Boży plan i moje chciejstwa
: 01 wrz 2017, 22:17
Kochani miało być tylko na 12 krokach, ale na prośbę Krzyśka Nałoga wklejam tu....
Nasz kryzys zaczął się trzy lata po ślubie
Mój mąż jest jedynakiem, jego rodzice rozwiedli się, tata wyjechał do pracy za granicę i był tatą raz na jakiś czas /to nawet nie była kwestia raz w miesiącu/, moja teściowa robiła za mojego męża wszystko, klasyczny syn jedynak, z drugiej strony mega zaborcza kobieta, która nie umiała sobie poradzić, syn miał być lekiem na jej zmartwienia.....
Pierwszy etap kryzysu to była moja mega złość na męża, który
ciągle angażował moich rodziców w pomoc, bo był jednym wielkim nieobecnym,
który za dużo czasu spędzał ze swoją matką,
który wolał pracę ode mnie i dzieci -
to oczywiście mój /czytaj mega subiektywny/ punkt widzenia, bo
- mąż uciekał z domu, bo ja ciągle się kłóciłam,
- bo o wszystko miałam "wąty",
- mąż oddał pałeczkę mojemu ojcu, bo to ja podkreślałam mojemu mężowi, że tak jak mój tata nikt nie umie zrobić, bo mój tata jest najlepszy", no jest, bo ja jestem córeczka tatusia i mój ojciec w ogień by za mną wskoczył..... tyle, ze mnie poplątały się role, bo mój ojciec jest moim ojcem, a mój mąż jest mężem
Potem mąż próbował się odnaleźć w tym gąszczu i coś zmienić, próbował się włączyć w nasze małżeńskie życie i dorównać moim oczekiwaniom, ale wtedy rzuciłam obrączką i powiedziałam, że ja nie chcę takiego małżeństwa /i tu miała zadziałać zasada domyśl się drogi mężu, co to znaczy - a to znaczy mężu musisz się zmienić tak jak ja chcę, bo nie chcę cię takiego/
Ale mój mąż /człowiek mocno poraniony w dzieciństwie i na dodatek facet a nie baba, nie rozumie zasady domyśl się/ odebrał dosłownie moje słowa - nie chcesz małżeństwa? nie chcesz mnie? proszę bardzo złożył pozew o rozwód i wyprowadził się z domu
Przyszedł etap trzeci: ratowanie za wszelką cenę /z mojej strony/, prośby, płacz, zasłanianie się dziećmi, ale na męża to nie działało.... za dużo bólu, za dużo ran, nie słyszał moich słów, nawet mnie słuchał, ale już nie wierzył, że może być dobrze.... gniew kipiał z niego....
I ten męża gniew udzielił się mnie, wykrzyczałam Panu Bogu /ja się tak staram, tak Cię proszę o uratowanie naszego małżeństwa, a Ty jesteś nieczuły, nie rusza Cię zatwardziałe serce mojego męża, nie chcesz mi pomóc/, z mężem byliśmy na etapie rzucania gromami, schodziłam z drogi, gdy tylko się pojawiał u nas w domu, żeby nie robić kolejnej awantury przy dzieciach..... mąż przychodził do dzieci z zegarkiem w ręku /dwie godziny w środę i sobotę i ani chwili dłużej, niczego w domu nie jadł, nic nie pił, pamiętam jak córka przyniosła z przedszkola ciastka, które tam robiły dzieci na dzień rodziny, a mąż powiedział, ze nie będzie jadł , bo nie/
Kolejny etap narzuciły nam dzieci, patrzyłam na ich ból i płacz córki w przedszkolu, bo widziała innych rodziców razem, uśmiechniętych, śmiejących się, a jej tata nie przychodził do przedszkola, nie było spontanicznych rozmów i śmiechu, wyliczony czas i wszystko..... i mega rzadko rodzice razem
Lody zaczęły topnieć, to był też mój czas pracy na korkach, moi prowadzący uświadomili mi, że fikcją jest brak zgody na rozwód, gdy z drugiej strony chcę zabić męża swoją złością, przy okazji wyszło jeszcze kilka innych rzeczy: moja pycha, moja "pani idealna, która sama sobie da radę ze wszystkim ", moja prowadząca powiedziała mi, że odebrałam mężowi spodnie, że mam założyć kieckę i pozwolić mu być facetem, jeśli chcę coś naprawiać.....
