Ruta pisze: ↑09 gru 2021, 21:44
Pavel pisze: ↑09 gru 2021, 16:23
Jednocześnie, gdybyś mogła zrobić mi uprzejmość i wysłać cały fragment, który tego dotyczy, byłbym zobowiązany.
We fragmencie o odpowiedzialności mężczyzny tego bowiem nie ma.
"Mężczyzna, ukazując i przeżywając na ziemi ojcostwo samego Boga[73], powołany jest do zabezpieczenia równego rozwoju wszystkim członkom rodziny. Spełni to zadanie przez wielkoduszną odpowiedzialność za życie poczęte pod sercem matki, przez troskliwe pełnienie obowiązku wychowania, dzielonego ze współmałżonką[74], przez pracę, która nigdy nie rozbija rodziny, ale utwierdza ją w spójni i stałości, przez dawanie świadectwa dojrzałego życia chrześcijańskiego, które skutecznie wprowadza dzieci w żywe doświadczenie Chrystusa i Kościoła."
Z tego fragmentu dowiedziałam się od kolegów, ojców rodzin wielodzietnych, bo głównie ich wypytuję, że oni tak rozumują zabezpieczenie równego rozwoju, opierając się na tekście:
Pierwszą odpowiedzialnością mężczyzny jest odpowiedzialność za życie. W praktyce ich zdaniem oznacza to, że żona nie powinna czuć przy mężu obawy, że zajdzie w ciążę. Powinna się czuć z taką myślą bezpiecznie. O tym mówią często także Pani Wanda Półtawska i Jacek Pulikowski.
Druga odpowiedzialność to wychowanie dzielone z żoną. To jest raczej jasne.
Dopiero trzecia odpowiedzialność to praca, "która nigdy nie rozbija rodziny". To oznacza, zdaniem moich rozmówców, że praca mężczyzny nie powinna naruszać dwóch pierwszych odpowiedzialności i że każde słowo od żony "za dużo pracujesz" wymaga zawsze uwagi i spojrzenia w siebie i sytuację.
Sam w sobie ten fragment nie mówi jednak o tym, że obowiązek pracy jest wyłącznym obowiązkiem mężczyzny. Dowiadujemy się o tym ustalając co jest obowiązkiem kobiety. I wielokrotnie czytając, że nie jest nim praca, szczególnie w odniesieniu do matek.
"Kościół zatem może i powinien dopomóc współczesnemu społeczeństwu, nawołując niestrudzenie do uznania i poszanowania przez wszystkich niezastąpionej wartości pracy kobiety w domu. Ma to szczególne znaczenie w pracy wychowawczej: wtedy bowiem zostanie usunięte samo źródło możliwej dyskryminacji między różnymi rodzajami prac i zawodami, gdy stanie się jasne, że w każdej dziedzinie wszyscy podejmują zadania, mając jednakowe prawa i jednakową odpowiedzialność. W ten sposób obraz Boga w mężczyźnie i kobiecie zajaśnieje jeszcze bardziej."
"Jeżeli prawo dostępu do różnych zadań publicznych ma być przyznane kobietom podobnie jak mężczyznom, to jednocześnie społeczeństwo winno stworzyć takie struktury, aby kobiety zamężne i matki nie były w praktyce zmuszone do pracy poza domem, i aby ich rodziny mogły godnie żyć i rozwijać się pomyślnie nawet wtedy, gdy kobieta poświęca się całkowicie własnej rodzinie."
Znów - zdaniem moich rozmówców - oznacza to, że praca zawodowa nie jest zadaniem kobiety zamężnej, i nie powinna być ona do niej nijak przymuszana. Tym samym nie jest ona odpowiedzialnością kobiety. Jest więc odpowiedzialnością mężczyzny.
"Należy ponadto przezwyciężyć mentalność, według której większy zaszczyt przynosi kobiecie praca poza domem, niż praca w rodzinie. Wymaga to jednak, by mężczyźni poważali i miłowali kobietę z całym szacunkiem dla jej godności, i aby społeczeństwo stwarzało i rozwijało warunki sprzyjające pracy domowej."
To zdanie bardzo porusza kobiety, które kiedykolwiek mając małe dzieci były przez męża zmuszane do pracy, albo bardzo nieprzyjemnymi komentarzami, albo też przez naciski ekonomiczne, reglamentowanie pieniędzy, albo też przez brak troski męża o finanse rodziny - przynoszę ile przynoszę i to twoja sprawa czy starcza, ja nie jestem milionerem. Mnie też to porusza.
***
Ja sama odczytując adhortację uznałam, że kobieta ma wybór i że pan Pulikowski zbyt restrykcyjnie mówi o tym, że mama powinna zostać w domu by opiekować się dziećmi. I że nie ma to pokrycia w adhortacji. Ale część osób z którymi rozmawiam odczytuje to tak, że wybór kobiety jeśli chodzi o pracę zarobkową dotyczy sytuacji kobiety która nie jest matką. I że jeśli chodzi o matki, to swoboda dotyczy pełnienia funkcji publicznych, na przykład udziału w radzie parafialnej, w jakiejś radzie doradczej, pracy wolontaryjnej - a i to w zakresie w którym nie będzie to naruszać potrzeb dzieci. Mam problem z takim odczytaniem.
