czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Wiedza, która może pomóc, gdy boli dusza...

Moderator: Moderatorzy

jacek-sychar

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: jacek-sychar »

I ja dziękuję Nirwanno.
Właśnie się pakuję przed wyjazdem na turnus do Rycerki, więc rzeczywiście "wymiękłem" jak zobaczyłem taki "krótki" post. :lol:
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

Wstyd mi, ale opowiem, co było wczoraj. Dopiero co o tym rozmawialiśmy, 3Has chwaliłeś mnie, jak chwaliłam się, a tu znów taka sytuacja.

Mamy w kuchni remont, trudne to bardzo, bo oprócz tego tylko jeden pokój. Ale to dygresja.
Zabraliśmy dziecko na lody. My po kawie. Lody zjedzone, ale że w domu kuchni nie ma, zachciało nam się jeszcze dobry posiłek zjeść (wiem, dziwna kolejność ;)). Mój mąż wolno je, kawę też wolno pije. Wygłupialiśmy się, pamiętałam cały czas o tym, żeby cieszyć się tym, co jest teraz, że jesteśmy razem. Trochę mnie mąż wkurzał, bo ze 40 minut żłopał tę kawę, kiedy my go prosiliśmy, żeby skończył, bo zmieniamy barek.
Dobra, skończył. Ledwie wzięliśmy to jedzenie, mówi, żebyśmy się pospieszyli, bo nie zdążymy po glazurę do marketu (w planie to było). Przy czym zdanie nie było: "Pospieszcie, pospieszmy się, bo...", tylko "Jak się zaraz nie pospieszycie, to nic nie będzie z tej glazury" z takim nerwem pod spodem.
Ja mu na to, że jak jego prosiłam, żeby pił kawę szybciej, to miał czas, a teraz my musimy łykać. Zero odpowiedzi, siedzi naburmuszony z założonymi rękami. Dobra, nie drążę, kiedyś bym drążyła, ale teraz widzę, że do niczego dobrego to nie doprowadzi.
Potem wysłaliśmy dziecko do domu, a my po te płytki. Zanim dotarliśmy, mąż mówi do mnie, że "Czy ja widziałam, ile on sobie nałożył i czemu ja dziecka nie pilnuję" Faktycznie, młody na obiad o 19 nałożył sobie kotleta wieprzowego, porcję ziemniaków opiekanych i porcję frytek, trochę dużo jak na taką godzinę i jak na kogoś, kto ma refluks. Na to ja mówię, że po prostu nie zauważyłam, jak się odwróciłam, to sobie tych frytek dołożył. "Ale ja powinnam takie rzeczy widzieć i co ze mnie za matka i żebym się głupio nie tłumaczyła. Poza tym jemu chodzi o to, żebym tak w przyszłości nie robiła, a nie dlaczego tym razem tak się stało."
Czyli mamy tutaj to, co opisywałeś 3Has jako punkty 1 i 2. Dobra, dotarło, mówię, że ok. On w odpowiedzi jeszcze raz wygłosił, żebym pilnowała i zmienił temat.
Następnie chodzimy po markecie, ale jemu wszystko nie pasuje, "weź Ty się zapytaj, bo ile można czekać", "a ja nie wiem, jakie to były płytki", "co za chamstwo, że podrożało, nie chodzi o te 20 zł, ale nie dam się w wała robić" itp. Potem że on te półki to pomaluje farbą (wcześniej tłumaczył długo, czemu chce na nich płytki). Biorę na bok i pytam o co chodzi, czemu się do mnie odzywa z taką złością. Mówi, że wcale nie. Jeszcze raz zapytałam. I mówię, że jak mi tak mówi, że pomaluje farbą to, co wcześniej chciał zrobić starannie, to tak jakby powiedział, że ostatecznie ma to wszystko w... [brzydkie słowo].
I w tym momencie jak nie huknie, że "Tak, skoro tak chcesz, to mam to w [...]. I jak to w ogóle możliwe, żeby 40letnia baba nie potrafiła upilnować, co je dziecko". I parę słów jeszcze było na tyle agresywnych, że z nerwów zapomniałam.

Nie odpowiedziałam na tę agresję agresją, bo wiedziałam, że jesteśmy tuż przy cienkiej czerwonej linii, kiedy on wyskoczy ze sklepu, zostawi mnie tam i np. pojedzie gdzieś na kilka godzin, albo czymś rzuci ciężkim itp. Bardzo spokojnie zapytałam o rzeczy w sklepie i jakoś dociułaliśmy do końca zakupów. Ale pod koniec musiałam pójść do łazienki się wyryczeć, bo poczułam się ogromnie upokorzona. Nie umiem odnaleźć się zupełnie w takich sytuacjach. Z jednej strony chcę się zrobić bardzo mała i potulnie na wszystko zgodzić, byle już nie krzyczał, z drugiej czuję, że powinnam jakieś granice postawić, ale nie mam pomysłu na inne niż też coś odpowiedzieć ostro... Emocje mam wtedy tak silne, że często potem nie pamiętam przebiegu rozmowy, tylko to, jak się czułam.
Bardzo boję się gniewu. Nie rozumiem tego, bo moi rodzice uprawiali gniew przez milczenie, nie słuchałam krzyków, tylko patrzyłam na matkę leżącą całymi dniami na łóżku w depresji, a on uciekał.

Kiedy słyszę takie uwagi, że "dziecko za dużo zjadło, dziecko łóżka nie pościeliło, dziecko leży cały dzień, a naczynia nie umyte...", mam ochotę powiedzieć mu: "odwal się, całymi dniami Cię nie ma, wracasz wieczorem i wszystko ma być tip top, a ja nie mam też siły, mogę czegoś nie dostrzec, chociaż się staram". Czuję czasami, że czepia się mnie na każdym kroku. Mało tego, jeśli na jakąś uwagę zareaguję "przepisowo", czyli powiem: "Kurczę, masz rację, zwrócę na to uwagę". (Dlaczego on chce, żebym przy każdym najmniejszym drobiazgu wielkimi literami mówiła, że zauważyłam, że usłyszałam, że postaram się zmienić?), to znajdzie inną rzecz... i następną i jeszcze następną... Jeśli nie ma go cały dzień, albo czasem parę dni, to powrót przypomina inspekcję i czepianie się wszystkiego na poziomie krzywo wiszącego ręcznika. Wiem, że drażni go wszystko, wiem, że jest w nim wiele wiele gniewu, nie jestem przyczyną wszystkiego, sam to zresztą mówi.

Chyba chaotyczny ten opis był, ale przy takich emocjach nie mam siły tego poprawiać. To jest nasza kość niezgody, to są sytuacje, po których parę dni czujemy się, jakby nas coś przejechało. Wyjaśniamy to sobie, wiemy, że druga strona nie chciała źle, ale oboje mamy poczucie, że naprawdę nie mamy już na to siły.....
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

Tak, znam to o świadomości i niekompetencji, chociaż nigdy użyte w takim kontekście :)

Po tym wszystkim, co opisałam przed chwilą. Czy mężczyzna ma na myśli naprawdę tylko "a", kiedy mówi "a", ale jednocześnie sygnałami niewerbalnymi pokazuje inne rzeczy? Zmęczenie, rozdrażnienie... Ton głosu, twarz, odbieram to nieraz każdym najmniejszym nerwem i czuję się, jak kretynka, kiedy on zaprzecza. Nie umiem na okazywane emocje, zareagować bez emocji :(

Z tą zemstą to tylko żart był, kurcze :)
Czyli że Ty tak w Sokratesa się bawisz.. Czego mi może brakować? Zaufania Bogu, cierpliwości, opanowania? Tyle wymyśliłam :)
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: 3Has »

margaritum pisze: Tak, znam to o świadomości i niekompetencji, chociaż nigdy użyte w takim kontekście :)
Żebyś wiedziała w jakim kontekście niedawno ja o tym przeczytałem:D
Ale nie, tego tu nie napiszę:)
Ale znam to z pracy oczywiście.
Jednakże - te i inne rzeczy można przełożyć na sprawy prywatne. Naprawdę działa.
Szerzej - jest taka książka Stephena Coveya "siedem nawyków skutecznego działania". Wiem, tytuł okropny, bardzo korpo i tak dalej - przeczytałem ją tylko dlatego, że polecał ją bardzo dojrzały facet, który prowadził szkolenie u nas w pracy. Mądry, zero ściemy, ludzkie podejście - zresztą, na swój sposób go "zweryfikowałem", dając mu problem nie do rozwiązania.
99% chorujących na zajebistość trenerów znalazłoby rozwiązanie, acz nie brałoby odczywiście odpowiedzialności za skutki. Koleś natomiast pomyślał i powiedział - że w danej sytuacji nie ma wyjścia. To znaczy jest, ale na tyle ryzykowne, że on go nie poleca. Poczułem że rozmawiam z właściwą osobą:)
I przeczytałem książkę o skuteczności w pracy - z tym że 30% jeśli nie więcej, jest o życiu, rodzinie, problemach osobistych. Zresztą Covey chyba sam widział że ma ciągłą tendencję do pisania o swoich dzieciach, problemach małżeńskich znajomych, itp - wydał więc drugą część "siedem nawyków szczęśliwej rodziny". Tej jeszcze nie przeczytałem bo mam nawał lektur w kolejce a czytam niestety powoli:)

margaritum pisze: Po tym wszystkim, co opisałam przed chwilą. Czy mężczyzna ma na myśli naprawdę tylko "a", kiedy mówi "a", ale jednocześnie sygnałami niewerbalnymi pokazuje inne rzeczy? Zmęczenie, rozdrażnienie... Ton głosu, twarz, odbieram to nieraz każdym najmniejszym nerwem i czuję się, jak kretynka, kiedy on zaprzecza. Nie umiem na okazywane emocje, zareagować bez emocji :(
Rozumiem - ale podejście do takich sytuacji musicie wypracować wspólnie. Wcale nie uważam że mąż zachował się właściwie - sama tego problemu nie rozwiążesz. Są rzeczy które musicie ustalić wspólnie i ich się trzymać. Polecam znaleźć czas aby bez emocji o tym porozmawiać - ale nie po to by wyjaśnić tamtą sytuację, tylko by ustalić jak będziecie do takich sytuacji podchodzić w przyszłości.

