ozeasz pisze: ↑11 cze 2018, 23:17
Kate pisze:Coś czuję, że będę tego żałować...ale
Skąd taka myśl ?
Ponieważ generalnie nie lubię wchodzić w polemikę, gdy podejrzewam, że nikogo nie przekonam, a ewentualnie stanę się adresatką jakiś autorytarnych czy władczych stwierdzeń, że nie mam racji i tyle w temacie. Ale...
ozeasz pisze: ↑11 cze 2018, 23:17
Ogólnie nie mam zamiaru Cię przekonywać ,a podzielić się moim sposobem postrzegania ,zdaję sobie sprawę że mogę się mylić , jednak na dzień dzisiejszy to moja percepcja , jak będzie jutro ,za miesiąc ,za rok nie wiem , życie to ciągły rozwój ,przynajmniej tak powinno to wyglądać.
Niestety ciągle zauważam niedoskonałość mojego przekazu i ograniczenie formy którą chcę wyrazić myśl ,jako mężczyźnie trudniej mi przelać myśli na papier , co ma wpływ na wzajemne zrozumienie , ciągle się tego uczę ....Pozdrawiam Cię serdecznie..
...muszę powiedzieć że mnie zaskoczyłeś Ozeaszu, nawet bardzo pozytywnie. Nie znam Cię, ale z góry założyłam, że dostanę po uszach - myliłam się. Ja też nie uważam, że wiem na pewno wszystko najlepiej i wiem, że mogę się mylić. Bardzo jednak doceniam, gdy ktoś inny też potrafi to przyznać, a zwłaszcza mężczyzna.
ozeasz pisze: ↑11 cze 2018, 23:17
Kate 81 , pominęłaś ciąg dalszy , dla mnie bardzo istotny , jednak w Ewangelii Mateusz ta sama rozmowa w sposób wyraźniejszy wskazuje na to na co chciałem podkreślić ,zauważ że to Mojżesz ,nie Bóg pozwolił :
Ja wiem, że "żadna litera prawa nie zostanie zmieniona", znam też ciąg dalszy, ale wciąż uważam, że coś tu nie gra - Mojżesz dał list rozwodowy, przez wzgląd na zatwardziałość serc. A poniekąd Mojżesz wykonywał wolę Boga, był Jego namiestnikiem na ziemi - grzesznym, ale zawsze. Przyniósł tablice z 10-cioma przykazaniami, ale przyniósł też list rozwodowy. Oczywiście wiemy od Jezusa, jak interpretować to co było w ST, ale dziś np. nie mamy wśród nas Jezusa "osobowego", który by nam powiedział, że ten a ten Papież ustanowił takie prawo ze względu na czasy, ale dziś już jest inaczej, że to powiedział Apostoł do konkretnych ludzi, ale nie ma zastosowania do nas w XXI wieku, że taki a taki święty tak naprawdę nie miał żadnego objawienia, czy cokolwiek - teraz wiadomo, lecę z wyobraźnią, ale chcę tylko przedstawić dobrze o co mi chodzi.
Dlatego zastanawiam się, czy nie powinniśmy się elastycznie rozglądać i wszystkiego co się dzieje postrzegać przez pryzmat najważniejszego z przykazań, którym było przykazanie miłości.
I tak, wiem, że dla jednych miłość to też "twarda miłość", dla innych miłość to akceptacja bezwarunkowa - według mnie każdy może inaczej zdefiniować miłość, zwłaszcza w zalezności od sytuacji, gdyż nawet w Biblii jest kilka słów opisujących miłość. Mi jako kobiecie zawsze była bliższa idea miłości wspierającej i akceptującej, ale przyjmuję, że nie dla każdego może być to najlepsza droga.
Wiem natomiast, że gdyby nie wsparcie moich własnych rodziców w pewnych ciężkich momentach w życiu, dziś nie byłabym już w Kościele.
Był taki czas, że byłam już pewna, że Boga nie ma. Ale ich niezachwiana miłość i akceptacja, modlitwa za mnie, pozwoliła mi zobaczyć, że jeśli w nich jest Bóg, to On musi być dobry i pełen miłosierdzia. I wiara do mnie powróciła.
ozeasz pisze: ↑11 cze 2018, 23:17
Ojciec w przypowieści ,zauważ , nie idzie szukać syna i ratować z opresji ,pozwala mu ponieść konsekwencje ,aż do możliwości utraty ,nie zmienia zasad w trakcie ...to syn dojrzewa do tego że u ojca ma zapewniony wikt i opierunek ,nawet nie miłość ,tego jeszcze nie widzi ....
Ozeaszu, jak dla mnie ten opis trochę nie przystaje do dzisiejszych czasów i sytuacji, ponieważ np. wtedy nie było komórek - nie wiemy, czy ojciec by dzwonił do syna, czy by go zapraszał albo próbował odnaleźć. Co więcej z przypowieści wybrzmiewa też, że Ojciec pozwolił synowi odejść - i jeszcze dał mu pieniądze na drogę, czyli jakby "przyzwolenie" by ten je roztrwonił. Dał mu PEŁNĄ wolność. I co do konsekwencji, to raczej ich nie zastosował, bo przecież przyjął syna z otwartymi ramionami i urządził ucztę na jego cześć. Ja osobiście widzę w tej przypowieści dobrego ojca, pełnego miłości, bardziej niż zasad.
ozeasz pisze: ↑11 cze 2018, 23:17
Kate81" pisze:3. Tak, nasze grzechy mają konsekwencje tu na ziemi. Ale o ile mi dobrze wiadomo, za wszystkie nasze grzechy umarł Jezus. Gdybyśmy mieli wciąż ponosić za nie śmierć, to jaki byłby w ogóle sens Jego ofiary? Co więcej, nie jesteśmy w stanie zbawić się uczynkami, a jedynie wiarą, za którą powinny iść uczynki.
Zgadzam się tu z Tobą ,pytanie czy jeśli Jezus umarł za wszystki grzechy , również wszystkie moje ,to czy to znaczy że mogę grzeszyć nadal , jaki sens ma ofiara jeśli nie zmienia moich zachowań ,postawy ,nie obiektywnie ,ale w moim przypadku ?
Absolutnie nie. Ja to widzę tak: czy chrześcijanin chce zasmucać swoimi grzechami Jezusa, który poniósł straszną śmierć, żeby mnie zbawić? Nie! Jednak wybiera, by nie grzeszyć nie z poczucia lęku przed konsekwencjami, ale z miłości i wdzięczności, a także radości, że może przyjąć zbawienie, które nic go nie kosztuje. Jaka jest różnica? Dla mnie taka, że człowiek jest spokojniejszy, pogodniejszy i wiarygodniejszy w swoich czynach miłości.
Takie moje zdanie