Niemniej jednak niezależnie od tego jak restrykcyjnie odczytamy te kwestie, w każdym przypadku wychodzi, że odpowiedzialność za utrzymanie rodziny spoczywa na mężczyźnie i nie jest odpowiedzialnością kobiety. Ale dopuszczam, że mogą być inne odczytania. Tak jak pisałam, ja wcześniej znałam adhortację we fragmentach. Sama ją odkrywam, i wielu rzeczy nie rozumiem. Rozmawiam z osobami które znają ją lepiej. Ale nie upieram się przy tym, że ich odczytanie jest jedyne i właściwe. Choć z drugiej strony jeśli chodzi o te odpowiedzialności - kto i za co - wydaje mi się to na dziś dość jasno wyłożone. W tym kontekście lepiej rozumiem i Panią Wande i Pana Jacka, którzy do tej pory wydawali mi się zbyt konserwatywni. Teraz lepiej rozumiem czemu wszystko o czym mówią ma służyć. Szczerze mówiąc do przeczytania adhortacji miałam takie poczucie, że świat tak nie wygląda i nie bardzo da się tak żyć jak oni mówią, może tylko nielicznym osobom.
Zacznę od siebie.
Jestem mężem i ojcem czwórki dzieci (jak na razie, sytuacja jest dynamiczna
).
Z racji tego, że żona zajmuje się dziećmi i mogliśmy sobie pozwolić na to by mogła skupić się na nich i domu (bo to przecież masa pracy), jako jedyny pracowałem zawodowo na stałe.
Żona co prawda pracowała zawodowo, ale było to kilka epizodów.
Nie miałem na tym tle nieporozumień z żoną (poza kryzysem gdy nagle marudziła jak to się w domu uwięziła, ale jakoś po kryzysie wróciła dobrowolnie do poprzedniego układu, chociaż mając te wyrzuty w pamięci poruszyłem ten temat). Nigdy nie naciskałem na to by do zarobkowej pracy szła lub nie szła.
Polegam na jej zdrowym rozsądku, który na szczęście ma.
Z głodu nie przymieramy, o ile luksusów mie ma (choć dla większości ludności świata to co mamy to w sumie mega luksus), ani ja ani żona nie paliliśmy się do tego byśmy oboje mieli więcej pracy. To w żaden sposób nie służyłoby rodzinie. Ani nam. Czasu wolnego i tak mamy niedobór.
Ciężar zarobkowania biorę więc od początku na siebie, zaznaczając przy tym, że żona również ciężko pracuje, tyle że nie zarobkowo.
Od początku konto mamy wspólne, z pełnym dostępem i brakiem ograniczeń, wyliczania sobie.
Oboje pracujemy, jesteśmy małżeństwem - także owoce pracy każdego z nas są w sposób dla nas oczywisty wspólne.
Tzn. aktualnie to żona pracuje także zarobkowo, ale to wyjątek od reguły i okres przejściowy - chcemy możliwie szybko wrócić do Polski, remont domu sam się nie zrobi. A pieniądze jak powszechnie wiadomo na drzewach nie rosną. My natomiast w przeciwieństwie do światowych decydentów nie mamy możliwości ich drukowania.
Decyzja oczywiście była wspólna, inicjatywa wyszła od żony.
Przy okazji, nie zgadzam się z twierdzeniami, że to wybór żony i mężowi nic do tego - to przeczy wg mnie jedności małżeństwa, zdrowej choćby elementarnie relacji.
Jeśli ktoś chce o ważnych dla rodziny sprawach decydować sam nie biorąc pod uwagę zdania współmałżonka - albo ma wg mnie wadliwą bazę danych, albo minął się z powołaniem.
Ciężar moralny utrzymania rodziny również biorę na siebie od początku, naturalna i logiczna, konsekwencja uwarunkowań i predyspozycji.
Żona oczywiście się w rożnych okresach przejmowała i przejmuje się tym i jej to ciąży (na co specjalnie wpływu nie mam - nie potrafię i nie chciałbym sterować jej myślami), ale w tym właśnie rzecz (czyli praktyczna korzyść z tego, że bez problemu biorę to na siebie w całości) - więcej z tego szkody niż pożytku.
Dla mnie, bo mam wrażenie graniczące z pewnością, że znacznie lepiej radzę sobie z tego typu ciężarami i ciśnieniami samodzielnie.
Gdy żona się przejmuje - mam zazwyczaj dzięki temu dodatkowy ciężar - jej emocje
i wynikające z nich trudności
Więc wolę po męsku.