Mężczyzna dalej mówi "a" mając na myśli tylko "a". Ale kiedy jest zmęczony, rozdrażniony itp to jest to "A" - nabiera ważności, znaczenia, staje się problemem, nawet jeśli obiektywnie to drobiazg. Może być też tak, że Twój mąż wszystkiego nie mówi, albo się nie przyznaje do czegoś (np do tego że jest wkurzony), żebyś nie koncentrowała się na tym, że jest wkurzony, tylko na tym co nie zostało zrobione.

I nie twierdzę że on ma rację, o nie. Ale pamiętaj, że rzeczy dnia codziennego, drobiazgi typu pośpiech, stres, bałagan, itp - mogą tak skutecznie rozwalić wasze życie, że mimo chęci z obu stron by było dobrze - nic z tego nie będzie.

Podejście do czasu, porządku itp jest cholernie ważne - wiem bo to u nas leży i kwiczy. I gdyby to było na wystarczającym poziomie, mam wrażenie że połowa naszych problemów by nie wystąpiła, a druga połowę udałoby się już rozwiązać.
margaritum pisze: Z tą zemstą to tylko żart był, kurcze :)
Czyli że Ty tak w Sokratesa się bawisz.. Czego mi może brakować? Zaufania Bogu, cierpliwości, opanowania? Tyle wymyśliłam :)
Ale ja wiem że to był żart:)
Co do pytania - uważam, że to co napisałaś też, ale nie o to mi chodziło, bo to się wypracuje. Otóż brakuje Ci moim zdaniem pokory - to znaczy Ty pokorę w sobie masz, ale masz też bardzo trudną sytuację, i pomogłoby, gdybyś miała ciut więcej.

Na przykład zrozum, że choćbyś stanęła na uszach - sama tego wszystkiego nie rozwiążesz. Musisz zaufać Bogu, musisz Jemu pozwolić działać - bez tego o sukces będzie bardzo trudno. Druga rzecz to taka, że musisz zrozumieć że mimo Twoich najlepszych chęci, nie raz Ci się nie uda, a nawet jak uda się Tobie, to zawali Twój mąż. Innymi słowy - musisz robić wszystko co w Twojej mocy pracować nad sobą, aby było dobrze - i mieć pełną świadomość tego, że nawet jak Ty zrobisz wszystko, to może być za mało.

Ale jest dobra wiadomość. Bóg na pewno chce by się Wam udało - i jeśli Jemu oddasz sprawę, a sama, mówiąc obrazowo, nawet zrobisz mniej, ale zaufasz więcej - jestem spokojny o rezultat. "Jezu Ty się tym zajmij" - o tej modlitwie pewnie słyszałaś:) Jest na tyle krótka że nie przeszkadza Nowennie Pompejańskiej i innym wielkim modlitwom (o ile masz na nie czas) - a bardzo dobrze je uzupełnia.

To jedyne co Ci mogę powiedzieć po tym co napisałaś. Żadnych psychologicznych sztuczek, żadnych "powiedz to, nie mów tamtego, zrozum że" itp - to są tylko detale. A zaufanie Bogu wynikające ze zrozumienia że sama nie dasz rady - i to jest DOBRA wiadomość! - to jest sprawa kluczowa.

Będzie dobrze:) Wierzę że z pomocą Bożą Wam się uda:)
Utka2
Posty: 222
Rejestracja: 29 sty 2017, 22:47
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: Utka2 »

Margaritum - ty/wy zyjecie w nieustannej spirali przemocy.poczytaj o tym i zastanów się kto nakręcA i jak reagować
mgła
Posty: 90
Rejestracja: 21 lip 2017, 11:02
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: mgła »

Poza tym, myślę, że w tej dyskusji o relacjach i komunikacji zapominamy też ważnym warunku sukcesu.
Odpowiedzialne są dwie strony. Jasne, że rozmawiamy tu z Margaritum, jej męża tu nie ma.
Ale czasem trzeba dłuuuuugo czekać, aby praca jednej osoby nad sobą niejako promieniowała tak intensywnie, że druga z automatu się poddaje i "zaskakuje".
Jeśli ta druga prowokuje, zaczepia, testuje....bo działa wg.starych schematów, ta pierwsza musi mieć żelazną dyscyplinę.
Lub (albo jednocześnie) napełniać się nieustannie Duchem Św. Bo wykorkuje.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: Pavel »

To co pisał 3Has bardzo mi się podobało, ja lubie czytać długie i szczegółowe posty ;) Sporo tam wartościowych i celnych spostrzeżeń.

To zaś co napisała Utka i mi ciągle "brzęczało" w głowie, bo i ja czytając to co pisałaś Margaritum, aż czułem przemoc.

To czego warto byś się Margaritum nauczyła, zrozumiała, to jedno. Drugą, z pewnością nie mniej ważną sprawą jest mądre stawienie czoła zachowaniu męża.
Kłaniają się granice.
Czytałaś "Granice w relacjach małżeńskich" Cloud, Townsend?

Niezmiernie trudno bowiem funkcjonuje się w takim napięciu, gdy ciągle trzeba się zastanawiać, co i jak zrobić, by druga strona nie wybuchła.
Mam przynajmniej wrażenie, że rozumiem, czuję w jakiś sposób sytuację w jakiej obecnie funkcjonujesz Margaritum.
Czytając to co pisałaś przypominał mi się dom rodzinny.
Co z tego, że tato miał najczęściej rację, a mama błądziła niesamowicie popełniając chyba wszystkie opisane w tym wątku błędy (plus wiele innych), regularnie go tym rozjuszając, skoro głównym efektem tego było często nam wszystkim towarzyszące napięcie, psychiczny terror.
Przez to nawet i racji ojca przez gługie lata nie dostrzegałem, a szkoda, bo wiele mądrych rzeczy mówił.
Te wszystkie istotnie mądre rzeczy do mnie nie trafiły, bo były niewłaściwie podane.

Zgadzam się, że synowi potrzebna jest konsekwencja i "męska ręka".
Natomiast jeśli się przegina, może mieć to przykre skutki nie tylko teraz, ale i w dorosłym życiu chłopaka.
Pytanie więc, czy Twój mąż tylko wymaga i karci (niekoniecznie fizycznie), czy okazuje również miłość, chwali, nagradza.
Bo jeśli jest zachowana równowaga, to nie ma się czym za bardzo przejmować.
Chociaż osobiście nie jestem fanem ojców typu "pan i władca" ;) a przynajmniej taki obraz ojcowania odebrałem.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

Moje pierwsze skojarzenie:
Mąż robi coś nie po myśli żony. Żona nie powie mu tego, ale "daje do zrozumienia". Atmosfera w domu robi się nie do zniesienia. Ona albo rzuca przedmiotami, kiedy coś robi, mówi do siebie przy zmywaniu, są to teksty "zdechnę niedługo i wszyscy będziecie mieli spokój", "ale kogo to obchodzi", "pewnie, służąca wszystko zrobi" itp. Gniew jest na męża, ale wszyscy w domu, czyli jeszcze dwójka dzieci chodzą na palcach. Matki nie można o nic zapytać, bo warczy. Fakt, że pada za oknem, jest winą ojca. Wszystko jest jego winą. Nie da się poruszyć żadnego tematu, by nie zaczęła mówić o tym, jak on okropnie ją krzywdzi.

Jak uważacie, czy to powyżej można też nazwać psychiczną przemocą? Dlaczego pytam? Bo w książce o współuzależnieniu pada pytanie: Kogo poślubiłeś: ojca, czy matkę? Czyje złe/trudne cechy odzwierciedla Twój współmałżonek?


3Has, wyjaśniłeś mi ogromnie dużo, pewne sytuacje stały się o wiele prostsze. Dziękuję. A tak, przy okazji, to cały czas się zastanawiam, może zaspokoisz moją ciekawość. Co oznacza Twój login? Nic nie mogę wymyślić :-)
Zapytałeś w którymś miejscu o uzależnienie od cierpienia. Tak, myślę, że tak właśnie ze mną było.


To, o czym pisałam, to nie wszystko. Jest jeszcze wątek dręczenia diabelskiego i pracy z egzorcystą. Ale o tym ciężko pisać, pewne sprawy to jeszcze bardziej komplikuje. Tak, jak pisała Ariel, wielu nie wierzy w interwencję duchów nieczystych. Nasza praca polega nie tylko na naprawianiu siebie, relacji, na wiedzy psychologicznej, ale również jest to walka duchowa. Jesteśmy pod opieką ojca egzorcysty już wiele miesięcy. Jego modlitwa przynosi efekty, chociażby takie, że tej wściekłości w mężu jest coraz mniej. Jak to interpretować? Można różnie, granica jest cienka. Granica między działaniem nadzwyczajnym złego, a naszymi naturalnymi brakami.
Mój mąż nie ma historii patologicznej przemocy w rodzinie, ale jego ojciec bywa surowy i jego zdanie jest jedynym słusznym. Teściowa opowiadała mi, że czasem trudno było z nim żyć. Niestety, teściowa nie żyje. Mojemu mężowi zmarła niedawno matka, jego siostra również jest ciężko chora, w ogóle nie wychodzi z domu, jego ojciec jest w tej chwili jedyną osobą, która zajmuje się ową siostrą, która dodatkowo manipuluje nim straszliwie wykorzystując sytuację.
Z kolei moja rodzina w pewnym momencie skreśliła mojego męża za to, że nie zapewnił mnie i dziecku dobrobytu finansowego. Nie zrobił tego, ponieważ był przy mnie, kiedy miałam ciężkie epizody depresyjne, przez które miesiącami leżałam w łóżku... Zajmował się wtedy wszystkim, pracą, dzieckiem... Powiedzieli mu, że to jego wina, że wpadliśmy w długi. A depresja to ogólnie jakiś wymysł. Ja byłam wtedy zbyt słaba, by go obronić, a musieliśmy mieszkać z moimi rodzicami przez rok czasu.

