Wczoraj napisałem mocny post w odpowiedzi do tego fragmentu który napisała Ruta. Finalnie po dluuuuugim namyśle zdecydowałem się nie wysyłać.Melisa pisze: ↑30 gru 2021, 9:43Ruto, dziękuję, wyraziłaś dokładnie to z czym "chodzę" od paru dni gdy właśnie na początku tego wątku przeczytałam ;Ruta pisze: ↑29 gru 2021, 20:00
A przyszło wam do głowy, że żony naprawdę mają dość? I że coś w nich pękło i z tego powodu postanowiły odejść? Że tak długo czekały na zamiany, aż doszły do wniosku, że nic się już nie zmieni? I po prostu nie wierzą w jakiekolwiek trwałe zmiany?
Pytam, bo jak czytam w jaki sposób piszecie o swoich żonach, to tak jakbyście pisali o małych nieświadomych niczego dziewczynkach, które mają kaprys na piątą porcję bitej śmietany i tupią nogami, by ją dostać. Na ile się jednak zorientowałam z waszych opisów, to są dojrzałe wartościowe kobiety, które przez wiele lat dźwigały na sobie sporą odpowiedzialność. I mają ewidentnie dość.
Nie popieram ucieczki w romanse. Jednak po takich ciężarach łatwo się pogubić. A gdy mąż nie docenia, obciąża, jest w jakiejś formie przemocowy, to byle chłystek wydaje się potem księciem z bajki. Łatwo tak obciążonej latami kobiecie zawrócić w głowie. Nie usprawiedliwiam. Romans to odpowiedzialność tej osoby która go nawiązuje.
Tak drodzy panowie, właśnie powtarzalne i smutne jest czytać "nie kochałem, nie doceniałem, nie szanowałem żony, zajmowałem się siłownią, garażem i czym tam jeszcze byle nie domem i dziećmi." I jeszcze: "nie miałem pojęcia, że coś robię źle bo przecież nie robiła mi awantur", a tego, że prosiła, błagała, była smutna, przybita zupełnie nie zauważaliście.
W tym kontekście niezwykle istotne są słowa J.Pulikowskiego (cytuję z pamięci) o tym, że kobieta bardzo długo potrafi wypierać to, że w małżeństwie dzieje się źle, że latami znosi okropne traktowanie, zaprzecza, że jest beznadziejnie do czasu aż w końcu uzna, że... jest beznadziejnie. I wtedy już bardzo trudno zawrócić ją z drogi.
Może dziś uda mi się napisać delikatniej. Może. Postaram się, chociaż wątpię, że się uda.
Ruto, ja „czekam” aż podobnie zaczniesz podchodzić do pań na forum. Odwróć własne słowa - zamień panów na panie.
Ciekawi mnie, jak byś się poczuła gdyby ktoś w podobnym tonie napisał do ciebie.
A dałoby się dopasować ten post do twojej sytuacji dokonując kosmetycznych zmian. Uwierz na słowo. Tak samo w wątkach innych pań.
Worki do boksowania też mają swoją wytrzymałość.
Wszystko działa w obie strony. Udział w kryzysie, zaniedbania, pogubienie, dysfunkcje, brak wiedzy, fatalna komunikacja itd.
Autor wątku jeszcze tego nie wie, kwestia czasu tylko, ale jeśli tu zostanie to odkryje, że nie jest jedynym mającym porządny udział w kryzysie który zafundowali sobie z żoną w małzeństwie.
Odkryje również jaki to był udział.
Związek jest jak łańcuch przyczynowo-skutkowy.Jest akcja, następuje reakcja. Niespecjalnie właściwa, gdy się nie potrafi. Z obu stron. Od początku małżeństwa. Tylko na początku ma się więcej cierpliwości i mniej ostre, mniej krytyczne spojrzenie.
Ba, przyjdzie i etap gniewu, oby nie na tyle silny by podchodzić do swej żony jak większość panów patrzy na wiarołomne małżonki.
Mierzi mnie takie jak powyżej zacytowałem usprawiedliwianie kobiet i jednostronne patrzenie. Totalny niedobór symetrii.
I to nie raz, a regularnie. Czytam niemalże wszystkie posty na forum od 6 lat, więc dobrze się orientuję.
Kto nie wierzy niech wejdzie w pięć losowych wątków pań - główny temat to nie jak zmienić siebie, a jaki mąż jest okropny. U panów - to samo - jak zmienić męża i bezwzględne wyliczanie co zrobił źle. A powinno być chyba odwrotnie zgodnie z zasadą symetrii??
Ironizuję tu, bo droga skupienia się na samym sobie jest właściwa.
Jakimś sposobem panie w większości jednak dają sobie przyzwolenie, że w ich przypadku jednak można inaczej.
