzucaj mnie od swego oblicza *
i nie odbieraj mi świętego ducha swego.
Przywróć mi radość Twojego zbawienia *
i wzmocnij mnie duchem ofiarnym.
Panie, otwórz wargi moje, *
a usta moje będą głosić Twoją chwałę.
Mt 10, 16-23
Jezus powiedział do swoich apostołów:
«Oto Ja was posyłam jak owce między wilki. Bądźcie więc roztropni jak węże, a nieskazitelni jak gołębie.
Miejcie się na baczności przed ludźmi! Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was prowadzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić, gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was.
Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony.
Gdy was prześladować będą w tym mieście, uciekajcie do innego. Zaprawdę, powiadam wam: Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy».
Widzę jedną nić łączącą te czytania: wargi, usta. Brama człowieka. To przez usta wychodzą z człowieka słowa. Prorok zachęca, by mówić do Pana. Prosić, żeby usunął grzech, a przyjął to, co dobre: nasze wargi. Dajemy Ci nasze wargi, nasze usta. Panie, otwórz wargi moje, a usta moje będą głosić Twoją chwałę. Jezus odpowiada, mówi do nas, otwiera Swoje wargi. Odwieczne Słowo, które stało się Ciałem, które nabrało kształtu – jak każde słowo nabiera kształtu przechodząc przez nasze wargi – składa w nas Słowo, składa Siebie, by być niesionym dalej. Będziemy porwani, nasze usta przestaną być naszymi ustami, będzie przez nie przemawiał Bóg. Moc Ducha Świętego przechodząc przez bramę naszych warg nabierze kształtu, stanie się Słowem. Słowo stanie się materialną rzeczywistością, stanie się ciałem.
Myśląc o tak niezwykłym uświęceniu warg w sposób naturalny staje przed oczami Eucharystia. Najpierw liturgia Słowa, w której Słowo wybrzmiewa – nieraz przez moje wargi – i staje się ciałem w świętej wspólnocie. Potem chleb mocą słów kapłana staje się Ciałem, a wino – Jego Krwią. Aż wreszcie przychodzi ten moment, gdy moje wargi dotykają tego Ciała i Krwi, przyjmują Go w tak niezwykłej pełni. Znów stają się bramą, przez którą przechodzi Słowo, które stało się Ciałem, ale teraz w druga stronę, Ono składa się we mnie. Nie po to, żebym je zatrzymał dla siebie, lecz żebym tak stawał się Nim, żeby się Nim dzielić, dawać Go innym.
Pisałem niedawno, że moje wargi Bóg stworzył także po to, żebym całował moją żonę. Mają być narzędziem najbardziej intymnego kontaktu, bramą miłości. W relacji z Bogiem też są taką bramą, też przechodzą przez nie najbardziej intymne treści. W pocałunku mąż i żona łączą się, wręcz mieszają się ze sobą. Wargami wielbię Boga, daję go innym w Słowie, wargami Go przyjmuję. Pocałunek Boga. Oby był czuły, delikatny, a zarazem namiętny, szalony. Cielesny.
Bóg dotyka mojego ciała. To się dzieje przez moje wargi. Są bramą ciała i je w pewien sposób uosabiają. Panie, usuń cały grzech z mojej cielesności, a przyjmij to, co dobre, dajemy Ci nasze wargi, dajemy Ci przez nie nasze ciało. Zamiast Cielców dajemy Ci ciało. A Ty dajesz nam Twoje Ciało.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

http://brewiarz.pl/vii_18/1407p/czyt.php3
Iz 6, 1-8
W roku śmierci króla Ozjasza ujrzałem Pana zasiadającego na wysokim i wyniosłym tronie, a tren Jego szaty wypełniał świątynię. Serafiny stały ponad Nim; każdy z nich miał po sześć skrzydeł; dwoma zakrywał swą twarz, dwoma okrywał swoje nogi, a dwoma latał.
I wołał jeden do drugiego: «Święty, Święty, Święty jest Pan Zastępów. Cała ziemia pełna jest Jego chwały». Od głosu tego, który wołał, zadrgały futryny drzwi, a świątynia napełniła się dymem.
I powiedziałem: «Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!»
Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który szczypcami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł: «Oto dotknęło to twoich warg, twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech».
I usłyszałem głos Pana mówiącego: «Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?» Odpowiedziałem: «Oto ja, poślij mnie!»
Mt 10, 24-33
Jezus powiedział do swoich apostołów:
«Uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana. Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa – jak jego pan. Jeśli pana domu przezwali Belzebubem, to o ileż bardziej nazwą tak jego domowników.
Nie bójcie się więc ich! Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być wyjawione, ani nic tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemności, powtarzajcie w świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach.
Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą. Bójcie się raczej Tego, który duszę i ciało może zatracić w piekle. Czyż nie sprzedają dwóch wróbli za asa? A przecież bez woli Ojca waszego żaden z nich nie spadnie na ziemię. U was zaś policzone są nawet wszystkie włosy na głowie. Dlatego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli.
Do każdego więc, kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, przyznam się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie. Lecz kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie».
Spisując wczoraj refleksje z czytań nie wiedziałem, jakie będą dzisiaj. Obraz oczyszczenia warg świętym ogniem jest bardzo sugestywny. Wspaniałość Boga w zestawieniu małością i grzesznością człowieka przeraża. Biada mi! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów. Grzeszność uwłacza Bogu, rani Go, wyzywa. A On jest potężny, wszechmocny. Jak mogę się zbliżyć do Niego inaczej niż z drżeniem, w lęku?
On widzi ten mój lęk go potwierdza: potwierdza potrzebę zmazania, zgładzenia tej winy. Sam bierze cząstkę Swego świętego ognia, ognia, którym sam jest, i dotyka nim moich warg – mój grzech zostaje zgładzony. Wargi są tu czymś więcej niż wargami, więcej, niż całym ciałem. Pan wypala swym ogniem całego człowieka, mnie całego. Także – a w zasadzie przede – wnętrze: myśli, uczucia, to wszystko, co tkwi głęboko pod nimi. Tak głęboko, że zmazuje cały grzech, dociera wszędzie tam, gdzie doszedł grzech.
Chrystus przyszedł na świat i przez Swą mękę i zmartwychwstanie zgładził grzech. Teraz mówi do mnie, powtarza to po trzykroć, powtarza w nieskończoność: nie bój się! Mój słuszny lęk grzesznego człowieka przed potęgą Boga został uchylony.
Jezus nie obiecuje mi bezpieczeństwa doczesnego, dobrobytu i szczęścia tu na ziemi. Dokładnie przeciwnie: zapowiada cierpienie, śmierć, znieważenie i oplucie. Nie bój się – nie dlatego, że cierpienie mnie nie dotknie, lecz dzięki temu. On rozżarzonym węglem dotyka moich warg, cząstką Swojej męki dotyka i oczyszcza moje ciało, jego pożądliwość, skłębione uczucia i myśli. Powtarza przy tym, że jest ze mną, trwa we mnie, prowadzi mnie, nie pozwoli mi zginąć. Mam się bać jedynie tego, który kusząc rzekomym ratunkiem i poprawianiem Bożych praw prowadzi na skróty, tam, gdzie dusza i ciało idą na zatracenie.
Jezus też prowadzi, ale inaczej. Pokazuje trud drogi, dotyka nim, abym wybierał w pełnej świadomości, pełnej wolności. Pokazuje mi drogę przez ogień i pyta: kogo mam posłać? I czeka, pragnie, abym odpowiedział: oto ja, poślij mnie.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

http://brewiarz.pl/vii_18/1507p/czyt.php3
Ef 1, 3-14
Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego, Jezusa Chrystusa; On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. Z miłości przeznaczył nas dla siebie jako przybranych synów poprzez Jezusa Chrystusa, według postanowienia swej woli, ku chwale majestatu swej łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym.
W Nim mamy odkupienie przez Jego krew – odpuszczenie występków, według bogactwa Jego łaski. Szczodrze ją na nas wylał w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia, przez to, że nam oznajmił tajemnicę swej woli według swego postanowienia, które przedtem w Nim powziął dla dokonania pełni czasów, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi.