Kowalska pojawiła się wtedy, kiedy już nie miał siły dłużej żyć i dźwigać problemów wszystkich wokół, a sam czuł się odrzucony. Stracił wtedy wszystko, a ona była jego powiewem życia, przerwą w okropnej codzienności. Nigdy nie zamierzał mnie dla niej porzucać, po prostu żył z dnia na dzień. Do momentu kiedy zaczęło do niego docierać, że krzywdzi mnie i ją. "Parę" lat mu to zajęło. Jej również zmarnował kilka lat życia, nie była świadoma tego, że ma rodzinę, z którą normalnie żyje. Jest ode mnie sporo młodsza i zmarnował jej czas, który powinna wykorzystać na rozwój, na pielęgnowanie jakiegoś dobrego związku, który miałby przyszłość. Zamiast tego uzależniła się od niego i zamknęła wszystkie inne znajomości w życiu.

Kiedyś mój mąż był bardzo łagodnym człowiekiem, znamy się jakieś 17 lat, gniew, złość pojawiły się gdzieś 4-5 lat temu i narastały, jak problemów przybywało. Wydaje mi się, że częściowo przyszło to z zewnątrz, częściowo na własne życzenie rozwalił sobie totalnie życie i jest teraz wściekły. Wściekły tak po całości. Stara się nad tym panować, ale go ponosi, jeśli jakaś sytuacja jest choćby podobna do czegoś, co było kiedyś, czegoś, co przeszkadza i tyle razy już tłumaczył.


Oddałam wszystko Bogu i staram się robić to nadal. Początek mojej walki to była głównie modlitwa. Dzięki tej modlitwie, dzięki Bogu, mój mąż z osoby zagorzale wierzącej w new age, przekonany o reinkarnacji, widujący różne "zjawy", dzisiaj już wiem, kim były, potrafiący powiedzieć, na co jest ktoś chory, wściekły, kiedy słyszał modlitwę, wściekły, kiedy przekroczył tylko próg kościoła.... stał sie wierzący. Co parę dni przechodzimy egzorcyzm. Dzisiaj tych gwałtownym zachowań jest coraz mniej. Niektóre z nich nie pochodziły od niego, bo potem ich po prostu nie pamiętał, był zaskoczony, kiedy opowiadałam, co sam mówił. Mało tego, zdarza się to również naszemu dziecku, że mówi rzeczy nienaturalne dla nastolatka, takie, których nie ma prawa wiedzieć, a potem ich zupełnie nie pamięta. Jest jeszcze wiele takich szczegółów, ale są intymne, trudne... :((


W tym wszystkim, w walce duchowej, zdaję sobie sprawę z tego, że zły działa wykorzystując naturę, przejaskrawia nasze posiadane już słabości, zranienia.
Utka2, co miałaś na myśli pisząc o tym, żeby się zastanowić, kto nakręca spiralę? Trochę teraz poczytałam, objawy może nie są tak całkiem typowe, natomiast faktem jest to, że ja nie czuję się swobodnie przy mężu, męczy mnie takie poczucie, że on mnie cały czas kontroluje i że znów "do czegoś się przyczepi". Z drugiej strony, nie wiem, czy to jest jego problem, czy mój, bo potrafię rozpętać kłótnię dlatego, ze tylko zwrócił mi na coś uwagę. Jego oczekiwania, czasem wg mnie przesadzone, zwłaszcza wobec dziecka, nie są nie do przewidzenia. To są prawie zawsze te same punkty zapalne, dlatego tak tutaj je wypisywałam, żeby zrozumieć.
Za to ogromnie męczące jest chodzenie przy nim na palcach. Chociaż odczuwam to dopiero od niedawna. Od czasu, kiedy wyjechał na 4 dni, a ja stwierdziłam, że nie tęsknię, tylko oddycham w końcu.
Wydaje mi się, że my oboje mamy takie miejsca, że jeśli ich dotknąć, reakcja jest niewspółmierna do bodźca i leci po prostu śnieżna kula w dół dopóki się nie pokaleczymy. Że często nie da się wskazać osoby, która zaczęła, bo złe emocje narastają powoli, by wybuchnąć. Tkwimy w jakimś chorym powtarzalnym schemacie.

Pawel, ja Ciebie czytałam od początku Twojego kryzysu i bardzo podziwiam. Widziałam, jak się zmieniałeś, wydaje mi się, że mimo że to były miesiace, to jednak była to szybka skuteczna zmiana. Napisałeś, że czułeś przemoc. Powiedz, w samym opisie tej sytuacji kłótni w markecie, czy też wcześniej, kiedy pisałam z 3Has, że róznych rzeczy nie rozumiem? To, co piszesz o swoim ojcu. Tak, często uważam, że mój mąż ma rację, ale sposób, w jaki to podaje, zwłaszcza do dziecka, pozostawia bardzo wiele do życzenia :(
Potrafi przytulić go ciepło, potrafi pochwalić, ale w moim odczuciu proporcje nie są wystarczające. I tutaj własnie wciąż mam zgrzyt, bo skoro nie należy zmieniać współmałżonka na siłę... skoro zająć się moge tylko sobą, to co mam zrobić, kiedy widzę, że dziecko cierpi na jego zachowaniu. Kiedy zwracam uwagę, to odbija się jeszcze gorzej, więc tak nie, ale jak? To prawda, że żyję w ciągłym napięciu i stresie, jestem zmęczona, bardzo zmęczona...
Mój mąż próbuje również nad sobą pracować, nie ucieka od modlitwy, natomiast czytanie książek, słuchanie kogoś... to go odrzuca. To jest człowiek, który musi się do czegoś naprawdę przekonać i "nie będzie kogoś słuchał tylko dlatego, że to autorytet". Kiedy nie mam siły, modlę się, po prostu skarżę się Bogu "zrób z nim coś, bo ja już nie mogę..."

Coś, co mnie bardzo zastanawia to to, że mój mąż w pewnym momencie miał dosyć tego, że wisiałam u jego szyi, że niemal stopiłam się z nim. Na samym początku byliśmy oboje od siebie uzależnieni. Był zmęczony ciągłym ratowaniem mnie. Ale bezbłędnie namierzył i związał się z kowalską, która ma niemal takie same problemy jak ja: depresja, niskie poczucie wartości, trudności społeczne itp. Jaki to ma sens. I tak samo męczy go, drażni moja zależność od niego, moja pewna taka sztywność w jego towarzystwie, chciałby naturalności i to właśnie pociągało go w kowalskiej, że ona się nie bała powiedzieć mu, że bredzi, albo wywalić go za drzwi w złości, śmiać się z niego, skopać z łóżka. Jednocześnie to samo we mnie i w dziecku tłumi, próbuje mieć pod kontrolą......
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: Pavel »

margaritum pisze: 31 lip 2017, 15:45 Napisałeś, że czułeś przemoc. Powiedz, w samym opisie tej sytuacji kłótni w markecie, czy też wcześniej, kiedy pisałam z 3Has, że róznych rzeczy nie rozumiem?
Przemoc czułem i wcześniej, ta sytuacja z marketu w moim widzeniu tylko to potwierdza. W moim czuciu, pokazuje, że to regularnie powtarzający się mechanizm.
margaritum pisze: 31 lip 2017, 15:45 Tak, często uważam, że mój mąż ma rację, ale sposób, w jaki to podaje, zwłaszcza do dziecka, pozostawia bardzo wiele do życzenia
Może warto o tym rozmawiać? Spokojnie, gdy emocje ulecą i nie przy dziecku.
Czytałaś "Porozumienie bez przemocy" Rosenberga?
Jeśli nie, to zdecydowanie warto. Ktoś musi wyjść ze złego, raniącego sposobu komunikacji pierwszy. Męża nie zmusisz, sama zaś możesz :)
margaritum pisze: 31 lip 2017, 15:45 I tak samo męczy go, drażni moja zależność od niego, moja pewna taka sztywność w jego towarzystwie, chciałby naturalności i to właśnie pociągało go w kowalskiej, że ona się nie bała powiedzieć mu, że bredzi, albo wywalić go za drzwi w złości, śmiać się z niego, skopać z łóżka. Jednocześnie to samo we mnie i w dziecku tłumi, próbuje mieć pod kontrolą......

Zdecydowanie warto, abyś przestała się bać, chodzić na palcach. Abyś mogła być przy nim sobą (chociaż najlepiej "coraz lepszą wersją" siebie), czuć się swobodnie.
Właściwa komunikacja, odpowiednie poczucie własnej wartości i określenie granic (oraz ich pilnowanie) i będzie łatwiej.
Ważne, że oboje coś robicie, zmieniacie się. To bardzo ważne i budujące.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

Rosenberga i Granice w relacjach małżeńskich - obie te rzeczy uszczknęłam jakiś czas temu. Ale nie doczytałam do końca, coś mnie odciągnęło.

