Moja droga do Boga

Pomogła Ci jakaś modlitwa? Któryś ze Świętych jest Ci szczególnie bliski?...

Moderator: Moderatorzy

Magnolia

Moja droga do Boga

Post autor: Magnolia »

Chciałabym stworzyć takie miejsce do podzielenia się doświadczeniami osobistego nawrócenia, drogi do Boga.

Nawracam się bo jestem grzesznikiem, uznaję swój grzech... dla mnie to było przyznanie się przed sobą samą, że oczekuję od mamy by zmieniła swoje serce, a ja sama mam w sercu pełno uraz i żalów do mamy. Chciałam zatrzymać to błędne koło i zaczęłam od siebie. Czyli przebaczenia mamie i oddaniu wszystkich uraz Jezusowi by je przemienił.

Jak to wyglądało i na czym polegało napisałam w świadectwie w maju 2017 r., pozwólcie że je tu przytoczę.

"Każdy ma swoją drogę do Jezusa. Opisałam moją drogę, kilka ostatnich miesięcy, by głosić świadectwo na Chwałę Panu. Wielkie rzeczy mi uczynił!
Od dwóch lat czułam silną potrzebę uwielbienia Boga i często stosowałam taką modlitwę sama, bo poszukiwania wspólnoty nie były satysfakcjonujące. Dlaczego właśnie uwielbienia? Bo przyjęłam sercem, że Bóg jest Istotą Najwyższą, Bogiem Dobrym, Miłosiernym, Wspaniałym - dlatego powinnam śpiewać na Jego chwałę, tak jak czynią to Aniołowie w niebie. Przyjęcie sercem prawdy o zbawieniu mnie odmieniło.
Na rekolekcjach „Mocnych w Duchu” w grudniu 2016r. kupiłam płyty z ich muzyką i stale słucham ich piosenek, codziennie. Pokazały mi drogę do Jezusa i uczyły wiary.
Ale kiedy na YT trafiłam na konferencję Marcina Zielińskiego to przepadłam. To jest ewangelizator ze Skierniewic. Bardzo młody chłopak, koło 26 lat. Ale jest tak wypełniony wiarą i Duchem św, że każda jego konferencja jest jak olśnienie, przeżywam niesamowity okres. Jeśli myślałam że O. Szustak mnie ewangelizował przez ostatni rok-dwa, to obecnie wszystko przyspieszyło razy kilka.
Raptem w pierwszym tygodniu Wielkiego Postu, a ja już przeżyłam spowiedź generalną szczególnie z moich grzechów wobec mamy (choć spowiednik się spieszył i w zasadzie niewiele powiedział - nawet myślałam, że chyba ta spowiedź była nieważna), zaczęłam się modlić o uzdrowienie swoich chorób stając w autorytecie Jezusa sama w domu, czułam silną potrzebę mszy o uzdrowienie i pojechałam z mężem do Skierniewic na modlitwę o uzdrowienie prowadzoną przez Marcina Zielińskiego. Odważyłam się na modlitwę z nałożeniem rąk ludzi z tamtejszej wspólnoty, przepłakałam całą modlitwę uwielbienia i wyjeżdżałam z silnym poczuciem dotknięcia przez Boga.
Dzień wcześniej modliłam się o uwolnienie (modlitwą 5 kluczy), z rzeczy które mogłyby mi przeszkadzać przyjąć uzdrowienie i miałam łaskę poznania, co mam konkretnego zrobić. Zrobiłam to z radością i poczułam wypełnienie Duchem św. Uwolnienie od kilku grzechów na raz jest trwałe, bo mija czas i mogę na to spojrzeć z perspektywy. Od tamtego czasu nie miałam także żadnych objawów nerwicy lękowej, a sytuacji lękowych mi nie brakuje.
Jednocześnie przeżywam spore pokusy, będąc na targach biżuterii miałam silne pokusy coś ukraść, albo najlepiej dużo ukraść. Co mnie wręcz bawiło, że takie myśli mi się zdarzają, bo staram się od wielu lat żyć uczciwie. Po godzinie już nasyciłam oczy i wróciłam do domu, nie kupując w zasadzie niczego i nie kradnąc (oczywiście). Ale niezależnie od pokus, towarzyszy mi przekonanie że „wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. Więc pokusy mi niestraszne, jasno je widzę i wybieram dobro.
Codziennie „potrzebuję dawki” uwielbienia Boga (tak od rana do wieczora), wstaję ze śpiewem na ustach „Błogosław duszo moja Pana”, dużo się modlę, odmawiam różańce i litanię dominikańską, w wolnej chwili koronkę i konferencja Marcina - to wszystko z pragnienia duszy, a czasem budzę się w nocy by się modlić. Mogę tyle poświęcić czasu na modlitwę, bo mam wolny zawód, a poza tym modle się przy pracach domowych.. Módl się i pracuj. Modlitwa nie męczy, nie jest obowiązkiem a pragnieniem duszy i serca. Chcę spędzać czas z Bogiem, który mnie kocha.
Zawsze miałam problem ze zrozumieniem kultu Maryi, ale którejś nocy Bóg obudził mnie w środku nocy i w jednej sekundzie objawił mi dlaczego Maryja jest taka ważna i dlaczego mam w Niej pomoc i obronę przed złem. To było niesamowite doświadczenie. Tajemnica stała się nagle jasna.
Chyba najważniejsze w tym całym procesie nawracania ostatnich tygodni było przebaczenie mamie. Przestałam czekać na słowo „przepraszam” tylko wybaczyłam (podjęłam decyzję). Niewątpliwie był to owoc tej spowiedzi generalnej, o której wspomniałam wyżej. Drugi raz w życiu poczułam owoce spowiedzi generalnej w postaci uwolnienia. Dotarło do mnie jak ważne jest dobrze przygotować się do spowiedzi, wyznać grzechy z kilku lat i dać Bogu czas by działał. Jestem przekonana, że to uwolnienie to owoc tej spowiedzi.