W Nim dostąpiliśmy udziału my również, z góry przeznaczeni zamiarem Tego, który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu – my, którzy już przedtem nadzieję złożyliśmy w Chrystusie. W Nim także i wy, usłyszawszy słowo prawdy, Dobrą Nowinę o waszym zbawieniu, w Nim również – uwierzywszy, zostaliście naznaczeni pieczęcią, Duchem Świętym, który był obiecany. On jest zadatkiem naszego dziedzictwa w oczekiwaniu na odkupienie, które nas uczyni własnością Boga, ku chwale Jego majestatu.
Aklamacja przed Ewangelią nawiązuje do:
Ef 1, 18-19
[Niech Bóg da] wam światłe oczy serca tak, byście wiedzieli, czym jest nadzieja waszego powołania, czym bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących - na podstawie działania Jego potęgi i siły.
Istniejemy ku chwale Jego majestatu - Apostoł powtarza to trzykrotnie. Można się w tym dopatrzeć jakiejś marginalizacji czy wręcz upokorzenia człowieka. Jestem po to, by chwalić Boga? Tego, który jest Pełnią i tak naprawdę tego nie potrzebuje?
Za pierwszym razem św. Paweł dopowiada, że chodzi o majestat Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym. Pozostałe części rozwijają to dopowiedzenie. Po pierwsze w Nim mamy odkupienie przez Jego krew – odpuszczenie występków; po drugie wylał ją na nas w postaci wszelkiej mądrości i zrozumienia. Istotą Jego majestatu jest Jego łaska udzielona nam, Jego ofiara i Jego Słowo, dzięki któremu stajemy się świadomi tej ofiary. Przejawy Jego miłości do człowieka. Człowieka stworzonego właśnie po to, by był kochany. Bowiem Bóg wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem. To nie człowiek był uzupełnieniem świata, lecz świat został stworzony dla człowieka. Podobnie jak sam człowiek, został powołany do życia z miłości – ku chwale majestatu Jego łaski. Źródłem tego majestatu jest więc znów Jego miłość, tym razem objawiająca się w samym akcie stworzenia.
Zamysł Boga jest taki, byśmy byli święci i nieskalani przez Jego obliczem, żebyśmy byli blisko niego, żebyśmy byli szczęśliwi. Objawia nam tę tajemnicę, aby wszystko na nowo zjednoczyć w Chrystusie jako Głowie: to, co w niebiosach, i to, co na ziemi; żeby już tu na ziemi był nam dostępny skrawek nieba, Jego królestwa. W tym królestwie dostąpiliśmy udziału my również, ludzie grzeszni. To wszystko nie dzieje się jednak tak po prostu, samo przez siebie, lecz wszystko to dokonuje się w Nim, w Chrystusie. W Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, w Nim obdarzył nas Swą łaską, w Nim mamy odkupienie przez Jego krew, w Nim dokona się pełnia czasów, w Nim słyszymy Słowo i jesteśmy obdarzeni Duchem Świętym. Cała miłość Boga do człowieka dokonuje się w Chrystusie.
Niech Bóg da nam światłe oczy serca tak, byśmy wiedzieli, czym jest nadzieja naszego powołania, czym chwała majestatu Jego łaski i Jego dziedzictwa wśród świętych i czym przemożny ogrom Jego mocy względem nas wierzących - na podstawie działania Jego potęgi i siły. Ta moc, potęga i siła to Jego miłość.
Tak Bóg mnie kocha. Co z tego wynika dla mnie? Jak, widząc to, mam kochać drugiego człowieka? Jak kochać moją żonę? Nie umiem tego teraz przełożyć, ale jestem przekonany, że jest to bardzo ważna i konkretna wskazówka, która kiedyś się przede mną odkryje.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

https://brewiarz.pl/vii_18/2107p/czyt.php3
Mi 2, 1-5
Biada tym, którzy planują nieprawość i obmyślają zło na swych łożach! Gdy świta poranek, wykonują je, bo jest ono w ich rękach. Gdy pożądają pól, zagarniają je, gdy domów – to je zabierają; biorą w niewolę gospodarza wraz z jego domem, człowieka z jego dziedzictwem.