No to obkładam się literaturą, już w domu i w kolejce mam następujące pozycje:

* Miłość to wybór. O terapii współuzależnień Robert Hemfelt, Paul Meier, Frank Minirth - jestem w trakcie, samo jej czytanie aż mnie boli
* Koniec współuzależnienia. Jak przestać kontrolować życie innych Melody Beattie
* Granice w relacjach małżeńskich" Cloud, Townsend
* W świecie porozumienia bez przemocy Rosenberg Marshall
* Powiedz to inaczej. 17 zasad rozwiązywania konfliktów Dana Caspersen
* Temperatura wrzenia. Jak zrozumieć gniew mężczyzn? Stephen Arterburn, David Stoop - to już do mnie idzie
* Jak radzić sobie z przemocą emocjonalną Przetrwać i wyzdrowieć Susan Elliot-Wright

Ostatnia nie jest katolicka, ani nawet chrześcijańska, to jakaś pierwsza z brzegu psychologiczna, która wpadła mi w ręce. Postanowiłam się z nią zmierzyć po tym, co napisaliście. Jest tam test, czy mamy do czynienia z przemocą.
Jeśli po przeczytaniu tego rozdziału nadal masz jakieś wątpliwości co do tego, czy zachowanie twojego partnera kwalifikuje się jako przemoc, zerknij na poniższe pytania:
1) Czy masz poczucie, że twój partner zdominował cię i ma kontrolę nad twoim życiem?
2) Czy twój partner złości się i oskarża cię o romans, gdy rozmawiasz z kimś innym?
3) Czy masz poczucie, że stąpasz po śliskim gruncie, wszystko robiąc nie tak, jak trzeba?
4) Czy partner poniża cię, obraża, wyzywa i krzyczy?
5) Czy domaga się zdawania relacji z tego, jak spędzasz każdą minutę swojego czasu? Czy kontroluje twoje wydatki? Czy mówi ci, jak masz się ubierać i jaką powinnaś mieć fryzurę?
6) Czy ustawicznie cię krytykuje, mówi ci, że jesteś bezużyteczna, głupia i że bez niego nie dałabyś sobie rady?
7) Czy robi coś tylko dlatego, że wie, że to cię drażni – np. wyrzuca cię z domu po kłótni albo szybko prowadzi auto, bo wie, że cię to przeraża?
8) Czy grozi okaleczeniem lub śmiercią – tobie, twojej rodzinie lub twoim zwierzętom?
9) Czy niszczy meble albo twoją własność?
10) Czy raz jest czarujący, a za chwilę ucieka się do przemocy?
11) Czy próbuje cię odciąć od rodziny i przyjaciół?
12) Czy grozi porwaniem dzieci?

Wszystko to są przykłady przemocy. Jeśli w relacji z partnerem często doświadczasz podobnych zachowań, musisz od zaraz podjąć stosowne działania.
1 - Tak, ale bardziej przez moje własne uzależnienie, to ja za wszelką cenę próbuję się dopasować do każdego życzenia, "zasłużyć" na miłość.
2 - nie
3 - Często mam poczucie chaosu, niezrozumienia, ja nie rozumiem jego, a on mnie i ma pretensje, że coś, co obiecałam, jest niezrealizowane. To prawda, że często nie słucham. Z drugiej strony często mam wrażenie, że wcale mu niczego nie obiecywałam, jedynie on wygłosił jakieś zdanie, że uważa, że należy coś tak,a tak zrobić, a potem uważa to za moje zobowiązanie. Bo on ogłosił. Alfa.
4 - Hm... najgrubsze stwierdzenie padło jeden raz, że jestem głupia, innych epitetów nie słyszałam, nie używa inwektywów, raczej udowadnia mi, że jako dorosła powinnam to, czy tamto, a zachowuję się, jak nieodpowiedzialne dziecko, czyli nie wyzywa, krzyczy, kiedy stawiam opór, ponoć ja jestem agresywna (nie umiem tego ocenić), częściej "warczy", ciągle jest zły, rozdrażniony
5 - nie
6 - nie
7 - nie
8 - nie
9 - nie
10 - Trudno mi jest przewidzieć jego wybuchy niezadowolenia. Aczkolwiek najczęściej występują, kiedy wraca do domu po nieobecności i robi lustrację, kontrolę po mieszkaniu i wymienia, co mu się nie podoba. Kiedy mówi, że coś mu nie odpowiada, oczekuje ode mnie natychmiastowego zainteresowania, uspokaja się, jeśli usłyszy coś w rodzaju: "masz rację, następnym razem zrobię inaczej". Jest wtedy przywiązany do drobiazgów, a mnie drażni traktowanie aż tak poważnie niektórych spraw. Leży coś krzywo, to leży, przyjęłam, pewnie poprawię, skoro mu przeszkadza, ale nie chce mi się nad tym płakać i kajać w prochu i popiele - w końcu to drobiazg.
11 - nie
12 - nie

Wczoraj rozmawialiśmy, powiedziałam mu, że czuję się kontrolowana, że brakuje mi powietrza. Sama nie wiem, jak ocenić tę rozmowę, bo z jednej strony kilka razy było nieprzyjemnie i miałam poczucie, że mało brakuje mu do wybuchu, z drugiej jednak jakoś doszliśmy do końca we względnej zgodzie. Jego zdanie jest takie, że on kontroluje, bo on musi, bo jak nie będzie kontrolował, to się wszystko rozleci. Wróciliśmy do domu i wiecie co, stwierdziłam, że mnie wkurza, więc umyłam się i po prostu położyłam. U nas trudno być wkurzonym i na dystans, bo jeden pokój tylko, do tego w tej chwili wszystko z kuchni stoi na środku pokoju, mamy tylko łóżko do przebywania. Można się zadusić wzajemnie. To jest zapewne normalne, że nie miałam ochoty się przytulać do gościa, który mnie drażni, ale ja mam z tym problem, dystans jest dla mnie problemem, budzi niepokój. Ogólnie nie chce mi się z nim dyskutować, jak ma ochotę się męczyć, to niech sobie kontroluje, ja robię swoje... Paranoja.
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

A, ale dzisiaj rano mi podziękował za wczorajszą rozmowę. W sumie to już nie rozumiem...
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: 3Has »

margaritum pisze: Moje pierwsze skojarzenie:
Mąż robi coś nie po myśli żony. Żona nie powie mu tego, ale "daje do zrozumienia". Atmosfera w domu robi się nie do zniesienia. Ona albo rzuca przedmiotami, kiedy coś robi, mówi do siebie przy zmywaniu, są to teksty "zdechnę niedługo i wszyscy będziecie mieli spokój", "ale kogo to obchodzi", "pewnie, służąca wszystko zrobi" itp. Gniew jest na męża, ale wszyscy w domu, czyli jeszcze dwójka dzieci chodzą na palcach. Matki nie można o nic zapytać, bo warczy. Fakt, że pada za oknem, jest winą ojca. Wszystko jest jego winą. Nie da się poruszyć żadnego tematu, by nie zaczęła mówić o tym, jak on okropnie ją krzywdzi.
To obraz z Twojego domu rodzinnego?
margaritum pisze: Jak uważacie, czy to powyżej można też nazwać psychiczną przemocą? Dlaczego pytam? Bo w książce o współuzależnieniu pada pytanie: Kogo poślubiłeś: ojca, czy matkę? Czyje złe/trudne cechy odzwierciedla Twój współmałżonek?
Można.
Ale z tym pytaniem o poślubienie ojca czy matki to nie przesadzałbym. Każdy ma wady, powtarzają się one, itp pewne cechy matki u żony można zauważyć, czy też ojca u męża albo na krzyż – ale nie popadajmy w paranoję.
Ja bym tu powiedział że wzorce które się wynosi z domu, mają na nas taki wpływ że „równamy do nich”. W artykule który Ci wyżej zalinkowałem to jest dobrze wyjaśnione – mąż/żona jest „za dobra” w stosunku do wzorca jaki miałam/em w domu? To drugą osobę sprowadzimy do właściwego poziomu.

margaritum pisze: 3Has, wyjaśniłeś mi ogromnie dużo, pewne sytuacje stały się o wiele prostsze. Dziękuję. A tak, przy okazji, to cały czas się zastanawiam, może zaspokoisz moją ciekawość. Co oznacza Twój login? Nic nie mogę wymyślić :)
A to może dlatego że kompletnie nic nie oznacza?
No bo właśnie tak jest – nie ma z nim związanej żadnej mrożącej krew żyłach historii :) Nie ma też symbolu, nie jest nawiązaniem do żadnego elfa mitologii skandynawskiej ani tego typu:) Słowem, nuuuda:)
margaritum pisze: To, o czym pisałam, to nie wszystko. Jest jeszcze wątek dręczenia diabelskiego i pracy z egzorcystą. Ale o tym ciężko pisać, pewne sprawy to jeszcze bardziej komplikuje. Tak, jak pisała Ariel, wielu nie wierzy w interwencję duchów nieczystych. Nasza praca polega nie tylko na naprawianiu siebie, relacji, na wiedzy psychologicznej, ale również jest to walka duchowa. Jesteśmy pod opieką ojca egzorcysty już wiele miesięcy. Jego modlitwa przynosi efekty, chociażby takie, że tej wściekłości w mężu jest coraz mniej. Jak to interpretować? Można różnie, granica jest cienka. Granica między działaniem nadzwyczajnym złego, a naszymi naturalnymi brakami.
Ja wierzę w interwencję duchów nieczystych i jest to wiara granicząca z wiedzą, tzn sporo mi było dane zobaczyć, tudzież zdobyć pewną wiedzę. A był to temat moich zainteresowań przez jakiś czas – na szczęście ja osobiście nie doświadczyłem niczego, więc moja ciekawość tematu nie była wymuszona.
Na ile to kwestia charakterów, na ile dręczenia itp – to oceni egzorcysta, ale skoro jesteście pod opieką już kilka miesięcy, to znaczy że coś jest na rzeczy. Jeśli efekty są – mniejsze nerwy – to tylko dobrze.
margaritum pisze: Mój mąż nie ma historii patologicznej przemocy w rodzinie, ale jego ojciec bywa surowy i jego zdanie jest jedynym słusznym. Teściowa opowiadała mi, że czasem trudno było z nim żyć. Niestety, teściowa nie żyje. Mojemu mężowi zmarła niedawno matka, jego siostra również jest ciężko chora, w ogóle nie wychodzi z domu, jego ojciec jest w tej chwili jedyną osobą, która zajmuje się ową siostrą, która dodatkowo manipuluje nim straszliwie wykorzystując sytuację.
Przepraszam bo nie wiem czy dobrze rozumiem - siostra manipuluje ojcem, czy ojciec manipuluje Twoim mężem?
margaritum pisze: Z kolei moja rodzina w pewnym momencie skreśliła mojego męża za to, że nie zapewnił mnie i dziecku dobrobytu finansowego. Nie zrobił tego, ponieważ był przy mnie, kiedy miałam ciężkie epizody depresyjne, przez które miesiącami leżałam w łóżku... Zajmował się wtedy wszystkim, pracą, dzieckiem... Powiedzieli mu, że to jego wina, że wpadliśmy w długi. A depresja to ogólnie jakiś wymysł. Ja byłam wtedy zbyt słaba, by go obronić, a musieliśmy mieszkać z moimi rodzicami przez rok czasu.
Ale mimo to Twoja rodzina ma do niego pretensje, że zajął się Tobą, dzieckiem i pracą?
No to świetnie się musi czuć Twój mąż – stawał na uszach żeby ogarnąć wszystko, a w zamian za to dostał łatkę nieudacznika bo nie ma dobrobytu finansowego...
margaritum pisze: Kowalska pojawiła się wtedy, kiedy już nie miał siły dłużej żyć i dźwigać problemów wszystkich wokół, a sam czuł się odrzucony. Stracił wtedy wszystko, a ona była jego powiewem życia, przerwą w okropnej codzienności.