Bóg jest Dobry, jest czystą Dobrocią! Nie lękam się niczego, Ufam! Nie opuści mnie, ani nie zostawi samej w potrzebie. Wystarczy, że do Niego się zwrócę z wiarą. „Dobry jest Pan dla ufnych, dla duszy która Go szuka” , „Skosztujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan”
W sercu mam radość i pokój, a często zauważam, że otrzymałam od Ducha św. także dar mądrości. Słowo Boże przyjmuję wprost do serca i odmienia mnie. Te rzeczy i wiele innych to wszystko dzięki Duchowi św., uzdolnienia i łaski o które proszę w obfitości.
Chwała Panu."
Magnolia

Re: Moja droga do Boga

Post autor: Magnolia »

Widać temat nie cieszy się powodzeniem ;)

Może źle zaczęłam, bo powyższe świadectwo jest już niejako spektakularnym powrotem do Boga po wielu latach małych kroczków.
To może dziś skupię się na tych małych kroczkach.

Miałam w swoim życiu taki okres, że nie chodziłam do kościoła w niedzielę. Powody były dwa zasadnicze. Po pierwsze dwuletnia córka zachowywała się w taki sposób w kościele że bardzo się wstydziłam, nie korzystałam z mszy św, tylko przeżywałam mękę opanowania córki i wstydu. Drugim problemem było trwanie w grzechu, na tamtą chwilę nie umiałam sobie z sobą i sytuacją poradzić, no i w kościele wyrzuty sumienia i poczucie bezradności się nasilało, nie do zniesienia.

Zmieniły moje nieuczęszczanie do kościoła, dwie myśli po pierwsze moje dziecko jest darem od Boga, nie mogę przez ten dar odpłacać Bogu brakiem wdzięczności i wierności.
Druga myśl dotyczyła drugiego problemu. Przyznałam w sobie że choć na razie nie mam siły skończyć z danym grzechem to jednak chcę podjąć jakiś proces wychodzenia z niego. Dałam sobie czas, zobaczyłam że zamiast wciąż mieć poczucie winy że upadam i grzeszę, to skupić się na tym żeby jak najdłużej po spowiedzi utrzymać łaskę uświęcającą. Zmienić akcent swojej uwagi w tej kwestii.
Niestety dojście do tych wniosków u mnie długo trwało…. potem jednak zaczęło być prościej.

Kolejnym krokiem było świadome skupienie na mszy św. postanowiłam że wszystko co będę mówiła i śpiewała w kościele będę robiła z wiarą. Bardzo lubię śpiewać, ale u nas organistka gra i śpiewa wszystko na jedno kopyto, czyli dość smutno i rzewnie. Przez cały rok czuję się jak w wielkim poście, postanowiłam stanąć ponad to i śpiewać z zaangażowaniem, przynajmniej na to mam wpływ, na swoje zaangażowanie. (nie wybijam się ponad innych ze swoim śpiewem, ale wierzę w słowa, które śpiewam - czyli np że „Jezus jest mocą swojego ludu”). Po jakimś czasie Bóg zaczął współpracować z moimi pragnieniami w tej kwestii, podsuwając mi muzykę religijną, która wypełnia mnie radością. Wspomniałam wyżej o piosenkach „mocnych w Duchu” oraz zespołu Exodus15 - ta muzyka stała się dla mnie modlitwą, bo wierzę w to co śpiewam z nimi.
Magnolia

Re: Moja droga do Boga

Post autor: Magnolia »