No to powoli znów zaczęłam próbować coś sklejać, wspólne wakacje, wspólne ustalanie spraw związanych z dziećmi, wspólne plany odnośnie remontu domu, mąż wszedł w to.... Już nie było od ... do, już umieliśmy rozmawiać bez krzyku, uczyliśmy się siebie słyszeć, ja nauczyłam się nie dorabiać "drugiego dna" do słów męża,
ale mąż podzielił wszystko na dwie części: wspólne rozmowy, dzieci, dom, pomoc - tak,
my razem jako małżeństwo - nie, mąż nie widział nas razem jako męża i żony, za bardzo wszystko bolało, a mnie się to zlało w jedno /odczytałam zbyt pochopnie, że skoro mąż się angażuje, to możemy odbudować nasze małżeństwo/ i jasny przekaz ze strony męża baardzo mocno sprowadził mnie na ziemię.... powiedziałam dość.....
Koniec wspólnych wakacji, koniec planów, remont domu jest moją działką, jesteś tu tylko dla dzieci proszę bardzo, dla dzieci - być może było to pochopne działanie, może .... ale ja na tamtym etapie musiałam -chciałam odkleić się od męża, przestać naprawiać za wszelką cenę, bo osiągnęłam taki etap, że złość zaczęła rządzić moim życiem /huśtawka emocjonalna i złość kierowana do innych/,
I tym razem to mąż złamał lody, zaczął pytać, czy te wakacje muszą być osobne, czy możemy razem iść na rozpoczęcie roku dzieci, i inne.....
Trochę jak ten żuraw i czapla..... /obydwoje cały czas krążymy po tej samej orbicie, tylko coś nie możemy się spotkać/
I wcale nie jest tak, że jak cały czas mówiłam, że ja chcę ratować naprawiać to ze słowami szły w parze czyny.....
Z drugiej strony rozumiem już Boży plan i działanie Boga w tym kryzysie i naszych etapach....
Bóg nauczył nas komunikacji, pokazał co jest ważne, pomógł pokonać moją pychę /pamiętam opad szczęki mojego męża: gdy prosiłam go o naprawę świateł w samochodzie: mąż powiedział mi, że przecież sama umiem to zrobić, a ja odpowiedziałam, ale ty zrobisz to lepiej, bo to już kolejna żarówka która się spaliła i pewnie coś jest nie tak w całym układzie, a ja nie umiem tego naprawić...../,
Mąż potem testował, czy jak rzuci jakiś głupi żart, ze ja pani "wszystko -umiejąca" nie umiem, to czy się obrażę i zrobię sama, czy poproszę jeszcze raz...... dla mnie to było "Madejowe łoże"....
Powoli uczyłam się, gdy dzieci przychodzą do mnie /szczególnie syn i prosi o pomoc w jakiś sprawach "majsterkowych"/ a jest mąż w domu to odsyłam do męża - majsterkowanie to działka taty, on zrobi to lepiej..... Syn dostał łódkę zdalnie sterowaną na urodziny i coś nie działa i ta łódka lezy już dwa tygodnie i czeka na naprawianie z tatą, wiesz już nawet przeszło mi to, żeby samej sprawdzić czy to działa.... mąż powiedział, że działa i naprawią razem z synem - ok, zostawiam.....
Bóg nauczył mnie spójności: skoro mówię mężowi, że go kocham i chcę naprawiać, to za tym idą czyny i już nie oglądam się na to, czy mąż też ma taki etap w tym momencie - w przysiędze nie ma żadnego "pod warunkiem.....".
Ciągle nie wiem dokąd nas ta droga zaprowadzi, jaki Bóg ma plan, ale skoro mocą sakramentu jesteśmy mężem i żoną to swoją działkę wypełniam najlepiej jak umiem, co nie znaczy, że nie upadam....
Już nie liczę ile jest moich procent /jakkolwiek to brzmi / w kryzysie, a ile męża, nie czekam już na męża, Pawlukiewicz mówi, że mąż i żona są po to, by gdy jedno spada, drugie ciągnęło w górę, coraz bardziej te słowa rozumiem......
Gdy jest mega ciężko słucham tego króciutkiego fragmentu Pawlukiewicza i to pomaga mi stanąć do pionu
https://www.youtube.com/watch?v=ZswTEER0j-Q
Dziękuję Bogu za to, że jest z nami, ze był w tych najtrudniejszych momentach i że uczy nas pięknej choć czasem bardzo trudnej miłości....