Czyli ona była odskocznią mówiąc krótko.
margaritum pisze: Nigdy nie zamierzał mnie dla niej porzucać, po prostu żył z dnia na dzień. Do momentu kiedy zaczęło do niego docierać, że krzywdzi mnie i ją. "Parę" lat mu to zajęło. Jej również zmarnował kilka lat życia, nie była świadoma tego, że ma rodzinę, z którą normalnie żyje. Jest ode mnie sporo młodsza i zmarnował jej czas, który powinna wykorzystać na rozwój, na pielęgnowanie jakiegoś dobrego związku, który miałby przyszłość. Zamiast tego uzależniła się od niego i zamknęła wszystkie inne znajomości w życiu.
Odskocznia ma to do siebie że jest na chwilę, więc to zrozumiałe, że nigdy nie zamierzał Was zostawiać dla niej. Mimo wszystko – różnie mogło być, czasem się nie chce zostawiać rodziny, ale „jakoś tak wychodzi”. Odskocznia mogła się postarać by wpadli na przykład – i wtedy wiesz jak jest.
margaritum pisze: Kiedyś mój mąż był bardzo łagodnym człowiekiem, znamy się jakieś 17 lat, gniew, złość pojawiły się gdzieś 4-5 lat temu i narastały, jak problemów przybywało. Wydaje mi się, że częściowo przyszło to z zewnątrz, częściowo na własne życzenie rozwalił sobie totalnie życie i jest teraz wściekły. Wściekły tak po całości. Stara się nad tym panować, ale go ponosi, jeśli jakaś sytuacja jest choćby podobna do czegoś, co było kiedyś, czegoś, co przeszkadza i tyle razy już tłumaczył.
Wierzę.
Twój mąż o ile dobrze rozumiem, był zapewne kimś kto chciał „reperować świat”. Pomóc ludziom, wierząc że za dobro spotka go dobro. A kiedy stało się inaczej – za dobro dostał zło – postanowił skończyć być dobrym i zaczął myśleć o sobie i swoim wąsko rozumianym dobru (np prawo do odskoczni).
Do tego jest wściekły na siebie (że obrał drogę „frajera”) i innych, że za dobro zapłacili złem (przynajmniej tak on to interpretuje, a zapewne w wielu przypadkach po prostu tak było).
Stąd między innymi gniew i frustracja – oczywście na to nakłada się dominujący ojciec w jego domu i zapewne wiele lat tłumiony gniew i frustracja, bo w takich warunkach męskość nie może się w pełni rozwinąć po prostu.
Ale myślę że obraliście dobrą drogę – modlitwa, praca nad sobą – to na pewno przyniesie rezultaty. Ale z czasem.
margaritum pisze: Oddałam wszystko Bogu i staram się robić to nadal. Początek mojej walki to była głównie modlitwa. Dzięki tej modlitwie, dzięki Bogu, mój mąż z osoby zagorzale wierzącej w new age, przekonany o reinkarnacji, widujący różne "zjawy", dzisiaj już wiem, kim były, potrafiący powiedzieć, na co jest ktoś chory, wściekły, kiedy słyszał modlitwę, wściekły, kiedy przekroczył tylko próg kościoła.... stał sie wierzący. Co parę dni przechodzimy egzorcyzm. Dzisiaj tych gwałtownym zachowań jest coraz mniej. Niektóre z nich nie pochodziły od niego, bo potem ich po prostu nie pamiętał, był zaskoczony, kiedy opowiadałam, co sam mówił. Mało tego, zdarza się to również naszemu dziecku, że mówi rzeczy nienaturalne dla nastolatka, takie, których nie ma prawa wiedzieć, a potem ich zupełnie nie pamięta. Jest jeszcze wiele takich szczegółów, ale są intymne, trudne... :(
Myślę że wystarczy to, co napisałaś - macie opiekę egzorcysty i to jest ważne. Mąż jest wierzący – modli się?
margaritum pisze: W tym wszystkim, w walce duchowej, zdaję sobie sprawę z tego, że zły działa wykorzystując naturę, przejaskrawia nasze posiadane już słabości, zranienia.
Ależ oczywiście.
margaritum pisze: (...) faktem jest to, że ja nie czuję się swobodnie przy mężu, męczy mnie takie poczucie, że on mnie cały czas kontroluje i że znów "do czegoś się przyczepi". Z drugiej strony, nie wiem, czy to jest jego problem, czy mój, bo potrafię rozpętać kłótnię dlatego, ze tylko zwrócił mi na coś uwagę. Jego oczekiwania, czasem wg mnie przesadzone, zwłaszcza wobec dziecka, nie są nie do przewidzenia. To są prawie zawsze te same punkty zapalne, dlatego tak tutaj je wypisywałam, żeby zrozumieć.
Za to ogromnie męczące jest chodzenie przy nim na palcach. Chociaż odczuwam to dopiero od niedawna. Od czasu, kiedy wyjechał na 4 dni, a ja stwierdziłam, że nie tęsknię, tylko oddycham w końcu.
Wydaje mi się, że my oboje mamy takie miejsca, że jeśli ich dotknąć, reakcja jest niewspółmierna do bodźca i leci po prostu śnieżna kula w dół dopóki się nie pokaleczymy. Że często nie da się wskazać osoby, która zaczęła, bo złe emocje narastają powoli, by wybuchnąć. Tkwimy w jakimś chorym powtarzalnym schemacie.
Pozwól, że choć nie do mnie, skomentuję fragment wyżej, bo to bardzo ważne.
Pierwsza rzecz to taka, że oczywiście że nie da się chodzić przy kimś całe życie na palcach – po pierwsze nie o to chodzi tutaj, a po drugie, to Cię niesamowicie męczy. Natomiast to jest kolejny powód dla którego polecałem ksiązkę Stephena Coveya wyżej – tam jest pięknie wytłumaczone dlaczego większość osób które podejmują dobre postanowienia, ponosi porażkę.
Nie będę przepisywał książki tutaj, ale spróbuję oddać sens na Twoim przykładzie – chodzi o to, że nie macie z mężem wypracowanych zasad których się obopólnie trzymacie, dlatego stąpasz poniekąd po niepewnym gruncie. Chcesz dobrze, ale nie wiesz czy podjęcie (albo nie podjęcie) jakichś działań nie spowoduje gniewu czy kłótni – w rezultacie „chodzisz przy nim na palcach” i tak naprawdę odpoczywasz kiedy go nie ma.
Co do wypracowania zasad to kolejna sprawa – nie wystarczy chcieć, trzeba chcieć naprawdę, i rozumieć dlaczego się wcześniej nie chciało, tudzież nie chciało na tyle by się udało coś zmienić. Innymi słowy - trzeba odnaleźć to, co naprawdę nami kieruje w życiu, a nie to, co nam się wydaje, tudzież chcielibyśmy, by tak było. Dłuższy opis – polecam książkę, ale niekoniecznie całą, cała sprawa jest omówiona mniej więcej na początku (służę formą elektorniczną jakby co).
Konkluzja jest taka że droga do zmiany trwałej i właściwej to jak lot na księżyc – 90% energii zużyto na oderwanie się od ziemi, a sam lot w kosmosie to już pestka. Podobnie z Wami – 90% energii zużyjecie na wypracowanie wspólnych wartości, uzgodnienie o co Wam we wspólnym życiu chodzi i jak chcecie podchodzić do Waszego związku i dzieci. Ale po ustaleniu tego, i zmobilizowaniu się do przestrzegania – życie będzie wyglądać inaczej, zdecydowanie łatwiej i przyjemniej.
Jeśli myślisz że to baaaaardzo trudne to pamiętaj, że u Was obie strony chcą – i uwierz mi że nie wszyscy mają ten komfort.