Przeto tak mówi Pan: «Oto Ja obmyślam dla tego plemienia niedolę, od której nie uchylicie karków i nie będziecie dumnie kroczyć, bo będzie to czas niedoli. W owym dniu wygłoszą przeciw wam satyrę, podniosą wielki lament, mówiąc: „Jesteśmy ograbieni do szczętu!” Odmierzono sznurem dział mojego ludu, i nikt mu go nie zwrócił; pola nasze przydzielono grabieżcy.
Przeto nie będzie u was nikogo, kto by odmierzał sznurem dział w zgromadzeniu Pańskim».
Mt 12, 14-21
Faryzeusze wyszli i odbyli naradę przeciw Jezusowi, w jaki sposób Go zgładzić.
Gdy się Jezus dowiedział o tym, oddalił się stamtąd. A wielu poszło za Nim i uzdrowił ich wszystkich. Lecz zabronił im surowo, żeby Go nie ujawniali. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza:
«Oto mój Sługa, którego wybrałem;
Umiłowany mój, w którym moje serce ma upodobanie.
Położę ducha mojego na Nim, a On zapowie Prawo narodom.
Nie będzie się spierał ani krzyczał i nikt nie usłyszy na ulicach Jego głosu.
Trzciny zgniecionej nie złamie ani knota tlejącego nie dogasi, aż zwycięsko sąd przeprowadzi.
W Jego imieniu narody nadzieję pokładać będą».
Wyznaczałem sam dla siebie miejsce w moim małżeństwie. Nie sądziłem, że popełniam jakąś nieprawość, tylko dbałem o swoje. O to, co uważałem za swoje. To, co moim zdaniem powinno być moje. Straciłem wszystko. Nie będę już nic sobie wymierzał. Podziękuję Panu za to, co mi da. Tak przynajmniej bym chciał.
Działanie Boga na nas w trakcie kryzysu często polega na zupełnym ogołoceniu. Przynosi cierpienie trudne do zniesienia. Samo rodzi się pytanie, jak Bóg może być jego sprawcą. Nawet jeśli przynosi to nam dobre owoce, to dlaczego On robi to tak brutalnie?
Dzisiejsze czytanie ewangeliczne uświadamia mi niewiarygodną wręcz dysproporcję między potęgą Boga a moją małością i kruchością. Niejednokrotnie zdarzało mi się, że próbowałem złapać i wypuścić na wolność owada zabłąkanego do światła w domu. Największym problemem było zrobienie tego odpowiednio delikatnie, żeby przy tym nie zrobić krzywdy tej ulotnej istocie.
Dysproporcja między mną a maleńką ćmą wydaje się ogromna. Jednocześnie przepaść dzieląca wszechmoc Bożą i moją odporność jest tak niesłychana, że porównanie do człowieka i drobnego insekta jest zdecydowanie za słabe, zawiera co najwyżej dalekie echo, jakiś cień tamtej różnicy. Stwórca wszechrzeczy widzi moje beznadziejne stukanie głową w żarówkę i pomaga mi. Robi to tak delikatnie, że nie łamie nadłamanej trzciny, nie gasi knotka o nikłym płomyku. Bardziej delikatnie, niż jestem w stanie sobie wyobrazić.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

https://brewiarz.pl/vii_18/2307/czyt.php3
Ga 2, 19-20
Bracia:
Ja dla Prawa umarłem przez Prawo, aby żyć dla Boga: razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża.
Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus.
Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie.
J 15, 1-8
Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która we Mnie nie przynosi owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was.
Trwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie, jeżeli nie trwa w winnym krzewie, tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie.
Ja jestem krzewem winnym, wy latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie.
Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.
Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami».
Dzisiejsze teksty są tak znane, tak klasyczne, że zdają się przechodzić przez ze mnie zupełnie bez echa, spływać po mnie jak letni deszcz, bez śladu. A przecież trudno o mocniejsze Słowo, niż to na początku: umarłem, zostałem przybity do krzyża, już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Co to znaczy?