Dziękuję też za ludzi postawionych na mojej drodze, za moich 12krokowych Sponsorów, dzięki którym zrozumiałam, że gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu.....
Nasz kryzys zaczął się trzy lata po ślubie
Mój mąż jest jedynakiem, jego rodzice rozwiedli się, tata wyjechał do pracy za granicę i był tatą raz na jakiś czas /to nawet nie była kwestia raz w miesiącu/, moja teściowa robiła za mojego męża wszystko, klasyczny syn jedynak, z drugiej strony mega zaborcza kobieta, która nie umiała sobie poradzić, syn miał być lekiem na jej zmartwienia.....
Pierwszy etap kryzysu to była moja mega złość na męża, który
ciągle angażował moich rodziców w pomoc, bo był jednym wielkim nieobecnym,
który za dużo czasu spędzał ze swoją matką,
który wolał pracę ode mnie i dzieci -
to oczywiście mój /czytaj mega subiektywny/ punkt widzenia, bo
- mąż uciekał z domu, bo ja ciągle się kłóciłam,
- bo o wszystko miałam "wąty",
- mąż oddał pałeczkę mojemu ojcu, bo to ja podkreślałam mojemu mężowi, że tak jak mój tata nikt nie umie zrobić, bo mój tata jest najlepszy", no jest, bo ja jestem córeczka tatusia i mój ojciec w ogień by za mną wskoczył..... tyle, ze mnie poplątały się role, bo mój ojciec jest moim ojcem, a mój mąż jest mężem
Potem mąż próbował się odnaleźć w tym gąszczu i coś zmienić, próbował się włączyć w nasze małżeńskie życie i dorównać moim oczekiwaniom, ale wtedy rzuciłam obrączką i powiedziałam, że ja nie chcę takiego małżeństwa /i tu miała zadziałać zasada domyśl się drogi mężu, co to znaczy - a to znaczy mężu musisz się zmienić tak jak ja chcę, bo nie chcę cię takiego/
Ale mój mąż /człowiek mocno poraniony w dzieciństwie i na dodatek facet a nie baba, nie rozumie zasady domyśl się/ odebrał dosłownie moje słowa - nie chcesz małżeństwa? nie chcesz mnie? proszę bardzo złożył pozew o rozwód i wyprowadził się z domu
Przyszedł etap trzeci: ratowanie za wszelką cenę /z mojej strony/, prośby, płacz, zasłanianie się dziećmi, ale na męża to nie działało.... za dużo bólu, za dużo ran, nie słyszał moich słów, nawet mnie słuchał, ale już nie wierzył, że może być dobrze.... gniew kipiał z niego....
I ten męża gniew udzielił się mnie, wykrzyczałam Panu Bogu /ja się tak staram, tak Cię proszę o uratowanie naszego małżeństwa, a Ty jesteś nieczuły, nie rusza Cię zatwardziałe serce mojego męża, nie chcesz mi pomóc/, z mężem byliśmy na etapie rzucania gromami, schodziłam z drogi, gdy tylko się pojawiał u nas w domu, żeby nie robić kolejnej awantury przy dzieciach..... mąż przychodził do dzieci z zegarkiem w ręku /dwie godziny w środę i sobotę i ani chwili dłużej, niczego w domu nie jadł, nic nie pił, pamiętam jak córka przyniosła z przedszkola ciastka, które tam robiły dzieci na dzień rodziny, a mąż powiedział, ze nie będzie jadł , bo nie/
Kolejny etap narzuciły nam dzieci, patrzyłam na ich ból i płacz córki w przedszkolu, bo widziała innych rodziców razem, uśmiechniętych, śmiejących się, a jej tata nie przychodził do przedszkola, nie było spontanicznych rozmów i śmiechu, wyliczony czas i wszystko..... i mega rzadko rodzice razem
Lody zaczęły topnieć, to był też mój czas pracy na korkach, moi prowadzący uświadomili mi, że fikcją jest brak zgody na rozwód, gdy z drugiej strony chcę zabić męża swoją złością, przy okazji wyszło jeszcze kilka innych rzeczy: moja pycha, moja "pani idealna, która sama sobie da radę ze wszystkim ", moja prowadząca powiedziała mi, że odebrałam mężowi spodnie, że mam założyć kieckę i pozwolić mu być facetem, jeśli chcę coś naprawiać.....