Kolejnym punktem zwrotnym była myśl, że istotne jest to czym się karmimy. Dosłownie i w przenośni.
Dosłownie: czytałam o zdrowym żywieniu przez rok, czytałam o weganizmie i wegetarianizmie choć wcale nie miałam zamiaru zmiany diety, po prostu było to ciekawym tematem. W wakacje dzieci wyjechały, zapytałam męża czy w ramach eksperymentu 30 dniowego nie chciałby odstawić mięso i zobaczyć jak się będziemy czuć. Zgodził się i efekty nas oboje zaskoczyły. Mieliśmy dużo więcej siły, energii, byliśmy radośniejsi, mogliśmy dalej jechać na rowerze ( wcześniej ja robiłam na rowerze 3 km i miałam stan przedzawałowy, w tamtym miesiącu robiłam 10 km i to bez wysiłku). Potem dzieci wróciły, poszliśmy w niedzielę do kościoła i poczułam, że mamy całą rodziną zrezygnować z mięsa. (opisuję moją drogę, nikogo nie namawiam do bycia wege). Zrobiliśmy to, choć oczywiście nie obyło się bez początkowych trudności, czasowego buntu dzieci itd.
Korzyści jednak były zauważalne od razu, w zachowaniu dzieci, w odporności i zdrowiu ogólnym, ale przede wszystkim w życiu duchowym. W tym czasie już należeliśmy od roku do Domowego Kościoła, mieliśmy 7 zobowiązań, które miały nas rozwijać duchowo i nasza relację do Boga.
O ile wcześniej mieliśmy z tym problemy, jak każdy kto słyszy że ma codziennie czytać Pismo św, modlić się sam, modlić z mężem i jeszcze z rodziną - po pierwsze budzi się opór, u nas także. Ale na diecie bezmięsnej to powoli przestało być problemem.
Osobiście upatruję te zmiany w tym, że mięso przechodząc przez jelita gnije, jest ciężkostrawne, więc nas obciąża i ciągnie w „dół”. Po sutym posiłku wcześniej musieliśmy się położyć i odpocząć, przetrawić, ciężko było z tej kanapy wstać. A po lekkim roślinnym posiłku w zasadzie nie ma tego problemu, więc chciało nam się więcej działać i mieliśmy do tego ochotę. Mąż proszony czasem tygodniami o jakąś naprawę w domu, nagle robił wszystko „od ręki” - to było niesamowite. No wiele było pozytywów, nie sposób wszystkiego przytoczyć.
W przenośni: Czym się karmimy na co dzień, jeśli nie mówimy o jedzeniu? Chodzi o to co czytamy, co oglądamy w tv, o plotki, o gazety, o znajomych, o pasje.
Zrewidowanie tego co wartościowe także było znacznie łatwiejsze po odstawieniu mięsa.
Nie czytam portali plotkarskich, nie kupuje gazet z modą, bo stawianie tak dużego akcentu na wygląd nie szło w parze z moim rozwijaniem ducha. Z wielu programów telewizyjnych zrezygnowałam, bo były zbyt sztuczne i coraz bardziej nie podobało mi się jak w nich człowiek jest traktowany, nawet jeśli się sam na to godzi.
Generalnie chodziło o to, że miałam coraz większą wolność do decydowania o tym co wybieram. Uważam, że wszystko mogę, ale nie wszystko jest dla mnie dobre. Coraz częściej wybierałam dobrze rzeczy dla mnie: Pismo św., modlitwa, powieści chrześcijańskie, filmiki o. Szustaka. - to mnie prawdziwie karmiło. Świadomie pragnęłam tego pokarmu duchowego, szłam za wskazówkami i rozpalałam pragnienia serca w dobrych rzeczach.

Od razu dopowiem, że czasem jemy mięso, okazjonalnie (kilka razy w roku, w święta), by nie robić komuś przykrości. Zresztą to nie jest zakaz z góry tylko nasz wybór. Nie namawiam tu nikogo, pokazuję swoje doświadczenia, to na pewno nie jest jedyna droga do Boga, którą koniecznie trzeba naśladować. Bardziej mi chodzi o pokazanie, że nasza decyzja o pewnej ascezie, przyniosła nam wielkie korzyści na kilku płaszczyznach. Korzyści dla całej rodziny i dla każdego jej członka osobno.
Magnolia

Re: Moja droga do Boga

Post autor: Magnolia »

Następnym krokiem jaki miałam do pokonania to post. Nie potrafiłam pościć, to był mój bardzo słaby punkt. Na samą myśl o poście ścisłym miałam dreszcze, bo zwykle „umierałam” na śmierć głodową po 4 h niejedzenia. A przy okazji zmiany w diecie zainteresowałam się tematem leczenia postem (post Daniela). Nastawiłam się psychicznie i spróbowałam, przez 5 dni jadłam tylko warzywa i to nie wszystkie. Był efekt leczniczy, oczyszczający organizm i efekt duchowy. Po pierwsze pomagała mi pościć konkretna intencja za kogoś. Po drugie poczułam się silna, poczułam że panuję nad sobą i swoimi słabościami. Te odkrycia poważnie zmieniły moje nastawienie do siebie, poczułam swoją wartość. No i także post pomógł mi zbliżyć się do Boga, czytałam wtedy więcej Słowa Bożego, więcej się modliłam, otwarłam się na innych, najbliższych. Paradoksalnie to wszystko się działo. Nie umiem tego zapewne dobrze wyjaśnić, czego doświadczyłam. W rezultacie kilku dni postu miałam więcej radości i energii, jasności i dystansu.
Od pierwszego postu minęły dwa lata, w tym czasie pościłam kilka razy po 5-6 dni. Post Daniela mówi o 42 dniach, ja na tyle się nie porywam, ale moja przyjaciółka dwa razy zrobiła pełny post, więc da się;-)
Oczywiście dodam, że nikogo nie namawiam do głodowania, aby zobaczyć czy także będzie miał takie efekty. Każdy będzie miał inne, bo każdy jest na innym etapie. Mało tego ja przecież odkryłam to dość późno, ale Kościół przykazuje pościć od dawna. Wielu świętych praktykowało ascezę, a że na koniec wspomnę o Jezusie, który przed każdym ważnym wydarzeniem pościł, a przed rozpoczęciem działalności 40 dni spędził na pustyni, poszcząc i modląc się.
Za to namawiam do poczytaniu o poście w wymiarze religijnym, bo w moim odczuciu, jeśli wiemy dlaczego pościmy to może to być dla nas wielką korzyścią duchową.
Magnolia

Re: Moja droga do Boga

Post autor: Magnolia »

Może to razić, że tak dużo piszę o sobie. Ale przyświeca mi jeden cel, uświadomić innym, jak ważna jest praca nad swoim życiem, sobą, zmianą nawyków na kilku czasem płaszczyznach, aby się nawrócić - czyli żyć przykazaniami i skutecznie pozbywać się grzechów.
Ja tak rozumiem zdanie, „pracuj jakby wszystko od Ciebie zależało, módl się jakby wszystko zależało od Boga”.
Czy to pycha? pewnie tak, troszeczkę. Jestem z siebie dumna. Postarajcie się zrozumieć człowieka, który niósł ciężki krzyż, przez 30 lat trudnej relacji z mamą, 20 lat małżeństwa ośmielę się twierdzić że również trudnego, krzyży nałożonych na siebie (plus jeszcze kilka mniejszych o których nie chcę pisać), wiele razy pod ciężarem upadałam i traciłam nadzieję, a potem wstawałam i budowałam nadzieję od nowa. Odkąd podjęłam pracę nad sobą i zaczęłam współpracować z Bogiem na Jego przykazaniach, na Ewangelii…. odkąd uwielbiam Boga i dziękuję Mu za wszystko na modlitwie i śpiewem, zamiast prosić i błagać… zaczęło się wszystko układać… Jak mam utrzymać w sobie ta radość ogromną, że w końcu zaczęło się układać? Jak mam o tym milczeć? przecież wszystko zawdzięczam JEMU.
Zaczęłam dostrzegać Bożą obecność na codzień, pomoc w sytuacjach trudnych ale też codziennych. Modlimy się całą rodziną, rozmawiamy o wierze, Bogu, jak żyć z Bogiem każdego dnia. Mąż pogłębia swoją wiarę, a mnie rozpiera radość, pokój i poczucie wolności - łaski wlane mi do serca przez Ducha św.
Ale też piszę to z pokorą. Niech każdy spróbuje tyle o sobie napisać, pokazać tyle swojego wewnętrznego ja na zewnątrz, narazić się na ocenę, krytykę, zarzuty, może nawet ataki. Niech zobaczy ile to wymaga pokory, przezwyciężenia wstydu i zaparcia się swojego ja.
Moje doświadczenie każe mi wyciągnąć wniosek, ze Bóg czekał na mnie od wielu lat, dostawałam różne wskazówki, małe dowody Jego obecności na zachętę bym do Niego szła. Moje problemy życiowe nauczyły mnie przepraszać i przebaczać pierwszej, przestałam się też „taplać w bagienku własnego cierpienia” a zwróciłam się w stronę ufności do Boga, zawierzenia Mu mimo braku pracy, mimo chorób, mimo przeszkód. To rozumiem pisząc, że jestem szczęśliwa pomimo problemów, a nie dlatego ze ich nie ma. Po prostu szczęśliwie czuje się człowiek idący przez życie z Bogiem.
ODPOWIEDZ