Perykopa ewangeliczna pomaga uchwycić przynajmniej jakiś strzęp tego niezwykłego przesłania. Wyrastać z Boga, z Jezusa. Być z Nim zrośniętym. Z Niego czerpać soki. Przynosić Jego owoce. Nie żyć samemu, nie być racją bytu samemu dla siebie, nie realizować własnego pomysłu na życie, nie żyć sobą – tylko Nim. Uznać, że jestem latoroślą – może to jest jakiś początek, jakiś punkt startowy, ale samo w sobie daje bardzo niewiele. To się zupełnie wymyka wiedzy i nawet decyzji. Latorośl nie może sobie ot tak postanowić, że nagle wyrasta z krzewu winnego. Albo z niego wyrasta, albo nie. To się nie dzieje od razu. To się może dziać jedynie powolnym wyrastaniem z krzewu. Od zera, od pierwszego pączka, kiełka.
Tyle tylko, żeby zacząć od zera, od początku, trzeba do niego wrócić. Narodzić się na nowo. A najpierw umrzeć. Stracić wszystko, co wydawało się być sensem życia.
To chyba głównie uczucie. Przejściowe, powierzchowne stany, może nawet trochę wmawiane sobie i pyszne. Mam teraz poczucie, że czerpię soki. To cudowne, wspaniałe, niesamowite. Jeśli ma minąć jak poranna mgła, jeśli jest mlekiem dawanym niemowlęciu, to tym bardziej chcę to przeżywać całym sobą, intensywnie, zachłysnąć się tym poczuciem. Jak dobrze być latoroślą. Dzięki Ci Panie!
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

https://brewiarz.pl/vii_18/2407/czyt.php3
Mt 12, 46-50
Gdy Jezus przemawiał do tłumów, oto Jego Matka i bracia stanęli na dworze i chcieli z Nim rozmawiać. Ktoś rzekł do Niego: «Oto Twoja Matka i Twoi bracia stoją na dworze i chcą pomówić z Tobą».
Lecz On odpowiedział temu, który Mu to oznajmił: «Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?»
I wyciągnąwszy rękę ku swoim uczniom, rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten jest Mi bratem, siostrą i matką».
Jak Jezus kochał Swoją matkę? Jak odnosił się do tej, która ukochała Go ponad wszystko? Jak realizował przykazanie „czcij ojca swego i matkę swoją”?
Dzisiejsza perykopa stawia te pytania. Maryja przychodzi do Niego, chce z Nim rozmawiać, a On nawet jej nie dopuszcza do Siebie. Więcej, stawia pod znakiem zapytania godność jej jako Jego matki. Przeciwstawia ją swoim uczniom. Ta sama scena u innych ewangelistów jest jeszcze mocniejsza. U św. Marka Jezus ukazuje jako braci, siostry i matki nie tyle uczniów, co osoby stojące wokół Niego (Mk 3, 31-35). Według św. Łukasza Jezus poszedł jeszcze dalej: Moją matką i moimi braćmi są ci, którzy słuchają słowa Bożego i wypełniają je (Łk 8, 21).
Oczywiście Maryja była tą, która słuchała słowa Bożego i je wypełniała. Nie zmienia to jednak wymowy opisanych tu sytuacji. Jeżeli spojrzymy na pozostałe słowa Jezusa skierowane do Jego matki lub na jej temat, dostrzeżemy zadziwiającą konsekwencję w oschłości i dystansie. Chronologicznie pierwsza jest wymiana zdań po odnalezieniu Jezusa w świątyni: Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie. Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca? (Łk 2, 48-49). Następne jest wesele w Kanie: Nie mają już wina. Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja? (J 2, 3b-4). To wszystkie dialogi między Maryją a jej synem ukazane w Piśmie Świętym. Kolejne słowa Jezusa o Jego matce to niedoszłe spotkanie opisane w dzisiejszym czytaniu. Św. Łukasz wspomina następnie wymianę zdań z anonimową kobietą: Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś. Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je (Łk 11, 27b-28). Ostatni jest testament z krzyża: „Niewiasto, oto syn Twój. Następnie rzekł do ucznia: Oto Matka twoja” ( J 19, 26b-27).
Co ciekawe, jedynie scena z dzisiejszej perykopy jest obecna w więcej niż jednej ewangelii. Jej miejsce jest więc szczególne. W relacjach o życiu Jezusa musiała zajmować szczególne, centralne miejsce. Pozostałe potwierdzają jej wymowę. Chrystus pokazywał jednoznacznie pierwszeństwo Jego powołania jako mesjasza przed zobowiązaniami rodzinnymi. Sens tego przesłania wydaje się jasny. Zdumiewa natomiast forma, sposób, w jaki On zwracał się do swojej matki, jak ją traktował.