No to powoli znów zaczęłam próbować coś sklejać, wspólne wakacje, wspólne ustalanie spraw związanych z dziećmi, wspólne plany odnośnie remontu domu, mąż wszedł w to.... Już nie było od ... do, już umieliśmy rozmawiać bez krzyku, uczyliśmy się siebie słyszeć, ja nauczyłam się nie dorabiać "drugiego dna" do słów męża,
ale mąż podzielił wszystko na dwie części: wspólne rozmowy, dzieci, dom, pomoc - tak,
my razem jako małżeństwo - nie, mąż nie widział nas razem jako męża i żony, za bardzo wszystko bolało, a mnie się to zlało w jedno /odczytałam zbyt pochopnie, że skoro mąż się angażuje, to możemy odbudować nasze małżeństwo/ i jasny przekaz ze strony męża baardzo mocno sprowadził mnie na ziemię.... powiedziałam dość.....
Koniec wspólnych wakacji, koniec planów, remont domu jest moją działką, jesteś tu tylko dla dzieci proszę bardzo, dla dzieci - być może było to pochopne działanie, może .... ale ja na tamtym etapie musiałam -chciałam odkleić się od męża, przestać naprawiać za wszelką cenę, bo osiągnęłam taki etap, że złość zaczęła rządzić moim życiem /huśtawka emocjonalna i złość kierowana do innych/,
I tym razem to mąż złamał lody, zaczął pytać, czy te wakacje muszą być osobne, czy możemy razem iść na rozpoczęcie roku dzieci, i inne.....
Trochę jak ten żuraw i czapla..... /obydwoje cały czas krążymy po tej samej orbicie, tylko coś nie możemy się spotkać/
I wcale nie jest tak, że jak cały czas mówiłam, że ja chcę ratować naprawiać to ze słowami szły w parze czyny.....
Z drugiej strony rozumiem już Boży plan i działanie Boga w tym kryzysie i naszych etapach....
Bóg nauczył nas komunikacji, pokazał co jest ważne, pomógł pokonać moją pychę /pamiętam opad szczęki mojego męża: gdy prosiłam go o naprawę świateł w samochodzie: mąż powiedział mi, że przecież sama umiem to zrobić, a ja odpowiedziałam, ale ty zrobisz to lepiej, bo to już kolejna żarówka która się spaliła i pewnie coś jest nie tak w całym układzie, a ja nie umiem tego naprawić...../,
Mąż potem testował, czy jak rzuci jakiś głupi żart, ze ja pani "wszystko -umiejąca" nie umiem, to czy się obrażę i zrobię sama, czy poproszę jeszcze raz...... dla mnie to było "Madejowe łoże"....
Powoli uczyłam się, gdy dzieci przychodzą do mnie /szczególnie syn i prosi o pomoc w jakiś sprawach "majsterkowych"/ a jest mąż w domu to odsyłam do męża - majsterkowanie to działka taty, on zrobi to lepiej..... Syn dostał łódkę zdalnie sterowaną na urodziny i coś nie działa i ta łódka lezy już dwa tygodnie i czeka na naprawianie z tatą, wiesz już nawet przeszło mi to, żeby samej sprawdzić czy to działa.... mąż powiedział, że działa i naprawią razem z synem - ok, zostawiam.....
Bóg nauczył mnie spójności: skoro mówię mężowi, że go kocham i chcę naprawiać, to za tym idą czyny i już nie oglądam się na to, czy mąż też ma taki etap w tym momencie - w przysiędze nie ma żadnego "pod warunkiem.....".
Ciągle nie wiem dokąd nas ta droga zaprowadzi, jaki Bóg ma plan, ale skoro mocą sakramentu jesteśmy mężem i żoną to swoją działkę wypełniam najlepiej jak umiem, co nie znaczy, że nie upadam....
Już nie liczę ile jest moich procent /jakkolwiek to brzmi / w kryzysie, a ile męża, nie czekam już na męża, Pawlukiewicz mówi, że mąż i żona są po to, by gdy jedno spada, drugie ciągnęło w górę, coraz bardziej te słowa rozumiem......
Gdy jest mega ciężko słucham tego króciutkiego fragmentu Pawlukiewicza i to pomaga mi stanąć do pionu
https://www.youtube.com/watch?v=ZswTEER0j-Q
Dziękuję Bogu za to, że jest z nami, ze był w tych najtrudniejszych momentach i że uczy nas pięknej choć czasem bardzo trudnej miłości....
Dziękuję też za ludzi postawionych na mojej drodze, za moich 12krokowych Sponsorów, dzięki którym zrozumiałam, że gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu.....