krople rosy pisze:
No, pewnie w większości tak nie jest. Znów patrzę z własnego doświadczenia i chodzi o rzeczy małe, drobne które jednak przyczyniają się do wzmacniania więzi. Przykładem może być zrobienie herbaty współmałżonkowi, otoczenie go opieką gdy jest chory, przygotowywanie śniadania do pracy , zaniechanie moralizowania i wyartykułowania swoich ,,racji'', wyjście naprzeciw potrzebom i pragnieniom współmałżonka, itp.
Z tego na pierwszym miejscu umieściłbym to ostatnie.
A to dlatego, że jesli tego nie ma - zrobienie herbaty czy nawet otoczenie opieką gdy jest chory, sytuacji nie uratuje. Wtedy to puste gesty po prostu, kiedy żony kompletnie nie interesuje mąż jako taki (chyba że jako źródło dochodów dla rodziny i opieki nad dziećmi, oraz "przynieś wynieś pozamiataj"), ale herbatę robi. Uwierz mi - wtedy równie dobrze mogłaby nie robić, a nawet lepiej by nie robiła.
krople rosy pisze:
Ja tak przynajmniej mam, że iż bardziej mąż w coś zaangażowany tym chętniej i ja daję coś od siebie.
Tak ma każdy, kto jest w miarę normalnie wychowany i w miarę zdrowy emocjonalnie. Tylko że niestety wielu ludzi tak nie ma.
Oto wklejka z wywiadu z pewnym psychologiem, który znakomicie oddał istotę rzeczy - sorry że brak linka, ale artykułu nie ma już w sieci. Przewidująco kiedyś go sobie skopiowałem:)
Każdy z nas pragnie miłości, prawda? Dlaczego więc niektórzy robią wszystko, by partnera odrzucić, zniechęcić?
Sławomir Murawiec: - Bo jednocześnie miłości pragną i straszliwie się jej boją. Mam doświadczenia w pracy z pacjentkami, które - po serii uczuciowych niepowodzeń, złych związków, w których były krzywdzone, zdradzane, bite - trafiają w końcu na fajnych partnerów. Proszę sobie wyobrazić: przychodzi do mnie na terapię kobieta, opowiada o nowym mężczyźnie, z tych opowieści wyłania się obraz faceta stabilnego emocjonalnie, opiekuńczego, mądrego, wyrozumiałego, czułego... Wspaniale, prawda? A tymczasem moja pacjentka zaczyna tę rodzącą się dopiero relację niszczyć, jakby robiła to z rozmysłem!
Przecież to bez sensu...
- Pozornie. Prowadziłem terapię młodej kobiety: pochodziła z rodziny z problemem alkoholowym, jej ojciec pił. Przepiękna dziewczyna, ale z wieloma kompleksami, bez wiary w siebie. Była reporterką w telewizji, w związku z tym miała nienormowany czas pracy. Kiedyś późnym wieczorem w piątek zadzwonił do niej szef i powiedział, że ma natychmiast stawić się w redakcji, żeby zmontować jakiś pilny materiał. No i ten jej nowy, dobry partner powiedział: "Słuchaj, szybko się ubiorę i cię zawiozę". A ona dostała ataku szału, zaczęła wrzeszczeć, żeby on nie mieszał się w nie swoje sprawy, trzymał język za zębami i w ogóle to najlepiej, żeby spadał. Potem, już w gabinecie, tłumaczyła: "Bo Marcin jest zawsze taki układny, idealny, kochający, nawet telefon od mojego szefa w nocy nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. A ja taka nie jestem! Jak mnie to wkurza!".
Nie jestem idealna, czyli może po prostu boję się, że ten "świetny facet" w końcu mnie zostawi?
- Tak. Mogę się tego właśnie bać. Często z tym problemem zmagają się ludzie, którzy dorastali w rodzinach z problemem alkoholowym. Mają po prostu kiepski wzorzec przywiązania, jak nazywają to psychologowie. W dzieciństwie nie stworzono im bezpiecznego, pełnego miłości i akceptacji środowiska. Pijący rodzic - ojciec lub matka, to nie ma znaczenia - raz był do rany przyłóż, głównie "pod wpływem", a raz - wściekły, rozdrażniony, pełen pretensji i odpychający.