Przecież ją kochał. Kochał ją bardziej niż jej najgorliwsi czciciele w kolejnych wiekach dziejów Kościoła aż po dzień dzisiejszy. A On nawet nie nazwał jej Matką! Każde opisane spotkanie między nimi to ból. Wspomniany wprost w pierwszym dialogu, wzmocniony jeszcze Jego odpowiedzią. Jak poniżająca była odmowa spotkania, publiczne zrównanie jej z tłumami słuchającymi Jego słów. Testament z krzyża, choć jest pięknym wyrazem troski o wdowę po śmierci jej jedynego syna, także uderza oschłością wydanych dyspozycji, pozornym ignorowaniem uczuć tej, do której się zwracał.
To nie było tak, że ona to wszystko rozumiała. Przeciwnie, już pierwszą scenę ewangelista komentuje krótko: nie zrozumieli tego, co im powiedział (Łk 2, 50). Również w pozostałych scenach rozumienie postawy Jezusa wydaje mi się wykluczone. On nie liczył na ogarnięcie tych wydarzeń rozumem przez tą, która przyniosła go na świat i ukochała. Liczył na jej miłość i ufność. Wiedział, że się nie zawiedzie. Robił to po to, żeby ta miłość i ufność mogła wzrastać, stawać się niedoścignionym wzorem dla nas.
Trudne doświadczenia, które mnie spotykają, mogę traktować jako wyraz braku Bożej miłości względem mnie, braku zainteresowania lub jakiegoś niedocenienia. To zupełnie naturalna, ludzka reakcja. Wydaje mi się jednak, że Boża perspektywa jest zupełnie inna. To dar, dzięki któremu mam szansę pokochać bardziej.
Ukasz

Re: Echo Słowa

Post autor: Ukasz »

https://brewiarz.pl/vii_18/2507/czyt.php3
2 Kor 4, 7-15
Bracia:
Przechowujemy skarb w naczyniach glinianych, aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas. Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy. Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym ciele. Ciągle bowiem jesteśmy wydawani na śmierć z powodu Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w naszym śmiertelnym ciele. Tak więc działa w nas śmierć, podczas gdy w was – życie.
Cieszę się przeto owym duchem wiary, według którego napisano: «Uwierzyłem, dlatego przemówiłem»; my także wierzymy i dlatego mówimy, przekonani, że Ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także nam i stawi nas przed sobą razem z wami. Wszystko to bowiem dla was, ażeby w pełni obfitująca łaska zwiększyła chwałę Bożą przez dziękczynienie wielu.
Ps 126 (125), 1-2ab. 2cd-3. 4-5. 6
Gdy Pan odmienił los Syjonu, *
wydawało się nam, że śnimy.
Usta nasze były pełne śmiechu, *
a język śpiewał z radości.
Mówiono wtedy między poganami: *
«Wielkie rzeczy im Pan uczynił».
Pan uczynił nam wielkie rzeczy *
i ogarnęła nas radość.
Odmień znowu nasz los, Panie, *
jak odmieniasz strumienie na Południu.
Ci, którzy we łzach sieją, *
żąć będą w radości.
Idą i płaczą *
niosąc ziarno na zasiew,
lecz powrócą z radością *
niosąc swoje snopy.
Mt 20, 20-28
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła.
On ją zapytał: «Czego pragniesz?»
Rzekła Mu: «Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie, jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie».
Odpowiadając, Jezus rzekł: «Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?»
Odpowiedzieli Mu: «Możemy».
On rzekł do nich: «Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował».
Gdy dziesięciu pozostałych to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci.
A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: «Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym. Na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu».