Nie znam niemal żadnej kobiety, na żywo, w otoczeniu, która spełnia jak należy trzy podstawowe potrzeby mężczyzny. Wliczając w to panie będące w lokalnej wspólnocie. Dobre dziewczyny, pobożne, sympatyczne...ale często dla wszystkich ale nie dla własnych mężów. Ich najchętniej to publicznie skrytykują, wytkną braki. Publicznie - coś co faceci „lubią” najbardziej.
A żeby chociaż czasem pochwaliły. Chociaż w proporcji 1 pochwała i 5 Krytycznych uwag.
Nakarmić, docenić, przytulić.
Główne potrzeby mężczyzn, wydają się proste w zestawieniu z potrzebami kobiet w liczbie chyba większej niż nieskończoność , w dodatku zmieniające się z minuty na minutę czasem.
Wliczam w to własną małżonkę, która gdyby miała mnie werbalnie docenić chyba by się udławiła. Proszę o wybaczenie delikatnej złośliwości.
A daję z siebie nie 100 a 189% (wyliczenia potwierdzone przez niezależną komisję ). Od sześciu lat w dodatku.
Aby była jasność, ona też bardzo dużo z siebie daje. Z taką różnicą, że ja to potrafię głośno nazwać.
Mało która żona mężczyzn których znam na żywo potrafi pochwalić męża, zwłaszcza publicznie. Jakby od tego się umierało. Widać wszyscy oni tacy beznadziejni. Jak ja. Żartuję oczywiście, bo swą wartość znam.
Brzmi znajomo i z forum, nieprawdaż?
Pogubienie jest po obu stronach. Totalne i powszechne.
Spojrzenie na kryzys zaś, o dziwo na katolickim forum również, dużo bardziej jednostronne.
Rozpoznanie męskiego udziału jest głębokie i wyraźnie artykułowane, z damskim jest już inaczej.
Odchodzi żona? Mąż był niedobry, ona biedna się pogubiła, łatwo o to gdy mąż taki niedobry.
Odchodzi mąż? Bo łajdak, zdrajca, seksoholik, alkoholik i złodziej. Bo każdy pijak to złodziej, idąc za klasykiem.
Żona niemal niewinna, on był zepsuty już przed ślubem. Może żona ma jakieś mityczne wady, ale kto ich nie ma? W dodatku to tylko kilka drobiazgów. Można to przełożyć na później, naprawa męża jest ważniejsza.
Tak jak nie znam (wyjątki potwierdzają regułę) kobiet odchodzących od naprawdę dobrych mężów, tak nie znam mężów odchodzących od naprawdę dobrych żon.
Wiem, generalizuję i nieco trywializuję, ale jakoś w tym dużo wg mnie odwzorowania rzeczywistości.
Niech panowie będący na forum sami odpowiedzą jak wyglądało w ich małżeństwach docenienie, ciepło, szacunek, otwartość na męża, serdeczność. Jak bardzo czuli się w domu potrzebni.
Cechy i umiejętności niezbędne, a totalnie deficytowe. Panie nie szukając sobie usprawiedliwień również warto by choćby sobie na to odpowiedziały.
Czy żony swą postawą dodawały im skrzydeł, czy regularnie je cięły pilnując by choć piórko nie odrosło przypadkiem.
Nie piszę tego z sufitu - to osobiste doświadczenia i obserwacja.
Tak jak ja nawaliłem w swoim małzeństwie, tak regularnie nawalała żona.
Tak jak u mnie brak wiedzy nie zwalniał z odpowiedzialności, tak dokładnie to samo dotyczy żony.
Tak jak ona czuła się nieszczęśliwa, tak nieszczęśliwy byłem ja. Po prostu bardziej się oszukiwałem, miałem wobec niej mniejsze wymagania, oczekiwania (niż ona wobec mnie), grubszą skórę i większą wytrzymałość.
Czy podobnie nie było z wami, opuszczone forumowiczki?
Ona pracowała w domu? Ja również nie byłem na wakacjach w tym czasie, a ciężko pracowałem.
Ona czuła się uwięziona w domu? Mogła jak ja poszukać przestrzeni dla siebie, porozmawiać o tym. Na pewno bym jej w tym pomógł.
Dziwnym trafem panie często mają z tym problem, mam wrażenie, że wolą ponarzekać w tym temacie a nie realnie coś zmienić.
Czy ja bym znalazł zrozumienie na forum gdyby to mi się przelało i w efekcie przelania romansował z kowalską? To pytanie retoryczne.
Mężczyźni też nie bez powodu uciekają z domów do przysłowiowego lub realnego garażu czy w jakieś mniej rozsądne miejsca (jak świat wirtualny u mnie). Jasne, ucieczka to mało dojrzała postawa, mało męska. I to z pewnością warto zmieniać.
Warto się jednak zastanowić jakie są inne przyczyny tej niedojrzałości towarzyszące.
Ja zacząłem rozliczanie od siebie. Też, podobnie jak Rafał41, nadmiernie się z początku ubiczowałem biorąc na klatę swoje i nieswoje przewiny.