- Takie doświadczenia zaszczepiają w nas przekonanie, że bliskość z drugim człowiekiem jest niebezpieczna. Gdy partner stosuje przemoc, jest emocjonalnie niedostępny, też nadużywa alkoholu - paradoksalnie czujemy się komfortowo, bo... to jest coś, co znamy, rozumiemy. A ktoś miły, godzien zaufania, ciepły i troskliwy, do kogo można się zbliżyć - nie bardzo wiadomo, z czym to jeść. Co mówić, co robić? Nie umiemy się przy takim dobrym partnerze zachować i odnaleźć. To budzi niepokój i sprawia, że człowiek zachowuje się w relacji do najbliższej osoby irracjonalnie, dokładnie tak, jakby chciał sprowokować rozstanie.
To jest właśnie przypadek pana pacjentki?
- Niekoniecznie. Bo lęk przed bliskością wyniesiony z domu rodzinnego to tylko jedna z możliwych odpowiedzi na pani pierwsze pytanie, czyli: dlaczego niektórzy z nas zdają się odrzucać prawdziwą miłość. Odpowiedź druga związana jest z osobowością. To narcyzm. Osoby narcystyczne w dzieciństwie dostawały od rodziców sporo miłości, ale tylko warunkowo. Gdy osiągały wyznaczone przez dorosłych cele - były mądre, ładne i grzeczne, mogły czuć się akceptowane, a nawet uwielbiane, rozpieszczane. Gdy się jednak sprzeciwiały lub zwyczajnie nie udało im się doskoczyć do wysoko postawionej poprzeczki, były ignorowane lub karcone. W związku z tym w dorosłości przekonane są o swojej absolutnej wyjątkowości i wielkości, ale... wciąż szukają zewnętrznego potwierdzenia dla tego przekonania. Od tego zależy ich samopoczucie.
Lubią więc wiązać się z partnerami, którzy swoim wyglądem, życiowymi dokonaniami, podnoszą ich samoocenę. Na przykład kobieta o cechach osobowości narcystycznej znajduje mężczyznę starszego od siebie, z pozycją towarzyską i zawodową. Jego sukcesy stają się jej sukcesami. "My kupiliśmy nowy samochód, my dostaliśmy awans" itd. Działa, dopóki ona postrzega siebie i jego jako jeden twór, to "my" właśnie. Ale symbioza trwa krótko. W pewnym momencie ona zaczyna się orientować, że jej partner jest osobną jednostką i wszystkie triumfy życiowe zostają zapisane na jego koncie. Zaczyna więc czuć do niego złość.
Nie bardzo rozumiem, jak to ma się do pana pacjentki, którą "wkurza" układny i idealny Marcin...
- Już tłumaczę. "Doskonałość" partnera, to, że postrzegam go jako dobrego, mądrego, przystojnego, człowieka sukcesu, może mnie złościć, budzić zawiść. Bo ja taka nie jestem i ten "porządny Marcin" ciągle mi o tym przypomina każdym swoim słowem i zachowaniem. Chciałabym, żeby mu się powinęła noga. Żeby okazał się ułomny, tak jak ja, bo w głębi ducha podejrzewam, że coś jest jednak ze mną nie tak. Przecież nigdy nie otrzymałam rodzicielskiej akceptacji za to, że jestem, tylko za to, jaka jestem. To ogromna różnica.
No dobrze, a co się dzieje później, gdy już odkryję, że mój partner jest dobry i fajny? Budzi moje przerażenie, bo boję się bliskości, albo zawiść i agresję, bo jestem narcyzem?
- Niezależnie, czy chodzi o to, że boję się odrzucenia, czy zazdroszczę partnerowi jego zalet, mam dwa wyjścia. Mogę storpedować ten związek, sprowokować rozstanie. Zrobię coś głupiego: nawrzeszczę na niego, zranię go, może zdradzę. Zabiję tę miłość - i nie będę miała kłopotu. Albo mogę... spróbować sprowadzić tego "wspaniałego faceta" na swój poziom - jeśli w głębi ducha sądzę, że jestem niedobra, niezbyt atrakcyjna, nie osiągnęłam zbyt wiele, to zrobię coś, żeby i o swoim mężczyźnie zacząć tak właśnie myśleć. "E, wcale on nie jest taki fajny. Niby taki mądry, a proszę, dał się wrobić w głupie polisolokaty. Niby taki zrównoważony, a tu proszę, jak się wkurzył, całkiem stracił fason". Kobieta "psuje" sobie tego "wspaniałego faceta" i dzięki temu radzi sobie z trudnymi emocjami: lękiem, zazdrością, agresją.
krople rosy pisze:
Myślę, że dobra wola dwóch stron byłaby tu optymalnym rozwiązaniem z wielu kryzysów.....no niestety tak kolorowo nie jest. Tym bardziej, że druga strona szybko się zniechęca do świadczenia dobra w obliczu krzywdy i niesprawiedliwego potraktowania.