Jeśli ktoś śledzi także mój wątek viewtopic.php?f=10&t=541, to wie, że tam akurat trochę się dzieje. W odniesieniu do moich rozważań tutaj Renta napisała
zafiksowałeś się w ślepej uliczce. Czytam wszystkie Twoje rozważania na temat Słowa Bożego. Są bardzo ciekawe, intelektualnie bardzo sprawne i wszystkie pokazują Twoją obsesję na punkcie Twojego "rzekomego" powołania do bycia w małżeństwie. Piszę rzekomego, bo mam wątpliwość, by Bogu może chodzić o powołanie jako obsesję. Wydaje mi się, że nie. Co więcej, wydaje mi się, że powołanie do życia w małżeństwie ma zdecydowana większość ludzi. Twoje więc powołanie jest typowe, takie jak każdego innego człowieka. A Ty mylisz to z misją, cierpiętnictwem, sensem życia a nawet świętością.
Moje powołanie małżeńskie nie jest wyjątkowe. Jeszcze mniej wyjątkowe, bo dotyczące wszystkich, jest powołanie do świętości. Czyżby? Czy powołanie do świętości, do bliskiej relacji z Bogiem, może być inne niż wyjątkowe? Czy ja jestem dla Niego jednym z wielu? Wierzę, że jest dokładnie odwrotnie. Że jestem dla Niego jedyny, niepowtarzalny i najważniejszy. Podobnie jak inni, ale to, co u człowieka się wyklucza, u Niego jest oczywistością. Moje powołanie, każdy jego odcień i każda nitka, jest wyjątkowe, niezwykłe, niepowtarzalne.
Jakie jest w tym miejsce małżeństwa? Przeżywam kryzys w moich relacjach z żoną. Ostry, bolesny kryzys. Nic nigdy nie bolało tak bardzo, choć wskutek różnych perypetii zdrowotnych miałem okazję doświadczyć fizycznego bólu nie raz. Wiem, co czuję czytając słowa, że znoszę cierpienia, lecz nie poddaję się zwątpieniu; żyję w niedostatku, lecz nie rozpaczam; znoszę prześladowania, lecz nie czuję się osamotniony, obalają mnie na ziemię, lecz nie ginę. Noszę nieustannie w ciele moim konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w moim ciele. Boli brak bliskiej relacji z żoną, lecz nie poddaję się zwątpieniu. Idę i płaczę niosąc ziarno na zasiew, lecz wierzę, że powrócę z radością niosąc swoje snopy, po tej lub tamtej stronie życia. Nie cierpię finansowego niedostatku, lecz głód czułości i bliskości. Nie rozpaczam z tego powodu, lecz powtarzam wezwanie, które dziś kolejny raz słyszałem u sióstr zakonnych: kochajmy krzyż i weselmy się w Panu. Znoszę upokorzenia ze strony najbliższej mi osoby, choć mógłbym się od nich odciąć, wiem, że chcąc być pierwszym, mam być niewolnikiem wszystkich. Jestem sam, lecz nie jestem osamotniony, bo On jest ze mną bliżej, niż mógłby być jakikolwiek człowiek. Zostałem obalony, padłem z bólu na samo dno, skąd wyjście widziałem już tylko przez śmierć, ale nie zginąłem, bo wierzyłem, że ten, który wskrzesił Jezusa, z Jezusem przywróci życie także mi, a On odmienił mój los, jak odmienia strumienie na Południu. Wielkie rzeczy im Pan uczynił, Pan uczynił mi wielkie rzeczy i znów mogę przeżywać radość. Choć samotność znów przeszywa na wylot, usta moje są pełne śmiechu, a język śpiewa z radości, bo znowu kocham tę, której dozgonną miłość ślubowałem, i od nowa kocham Tego, który jest miłością i źródłem wszelkiej miłości. Tego, który wzywa do wzięcia krzyża i zaświadcza, że Jego jarzmo jest słodkie, a Jego brzemię lekkie.
Prosiłem o miłość od nowa i nie widziałem, o co proszę. Teraz noszę nieustannie w ciele moim konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiało się w moim ciele; piję drobinkę z kropli z Jego kielicha, każdego dnia oddaję cząstkę mojego życia, aby to życie odzyskać.
To dzisiejsze słowo jest o mnie i do mnie. Mówi o mnie jako człowieku i jako o mężu, o moim bólu i umieraniu, o radości i zmartwychwstaniu, o miłości do Boga i o miłości do żony.
Zablokowany