margaritum pisze: często uważam, że mój mąż ma rację, ale sposób, w jaki to podaje, zwłaszcza do dziecka, pozostawia bardzo wiele do życzenia :(
Potrafi przytulić go ciepło, potrafi pochwalić, ale w moim odczuciu proporcje nie są wystarczające. I tutaj własnie wciąż mam zgrzyt, bo skoro nie należy zmieniać współmałżonka na siłę... skoro zająć się moge tylko sobą, to co mam zrobić, kiedy widzę, że dziecko cierpi na jego zachowaniu. Kiedy zwracam uwagę, to odbija się jeszcze gorzej, więc tak nie, ale jak? To prawda, że żyję w ciągłym napięciu i stresie, jestem zmęczona, bardzo zmęczona... .
A jesteś pewna że dziecko cierpi na jego zachowaniu? Może cierpi, ale jest to cierpienie niezbędne do wychowania? A może dużo bardziej cierpi widząc spór między rodzicami w kwestii jego wychowania?
Nie wiem czy tak jest – pytam. Ale wiem że często kobiety nie rozumieją czego potrzebują tak naprawdę chłopcy – i ich rzekome cierpienie w kontakcie z ojcami, wychodzi im na dobre, pod warunkiem że mamusia nie przeszkadza. Vide rytuały inicjacyjne Indian, żeby pojechać po bandzie:)
Ale oczywiście może być i tak, że Twój mąż robi z gruntu źle – ale musimy znać więcej szczegółów.
margaritum pisze: Mój mąż próbuje również nad sobą pracować, nie ucieka od modlitwy, natomiast czytanie książek, słuchanie kogoś... to go odrzuca. To jest człowiek, który musi się do czegoś naprawdę przekonać i "nie będzie kogoś słuchał tylko dlatego, że to autorytet". Kiedy nie mam siły, modlę się, po prostu skarżę się Bogu "zrób z nim coś, bo ja już nie mogę..."
To normalne że nie chce słuchać kogoś, do kogo nie ma przekonania, albo go nie zna. W pełni to rozumiem:)
margaritum pisze: Coś, co mnie bardzo zastanawia to to, że mój mąż w pewnym momencie miał dosyć tego, że wisiałam u jego szyi, że niemal stopiłam się z nim. Na samym początku byliśmy oboje od siebie uzależnieni. Był zmęczony ciągłym ratowaniem mnie. Ale bezbłędnie namierzył i związał się z kowalską, która ma niemal takie same problemy jak ja: depresja, niskie poczucie wartości, trudności społeczne itp. Jaki to ma sens.
A to ma wielki sens, bo Twój mąż wygląda mi na osobę która lubi pomagać. Lubi się poczuć „dobrym człowiekiem”, takim któremu kobieta coś zawdzięcza. Są takie typy ludzi.
Sprawa polega na tym co dokładnie za to otrzymuje. Jeśli nic – a przynajmniej nic cennego dla niego – a wręcz przeciwnie, ma poczucie że zostaje kopany w tyłek za swoje dobre chęci (bo nie zapewnił dobrobytu itp), to pojawia się nieprzyjemne poczucie bycia frajerem.
A kowalska coś mu za to dała – rozrywkę, odskocznię, komplementy, poczucie bycia potrzebnym, wdzięczność. Jest to prawdopodobnie dokładnie to, czego potrzebował.
margaritum pisze: I tak samo męczy go, drażni moja zależność od niego, moja pewna taka sztywność w jego towarzystwie, chciałby naturalności i to właśnie pociągało go w kowalskiej, że ona się nie bała powiedzieć mu, że bredzi, albo wywalić go za drzwi w złości, śmiać się z niego, skopać z łóżka. Jednocześnie to samo we mnie i w dziecku tłumi, próbuje mieć pod kontrolą......
No bo jeśli kowalska była szczera w każdej sytuacji, to można było domniemywac że owa wdzięczność czy komplementy także są szczere. Czy były – nie wiem, ale takie wrażenie mogło być.
Jeśli Ty stąpasz na palcach, robisz tak, by „było dobrze” – to w sumie nie wiadomo czy te dobre słowa są szczere cz nie. Moja żona ma to samo – kiedyś w przypływie szczerości powiedziała mi że te dobre słowa to powiedziała tylko dlatego że chciała zgody, a tak naprawdę wcale tak nie myśli.
A ja doceniam jej szczerość – i bez jej słów wiedziałem o tym, ale miło że się przyznała. Natomiast powiedziałem jej że jak sama się może domyślać, teraz trudno mi uwierzyć w jakiekolwiek dobre słowa. Ona zatem zaczęła żałować chwili szczerości – bo jej się wydaje że gdyby tego nie powiedziała to bym tego nie wiedział, a tak, to przyznała się i ja to teraz wykorzystuję. A prawda jest dokładnie odwrotna – gdyby ona była szczera, miałbym jakieś podstawy jej zaufać. No ale jeśli żałuje szczerości – to jak mam zaufać w czymkolwiek?
To taki mały wtręt – może Ci pozwoli trochę zrozumieć o co tu chodzi. Natomiast bierz poprawkę – ludzie są różni i moja analiza może nie być trafna. Ale może też być;-)
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: margaritum »

To obraz z Twojego domu rodzinnego?
Niestety tak. Czułam zawsze, że to moja wina, że ona jest nieszczęśliwa, że to ja powinnam coś zrobić, że to ze mną jest coś nie tak. Wiecie, to jest znany, oczywisty syndrom uwiklanego dziecka. Ale mimo że wiem to na rozum, to dzisiaj np. u mojego taty pojawiły się początki trudnej choroby, która będzie działała tak, że będzie powoli coraz bardziej niedołężniał, bardziej niż po prostu ze starości. A ja... ja zamiast współczuć mu po prostu, czuję się winna. Absurd, ale mam bardzo silne uczucie, że to moja wina.

No tak, z tym równaniem do wzorców było tak, że moja matka była często psychicznie niedostępna. Były okresy, kiedy było "normalnie", można było się przytulić, zrobić coś razem... ale znacznie częściej było milczenie, obrażanie się. I kiedy ona milczała, ja często nie wiedziałam, czy ona milczy, bo znów ojciec coś zrobił nie tak, jak chciała, czy to może tym razem na mnie się gniewa. Odzywała się, owszem, monosylabami. Atmosfera była wtedy tak okropna, że nawet osoby obce, na przykład mój chłopak, kiedy przychodził do mnie, wtedy nie był w stanie wysiedzieć. Z jednej strony uciekałam z domu jak najdalej na jak najdłużej, nocowałam u przyjaciółki, u chłopaka. Jednocześnie miałam ogromny lęk i poczucie winy, że przecież powinnam ją wspierać i że może nie dopilnuję i ona sobie wtedy coś zrobi :(

Przeczytałam artykuł, który zalinkowałeś. Tak, zdecydowanie daje do myślenia. Jeszcze też poczytałam o wzorcach przywiązania. To też mój problem.
Przepraszam bo nie wiem czy dobrze rozumiem - siostra manipuluje ojcem, czy ojciec manipuluje Twoim mężem?
To było tak. Siostra zaczęła chorować mniej więcej 2 lata po naszym ślubie, czyli jak pojawiło się nasze dziecko i babcia zaczynała się nim zajmować. Wtedy mieszkaliśmy dwa bloki dalej. Wyglądało to tak, jakby była zazdrosna o niemowlę. Nie ma konkretnej choroby, jest to takie chorowanie "na wszystko" i bardzo manipulowala swoją matką, tamta nie widziała niczego i nikogo poza córką, skakała wokół niej. Nawet po diagnozie nowotworu u teściowej poświęcała córce wiecej uwagi niż samej sobie. Kiedy zmarła teściowa, teść musiał się zająć siostrą, która w między czasie uzbierała kolejne choroby do kolekcji do tego stopnia, że przestała się juz poruszać poza dom, nie jest w stanie zejść na dół, pójść do sklepu, lekarza, po prostu całymi dniam siedzi w domu przy komputerze. Nadmienię, że jest to osoba dorosła, ponad 30tkę, niepracująca. Ojciec, starszy, samotny teraz zajmuje się nią i jest wykorzystywany, np. ganiany 3 razy z tą samą kanapką, bo nie taki pomidorek, a keczupu za mało itd. itp. To bardzo nas denerwuje, martwimy się o tatę, ale ojciec nic nie chce zrobić z tą sytuacją. Jest kompletnie uzieminiony, nie może nawet na kilka godzin wyjść z domu. My mieszkamy w innym mieście.

Tak, kowalska była kawałkiem "normalności" w całym popapranym pogmatwanym codziennym życiu. Spontaniczna, czuła, wdzięczna, że przyszedł... oderwana mocno od problemów "dorosłego życia", bo wtedy dopiero studiowała. To jednak inne realia emocjonalne są.

Twój mąż o ile dobrze rozumiem, był zapewne kimś kto chciał „reperować świat”. Pomóc ludziom, wierząc że za dobro spotka go dobro.
Tak, myślę, że masz wiele racji. Było wiele takich sytyuacji trudnych, kiedy chciał dobrze, a niestety nie wyszło dobrze :(

A jesteś pewna że dziecko cierpi na jego zachowaniu? Może cierpi, ale jest to cierpienie niezbędne do wychowania? A może dużo bardziej cierpi widząc spór między rodzicami w kwestii jego wychowania?
Małemu jest przykro, kiedy ojciec wchodzi do domu i zaczyna od wyliczanki, co jest źle zrobione omijając wyciągnięte do niego ręce. Ale z drugiej strony bywa tak, że zrobi to, co mu kazano i i tak przylatuje się przytulić na męskie przytulanie i coś tam sobie szepczą. Najbardziej mały cierpi, kiedy widzi nasze spory nawet nie koniecznie o jego osobę, tylko jakiekolwiek. Ma syndrom taki, jak miałam ja kiedyś, to znaczy ciągle sprawdza, czy ja przypadkiem nie płaczę. Nie moge nosa przetrzeć, bo zaraz z kąta pokoju wygląda badawcze spojrzenie. Znam to, wiem, że to kontrola nad rodzicem, męczące uczucie, że ja moge coś poradzić, żeby mama tak nie płakała, a jak płacze to moja wina... błe... mdli mnie, jak to piszę. Nienawidziłam tego i czuję gniew dzisiaj, że tak było.
A kowalska coś mu za to dała – rozrywkę, odskocznię, komplementy, poczucie bycia potrzebnym, wdzięczność. Jest to prawdopodobnie dokładnie to, czego potrzebował.
Może kogoś tutaj to zdziwi, ale ja się kowalskiej gruntownie przyjrzałam, przyglądam. Myślę, że ogromnie mądra jest porada z książki Pokochaj siebie, a nieważne, z kim się zwiążesz, żeby przyjrzeć się tej trzeciej osobie. Nie uciekać, nie chcieć znać, zapomnieć, że istniała, ale uważnie przyjrzeć się, co takiego ona ma, czego ja nie mam i czego mogło brakować mężowi. Bo ta trzecia osoba w pewien sposób dopełniała coś, co było pustką, co należało zapełnić w ramach dwóch osób, ale tak się nie stało.
I wychodzi mi, że ona jest bardzo spontaniczna, często szalona, barwna, sporo się śmieje. Kiedy jest zdołowana, to i tak w codziennym przebywaniu nie jest męcząca, nie smęci o swoich uczuciach, tylko i tak się potrafi uśmiechnąć do kogoś. Jest ciepła i kobieca. Ma dużo cierpliwości w rozmowie z dziećmi. Nie boi się użyć ostrych słów, kiedy naprawdę tak myśli. Nie denerwuje się, kiedy on po raz kolejny jej przerywa (co mnie doprowadza do szału), ona po prostu kładzie sobie rękę na ustach i mówi "ciiii", a on.. po prostu milknie. Ja najczęściej warczę "teraz ja mówię, daj mi skończyć!"