Czyli - jestem zwolennikiem (Praktykującym) tego, by moralny, mentalny ciezar obowiązku utrzymania spoczywał na mężczyźnie. Bo mężczyzna jest stworzony do odpowiedzialności za rodzinę jako całość, między innymi
Nie oznacza to jednak poczuwania się do wyłącznej odpowiedzialności za fizyczne utrzymanie rodziny. Wg mnie to dwie co prawda sobie bliskie, ale jednocześnie rożne odpowiedzialności.
Gdybym poczuwał się do tej drugiej, identyfikował z nią, praca żony byłaby dla mnie ujmą na honorze i godności, powodowałaby poczucie bycia niepełnowartościowym mężem i mężczyzną.
A to przecież nasza wspólna rodzina, wspólne gospodarstwo domowe.
A bez pracy nie ma kołaczy
Praca w małzeństwie to obupólny obowiazek i odpowiedzialność. Ma po prostu rożne formy.
Gdy zgodnie z planami będę pracował zawodowo mniej, zajmę się planowanym gospodarstwem. Tam będzie duuużo pracy. Żona natomiast w obrębie tego gospodarstwa również będzie miała swoje obszary odpowiedzialności. To logiczne i tak to funkcjonowało przez tysiące lat. Tak mężowie jak i żony korzystając ze swoich talentów i umiejętności wspólnie utrzymywali rodzinę. To logiczne, normalne i wydawałoby się - oczywiste.
Przede wszystkim widzę jednak różnicę między zwrotami: „odpowiedzialnością mężczyzny”, „głównie odpowiedzialnością mężczyzny” i „wyłączną odpowiedzialnością mężczyzny”.
Odnośnie adhortacji, jej treści i interpretacji.
Ja się z treścią adhortacji w pełni zgadzam i utożsamiam.
Na ile potrafię stosuję lub jestem w drodze by to osiągnąć (bowiem obecnie i ja i żona pracujemy za dużo).
Ty i Twoi znajomi macie oczywiście prawo do swojej interpretacji.
Ja mam inną, tożsamą bardziej (w moim rozumieniu i odbiorze) z tym co na jej podstawie wnioskują znani mi kapłani czy jej wielki zwolennik, wspomniany Jacek Pulikowski.
Ci bowiem niektórych wniosków, tych które po twoich wpisach na forum wywołują kontrowersje, a które mają twoi znajomi oraz ty Ruto - albo nie podzielają, albo przynajmniej tego nie werbalizują.
Bo nie przypominam sobie bym (od momentu początku świadomej pracy nad sobą) poczuł wewnętrzny sprzeciw słuchając konferencji, czy czytając książki. A jednak niemało o roli i odpowiedzialności mężczyzny przerobiłem.
Wg mnie wnioski które wyciągasz/wyciągacie na temat całkowitej odpowiedzialności mężczyzny za utrzymanie żony i dzieci, także (albo nawet zwłaszcza) w sytuacjach głębokiego kryzysu małżeńskiego nie wynikają ani z treści adhortacji, ani Pisma Świętego, ani zdrowego rozsądku.
Wg mojego odbioru:
1. Adhortacja w tym obszarze podkreśla znaczenie macierzyństwa i pracy kobiety w domu dla rodziny i społeczeństwa oraz sprzeciwia traktowaniu tychże jako coś mniej ważnego i potrzebnego.
2. Nie pisze nic o tym, że praca zawodowa nie jest lub jest odpwoiedzialnoscią kobiety, a o prymacie roli matki i żony nad pracą zawodową (ale dokładnie taki sam prymat dotyczy męża i ojca, co nie znaczy takiego samego jego realizowania).
3. Opisuje odpowiedzialność kobiety (żony) i mężczyzny (męża) w małzeństwie i świecie, ich role w rodzinie, w społeczeństwie. Jest przejrzysta, spójna i nie wymaga szukania drugiego dna oraz wyciągania wniosków w niej niezawartych.
Czyli - moim zdaniem te tezy które w jej obszarze nie wynikają bezpośrednio z jej tekstu, a które wyciągnęłaś po rozmowach ze znajomymi to nic innego jak nadinterpretacja i racjonalizowanie swoich tez argumentami brzmiącymi pozornie logicznie, ale jednak logicznymi nie będąc.
Taki sposób wnioskowania zupełnie do mnie nie przemawia, osobiście ciężko mi dojść jak kożna było do takich (radykalnych) wniosków na podstawie tego tekstu źródłowego dojść.
A wydawało mi się, że wyobraźnię mam niezłą. Najwyraźniej zbyt małą
I oczywiście to jest ok by Twoi znajomi się do tego co mówią poczuwali.
Ich wybór, ich prawo.
Czym innym jest jednakże wolny wybór a czym innym odgórny nakaz, wymóg, szantaż moralny, nie mający pokrycia w źródłach które w założeniu mają wyznaczać nam drogę a odwołujący się do ich treści.
Czyli utożsamiam się z tym co pisało już kilka innych osób - całe szczęście, że nie ma to twierdzenie podstaw ani w Piśmie Świętym, ani nauczaniu Kościoła, ani prawie ludzkim.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk