Leno, ja rozumiem, że moja osoba bardzo przysłania Ci przekaz, o którym mówię.
Jest to wątek o życiu duchowym, czyli niejako dla wszystkich. Może to, co zacytowałam z portalu teologia.pl nie było do Ciebie, ale czyta to forum wiele osób. Może jednak ktoś przeczyta, gdy będzie szukał pomocy duchowej i może właśnie przypomnienie o miłości nieprzyjaciół mu pomoże. Ja nie wiem.. przypuszczam, że ktoś może nie zważając na formę, moją osobę i pełno innych okoliczności może jednak skorzystać.
Oburza Cię moje nauczanie? Cóż... czasem nauczam, bo wszyscy jesteśmy wezwani do ewangelizacji. Więc nie tyle jest to moje nauczanie, tylko jestem przekazicielem Ewangelii. Staram się ją nieść tam gdzie jej nie ma, gdzie ludzie cierpią bo doznali krzywdy, bo gdzieś zabrakło miłości, bo pojawił się w ich życiu grzech. Właśnie w takiej chwili potrzebują miłości najbardziej.
Miłości Boga, miłości bliźniego i miłości do nieprzyjaciół.... bo tylko one zakotwiczone w Bogu potrafią leczyć.
Sama tego doświadczyłam, kiedy rok temu pękło mi serce (po tym jak na moje wyciągnięte na dłoni serce w zamian otrzymałam nienawiść, błoto i fałszywą ocenę od osoby bardzo mi bliskiej), następnego dnia Bóg wlał w moje serce miłość do nieprzyjaciół. Czułam tą miłość fizycznie, wypełniała mnie. Nie umiem tego lepiej opisać. Nawet nie zdążyłam o nią prosić, nawet przyznaję wcześniej przez myśl mi nie przechodziło by tak kochać ta osobę. Latami nosiłam urazy w sercu. Ale wtedy juz miałam otwarte serce dla Boga. Najwyraźniej Bogu tyle wystarczyło by wlać swoją łaskę.
Tak, cierpiałam, pęknięte serce potrzebuje czasu by się zabliźniła rana. Musiałam przestać się kontaktować z tą osobą, co było dodatkowym powodem cierpienia. Ale jak to tu się nazywa "odwiesiłam się emocjonalnie" w tym czasie. Po 8 miesiącach doszło do pierwszej rozmowy, okazało się że ta druga osoba stoi na tym samym stanowisku, czas nic nie zmienił. Ale ja się zmieniłam, już nie wyrzucałam z siebie pretensji, choć oczywiście kolejny raz moje nadzieje na porozumienie upadły, poprosiłam żeby ta osoba poszła do spowiedzi, sama się sobie przyjrzała i zobaczyła swoje grzechy wobec mnie. Usłyszałam w zamian, że to ja powinnam iść do spowiedzi. W pierwszej chwili oburzyło mnie to, ja sobie nie miałam nic do zarzucenia w tej sytuacji sprzed 8 miesięcy. Ale w pewnym sensie zrozumiałam, że ja też jestem krzywdzicielem dla tej osoby, a nie tylko ona dla mnie, że te role się zmieniają.
Posłuchałam i zrobiłam rachunek sumienia z wielu lat, jednak sumienie nie było całkiem czyste. Po gruntownej spowiedzi św. rozlała się po miesiącu niesamowita łaska Boga w postaci zdolności do przebaczenia tej osobie i wszystkim innym ludziom, którzy mnie jakoś skrzywdzili w całym życiu... A sporo tych krzywd i uraz nosiłam w sercu. Dlatego myślę, że miłość do nieprzyjaciół i przebaczenie są najbardziej potrzebne osobie cierpiącej, bo ta miłość ma im pomóc poradzić sobie z cierpieniem.
A jak ja rozumiem tą miłość. Zachowuję dystans wobec krzywdziciela, modlę się za niego, bo życzę mu dobra. Dobra rozumianego w ten sposób, że życzę Mu poznania miłości Boga, nawrócenia, uzdrowienia z ran, które nosi w sercu a pod wpływem których krzywdzi innych. Staram się rozumieć, ale nie usprawiedliwiam. Widzę w krzywdzicielu człowieka potrzebującego Boga.
Leno, życzysz mi empatii... tego jednego mam sporo, mąż mówi że nawet w nadmiarze. Właśnie dzięki empatii wiem jak bardzo w chwili cierpienia osoba taka potrzebuje miłości Boga i Jego łask. Dlatego staram się o Bogu mówić, Boga przybliżać. I robiłam to w wielu świadectwach tu na forum, że sama żyję tym o czym piszę.
Ale też rozumiem, że mówienie o miłości i Ewangelii budzi opór i oburzenie w słuchaczach... to także znam z doświadczenia. Nie umiałam sobie latami wyobrazić jak przełożyć Ewangelię na życie współczesne, na moje życie. Ale miałam jedno: determinację szukania. Nie ustawałam szukać Boga i w Nim szukać ratunku. Kiedy żaliłam się koleżance, że Bóg nie przychodzi z uzdrowieniem mojego serca, powiedziała: a przebaczyłaś? może brak przebaczenia stoi Ci na drodze do przyjęcia uzdrowienia. Tego samego dnia siadłam i wybaczałam, jak pisałam wyżej, wszystkim po kolei. Bo przebaczenie to decyzja. I tego wieczoru przyszedł Bóg i uwolnił z kilku grzechów trwale. Jego łaska rozlała się w moim sercu. Pisałam już o tym. Było to tak wielkie doświadczenie Bożej obecności, że nie sposób nawet po wielu miesiącach trzymać mi to tylko dla siebie i nie świadczyć o Bogu.
Najwyraźniej raz robię to lepiej, raz gorzej. Ale jestem pewna, tego o czym piszę i tego że wiem czego potrzebuje osoba cierpiąca.
Teraz już wiem jak żyć Ewangelią i tym się dzielę, nie przepisuję mądrych książek, nie cytuje Biblii bo to modne, albo jestem biegła.
Nie jestem tak biegła jak myślicie, każdy cytat który cytuję, jakoś do mnie przyszedł dla Was. Albo przez czytanie dnia, albo przez natchnienie Ducha św, przez inne osoby. Ale dla siebie także czytam Biblię, poznaję, zdumiewa mnie, tam słyszę głos Boga.
Sama doświadczyłam w swoim sercu i życiu że Ewangelia niesie ukojenie w cierpieniu, że Bóg czeka z otwartymi ramionami na każdego grzesznika, zawsze, w każdej chwili jest gotowy nam okazać miłość... czeka tylko na nasze otwarte serce.
Nie ma we mnie złości do Reni, choć nazwała mnie faryzeuszem, ani do Lustra, że nazwała mnie dewotką, ani do Leny, ani do innych. Choć przyznam, że boli mnie to w pierwszej chwili, jednak przychodzi pokój do serca, gdy zaczynam się za te osoby modlić.
I życzę wszystkim cierpiącym takiego pokoju w sercu, płynącego z miłości do nieprzyjaciół i płynącego z przebaczenia.
Na forum jest Wątek Beaty
viewtopic.php?t=328 gdzie możecie zobaczyć, że Beata także tego doświadczyła o czym mówię.
pozdrawiam serdecznie