Ano. Albo - co gorsza - jest poharatana emocjonalnie jak w przykładach wyżej - wtedy zniechęca się w obliczu dobrego traktowania.
krople rosy pisze:
Pisząc o kalkulacji i wyrachowaniu mam na mysli np; takie sytuacje w których żona wysyła męża za granicę by sprostał jej oczekiwaniom (dom, nowe meble, ogród, auto, wakacje) . Mąż przyjeżdża w jeden weekend w miesiącu i czuje się gościem w domu. Ona ma z dziećmi i znajomymi swoje rytuały, wszystko ułożone pod jej pragnienia ...i często mąż nie pasuje do całej układanki. Nie ma wdzięczności, okazania miłości, wyjścia naprzeciw jego potrzebom.....jest chłód, a w powietrzu jakby oczekiwanie jego wyjazdu by wszystko wróciło do jej ,,normy''.
Mąż wyczuwa tę ,,miłość''. Czy w momencie pokusy (spotkania drugiej kobiety) będzie umiał dochować wierności swej żonie wiedząc, że jest kochany ? ....że w domu czeka na niego ta, która tęskni i chce go mieć jak najbliżej siebie?
Dobrze opisałaś probem, bo często tak bywa właśnie - nawet w filmie "Anioł w Krakowie" jest podobna sytuacja, gdzie małżeństwo siedzi w sądzie w oczekiwaniu na sprawę rozwodową. I ona mu mówi, że jej koleżenki, jeżdżą na wakacje zagraniczne a ona nie ma na to pieniędzy bo on ich nie zarobił. On jej na to, że jest naukowcem, tacy są słabo opłacani, a ona wiedziała o tym żeniąc się z nim. Ona jednak dalej swoje: "wyrywanie muszkom nóżek z dupy to twoja nauka" - czy coś takiego nie pamiętam:)
Znam podobny przypadek - acz tu zdradził nie zaniedbywany mąż, a roszczeniowa żona. Facet pracował we Włoszech, ona w tym czasie balowała z szefem w swojej pracy. Po czym się ujawniła, wyrzuciła go z domu i zażądała rozwodu:)
Natomiast co do tego, czy facet, wiedząc że dla swojej żony jest tylko dostarczycielem zasobów, kiedy spotka pannę która przynajmniej dobrze udaje że go kocha (albo nawet że jej się podoba) będzie umiał dochować wierności - tu odpowiedź jest złożona. Jeśli ma kręgosłup moralny, wiarę, twarde zasady - to tak. Jeśli nie - to jest pytanie w imię czego miałby to robić?
Tak naprawdę w takiej sytuacji tylko wiara albo wychowanie i żelazne zasady mogą go skłonić do tego by nie skakał w bok. Kiedy żadnego z powyższych nie ma, to łatwo sobie powiedzieć że to żona pierwsza złamała przysięgę małżeńską (a nie tylko wierność przysięgamy, i nie jako pierwszą) - i najśmieszniejsze że będzie miał rację.
Dla nas, chrześcijan, oczywiście to nie daje prawa do zdrady (bo nic nie daje). Dla niewierzących, względnie nieprzesadnie się wiarą przejmujących - złamanie umowy przez jedną ze stron skutkuje jej wypowiedzeniem, i to bez względu na treść umowy. Kiedy coś sprzedasz w internecie, ale klient nie zapłaci, nie wyślesz mu towaru po prostu, i to bez względu na to czy w regulaminie jest stosowny zapis czy nie - bo tak działa najprostsze poczucie sprawiedliwości. Ktoś złamał naturalne warunki umowy, więc i ciebie ona nie obowiązuje.
Obecna plaga rozwodów to nie tylko egoizm, zdrady itp, ale właśnie podchodzenie do małżeństwa jak do każdej innej umowy.