Ma to nawet jedną zaletę, nie przerzuca się odpowiedzialności na drugą stronę co pomaga w pracy nad sobą.
Ale docelowo, warto na klatę wziąć swoje, żony udział zaś zostawić jej.
Od ponad pięciu lat na ile intensywnie potrafię, pracuję nad sobą, nie ogladam się na to co robi żona, jak i czy pracuje nad sobą.
Skupiam się nad swoim obszarem sprawczości i odpowiedzialności. Niezmiennie.
I zdecydowanie taką postawę polecam również Rafałowi41 i każdemu innemu.
Zająć się sobą i tylko sobą. No i dziećmi. I relacją z Panem Bogiem oczywiście, co by najważniejszego nie pominąć.
Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Nie podoba mi się po prostu, wywołuje sprzeciw, taki sposób pisania - przerzucanie odpowiedzialności na jedną stronę głównie (dziwnym trafem na mężczyzn) przy jednoczesnym wybielaniu, bagatelizowaniu i przemilczaniu udziału drugiej strony (dziwnym trafem żon).
Zdradzające żony które dążą do rozwodu i rozbicia rodziny nazywasz Ruto dojrzałymi i wartościowymi?
Mam nieco inną definicję użytych przez ciebie słów.
Moja żona też miała dość. Głównym i bezpośrednim powodem tego dość był kowalski. I kowalska na dodatek w pakiecie.
Też miała etap „teraz ja!”.
W trakcie którego skupiała się tylko na sobie zaniedbując nie tylko swoje obowiązki domowe ale i dzieci.
Miała nowe plany, cele i marzenia. Wtedy mówiła, że od dawna je miała, ale ja ją tłamsiłem i blokowałem. A wreszcie jest wolna i zrobi co zechce.
Teraz jakoś tak nie ma i albo nie pamięta, albo to udaje.
A ja w tym czasie pracowałem i nadrabiałem za nią w domu. Do czasu aż oprzytomniałem i zdałem sobie sprawę, że stwarzam jej komfortowe warunki do dalszej destrukcji małżeństwa.
I w końcu powiedziałem: jeśli nie będziesz wykonywać swoich obowiązków, to i korzystać z owoców mojej pracy nie będziesz.
Bo ja nie mogłem przestać i pozwolić sobie na „teraz ja!” I inne formy buntu - rachunki się dziwnym trafem same nie zapłacą.
Tak drogie panie, gdy Michał pisał jakie to smutne i powtarzalne miał rację.
Zdradzające żony funkcjonują na zasadzie kopiuj-wklej. Mężowie też.
Opuszczani panowie i panie zresztą również jak można zauważyć działają dość schematycznie.
Po coś ktoś „listę Zerty” wymyślił.
Jakoś nie oponujecie gdy w wątkach pań padają nagminnie podobre sforułowania, jak „mój mąż ma tak samo”, „mój mąż jest taki sam” itp.
Moja żona miała dość?
Ja też miałem dość. Nie raz, nie dwa, nie pięćdziesiąt.
Zarówno przed kryzysem, w jego trakcie jak I po nim. Ale zaciskałem zęby. Bo odpowiedzialność, bo słowo, bo dzieci. Bo z takich powodów nie rozbija się rodziny.
Trwanie pomimo leży chyba jednak bliżej definicji dojrzałości niż ucieczka z małżeństwa czy zdrada.
Tak jak czekania aż ktoś się zmieni zamiast zmienić się samemu nie uważam za dojrzałą postawę.
A która z żon panów na forum postanowiła najpierw zmienić i naprawić siebie, by poprawić relację, zamiast skupiać się na tym co u męża źle funkcjonuje, a dopiero ewentualnie później szukać „nowego modelu”?
Która najpierw wzięła rozwód a dopiero później zaczęła szukać nowego szczęścia?
Standardem jest jednak podwójne życie, kłamstwa w żywe oczy, nawet postawione przed dowodami idą w zaparte. Wiem, zdradzający panowie mają podobnie.
Dlatego chciałbym zwrócić uwagę by jednak postarać się o choćby pozory symetrii.
I w miarę równego traktowania.
Bo tak jak wy możecie widzieć w nas I naszych historiach cząstkę swoich mężów oraz swoich bolesnych doświadczeń, tak my widzimy u was cząstkę swoich żon.
Miało być łagodniej, mam nieodparte wrażenie, że nie wyszło.
Ale skoro post się przez noc ostał w pamięci telefonu (finalnie wysłałem wczoraj tylko cytat postu Melisy, dziura w zasięgu się zrobiła), to chyba znak z góry, że może jednak ciężko, ale strawny.
Zaryzykuję.
Drogie panie celem nie jest atak na was ani odbijanie piłeczki, a zwrócenie uwagi na powszechny i duży w moim odbiorze problem.