Paradoksalnie, mój mąż pragnie w relacji, w moim zachowaniu tego, co sam we mnie tłumi próbując mnie kontrolować. Chciałby mnie nie kontrolować, ale żebym wtedy bez tej kontroli była dokładnie taka, jak on chce. Ostatnio mówi, niby to w żartach, że będzie się ubiegał o 500+, bo "ma dwoje dzieci w domu". Wkurzają mnie te żarty. Czy fakt, że nie wiem, zapomniałam wyrzucić coś z lodówki, albo sprzątnęłam miejsce x, a nie y świadczy o tym, że jestem dzieckiem? On chce, żebym myślała o porządkach w domu tak, jak on, ale oczywiście nie dlatego, że mi to powiedział, tylko żeby to "było dla mnie oczywiste", bo "dorośli to wiedzą". Ygghhhh!!!

.
3Has
Posty: 201
Rejestracja: 22 lip 2017, 15:40
Płeć: Mężczyzna

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: 3Has »

margaritum pisze: Niestety tak. Czułam zawsze, że to moja wina, że ona jest nieszczęśliwa, że to ja powinnam coś zrobić, że to ze mną jest coś nie tak. Wiecie, to jest znany, oczywisty syndrom uwiklanego dziecka. Ale mimo że wiem to na rozum, to dzisiaj np. u mojego taty pojawiły się początki trudnej choroby, która będzie działała tak, że będzie powoli coraz bardziej niedołężniał, bardziej niż po prostu ze starości. A ja... ja zamiast współczuć mu po prostu, czuję się winna. Absurd, ale mam bardzo silne uczucie, że to moja wina.
Ale przynajmniej wiesz, że jest to absurd, czyli pierwszy krok do wyzwolenia się z tego został uczyniony:)
Oczywiście zanim uda się przestać odczuwać absurdalne poczucie winy, trochę czasu upłynie, ale ważne jest ciągłe przypominanie sobie o tym i nie uleganie żadnym myślom typu „a może to jednak nie absurd”. No i modlitwa o uzdrowienie tej konkretnej rzeczy.

margaritum pisze: No tak, z tym równaniem do wzorców było tak, że moja matka była często psychicznie niedostępna. Były okresy, kiedy było "normalnie", można było się przytulić, zrobić coś razem... ale znacznie częściej było milczenie, obrażanie się. I kiedy ona milczała, ja często nie wiedziałam, czy ona milczy, bo znów ojciec coś zrobił nie tak, jak chciała, czy to może tym razem na mnie się gniewa. Odzywała się, owszem, monosylabami. Atmosfera była wtedy tak okropna, że nawet osoby obce, na przykład mój chłopak, kiedy przychodził do mnie, wtedy nie był w stanie wysiedzieć. Z jednej strony uciekałam z domu jak najdalej na jak najdłużej, nocowałam u przyjaciółki, u chłopaka. Jednocześnie miałam ogromny lęk i poczucie winy, że przecież powinnam ją wspierać i że może nie dopilnuję i ona sobie wtedy coś zrobi
Ech... mówiąc młodzieżowym slangiem, mama nieźle naładowała Ci do plecaka. To oczywiście bardzo utrudnia normalne relacje z mężem (a sądzę że i on ma w swoim plecaku niejeden ciężar) – ale go uniemożliwia.
Kluczem moim zdaniem jest zrozumienie zarówno przez męża Twojej sytuacji oraz konsekwencji jakie wynikają z Twojej historii, jak i Twoja praca nad sobą, by te konsekwencje wyeliminować. No i oczywiście mąż musi to samo ze swojej strony – zrozumieć i przepracować swoje demony, i liczyć na pewną wyrozumiałość dla niego z Twojej strony.
No i najważniejsze – musicie sobie nawzajem zaufać.
Jest to tak łatwe do napisania że możesz mi nie wierzyć, że naprawdę wiem, jak trudne jest to do realizacji w praktyce – gdzie wchodzą w grę miliony pierdół i poważnych rzeczy dnia codziennego, emocje i milion rzeczy dookoła na które nie macie wpływu.
Ale da się – naprawdę. „Przecież zdarza się, że największy żar ciska wulkan co niby dawno zmarł” lecąc tekstami łzawych piosenek, ale to akurat prawda

margaritum pisze: Przeczytałam artykuł, który zalinkowałeś. Tak, zdecydowanie daje do myślenia. Jeszcze też poczytałam o wzorcach przywiązania. To też mój problem.
Spoko, spoko – dużo rozumiesz, chcesz pracować nad sobą – naprawdę wiele się da:)
margaritum pisze: To było tak. Siostra zaczęła chorować mniej więcej 2 lata po naszym ślubie, czyli jak pojawiło się nasze dziecko i babcia zaczynała się nim zajmować. Wtedy mieszkaliśmy dwa bloki dalej. Wyglądało to tak, jakby była zazdrosna o niemowlę. Nie ma konkretnej choroby, jest to takie chorowanie "na wszystko" i bardzo manipulowala swoją matką, tamta nie widziała niczego i nikogo poza córką, skakała wokół niej. Nawet po diagnozie nowotworu u teściowej poświęcała córce wiecej uwagi niż samej sobie. Kiedy zmarła teściowa, teść musiał się zająć siostrą, która w między czasie uzbierała kolejne choroby do kolekcji do tego stopnia, że przestała się juz poruszać poza dom, nie jest w stanie zejść na dół, pójść do sklepu, lekarza, po prostu całymi dniam siedzi w domu przy komputerze. Nadmienię, że jest to osoba dorosła, ponad 30tkę, niepracująca. Ojciec, starszy, samotny teraz zajmuje się nią i jest wykorzystywany, np. ganiany 3 razy z tą samą kanapką, bo nie taki pomidorek, a keczupu za mało itd. itp. To bardzo nas denerwuje, martwimy się o tatę, ale ojciec nic nie chce zrobić z tą sytuacją. Jest kompletnie uzieminiony, nie może nawet na kilka godzin wyjść z domu. My mieszkamy w innym mieście.
No ale brutalnie mówiąc takie „pomaganie” siostrze to jest niedźwiedzia przysługa – taka osoba nie ma żadnej motywacji by wziąć sie za siebie i stanąć na własnych nogach. Skoro ma kogoś kto koło niej skacze i jest na każde skinienie – po co robić ze sobą cokolwiek?
Acz ojciec kiedyś umrze albo zniedołężnieje i co wtedy?
Ale to pewnie wiesz, jak i to że najlepiej byłoby by teść przestał jej pomagać już teraz – mniej lat złych nawyków. No ale to on musi zapewne zrozumieć, nie wy.
margaritum pisze: Tak, kowalska była kawałkiem "normalności" w całym popapranym pogmatwanym codziennym życiu. Spontaniczna, czuła, wdzięczna, że przyszedł...
O to, to. Wdzięczna.
margaritum pisze: oderwana mocno od problemów "dorosłego życia", bo wtedy dopiero studiowała. To jednak inne realia emocjonalne są.
Owszem, no i jako ten starszy, bardziej doświadczony, mógł imponować młodej, ale też zapewne nauczyć ją pewnych rzeczy albo co najmniej wytłumaczyć. Jeśli ona wdzięcznie słuchała, to on się spełniał.
margaritum pisze: Małemu jest przykro, kiedy ojciec wchodzi do domu i zaczyna od wyliczanki, co jest źle zrobione omijając wyciągnięte do niego ręce. Ale z drugiej strony bywa tak, że zrobi to, co mu kazano i i tak przylatuje się przytulić na męskie przytulanie i coś tam sobie szepczą.
Ok, czyli widzę tu tylko pewną korektę, czyli to, aby mąż jednak najpierw zauważył wyciągnięte ręce, poprzytulał, pogadał, itp – a potem, po pół godzinie co najmniej, zwracał uwagę na jakieś braki. Myślę że to do zrobienia, jak myślisz?
margaritum pisze: Najbardziej mały cierpi, kiedy widzi nasze spory nawet nie koniecznie o jego osobę, tylko jakiekolwiek. Ma syndrom taki, jak miałam ja kiedyś, to znaczy ciągle sprawdza, czy ja przypadkiem nie płaczę. Nie moge nosa przetrzeć, bo zaraz z kąta pokoju wygląda badawcze spojrzenie. Znam to, wiem, że to kontrola nad rodzicem, męczące uczucie, że ja moge coś poradzić, żeby mama tak nie płakała, a jak płacze to moja wina... błe... mdli mnie, jak to piszę. Nienawidziłam tego i czuję gniew dzisiaj, że tak było.
O to to. On cierpi najbardziej z powodu konfliktu –jakiegokolwiek – między wami. Rozumiesz to Ty, ważne by rozumiał mąż i ważne byście oboje w chwili gniewu pamiętali, że się powstrzymujecie głównie z miłości do Waszego syna. To wystarczy na początek.

margaritum pisze: Może kogoś tutaj to zdziwi, ale ja się kowalskiej gruntownie przyjrzałam, przyglądam. Myślę, że ogromnie mądra jest porada z książki Pokochaj siebie, a nieważne, z kim się zwiążesz, żeby przyjrzeć się tej trzeciej osobie. Nie uciekać, nie chcieć znać, zapomnieć, że istniała, ale uważnie przyjrzeć się, co takiego ona ma, czego ja nie mam i czego mogło brakować mężowi. Bo ta trzecia osoba w pewien sposób dopełniała coś, co było pustką, co należało zapełnić w ramach dwóch osób, ale tak się nie stało.
Mądra uwaga. Tradycyjnie jednak pomalkontencę sobie – tytuł tej książki to g.... uzik prawda. Znam aż za dużo zakochanych w sobie panienek (facetów też ale niewielu) z którymi życie to koszmar – i patrząc na to, zawsze myślę sobie, że może jednak nie mam tak źle.
Acz moja żona też wierzy, że klucz to „pokochanie siebie” – a ja mam wrażenie że gdyby w jednej setnej kochała mnie tak, jak kocha siebie już teraz – to nie byłoby żadnych problemów między nami:)

