Nie włączałam się do tej dyskusji, bo nie przeczytałam samej „Amoris laetitia”, lecz tylko publikacje z nią związane. I nie mam zaufania do swojego osobistego rozumowania w tym zakresie (z powodu braku wiedzy co do przepisów wszelakich kk). Miałam na studiach (wiele lat temu) co prawda wykłady z zakresu prawa kanonicznego, lekcje religii na żenującym poziomie i w zasadzie tyle. Od czasu pobytu na sycharze czytam Pismo Święte, słucham konferencji itd. w internecie, czytam książki np. Pelanowskiego. Ale nadal nie dotyczy to przepisów tzw. doktrynalnych i wewnętrznych kk.
Wydaje mi się jednak, że stanowisko papieża nie tylko w sprawie małżeństw niesakramentalnych, odbiega od dotychczasowych zaleceń kk, których wypracowanie zajęło koło 2000 lat. Nawet nie uważam, że są one jedynie słuszne. Bo w końcu jest ok. 40 tys. różnych wyznań z nim w taki czy inny sposób związanych. Dlaczego więc kk jest jedynym nieomylnym? Tylko dlatego, że w tej wierze (w kościele kk) urodziłam się i wyrosłam?
Więc niby jestem otwarta na rożne rozwiązania, nie jestem związana małżeństwem sakramentalnym. Do tego kiedyś opuściłam małżonka sakramentalnego i ponad 20 lat byłam w związku niesakramentalnym.
Czyli jestem w teorii idealnym odbiorcą słów papieża.
A jednak coś mnie niepokoi i to bardzo.
Najbardziej chyba niepokoi mnie postawa papieża.
Zamiast otwartej przyłbicy, jasnego stawiania sprawy, pełnej informacji, obszernego wyjaśniania szeregu wątpliwości swoim wiernym i duszpasterzom, on … niejako załatwia sprawy półgębkiem, niejasno, z cicha pęk, w sposób szemrany, do tego wchodząc drzwiami kuchennymi, i ma się to dokonywać w sposób poufny, nie siać zgorszenia… Czy tak wchodzi prawda, miłość, miłosierdzie, dobro bliźniego? Wchodzi tak, by nie siać zgorszenia?
Osobiście oczekiwałabym przynajmniej wyjaśnień dotyczących tego co do tej pory nie tak było przedstawiane w doktrynie kk, tego jak powinno to wyglądać, idących za tym jasnych zmian w zapisach kk, wyraźnych wytycznych co do postępowania duszpasterzy i wiernych, pewnie zmian dotyczących spowiedzi (w tym żalu za grzechy, naprawy błędów, form zadośćuczynienia co do małżonków sakramentalnych i dzieci z małżeństw sakramentalnych, zamierzeń powrotu itd.) czyli jasnych, zapisanych warunków możliwości przystąpienia do eucharystii.
Zupełnie zaś nie chcę słyszeć o zgorszeniu, bo jak prawda, miłość, wierność Bogu mogą być zgorszeniem?
A tego wszystkiego nie widzę.
To papież zrzuca na duszpasterzy, umywa ręce od odpowiedzialności za to, co półgębkiem głosi jako papież, a nie zwykła osoba fizyczna. A potem umyje ręce i powie, że ktoś inaczej zrozumiał to, co on głosił, inaczej wprowadził w życie itd. Taka postawa nie przystoi przywódcy instytucji kościelnej i przewodnika dla wiernych i duszpasterzy. Tak się po prostu nie godzi.
Moje oczekiwania w stosunku do mojego papieża są o niebo większe.
Mnie jednak taka postawa papieża nie przekonuje.
Nie jest wiarygodna, przekonująca, nie daje wsparcia, podstawy, ani wiary w to, co nowego nie tylko dla mnie, głosi. Czuję się w tym wszystkim zagubiona, niezaopiekowana, pozostawiona sama sobie, zdana niejako na mojego … czuja. W sumie i tak tym moim „czujem” się dotąd kierowałam, teraz w bliskiej relacji z Bogiem.
Byłam zawsze niechętna kościołowi jako instytucji, teraz mam konkretne powody na usprawiedliwienie takiej postawy.
Zbliżam się do konkluzji, że Franciszek podarował mi w sumie wolność od kościoła jako instytucji i może z tego powinnam się cieszyć?