3Has pisze:Kluczem moim zdaniem jest zrozumienie zarówno przez męża Twojej sytuacji oraz konsekwencji jakie wynikają z Twojej historii, jak i Twoja praca nad sobą, by te konsekwencje wyeliminować.
Mój mąż bardzo długo wiele rozumiał. Tylko, tak jak pisałeś, czy taka, a nie inna historia życia daje nam prawo krzywdzić i żądać, bo od męża to się miłość należy? W którym momencie zaczyna się odpowiedzialność za to, co robię, jeżeli paradygmatów dostarczyli mi skrzywieni rodzice? Z drugiej strony, to, że rodzice nie dali mi dostatecznego wyposażenia na życie, nie zmienia tego, że w relacji obowiązują pewne zasady. I moje zranienia, chciejstwa, nie zmienią tego, że "latarnia morska" stoi wciąż w tym samym miejscu, prawda? Kiedy wiem, że mój mąż nie ma wpływu na pewne mechanizmy, łatwiej mi zaakceptować chwile, kiedy nie jest tak, jak bym chciała.
No i oczywiście mąż musi to samo ze swojej strony – zrozumieć i przepracować swoje demony
To prawda, ale ja do tego go nie mogę zmusić. Wciąż walczę ze sobą, z tym, że ilekroś trafię na wartościową myśl, lekturę, łapię się na tym, że chciałabym mu ją podsunąć, żeby się zapoznał. Bo... "gdyby tylko wiedział"... jak się głębiej zastanawiam, chciałabym go skontrolować, nagiąć do siebie. Kiedy wchodzę wgłąb swoich uczuć, widzę, że straszny dla mnie jest ten brak kontroli, to, że nie mogę go kontrolować. I odczuwam to również, kiedy jest dobrze. Jakby ta kontrola miała mi dać jakąś gwarancję, że nie odejdzie, nie umrze, nie zniknie... Jakby małe dziecko mogło upilnować matkę, która chce się zabić. Przecież nie może. Jak to zaakceptować w sobie? Że nie mam wpływu?
Chwilami puszczam kontrolę... i wtedy, dobrze mi z tym...
ojciec kiedyś umrze albo zniedołężnieje i co wtedy? (...) najlepiej byłoby by teść przestał jej pomagać już teraz (...) No ale to on musi zapewne zrozumieć, nie wy.
Pierwsze racja, drugie racja. Nie mamy wpływu na teścia, ale boli to, że jak kiedyś matka niewiele interesowała się naszymi sprawami, sprawami syna, bo w co drugim zdaniu musiała opowiadać o cierpieniach córki, tak teraz to samo robi ojciec. Chociaż zarzekał się, że on z tym zrobi porządek, nie da sobie wejść na głowę. Nie można się z nim spotkać, porozmawiać, nie wyjedzie z miasta, nie przyjedzie do nas, ograniczony kontakt, jakby miał niemowlę pod opieką. To denerwuje i boli. Mojemu mężowi zmarła matka, a ojciec stał się również niedostępny. Zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie, bo jest tak przemęczony, zdenerwowany wszystkim. Nie da się tu nic poradzić, nie oczekuję tego, opisuję tylko sytuację.
poprzytulał, pogadał, itp – a potem (...) zwracał uwagę na jakieś braki. Myślę że to do zrobienia, jak myślisz?
Ja myślę, że tak, ale ja niewielki mam na to wpływ. Mąż zdaje sobie sprawę z tego, że problemem są niewłaściwe proporcje między dobrym czasem razem z dzieckiem, a jego karceniem. Jest to jednak słabość, z którą musi się uporać. Chciałabym, żeby zrobił to po mojemu. I co z tego? Ma swoją drogę
wiesz tak dużo o kowalskiej jakbyście się znały
Tak, znamy się i to myślę, że dość dobrze.
Bo za dużo w nich prawdy?:) Przepraszam, ale tak właśnie może być.