Ale co do uwagi o obserwacji tej trzeciej – słusznie. Szacun że nie zadławiłaś się z oburzenia po przeczytaniu tej uwagi, co wiele zdradzanych kobiet zrobiłoby.
margaritum pisze: I wychodzi mi, że ona jest bardzo spontaniczna, często szalona, barwna, sporo się śmieje. Kiedy jest zdołowana, to i tak w codziennym przebywaniu nie jest męcząca, nie smęci o swoich uczuciach, tylko i tak się potrafi uśmiechnąć do kogoś. Jest ciepła i kobieca. Ma dużo cierpliwości w rozmowie z dziećmi. Nie boi się użyć ostrych słów, kiedy naprawdę tak myśli. Nie denerwuje się, kiedy on po raz kolejny jej przerywa (co mnie doprowadza do szału), ona po prostu kładzie sobie rękę na ustach i mówi "ciiii", a on.. po prostu milknie. Ja najczęściej warczę "teraz ja mówię, daj mi skończyć!" .
To są cechy, które jedni mają z dobrodziejstwem inwentarza, a drudzy mogą się ich nauczyć. Uwierz – mogą:) paru rzeczy nauczyłem się w życiu:)
Oczywiście nie denerwować się jest trudno, ale można. Bycie wesołym nie oznacza bycia sztucznie wesołym na siłę – też optymizmu i swobodniejszego podejścia można się nauczyć. To pomoże nie tylko w relacji z mężem. I co bardzo, ale to bardzo ważne – Wasz syn wyrastając w domu gdzie jest fajna, luźna atmosfera, sam będzie taki, i to naturalnie, bez konieczności wypracowania tego. Chyba warto, nie?
Ja się optymizmu nauczyłem kiedy zorientowałem się że z moim „naturalnym” stanem, to żadna dziewczyna mnie nie zechce, a jeśli przypadkiem się trafi taka desperatka, to nie wytrzyma długo:) Jednocześnie miałem kumpla – nie podrywacza czy coś, ale natualnie wesołego, optymistycznego gościa, którego wszyscy znali i lubili. Bo po prostu był nienachalnie, naturalnie wesoły i przez to fajny.
Oczywiście nauczenie się tego trochę trwało, dużo pomogła wiara i lektury duchowe (właściwe, bo są i niewłasciwe), no ale rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania.
Acz kiedy już w małżeństwe stanąłem w prawdzie tego co jest (w czym ten wyuczony optymizm długo przeszkadzał), to znowu była wielka ochota powrotu to depresyjnych stanów – powodów było aż nadto. Ale obiecałem sobie że nie – dla dzieci. Bez względu na to co żona zrobi albo nie. I mając świadomość tego, że dzieci najprawdopodobniej tego ani nie zauważą ani za to nie podziękują – ale mniejsza, ważne by nie mieli depresyjnych skłonności. A niebezpieczeństwo jest i to spore – widzę je obserwując syna.
Jeszcze jedno mnie ciekawi – wiesz tak dużo o kowalskiej jakbyście się znały a wręcz jakbyś obserwowała jej relację z Twoim mężem. Skąd masz takie informacje?
margaritum pisze: Paradoksalnie, mój mąż pragnie w relacji, w moim zachowaniu tego, co sam we mnie tłumi próbując mnie kontrolować. Chciałby mnie nie kontrolować, ale żebym wtedy bez tej kontroli była dokładnie taka, jak on chce. Ostatnio mówi, niby to w żartach, że będzie się ubiegał o 500+, bo "ma dwoje dzieci w domu". Wkurzają mnie te żarty.
Bo za dużo w nich prawdy?:) Przepraszam, ale tak właśnie może być.
Nie wiem, ale jeśli wysnuwać pewne analogie – to ja też mam pretensje do mojej żony o niedojrzałość. I widzę że ta niedojrzałość jest... jakby to rzec – programowalna? Segmentowa? W pracy żona to odpowiedzialna, solidna, rozumna kobieta. W domu, w pewnych sytuacjach, to jest taki dramat, że przechodzi ludzkie pojęcie – nie wiadomo czy ona sobie jaja robi, czy jest upośledzona, czy urwała się z choinki, czy wszystko na raz? Nie będę tu podawał przykładów (anonimowość itp), ale uwierz mi – NIKT, dosłownie NIKT znając ją przez chwilę, nie uwierzyłby że jest do pewnych rzeczy zdolna. To znaczy do tak daleko posuniętej głupoty, lenistwa, niechlujstwa, itp.
Jeszcze mało tego – wcześniej tego nie było, bo przecież nigdy w życiu bym się z taką osobą nie żenił. A teraz mi mówi że „tak została wychowana i inaczej nie potrafi”. A kiedyś potrafiłaś? Dlaczego? „nie wiem”.
I faktycznie dopiero mając dzieci zauważyłem pewne analogie. Przecież kiedy dziecko chce dalej oglądać bajki, to mówi, że żadnej jeszcze nie oglądało, mimo że z tej co się właśnie skończyła, jeszcze napisy lecą. Przecież córka – w zależności od tego czego chce, albo czego nie chce – raz jest „jeszcze malutka” a raz „już duża”. Syn chcąc się jeszcze bawić, wcale nie jest śpiący, co kompletnie nie przeszkadza być mu za minutę zbyt śpiącym by się wykąpać. Przykłady można mnożyć.
Więc wybacz Margaritum, nie mnie oceniać Ciebie, ale wspominam w ogóle o tym żebyś Ty sama się przyjrzała, czy nie jest podobnie u Was. Akurat zdolność do krytycznej oceny siebie masz – i za to Cię cenię. Stąd w ogóle o tym wspominam – w wielu innych przypadkach ani bym o tym nawet nie wspominał, wiedząc ze nie ma sensu, bo dana osoba i tak cienia refleksji nad sobą nie posiada.

margaritum pisze: Czy fakt, że nie wiem, zapomniałam wyrzucić coś z lodówki, albo sprzątnęłam miejsce x, a nie y świadczy o tym, że jestem dzieckiem? On chce, żebym myślała o porządkach w domu tak, jak on, ale oczywiście nie dlatego, że mi to powiedział, tylko żeby to "było dla mnie oczywiste", bo "dorośli to wiedzą". Ygghhhh!!!
No, jeśli u Was w miarę regularnie jedzenie gnije w lodówce, albo jest permanentny bałagan – to chyba go rozumiem:) Bo u mnie właśnie tak jest, i to ja niestety układam plany porządków, zarządzam nim – żona owszem to robi, ale musi zostać „pogoniona”. W każdym normalnym domu jaki znam to kobieta zarządza sprzątaniem – nie mówię że kobieta musi wszystko robić, ale to jej obszar zarządzania, ona decyduje kiedy, jak, i kto co robi aby był porządek. A facet i dzieci poprostu wykonują to, do czego zostali oddelegowani.
U nas to ja muszę planować sprzątanie, znać się na sposobach, zgadnij kto w ogóle prasuje (tzn żona prasuje sobie lub dzieciom kiedy nic do założenia nie ma, ale nigdy nie robiła prasowania wszystkiego, a ja tak, bo inaczej żelazko chodziłoby codziennie rano). Ja zarządzam miejscem w szafach, żeby nie wywalało się wszystko po otworzeniu, tudzież ciuchy nie leżały razem z naczyniami. Szlag mnie od tego trafia, bo to do ciężkiej cholery nie powinno należeć do mnie. Ja nie wymagam od żony wiercenia i napraw sprzętu, ale jeśli nie chcę utonąć w syfie i wyrzucać połowy jedzenia do śmieci - muszę pamiętać o wszystkim.
I ja wiem, wiem że kobiety szlag trafia jak to słyszą – ale to niestety prawda, u mnie czuwała nad tym mama, a myśmy robili czego ona chciała, i był zawsze porządek. Teraz jest najczęściej bałagan, sprzątanie polega często na upychaniu rzeczy gdzieś tam bo nie mają swojego miejsca, zajmuje to w cholerę czasu, który można przeznaczyć na inne rzeczy, i powoduje frustrację i gniew.
Nie wiem czy widzisz jakieś analogie – sama oceń. Ale proponuję naprawdę docenić wartość porządku w życiu – mało co jest równie ważnego. U nas, gdyby był – bylibyśmy inną rodziną, 90% nerwów i stresów, kłótni i wrzasków po prostu by się nie wydarzyło.
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: czym jest szacunek żony dla mężczyzny?

Post autor: udasiek »

3Has pisze: 04 sie 2017, 12:50 lektury duchowe (właściwe)
Has
Bardzo proszę o przykłady konkretne, niezbędne mi do nauki właśnie dystansu, proszę...

Margaritum
margaritum pisze: 03 sie 2017, 15:27 ona jest bardzo spontaniczna, często szalona, barwna, sporo się śmieje. Kiedy jest zdołowana, to i tak w codziennym przebywaniu nie jest męcząca, nie smęci o swoich uczuciach, tylko i tak się potrafi uśmiechnąć do kogoś. Jest ciepła i kobieca. Ma dużo cierpliwości w rozmowie z dziećmi. Nie boi się użyć ostrych słów, kiedy naprawdę tak myśli. Nie denerwuje się, kiedy on po raz kolejny jej przerywa (co mnie doprowadza do szału), ona po prostu kładzie sobie rękę na ustach i mówi "ciiii", a on.. po prostu milknie. Ja najczęściej warczę "teraz ja mówię, daj mi skończyć!"
tylko sama się nie zakochaj ;) przepraszam... ale - może idealizujesz? Tak jak idealizuje Twój mąż? Łatwo być "miłym i gładkim" bez dzieci, 10ciu lat małżeństwa i różnych takich, Ty nie byłaś inna jak dopiero co randkowaliście?? Wiem że trzeba się przyglądać i wyłapywać swoje wady, pracować nad nimi, ale bez przesady z tym porównywaniem się! bo się kobieto kochana zajedziesz! też masz fajne aspekty osobowości, każdy ma! - rozwijaj je po prostu :)
ODPOWIEDZ