Aaa! Trafiony, zatopiony
widzę że ta niedojrzałość jest... jakby to rzec – programowalna? Segmentowa? W pracy żona to odpowiedzialna, solidna, rozumna kobieta
Znam to. Przez kilka lat zawzięłam się i wypracowałam sobie w pracy wyjątkową pozycję. Stałam się znana w firmie i ceniona za solidność, perfekcyjnośc, niezawodność i upór w dążeniu do celu. Bardzo mi to dodawało skrzydeł, bo udowodniłam samej sobie, ze coś potrafię. Ludzie mnie cenili, szanowali po tym, jak wcześniej wydawało mi się, że jestem totalnie niewidzialna i aspołeczna. Ale miało to swoje minusy, niepokojące było to, że nie wystarczało mi, że byłam dobra, musiałam być jedną z najlepszych w zespole, dzień bez głasków od szefa lub innych osób był dniem zdołowanym, coś gryzło, gniotło. A kiedy przychodziłam do domu, zrzucałam maski i stawałam się zagubioną dziewczynką. To zdecydowanie nie jest normalne. Człowiek nie jest tak różny w zależności od środowiska, gdzies udaje... Kiedy nastąpiło wielkie bum, zawalił się mój świat i również praca zaczęła mi przepływać przez palce. Musiałam odpuścić, zostawić wiele rzeczy. Pogodzić się z tym, że moja pozycja runęła. Długo długo byłam jak za ścianą i niewiele z ludźmi rozmawiałam. Dzisiaj buduję od środka, nie od zewnątrz i nie potrzebuję już tych pochwał, żeby oddychać.
Fajnie to opisałeś z dzieciakami, masz dar prostego zrozumiałego wykładania różnych problemów.
wspominam w ogóle o tym żebyś Ty sama się przyjrzała, czy nie jest podobnie u Was
Jest, niestety zdecydowanie jest. Od pewnego czasu staram się to zmienić. Nie wiem, czy jest mi to niezbędne, ale zastanawiam się też, skąd to się wzięło. Jako młoda kobieta nie byłam bałaganiarą, to zaczęło się po ślubie. To coś więcej niż lenistwo. Jakiś rodzaj buntu? A może właśnie ta chęć pozostania dzieckiem, zrzucania odpowiedzialności? Sama sobie zadaję pytania, może niedługo sama odpowiem
udasiek pisze:
przepraszam... ale - może idealizujesz? Tak jak idealizuje Twój mąż? Łatwo być "miłym i gładkim" bez dzieci, 10ciu lat małżeństwa i różnych takich, Ty nie byłaś inna jak dopiero co randkowaliście?? Wiem że trzeba się przyglądać i wyłapywać swoje wady, pracować nad nimi, ale bez przesady z tym porównywaniem się!
Nie, nie idealizuję. Ona ma wady i też sporo ich znam, ale nie miejsce tutaj je opisywać

. Nie porównuję się też na zasadzie, że ona jest, czy była lepsza i dlatego z nią się spotykał. To nie o to tu chodzi. Chodzi o to, że ja nie wystarczałam. Czyli... czegoś brakowało. Moje przyglądanie się jej to tylko próba odpowiedzi na pytanie, czego brakowało tak bardzo mojemu mężowi? A kiedy odpowiedziałam sobie na pytanie, co ma ta dziewczyna, a ja w sobie zagłuszyłam, wtedy postawiłam sobie drugie pytanie: czy ja jestem w stanie mu to znów dać? Znów, bo masz rację, ponad 15 lat temu też wiele z tych rzeczy miałam i urzekałam nimi męża. Ale straciłam je nie dlatego, że mam dziecko, dorosłe życie. Tylko dlatego, ze zapomniałam o tym, że do relacji małżeńskiej trzeba coś włożyć, żeby potem korzystać z owoców, że nie mogę tylko brać, bo zasoby się wyczerpią. Bez Boga nie miało prawa to działać. Mąż mi na początku opowiadał, że nie potrafi sobie poradzić z takimi emocjami, że potrzebuje nas obu, że dopiero ja plus ona dajemy komplet tego, czego potrzebuje, pragnął zatrzymać nas obie, chociaż wiedział, że to niemożliwe. Dzisiaj to tak rozumiem właśnie. Że w relacji ja plus mój mąż czegoś zabrakło, powstała szczelina, którą on niemądrze próbował zapełnić inną osobą. W pewien sposób użył jej jak lekarstwo na swój ból, swój brak w naszej relacji.
jesteś fajną normalną babeczką
Ależ całkowicie się z Tobą zgadzam
Po prostu wyobrażam sobie jak te rozważania bolą...
Tak, bolały. Ale już nie. Pewnie dlatego, że już jestem trochę dalej. Że zaczynam odnajdywać w sobie dobre spojrzenie na wszystko, coraz bardziej lubię siebie. Ogromnie cieszę się z najmniejszych rzeczy, jakie dzieją się między mną i mężem np. wczoraj usłyszałam od niego piękne słowa: "że fakt, iż ja jestem jego żoną, jest dla niego błogosławieństwem". To była trudna rozmowa, mówił w niej o rzeczach, które budziły mój sprzeciw, bardzo trudno było mi słuchać i nie próbować naprawiać, prostować, wtrącać czegoś od siebie, żeby myślał po mojemu... a tu... w pewnym momencie... taka perła.